Charyzmatyczny produkt religiopodobny "made in USA"

Niebezpieczeństwo płynące z nurtu "Reformacji Nowoapostolskiej" kryje się w przeakcentowaniu tego co, jest widoczne i spektakularne

W tekście Od pucybuta do lidera ukazałem biznesowe podejście do spraw Bożych stosowane w kręgach Reformacji Nowoapostolskiej (NAR). Sam pomysł na tę „reformację” mógł wyrosnąć jedynie na gruncie amerykańskim — stanowi on doskonały wytwór tamtejszej mentalności. Współczesnemu człowiekowi proponuje dobrze sprzedający się wyrób religiopodobny „made in USA”. W niniejszym tekście spróbuję pokazać „charyzmatykowi w dżinsach”, co stanowi o wyjątkowości tego „towaru” serwowanego pod marką NAR.

Autorzy książki The Rise of „Independent Network Charismatic” Christianity wyróżniają trzy główne cechy produktu NAR, które brane łącznie decydować miałyby o jego konkurencyjności i możliwie coraz większym wpływie: (1) bezpośredni dostęp do nadprzyrodzonych mocy; (2) możliwość partycypacji i publicznego angażowania się uczestników; (3) obietnica społecznej transformacji. Prześwietlijmy każdą z nich, zastanawiając się jednocześnie, jak to możliwe, że taki bubel znajduje uznanie wśród konsumentów.

(1) NAR propaguje eksperymentalną formę chrześcijaństwa i obiecuje bezpośredni dostęp każdego wierzącego do nadprzyrodzonych mocy. Liderzy NAR stworzyli coś w rodzaju wielkiego laboratorium, w którym w atmosferze źle pojętej wolności można utrzymywać nieortodoksyjne przekonania i angażować się w kontrowersyjne „cudowne” praktyki. Sprzyja temu taka a nie inna struktura NAR, w której zarówno propagatorzy tej wersji chrześcijaństwa, jak i uczestnicy czy sympatycy, nie podlegają żadnym autorytetom czy nawet denominacjom. Chodzi o przeszczepianie proponowanego stylu życia gdziekolwiek się da, w czym wielką pomoc propagandową stanowi oczywiście internet oraz sieciowe powiązania między „apostołami”.

Narracja NAR idzie w parze z coraz większym barbarzyństwem współczesnego świata. Przestaje się liczyć prawda, rozum idzie w odstawkę, nawet Biblia musi ustąpić miejsca kulturze sfokusowanej na doświadczeniu (sola experientia). Podobno chodzić ma nie o religijność, ale o autentyczność; nie intelektualną wiedzę o Bogu, lecz spotkanie z Nim. Tak się jednak składa, że encounter z Bogiem musi się gdzieś zadziać, wszak Jezusa nie spotyka się dzisiaj na ulicy. Zatem wszelkie duchowe doświadczenie, jeśli w ogóle pozostać przy tym dyskusyjnym słowie, jest zapośredniczone, to znaczy z woli Bożej winno odbywać się w Kościele. Mistyczne Ciało Chrystusa jest właściwą przestrzenią, w której uwielbiony Pan jako Głowa Kościoła działa wielorako. Katechizm Kościoła katolickiego wymienia różne sposoby zbawczych działań Ducha Świętego w Ciele: przez Słowo Boże, sakramenty, łaskę daną Apostołom i ich następcom, cnoty oraz dary charyzmatyczne.

W nauczaniach NAR, np. liderów Bethel Church, jeśli w ogóle pojawia się Słowo Boże, to wyrwane z kontekstu, i zasadzone potem w duszach słuchaczy korzeniem do góry. Wszystko zawsze sprowadza się zawsze do tej samej ideologii czynienia znaków i cudów, a wyrwane z kontekstu i całościowego sensu wyimki z ksiąg natchnionych mają jedynie stanowić „dowód” z Pisma. Zamiast prawowitych następców Apostołów mamy samozwańczych „apostołów”, o których pisałem wcześniej. W miejsce cnót — oczekiwanie na charyzmatyczne działanie Ducha Świętego. Proroctwo i ideologiczne nauczania zastąpiły tutaj zdrową naukę. A dostęp do nadprzyrodzonego świata nie dokonuje się na drodze sakramentalnej, lecz przez przekazywanie namaszczenia (tzw. „transferable anointing” zwane też „impartation”).

W przypadku NAR uprzywilejowanym czy nawet jedynym miejscem zetknięcia się z Bogiem jest transowe spotkanie uwielbieniowe. Sprowadzenie całej osoby do uczuć to okaleczenie człowieka i uczynienie z Boga kieszonkowego bożka krojonego na miarę ludzką. Sama nadprzyrodzoność zaś okazuje się wcale nie taka nad-przyrodzona, skoro można ją wytwarzać środkami naturalnymi; nie przypadkiem jednym ze słów kluczowych Billa Johnsona będzie „the Atmosphere of Heaven”. Dopiero w specjalnej atmosferze — wygenerowanej coachingowo-zaklinającymi kazaniami i mantrującą rytmem i treściami muzyką — dzieją się „nadprzyrodzone” fenomeny.

(2) Eksperymentowanie z nadprzyrodzonością łączy się nie przypadkiem z luźną organizacyjnie strukturą NAR, w której każdy może zostać praktykantem w wielkim laboratorium, bez względu na to, czy zna się na teorii teologicznej. Wszystkich zachęca się do tego, by swobodnie czynili swoje eksperymenty wzorując się i rozwijając to, co podpatrzyli u propagatorów NAR. Modlitwa, prorokowanie, uzdrawianie czy prowadzenie duchowej walki — nie są związane tutaj ani z budynkiem kościelnym, ani ze zdrową doktryną Kościoła, dlatego wszyscy mogą się podejmować gdziekolwiek tych aktywności.

Nikt tutaj nie odpowiada za nikogo — dlatego błędy teologiczne i duszpasterskie, które muszą nieodłącznie pojawiać się w tej „wolnej amerykance”, mogą wyrządzić nieodwracalną szkodę zarówno uczestnikom, jak i odbiorcom ich samozwańczej posługi, czy wręcz Kościołowi, który w ten sposób traci wiarygodność. Hasło „go out and do stuff” przemawia do aktywistycznie nastawionych młodych. Przywykli oni do kształtowania, a nie jedynie biernego konsumowania, i właśnie to ich oczekiwanie bezpośredniej partycypacji zostaje zaspokojone propozycją NAR. Wychodzą potem na ulice i modlą się za innych, albo organizują lokalne domy modlitwy na modłę International House of Prayer (IHOP). Cały czas w ruchu, nawet w czasie modlitwy. Kolana (do klęczenia w modlitwie) i pupa (do siedzenia w czasie medytacji nad Słowem Bożym), czyli podstawowe narządy mistyka, który ujarzmił już kinetyczne natręctwo — w tym przypadku pozostają bezużyteczne.

Pamiętam, że kiedyś dziwiłem się ilością młodych ludzi na amerykańskich chrześcijańskich koncertach czy spotkaniach modlitewnych. W zestawieniu z podnoszącą się z roku na rok średnią wieku praktykujących w katolickich świątyniach — robiło to wrażenie. Dziś postrzegam to zjawisko z innej perspektywy: w świecie wytwarzanego chrześcijaństwa marki NAR jest miejsce przede wszystkim, jeśli nie jedynie, dla młodych. To dla nich jest ten produkt religiopodobny, i ten styl aktywnego życia, do którego się zachęca. Podejrzany jest właśnie brak osób starszych czy nawet w średnim wieku. Ten religijny system działa jak korporacja: na ile jesteś młody i zdolny do poświęceń, na tyle jesteś częścią gry. A potem, gdy pojawi się rodzina i stała praca, a energii i czasu braknie na uczestnictwo i nieustanne podróże na kolejne pentekostalne eventy, maszynka wypluje i porzuci. Nawet jeśli powstają miejscowe kongregacje dla stabilizujących się chrześcijan, to i tak głosi się w nich to samo przesłanie. Nie ma żadnej teologii duchowości laikatu, żadnej mistyki szarości dnia codziennego; tak to jest, gdy z całego ziemskiego życia Jezusa apostołowie NAR wybierają sobie tylko czas cudowności pomiędzy życiem ukrytym a Ukrzyżowaniem.

(3) Reformacja nowoapostolska niesie również obiecanki-cacanki o wciąż znajdującej się tuż za rogiem społecznej przemianie. Nie chodzi tylko o zbawienie pojedynczych jednostek, ale jak przystało na wielkie marzenia amerykańskie, utopijną „hurtową” transformację. Bóg miałby przynieść „niebo na ziemię” przez namaszczonych apostołów oraz „kingdom-oriented” i „spirit-filled” wierzących, którzy mieliby objąć szczytowe pozycje w strategicznych segmentach społecznych (tzw. Seven Mountains Theology).

Temu bujaniu w chmurach odpowiada oczywiście droga zaprowadzenia niebiańskiej kultury na ziemi — wszystko odbyć się ma na sposób nadnaturalny. Nie buduje się tutaj instytucji społecznych, nie zakłada think-tanków, nawet nie określa się, jak miałoby wyglądać przemienione społeczeństwo. Pucybut bez wyższego wykształcenia, za to z awersją do formalnych struktur, nie zajmuje się takimi sprawami. Po prostu uznaje, że napełnieni Duchem chrześcijanie wejdą w pozycję duchowego autorytetu, pokonają demoniczne moce w ramach tzw. strategicznej walki duchowej, odzyskają panowanie szatana w newralgicznych sferach i tyle — to wystarczy, żeby przez nich Bóg wylał błogosławieństwo duchowe i materialne na społeczeństwo. (IHOP z kolei ma inną wizję — przyspieszenie powrotu Chrystusa przez ustanawianie domów modlitwy w strategicznych lokalizacjach).

Ale ani nie każdy, nad którym się modlono czy wypowiadano słowo rozkazu, zostaje uzdrowiony, ani objawienia namaszczonych proroków się nie sprawdzają. A przede wszystkim są tak niejasne, że trudno nawet mówić o ich falsyfikowalności. W przeważającej mierze są to „proroctwa”, które w typowym dla pentekostalizmu slangu mówią wciąż o tym samym. W istocie są zlepkiem słów służących raczej do zaklinania rzeczywistości i dalszego nadymania ego proroka i adresatów jego przesłania. Chris Rosebrough, autor youtubowego kanału Fighting for the Faith, proponuje zabawę zwaną „prophecy bingo”— bierze na warsztat dowolne „proroctwo” i następnie namierza kluczowe frazy z zestawu pentekostalnego żargonu rozpisanego na karcie bingo (bingo card do pobrania tutaj). Do bodaj najczęstszych należą: awakening, impartation, new thing, new wine, new wave, fresh fire, revelation, vision, rhema, release, open heaven, harvest, declare.

Transformacji społecznej jak nie było, tak nie ma, owszem wizja walki duchowej tylko polaryzuje społeczeństwo, a brak instytucjonalno-organizacyjnego zaplecza sprawia, że trudno na poważnie traktować mrzonki o pozytywnym wpływie NAR. Ponieważ źródło problemu leżeć ma w sferze duchowej, a nie strukturalnej, remedium szuka się też w tym, co duchowe — w nowym awakening. Ta „przebudzeniowa” podróbka chrześcijaństwa sprawdzić się może co najwyżej w mniejszych grupach i w krótkim odcinku czasu, ale nie w skali całego kraju czy dłuższej perspektywie. Notabene, jedno z najważniejszych „proroctw” NAR dotyczy rzekomego transferu bogactwa, które trafiwszy do rąk chrześcijańskich biznesmenów pozwoli im wywrzeć ewangeliczny jakoby wpływ na społeczeństwo.

Przedziwna jest ta kombinacja nadprzyrodzoności i przyrodzoności. Daje tu o sobie znać reguła: kto ucieka w sferę nadnaturalną kosztem naturalnej, utożsamia w końcu tę drugą z nadnaturalną. Do tego stopnia, że kluczem sukcesu staje się mamona! Wprost bałwochwalczo brzmią słowa C. Petera Wagnera, który w swojej autobiografii (Wrestling with Alligators, Prophets, and Theologians: Lessons from a Lifetime in the Church — A Memoir) przekonuje, że nie można oczekiwać bycia Bożymi agentami reformacji bez kontrolowania bogactwa, bo w całej ludzkiej historii trzy rzeczy zmieniały społeczeństwo: przemoc, wiedza i bogactwo (violence, knowledge, and wealth), a z nich największe jest bogactwo!

Można by powiedzieć za apostołem Pawłem, że zacząwszy Duchem chcą teraz kończyć ciałem (por. Ga 3,3). Ale czy w ogóle zaczęli w Duchu? W każdym razie NAR to religia ciała, ewentualnie złego ducha. Cały świat duchowy widzi się tutaj „po cielesnemu”, czego przykładem geograficzne postrzeganie rzeczywistości duchowej w tzw. strategicznej walce duchowej. Pieniądze są tutaj tylko wyrazem tego aliansu Ewangelii z biznesem, który mógł się zrodzić jedynie w amerykańskiej głowie. A skoro jesteśmy przy mamonie, warto raz jeszcze podkreślić, że właśnie sieciowa struktura NAR pozwala na multiplikowanie zasobów finansowych przy minimalizowaniu kosztów.

Weźmy na tapetę Bethel Church w Redding (Kalifornia). Mówimy w tym przypadku o megakościele gromadzącym ok. 6000 członków, szkole posługi nadprzyrodzonej (BSSM — Bethel School of Supernatural Ministry) z ok. 1900 studentami, sieci Global Legacy oraz licznych konferencjach, w których liderzy Bethel uczestniczą podróżując po całym świecie. Na przykład Bill Johnson jest jednym z głównych mówców Revival Alliance (pozostali to m.in.: Che Ahn, John Arnott, Randy Clark, Heidi Baker, Georgian Banov). Roczny budżet Bethel to kilkadziesiąt milionów dolarów, z czego „taca” (dziesięciny i kolekta niedzielna) kongregacji stanowi mniej niż jedną piątą dochodów. Pozostałe wpływy pochodzą ze sprzedaży muzyki, DVD i książek (ok. jednej czwartej), czesnego BSSM (ok. jedna piąta), konferencji (ok. jednej dziesiątej) i innych źródeł. Zauważmy, że aż ponad 80% zasobów uzyskiwanych dzięki przyjętemu modelowi „pay-for-service” dociera do Bethel spoza samej lokalnej kongregacji.

Liderzy nie są zainteresowani w pierwszym rzędzie lokalną wspólnotą, lecz promowaniem nauczania i praktyk, które można wykonywać wszędzie, bo każdy może partycypować w budowaniu „kultury nieba na ziemi”. Dzięki dużym dochodom jest to możliwe na większą skalę, a sprzyjają temu kontakty między „apostołami” czy, jeszcze bardziej, piramidalna struktura w przypadku sieci wertykalnych. W tej pionowej organizacji pieniądze płyną do apostoła „od dołu”, z kolei sieć horyzontalna pozwala „apostołom” organizować wspólne wydarzenia, dzięki którym zwielokrotniają oni swój wpływ, fundusze oraz zdobywają nowych naśladowców. Koszty wychodzenia na zewnątrz redukują się, bo większa część propagandy idzie przez internet (duża rola livestreaming), a sieciowa struktura NAR pozwala lokować ten religiopodobny produkt szerzej i zwiększać udział na religijnym rynku.

Wszystko to razem wzięte tłumaczy, skąd „sukces” NAR: z mamony, organizacji i zdeformowanej wersji chrześcijaństwa. Z nich zaś największe jest Objawienie — zagubione.

>> Kolejny odcinek

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama