O krakowskim klasztorze kamedułów i duchowości tego zakonu
Telefon komórkowy o. Ambrożego informuje mnie, że przeor klasztoru ojców kamedułów w podkrakowskich Bielanach "nie może podejść do telefonu". Udaje się następnego dnia - ku zdumieniu kilku osób przypadkowo przysłuchujących się naszej rozmowie. Długo nie mogą zrozumieć, że "komórka" za klauzurą eremu o najsurowszej w Polsce regule wcale nie oznacza naruszenia, złamania, ani tym bardziej jakiejś rewolucji w stylu życia kontemplacyjnego na początku XXI wieku. Tu, wbrew pozorom, wszystko jest jak dawniej: zwłaszcza jeśli mówimy o istocie życia zakonnego, kontemplacji i całkowitym oddaleniu od świata.
O. Ambroży, pomimo młodego wieku ("za kilka dni stuknie mi dopiero czterdziestka"), od listopada 1996 r. pełni funkcję przeora eremu na Srebrnej Górze, bardziej znanego jako klasztor na Bielanach pod Krakowem. Kiedy zaczynamy rozmawiać o życiu zakonnym na początku nowego stulecia, o. Ambroży często odwołuje się do przykładów i reguł z przeszłości, ale podkreśla istotę życia eremickiego, które "jest nastawione na przebywanie w bezpośredniej bliskości i obecności Boga". Dlatego "trzeba porzucić swoje przyzwyczajenia, czasem nawet zdolności i poświęcić się tylko modlitwie". O. Ambroży przyznaje, że warunkiem wejścia w tę rzeczywistość jest porzucenie tzw. świata, ale nie oznacza to jakiejś ucieczki od ziemskiej rzeczywistości. "Po prostu nie potrzebujemy tego wszystkiego, czym żyją współcześni ludzie, ale z drugiej strony większość produktów żywnościowych kupujemy w normalnych sklepach czy hurtowniach, musimy się starać, a czasem nawet wykłócać, o dotacje na odnowę naszych zabytkowych budynków czy załatwiać różne sprawy w urzędach" - wylicza tylko niektóre punkty styczności ze światem. W eremie jest także prasa - wiadomości KAI i "Gość Niedzielny". Oczywiście nikt nie korzysta z radia czy telewizji, dlatego kiedy sugeruję, że może przydałoby się trochę nowoczesności, o. Ambroży uśmiecha się, znika i przynosi.... przenośny komputer. Już po chwili jesteśmy na stronach internetowych włoskich kamedułów, w miejscu, gdzie wszystko zaczęło się tysiąc lat temu. Jednak najważniejsza zasada życia eremickiego pozostaje niezmienna: umrzeć dla grzechu, aby kochać cały świat w Bogu.
Kiedy w 1520 roku Paweł Justiniani dokonał odnowy życia kamedułów, określił także kilka wyraźnych zasad życia duchowego eremitów. Najważniejsze z nich to: przebywanie w celi pustelniczej, aby praktykować osobiste spotkanie z Bogiem, Eucharystia, brewiarz i modlitwa liturgiczna, pogłębiająca formację duchową oraz życie wspólnotowe i nieodłączne w tradycji kamedulskiej milczenie oraz praca. Te zasady nie tylko nie uległy zmianie, ale ich aktualność jest ciągle podkreślana, choć np. zmienia się ich funkcja. Kiedyś praca była źródłem utrzymania i podstawą egzystencji klasztoru, dziś jest raczej formą mniszej aktywności - wyjaśnia reguły mniszego życia o. Ambroży. Także rytm dnia nie uległ nadzwyczajnym zmianom: pobudka około 3.30, tak aby zdążyć na godzinę czytań, która zaczyna się kwadrans przed czwartą. Potem lectio divina, czyli pogłębienie znajomości Pisma Świętego, najczęściej we własnej celi lub w kościele. Modlitwa jednoczy eremitów ponownie o 5.30, kiedy odmawiają jutrznię, a po niej uczestniczą we Mszy św. Na śniadanie przychodzi pora koło 7.30, potem eremici czas przeznaczają na pracę. Choć klasztor na Bielanach zamieszkuje dziś zaledwie 8 eremitów, to jednak podział "obowiązków" jest dość wyraźny. "Z naszej ósemki tylko pięciu mnichów jest na tyle sprawnych, aby podejmować konkretne zajęcia, dlatego poza obowiązkami, sprzątaniem kościoła i pracą w kuchni musimy też zatroszczyć się o naszych braci" - opisuje codzienne zajęcia Ojciec Przeor, dodając jednak, że najstarszy z zakonników, 90--letni br. Doroteusz nawet nie chce słyszeć, żeby go miał ktoś zastąpić w funkcji klasztornego dzwonnika. "Kiedy usłyszycie dzwonek na modlitwę, można ustawiać zegarki, br. Doroteusz nigdy się nie spóźnił" - zachwala seniora eremu przełożony. Włoski rodowód i pielęgnowana w klasztorze tradycja nakazują mnichom poobiednią sjestę, którą kończy modlitwa popołudniowa odmawiana o 14.30. Potem jeszcze trochę czasu na pracę i od czwartej zaczynają się wieczorne modlitwy: Różaniec, lectio divina, nieszpory i czytanie w kapitularzu. Dzień w bielańskim klasztorze kończy się koło 19.30., ale o. Ambrożemu nigdy nie udało się tak wcześnie zakończyć pracy. "Zostają sprawy administracyjne, korespondencja itp." - tłumaczy o. Ambroży. Inni mnisi także mają prawo do korespondencji, ale - jak mówi Ojciec Przeor - "w ograniczonym zakresie". Dwa, trzy razy do roku może ich także odwiedzić rodzina, z innych uroków życia pozostają tzw. rekreacje, czyli pięć dni w roku, kiedy mnisi mogą rozmawiać czy pograć w szachy. Posiłki spożywają sami, ale 12 razy w roku spotykają się razem w refektarzu, podobnie jest w dniu imienin przeora. Dodatkowymi dniami świątecznymi są np. odwiedziny Księdza Kardynała.
Trwający od kilku lat remont pomógł nie tylko w odnowieniu zabytkowych budynków kościoła i domków eremickich (choć większość z nich jeszcze nie jest wykończona), ale przyczynił się także do unowocześnienia niektórych pomieszczeń gospodarczych. Dzięki kilku darczyńcom zakonna kuchnia jest dziś nie tylko nowoczesna, ale i bardzo funkcjonalna. Jednak o jej jakości nie świadczą przecież błyszczące blachy i okapy, ale to, co przyrządzi brat Emmanuel. W zakonie jest już 30 lat, od 28 zajmuje się pracą w kuchni, którą na Bielanach prowadzi... na sposób włoski, co chyba nikogo tu nie dziwi, gdyż przez 16 lat br. Emmanuel był kucharzem w jednym z włoskich klasztorów. Kiedy tuż przed południem po kuchni roznoszą się zapachy, nie ma wątpliwości, że br. Emmanuel mógłby startować w konkursie na najlepszą włoską kuchnię w Krakowie i nie byłby pozbawiony szans na sukces. Sam Przeor tak zasmakował tej kuchni podczas swego pobytu w klasztorze kamedulskim w Italii, że był nawet kucharzem, ale dziś chętnie oddaje palmę pierwszeństwa br. Emmanuelowi. Jedzenie na ogół jest dość proste i raczej skromne. Każdy eremita dostaje swoją menażkę i spożywa posiłki w samotności, zaopatrzeniowcem jest zaś Ojciec Przeor, który najczęściej korzysta z miejscowych hurtowni. Latem dochodzą do tego owoce i warzywa z własnego ogrodu, jednak utrzymaniem nikt się za bardzo nie przejmuje. Więcej zachodu wymagają od Przeora prace remontowo-konserwatorskie. Prowadzone od kilku lat zmieniły erem na Bielanach nie do poznania: odnowiona fasada i wnętrze kościoła, iluminacja klasztoru i postępujące prace przy eremickich domkach wymagają nie tylko czasu, ale i sporych nakładów finansowych. "Gdyby nie grupa naszych darczyńców i osobista pomoc niektórych przyjaciół klasztoru, nie dalibyśmy rady" - podsumowuje rok o. Ambroży. A całość inwestycji zamknęła się w kwocie 2 mln 200 tys. zł. Jesienią prace zostały wstrzymane, bo zabrakło funduszy. Czy to martwi o. Ambrożego? Nie, bo cały wysiłek Przeora skupiony jest teraz na jednym: "przekonaniu kogo trzeba", że klasztor na Bielanach to najlepsze miejsce na kilkudniowy odpoczynek dla Ojca Świętego. "Jest okazja, bo w tym roku świętujemy tysiąclecie przybycia św. Jana z Wenecji i św. Benedykta z Benewentu, czyli dwójki z grupy Pięciu Braci Polskich. A poza tym, byłaby to najlepsza promocja życia kontemplacyjnego" - konkluduje o. Ambroży.
opr. mg/mg