Baśnie polskich Cyganów nizinnych. Baśń, którą opowiedziała jaskółka
ISBN: 978-83-7660-812-9
Wydawnictwo Jedność
Ilość stron: 192
Oprawa: twarda
Format: 165 x 240 mm
www.jednosc.com.pl
Najpierw przyleciały jaskółki. Parami obsiadały płoty i gałęzie drzew, kłócąc się zajadle o miejsca pod okapem starej strzechy.
– Wiosna! Wiosna! Wiosna! – dzwoniły srebrnymi głosikami, aż Kało, który dzięki darowi chrzestnych rozumiał ich mowę – wyjrzał zaciekawiony na podwórze.
Wiosna była już w pełni i jaskółki spieszyły się jak mogły z budową gniazd. Jedna z par ulepiła sobie domek akurat w kącie okna, toteż Kało mógł bez trudu słuchać ich niekończących się rozmów…
Pewnego dnia wewnątrz gniazdka zabłysły małe, paciorkowate oczka, a piskliwe głosiki zawołały:
- Jeść, jeść, jeść!
To przyszły na świat małe jaskółki. Ich rodzice mieli teraz pełno pracy, znosząc przez cały dzień pożywienie.
Wieczorem gromadka uspokajała się, a wówczas mama-jaskółka zaczynała opowiadać im baśnie. Kało bardzo lubił takie baśniowe wieczory – opowieści o dalekich krajach rządzonych przez mądrych władców, o ludziach mieszkających na krańcu świata, o morzach błękitnych i górach wysokich.
Pewnego razu, gdy w małym gniazdku zapadła cisza, jaskółka zaczęła:
* * *
Daleko stąd, za siedmioma państwami, za wysokimi górami, za Morzem Śródziemnym istniało ogromne państwo Persów, w którym rządził bardzo stary i mądry król. Wysoka wieża, z której codziennie oglądał odległe krańce swojego królestwa, tonęła powoli w purpurze zachodzącego słońca. W dali, gdzieś na linii horyzontu, znaczyły się ciemnym pasmem szczyty gór, niżej resztkami promieni świeciły złote piaski pustyni*.
W dole, na ulicach i przy fontannach, panował jeszcze ruch. Z pobliskich łąk spędzano stada kóz, leniwe woły ciągnęły naładowane zbożem wozy. Z winnic, w obłokach rdzawego kurzu widać było zgięte pod ciężarem winogron plecy tragarzy.
Stary król milczał. W gasnącej zorzy wieczoru jego oblicze było nieruchome i zamyślone. Ani widok miasta, ani piękno ogromnego kraju nie budziły w nim radości.
– Powiedz – zwrócił się do starego kapłana – powiedz, czy lud mój jest szczęśliwy?
– O, panie! – odpowiedział kapłan. – Spiżarnie w twoim kraju są pełne, a w piwnicach najlepszego wina nie brakuje!
– Spójrz! – powiedział wówczas władca. – Spójrz, jak smutne są oblicza Persów. Dlaczego nigdy nie potrafią się weselić, a troska nie znika z ich twarzy?
A stary kapłan pochylił nisko czoło przed obliczem króla i rzekł:
– Pytałem odległych gwiazd, królu, a one rzekły: „Jakże się weselić biednym, skoro ich radość dawno zagłuszyła ciężka praca, jakże mają się bawić, jeżeli smak potu zastępuje im smak wina? W kraju Persów tylko bogaci weselą się i ucztują!”
Długo zastanawiał się władca Persów nad słowami mędrca.
Pewnego dnia, gdy jak zwykle stanął na szczycie wieży i w ciszy zapadającego wieczoru przyglądał się żmudnej pracy swojego ludu, rozległo się nagle ni to granie, ni śpiew, ni muzyka… Tony melodii początkowo gubiły się i milkły wśród portowych zakamarków, aż wymknęły się na senne ulice i place, zajrzały nieproszone do smutnych izb Persów i jakby nie znajdując tam dość miejsca, pomknęły w stronę wysokiej wieży i dotarły do uszu króla.
Król słuchał.
I oto w miarę jak czas płynął, skoczne tony melodii potężniały, a z nią smutna twarz króla rozpogadzała się, oczy weselały… I, o dziwo! Na ulicach dał się również słyszeć śmiech i wesołe pokrzykiwania. Zdumiony kapłan spojrzał na króla. Nie… nie mylił się. Potężny król Persów uśmiechał się!
Noc już zapadła, pierwsze gwiazdy pojawiły się na niebie, gdy tajemniczy grajek umilkł. Dopiero wówczas król ocknął się i powrócił do swoich komnat. Nieznana melodia oczarowała go tak bardzo, że nazajutrz, ledwie słońce wyjrzało zza wzgórz, rozkazał sługom szukać tajemniczego grajka.
Jakoż w chwilę potem, znaleziony pośród straganów, stawił się przed jego obliczem.
Obcy to był przybysz, inny niż wszyscy Persowie, o włosach jak noc czarnych, spojrzeniu gorącym, duszy śmiałej…
– Powiedz, jak cię zwą, gdzie leży twój kraj? – zapytał zdumiony król.
– O, panie, władco wszystkich Persów! – odparł nieznajomy. – Jestem wędrownym przybyszem z dalekiego kraju. Panem moim jest bogaty radża w Indiach. Tam też mieszka mój lud zwany Luri!
– Synu dalekiej krainy – rzekł wówczas król Persów. – Długo zastanawiałem się, dlaczego mój naród jest smutny i zatroskany, aż przekonałem się, że to brak pieśni i muzyki jest tego przyczyną. Twoja gra wczoraj sprawiła, że zapomnieli o codziennym znoju i trudzie. Zostań z nami…!
– O, panie! – odparł przybysz. – Choć lud Luri umiłował muzykę od dawna, sam nigdy nie zdołam rozweselić tak ogromnego narodu. Jeśli chcesz, poproszę mojego władcę, aby przysłał ci tylu muzykantów, ilu zapragniesz!
– Niech będzie tak, jak radzisz! – zgodził się stary król. – Jutro wraz z moim kapłanem wybierzecie najcenniejsze klejnoty i ozdoby z pałacu i o świcie wyruszycie w drogę. Tam w imieniu mojego ludu poprosicie radżę, aby przysłał mi swoich muzyków. Nie ma bowiem nic cenniejszego nad śpiew i taniec moich poddanych!
– Twoje życzenie, królu, będzie spełnione – rzekł przybysz.
Nazajutrz, ledwie pierwsze promienie słońca musnęły szczyty wzgórz, objuczone wielbłądy ruszyły w drogę.
Wiele jednak dni i nocy upłynęło, zanim samotny król Persów usłyszał ze szczytu swojej wieży znajome dźwięki muzyki… Wraz z nimi olbrzymia rzesza ludzi ukazała się na horyzoncie.
– Mój pan, radża, przysyła ci, królu Persów, dziesięć tysięcy muzykantów płci obojga! Niech od dziś rozweselają twój lud, a ich gra niech sprawi, aby w twoim królestwie nigdy nie gościł smutek. Tak nakazał ci rzec nasz pan! – mówiąc to, ciemnooki muzyk wskazał nadchodzących ludzi.
– Jesteśmy ludem wędrownym – ciągnął – toteż, gdy zamieszkamy w jednym miejscu, nasz śpiew i muzyka umiera. Nasz pan powiedział: „Przekażcie królowi Persów, aby dał wam tyle zboża i wołów, ile zdołacie zabrać. A gdy nadejdzie czas, że zboże i woły zjecie, będzie to znak, że musicie opuścić jego kraj i powędrować dalej. Wy, lud Luri, według starej przepowiedni indyjskiej skazani jesteście na długą tułaczkę. Bezdroża i lasy, rozległe lądy i puste przestrzenie są waszym przeznaczeniem. Dlatego rzeknijcie królowi Persów, aby was nie zatrzymywał!”
– Będzie tak, jak nakazał radża! – zgodził się król Persów.
Zaraz też nakazał sługom, aby wydali tyle zboża i wołów, ile nowi przybysze zdołają zabrać ze sobą.
Tak oto ruszył lud Luri ze zbożem i wołami po ogromnej krainie Persów, a wszędzie dokąd doszli, ich śpiew i muzyka, taniec i uśmiech wnosiły radość i zadowolenie. Na smutnych dotąd twarzach Persów pojawiał się uśmiech, ich dzieci zaczynały nucić pieśni, a oni sami pokochali muzykę.
A gdy skończyło się zboże i ostatnie woły zostały zjedzone, stało się tak, jak nakazał radża. Lud Luri wyruszył dalej w swoją długą, niekończącą się wędrówkę, by w końcu dotrzeć do Grecji, a stamtąd pójść jeszcze dalej na wschód i zachód! Dziś spotykamy ich na całym świecie. Nazywają siebie Roma, inni nazywają ich Cyganami.
Przypisy:
* Motyw baśni zaczerpnięty został z epopei perskiej Szah–name napisanej w XI wieku przez poetę Abulkasima Ferdousiego.opr. aś/aś