Nie wyróżniają się niczym szczególnym, z pozoru żyją jak ludzie świeccy - jednak są zakonnikami: to Mali Bracia Jezusa
Nie wyróżniają się niczym w tłumie. Są ubrani równie kolorowo albo równie szaro jak inni. Ciężko pracują, zarabiając na swoje utrzymanie. Na ogół w zawodach wymagających poświęceń. W szpitalach, służbie zdrowia, ale też w fabrykach czy zakładach usługowych. Mieszkają wśród ludzi ubogich, choć ich reguła nie stawia takich wymagań. Jedynie zachęca.
Warszawska dzielnica Praga. Jej centrum to m.in. ulice: Targowa, Ząbkowska Brzeska. Z XIX-wiecznymi kamienicami, „podwórkowymi” Madonnami, radośnie przystrojonymi i z ponadstuletnim bazarem założonym przez Juliana Różyckiego. Kilkaset metrów od centrum budowany jest Stadion Narodowy. Mimo to w tej części Pragi nadal można jeszcze tanio kupić bądź wynająć mieszkanie. Bez kaloryferów, a z piecami, w których każdy pali tym, co ma. Często z toaletą na piętrze bądź wychodkiem na zewnątrz. Wielu lokatorów nie płaci czynszu. Wielu nigdzie zresztą nie pracuje. Niektórym elektrownia już dawno odcięła dopływ prądu. Musi im wystarczyć świeczka. Za ogrzewanie — kufajka. I tak żyją tu kolejne pokolenia. Niektórzy przerywają ciąg pokoleniowy, umierając z przepicia. Na Brzeskiej i okolicznych ulicach mieszka coraz więcej ludzi po prostu niezamożnych. Przed laty popadli w ubóstwo z powodu bezrobocia. Uczciwe, starające się o byt rodziny.
Ulica Brzeska. Przez lata zaniedbana, ze śladami wojny na murach wielu domów. Czynszowe kamienice, niektóre mają ponad sto lat. Opuszczone przez administracje domów mieszkalnych. Dopiero od niedawna w niektórych z nich sprzątane są klatki schodowe. Na czwartym piętrze blisko 130-letniej kamienicy mieszkają trzej mężczyźni. Niewielu spośród kilkudziesięciu mieszkańców slumsów wie, że to zakonnicy. Dwaj około czterdziestki, jednemu za cztery lata minie siedemdziesiątka.
Niemal na poddaszu, gdzie gołębie najżwawiej trzepoczą skrzydłami, mieści się skromne, estetyczne mieszkanie. Jeszcze przed dwudziestu laty pustostan. Ruina. Dziś jest siedzibą trzech zakonników — Małych Braci Jezusa. Do ludzkich warunków przysposabiał je brat Kazek (Dmitrzak). Mieszkanie składa się z otwartej kuchni i trzech niewielkich pokoi. Największy to kaplica, w której mieszka Gospodarz —Pan Jezus. Podłoga tutaj jest wyłożona grubą wykładziną. I to jedyny „zbytek” w całym mieszkaniu. Dyskretne i ciepłe kolory sprzyjają skupieniu. Mszę św. odprawia prezbiter, którym jest jeden z braci. Eucharystię może on jednak sprawować tylko dla swojej wspólnoty.
Mali Bracia Jezusa są po studiach teologicznych. Mają też swoje zawody świeckie. Kazek jest absolwentem Wyższej Szkoły Rolniczej we Wrocławiu. Pochodzi z wielodzietnej, niezbyt zamożnej rodziny. Dziś jest emerytem. Odkrył chrześcijaństwo wspólnotowe w 1966 r. we Wrocławiu, w duszpasterstwie akademickim u ks. Aleksandra Zienkiewicza. Tam poznał Małe Siostry Jezusa. Dowiedział się, że niebawem w Polsce będą też Mali Bracia Jezusa. Przez kilka lat pracował jako pracownik naukowy. Po rocznych studiach językowych na Zachodzie, w 1979 r. wstąpił do zakonu. Był jednym ze współzałożycieli wspólnoty w Polsce. — Gdybym chciał być księdzem, poszedłbym do seminarium. Mógłbym też pójść do innego zgromadzenia. Ale chciałem żyć w ubóstwie — opowiada Kazek. — Od samego początku chrześcijaństwa mówiono, że ubodzy są skarbem Kościoła. Więc podjąłem taką decyzję. Chciałem dzielić los, jaki wybrał Jezus w Nazarecie. Jeżeli Jezus, sam Bóg, chciał być człowiekiem, chciał mieszkać w Nazarecie, w jakiejś małej galilejskiej mieścinie, chciał ciężko pracować — to widocznie ma to wielki sens i wymiar. I trzeba to ludziom pokazać. Nie gadaniem, tylko życiem. Więc to jest taki nasz Nazaret na Brzeskiej.
Sławek (Farej) pochodzi z Łodzi. Dziś blisko czterdziestolatek. Mieszkał w łódzkim blokowisku Retkinia. Miał szesnaście lat, kiedy poznał Małych Braci Jezusa. Skończył zawodówkę, technikum, później teologię. Z Małymi Braćmi związany jest od dwudziestu lat. Zafascynował się pismami Karola de Foucauld, duchowego założyciela zakonu. Najpierw z koleżanką odwiedził Małe Siostry w Częstochowie. Jakiś czas później wstąpił do zakonu. — Żyjemy między ludźmi i próbujemy naśladować Jezusa z Nazaretu — mówi Sławek. — U Jezusa i w chrześcijaństwie zafascynowała mnie miłość i poszanowanie człowieka. I te wartości chrześcijańskie pragniemy jakoś „włożyć” w nasze życie i żyć nimi wśród innych. Pociągnęło mnie też ubóstwo Małych Braci, bo uważałem i uważam, że ubóstwo daje ludziom wolność. Bogactwo zaś ogranicza nas. Stajemy się w jakiś sposób jego niewolnikami. Kiedy nie posiadam zbyt wielu rzeczy, nie ma ryzyka, że ktoś mi je ukradnie. Jestem więc bardziej otwarty na człowieka.
Jacek (Hoff), najmłodszy stażem. Przed dziesięciu laty był na drodze neokatechumenalnej. Słuchając katechezy, dowiedział się, że Kiko Arguello, założyciel Drogi Neokatechumenalnej, inspirował się też duchowością brata Karola de Foucauld. — Chciałem odkryć, kim był brat Karol. Kiedy wstąpiłem do zakonu w 2006 r., miałem 36 lat — mówi Jacek. — Arguello, podobnie jak Karol, był człowiekiem zakochanym w Jezusie. Pragnął odkrywać Jezusa z Nazaretu. Był bardzo radykalny i pragnął pójść za Jezusem do końca. Właśnie świadectwo życia Karola było dla mnie i jest inspiracją. Ja też chcę pójść z Jezusem na koniec świata. Jak niegdyś brat de Foucauld do muzułmanów, do Tuaregów.
— Kiedy zaczęliśmy tu mieszkać w 1989 r., na Brzeskiej panowało przestępstwo i przemoc —opowiada Kazek. — Dziś większość ludzi jest tu zwyczajna. Pracują, mają rodziny. Choć, oczywiście, najbardziej widoczny bywa margines. I czasem także dla nas jest to środowisko trudne, bo jak słyszę kwiecisty język... No, to ciężko czasem jest. Ale większość stanowią fajne rodziny. Uczciwie pracują. Są fachowcami. Widać jednak, że w jakiejś dziedzinie są ubodzy. W sensie materialnym, czasem umysłowym, czasem w kwestii kultury osobistej czy językowej.
— Dla wielu ważne jest, że nie jesteśmy ludźmi, którzy przyszli ich nawracać, oceniać, ale z nimi żyć — podkreśla brat Jacek. Dzielić z nimi ich społeczne warunki życia. A my chcemy, żeby oni odkrywali nasze spojrzenie. Takie, które rodzi się z kontemplacji i widzenia Jezusa. Pełne dobroci. Otwarcia i miłosierdzia.
Karol de Foucauld uważany jest za duchowego przywódcę Małych Braci. Ale nie był założycielem zakonu. Urodził się w drugiej połowie XIX wieku. Po burzliwym młodzieńczym życiu przystąpił do trapistów. Zrezygnował jednak ze służby w zakonie. Jego pragnieniem był Nazaret. Tam też przez kilka lat posługiwał u sióstr zakonnych. Później w swych pismach zanotował m.in.: „(...) To życie Nazaretu trzeba prowadzić nie w ukochanej Ziemi Świętej, ale wśród dusz najbardziej chorych, owieczek najbardziej opuszczonych. Tę Boską Ucztę, której kapłanem się staję, nie powinno się odprawiać dla braci, rodziców, bogatych sąsiadów, lecz dla kulawych, ślepych, ubogich, najbardziej opuszczonych, którym brak kapłanów. (...) Marzę o czymś bardzo prostym, o czymś zbliżonym do najprostszych gmin chrześcijańskich w pierwszych wiekach Kościoła. (...) Prowadzić życie Nazaretu w pracy i kontemplacji Jezusa. (...) Mała rodzina, mała domowa wspólnota, jak najprostsza, jak najmniejsza. (...) Żadnego szczególnego ubioru — jak Jezus w Nazarecie; nie mniej niż osiem godzin pracy dziennie (o ile możności ręcznej) — jak Jezus w Nazarecie; ani rozległych posiadłości, ani okazałych siedzib, ani wielkich wydatków, ani nawet hojnych jałmużn, ale skrajne ubóstwo we wszystkim — jak Jezus w Nazarecie. Jednym słowem, we wszystkim twym wzorem — Jezus w Nazarecie”.
Tą drogą poszedł brat René Voillaume, założyciel Instytutu Małych Braci Jezusa, jak brzmi pełna nazwa zakonu. We wrześniu 1933 r., wraz z kilkoma braćmi, zainicjował pierwszą wspólnotę na Saharze. Pięć lat później, wraz z siostrą Magdaleną, założycielką Małych Sióstr Jezusa, zainicjowali wspólnoty robotnicze we Francji, by po II wojnie światowej organizować je na całym świecie. Szybko ten rodzaj zakonu wybrało ponad 300 braci. Dziś jest ok. 250 małych braci Jezusa w blisko 40 krajach. Mieszkają zarówno w miastach, jak i na wsiach.
W Polsce zakon powstał w 1977 r. Dziś jest w nim dziewięciu braci. Kilku z nich mieszka nieopodal podwarszawskiego Izabelina. Jeden w Łodzi. Raz w miesiącu mają swoje jednodniowe rekolekcje w pustelni. Raz w roku odbywają rekolekcje przez cały tydzień. Również raz w roku spotykają się ze wspólnotą rozproszoną w 40 krajach. Obowiązuje ich reguła zakonna. Codziennie uczestniczą w Eucharystii. Pracują w różnych zawodach, głównie fizycznych. Sławek do niedawna pracował jako mechanik w warszawskich autobusach i tramwajach. Dziś jest serwisantem w fabryce zegarków. Jacek znajduje codzienne zajęcie w praskim szpitalu. Transportuje chorych na zabiegi i badania. Kazek jest na emeryturze i prowadzi dom zakonny na Brzeskiej.
Kiedy w miejscach pracy dowiadywano się, że są zakonnikami, początkowo wywoływało to konsternację. Jednak, jak podkreślają, nikt się z nich nie naigrawał. — Po odejściu z uczelni pracowałem jako fizyczny na budowie w Zakładzie dla Ociemniałych w Laskach. To było w latach osiemdziesiątych — wspomina Kazek. — Po jakimś czasie widać było, że jestem w brygadzie jakiś „inny”. Nie piłem, nie paliłem... Kiedy zaczęli mnie podpytywać, wyjaśniłem im, że jestem zakonnikiem. Zdziwienie było duże. Ale, mówiłem, przecież nie habit stanowi zakonnika. Nie klasztor. I zacząłem im opowiadać o Karolu de Foucauld i Małych Braciach.
— Dziewczyny z biura w pewnym momencie spytały o moją żonę, bo mam obrączkę na palcu. Powiedziałem, że „jestem zaangażowany”, więc zaczęto mnie podejrzewać, że jestem homoseksualistą. Powiedziałem, że nie. Wreszcie, podczas obiadu z kolegami z pracy, zapytano mnie wprost, o co chodzi. Wyjaśniłem więc, że jestem zakonnikiem. Przyjęto to bardzo spokojnie i byłem tym zdumiony. Podałem adres naszej strony internetowej. Potrzebowali czasu, by się z tym oswoić — opowiada Sławek. — Nie ukrywam, że nasza strona internetowa zrobiła dużo dobrego. Uprościła nasze relacje.
Ich ewangelizacja nie polega na mówieniu o Chrystusie w miejscu zamieszkania czy pracy. O Chrystusie mówią swoją postawą. — Chcę żyć z robotnikami, ale zależy mi na tym, żeby moja obecność jako zakonnika była ukryta — mówi Jacek. — Chcę poznawać ludzi, zaprzyjaźniać się. Po jakimś czasie to Duch Święty sprawia, że ludzie chcą odkrywać nowe. To na przykład, że jestem inny, że jestem „nie z tego świata”. Myślę, że przychodzi taki czas, aby dać świadectwo, żeby powiedzieć, że jest się zakonnikiem. Kiedy w szpitalu dowiedziano się, że jestem zakonnikiem, przyjęto to bez zdziwienia. Dla tych, którzy są w Kościele, było to coś zwyczajnego. Oczywiście, jest to dla nich pewne odkrycie, bo na ogół postrzegają zakonników jako żyjących w klasztorze. A tu jest zakonnik żyjący wśród ludzi. To ich interesuje.
— Krzewienie wiary jest powołaniem każdego chrześcijanina. Ale ja nie wychodzę na ulicę i nie głoszę Słowa Bożego, bo się do tego nie nadaję — mówi Sławek. — Ewangelizujemy, żyjąc Ewangelią. To nasze czyny mają świadczyć o tym, że jesteśmy gdzieś zakorzenieni. W jakiejś ogromnej wartości. Owszem, mógłbym ewangelizować przykładem, jako świecki. Ale jeżeli żyjemy sami, to potrzebujemy jakiegoś wsparcia. Wspólnoty. To jedno. Druga rzecz: dla mnie ważne jest, by w dzisiejszym czasie zaświadczyć o tym, że na dłuższą metę można żyć we wspólnocie modlitewnej. Chcemy zaświadczać, że życie wspólne jest możliwe mimo różnorodności.
— Nie jesteśmy zakonem charytatywnym. Ani pełniącym dzieła miłosierdzia. Ani też duszpasterstwem, ale jesteśmy otwarci na gościnę —mówi Jacek. — Dlatego zapraszamy innych ludzi, żeby przyszli pomodlić się z nami. Czasem przychodzą sąsiedzi, jak jest jakaś uroczystość. Zapraszamy do wspólnoty również niektórych znajomych z pracy. Jeśli chcą się pomodlić w naszej kaplicy, to proszę bardzo. Kiedyś Amadeo Cencini, autor książek o formacji duchowej, napisał, że o ile świętą osobę można jeszcze spotkać, o tyle świętą wspólnotę już trudniej. Nie robimy nic nadzwyczajnego, tylko staramy się być taką wspólnotą.
opr. mg/mg