Chronić chwile bliskości

Rozmowa z poetą, ks. Janem Sochoniem

— W Księdza nowym tomiku znalazłam wiersz o chwili pisania wiersza, kiedy otwierają się tajemnice...

Ja na wiersz zawsze czekam. Pojawia się niespodzianie, tajemniczo i wtedy próbuję go zapisać. Wracam do tych zapisków za jakiś czas i pracuję nad nimi. Bo, jak zawsze powtarzam, sztuka poetycka składa się z dwóch momentów: z tajemniczego, irracjonalnego stanu umysłu, który pojawia się nie wiadomo kiedy i skąd, i z pracy w słowie, w języku, by użyć słów Adama Zagajewskiego, „czekania, aż wiersz nabierze kośćca”. Dopiero wówczas odważam się przeczytać tekst najbliższym osobom. Kiedy już one go jakoś przyjmą, dopiero wtedy go publikuję. Bywa, że długo, nawet pół roku, nic nie piszę, ale kiedy już przychodzi ten wewnętrzny impuls, jestem ciekaw, co o świecie i o mnie powie nowy wiersz. Wiersz jest mocniejszy ode mnie. Tu się nie zgadzam z Czesławem Miłoszem, który mówi, że jego świadomość poetycka jest większa i głębsza niż zdoła to napisać. U mnie jest odwrotnie — wiersz mówi zawsze więcej o mnie i o świecie, niż ja jestem świadom w trakcie jego pisania.

— Ostatnio wydał Ksiądz tomik „Czarna flaga”. Skąd ten tytuł?

Wyjaśnia go motto wzięte z fragmentu wiersza wybitnego węgierskiego poety Jánosa Pilinszkyego. Poeta powiada tam, że gdy już będzie zbawiony, to zjawi się w niebie jak czarna flaga, nic nie znacząca, niewiele warta, ale najszczęśliwsza ze wszystkich. Pomyślałem sobie, że całe moje pisanie, wiersze, to próba zasłużenia na to, żeby być taką czarną flagą po zmartwychwstaniu. Może jestem najgorszy, najmniej godny, ale skoro już Pan Bóg będzie tak łaskaw, to stanę się najszczęśliwszym z ludzi.

— Drugi, wydany prawie równocześnie z „Czarną flagą” nowy Księdza tom to „Ogień dobrej śmierci”, poświęcony bliskim, którzy odeszli.

Mój tata zmarł dwa lata temu, a brat zginął tragicznie, wspominam o nich w najnowszych — powstałych w ciągu ostatnich trzech lat — wierszach. To próba zmierzenia się z tajemnicą śmierci, pytanie o to, co człowiek ma zrobić, gdy odchodzą ci, których naprawdę kocha, czy można żyć bez bliskości z drugim. Druga część tego tomu jest trochę dziennikiem z podróży. Opisuję w nim swoje wrażenia z Ameryki, z Francji, dokładnie z Burgundii. Doświadczyłem tam uczucia, że samo piękno jest tylko progiem, poza którym kryje się Ktoś ważniejszy. Że przeżycie estetyczne nie zaspokaja moich, jeśli można tak powiedzieć, ambicji egzystencjalnych. W pełni dopiero może je zaspokoić miłość, i to nie do drugiego człowieka, ale miłość Boska. Ona jest zapośredniczoną przez człowieka czystą bezinteresownością. Warto się zastanowić nad słowem, „bezinteresowność”. Znaczy ono, że daję coś drugiemu, zupełnie nie myśląc o sobie, a to po ludzku nie zawsze do końca jest możliwe. Bo nawet w małżeństwie, kiedy mąż czy żona mówią: „kocham ciebie”, to jeśli są uczciwi, muszą przyznać, że jest ktoś, kogo bardziej kochają — oni sami. W ludzkie spojrzenie jest naturalnie wpisany egoizm, w Bogu jest czysta bezinteresowność. Dlatego nasze życie, miłość, jest próbą poszukiwania owej bezinteresowności, co po ludzku jest do końca niemożliwie, bo żyjemy w perspektywie grzechu pierworodnego, czyli ze skłonnością do zła. Nawet w miłości chwile jedności są rzadkie. Pamiętam taki wiersz Czesława Miłosza, kiedy bohaterowie dotykają się stopami. To jest dla mnie jakby archetypowy znak. Jak mówi autor, chwile szczerości, delikatności między dwojgiem osób są krótkie, potem znowu kochający zostają rozdzieleni — ciałem, kulturą. Poezja ma moc chronienia tych chwil bliskości, utrwalania ich i przekazywania innym.

Rozmawiała
Barbara Gruszka-Zych

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama