Przedmowa do monologów przybliżających dramat męki i śmierci Jezusa widzianych oczyma wybranych bohaterów
Michele Casella JA TAM BYŁEM. |
|
Ja tam byłem.
Zwyczajne stwierdzenie.
Podmiot i orzeczenie, które jednak niosą w sobie wymiar czasowo-przestrzenny.
Ja — obecny — w konkretnym momencie, w konkretnym miejscu.
I to wszystko.
Nic więcej.
Chyba, że w tym miejscu i w tym momencie coś szczególnego przydarzy się mnie albo komuś obok mnie. Coś, co potrafi obalić te czasowo-przestrzenne bariery sprawiając, że odnajdujemy się w zawieszonym „na zawsze”.
W ten sposób, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, człowiek wchodzi do historii, stając się jej częścią.
Ja ta m byłemAle nie wchodzi do niej w nowym ubraniu i z dokładnie przyczesaną fryzurą. Wchodzi taki, jaki był w tym momencie i w tym miejscu.
Nagle. Bez podejmowania decyzji.
Potem zostaje tam do końca życia... a nawet... po jego zakończeniu.
Tak się stało z tymi, którzy zostali wciągnięci w dzieje niejakiego Jezusa z Nazaretu, a ściślej, w moment Jego niebywałego ukrzyżowania. Wiele osób złapanych niczym w sieć pajęczą, z której nie można się wyplątać, zmuszonych do tego, by na zawsze przeżywać tę chwilę owego dnia: Piłat umywający ręce, Judasz składający pocałunek, zapierający się Piotr, cierpiąca Maryja, Cyrenejczyk niosący nie swój krzyż...
Ileż to razy słyszymy w potocznej mowie: „Ty Judaszu!”. Albo: „Umywasz ręce niczym Piłat!”. Aprzecież tym ludziom (wolę nie nazywać ich „bohaterami”) nigdy nie przyszłoby do głowy to, że będą zapamiętani czy że będą powracać w naszej pamięci z konkretnym odniesieniem do tych chwil.
Pomijając jednak sympatyczne nawiązania do powiedzonek, kiedy ci ludzie zetknęli się z Jezusem, nigdy nie pomyśleli o tym, że znajdują się w samym centrum historii.
Mógłbym powiedzieć, że Ja tam byłem rodzi się z teologicznych poszukiwań, z potrzeby wiary czy czegoś innego.
Byłbym jednak hipokrytą.
opr. ab/ab