Człowiek z miłości stworzony i do miłości przeznaczony

Istotą człowieczeństwa jest nie tylko rozumność, ale - przede wszystkim - powołanie człowieka do miłości

— Stworzył więc Bóg człowieka na swój
obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę
(Rdz 1, 27)

    Wstęp

  1. Człowiek zaskoczony sam sobą
  2. ...stworzony z Miłości
  3. ...podobny do Boga
  4. ...bo potrafi kochać
  5. ...na sposób mężczyzny lub kobiety
  6. Miłość i płciowość w odniesieniu do kapłanów i osób konsekrowanych
  7. Zakończenie

Wstęp

Tytuł niniejszego referatu odsyła nas do tajemnicy człowieka, a zwłaszcza do fundamentalnego pytania o jego genezę, naturę i sens istnienia. Celem tej analizy jest postawienie problemu antropologicznego, czyli postawienie pytania o człowieka i próba opisania podstawowych prawd o człowieku w świetle antropologii biblijnej.

Prezentowana analiza składa się z sześciu części. Część pierwsza ukazuje powody, z powodu których człowiekowi trudno jest zrozumieć samego siebie. Część druga wskazuje na genezę człowieka — stworzonego z Miłości. Część trzecia to syntetyczny opis natury człowieka jako kogoś podobnego do Boga. Część czwarta ukazuje zdolność do miłości jako podstawowy przejaw podobieństwa człowieka do Boga. Część piąta to szukanie odpowiedzi na pytanie o sens ludzkiej płciowości, czyli o sens faktu, że Bóg stworzył nas mężczyzną i kobietą. Ostatnia, szósta część zawiera kilka praktycznych aplikacji antropologii biblijnej w odniesieniu do tożsamości i formacji osób konsekrowanych.

1. Człowiek zaskoczony sam sobą

Człowiek jest nieskończenie większy
od swojej wiedzy na własny temat.

Człowiek jest w stanie w sposób rozumny i wolny poradzić sobie z własnym życiem i wiernie zrealizować swoje powołanie, jeśli znajduje prawdziwe i pogłębione odpowiedzi na podstawowe pytania: skąd się wziąłem? Dlaczego istnieję? Dokąd czy do kogo zmierzam? W oparciu o jakie więzi i o jakie wartości mogę zrealizować moje pragnienia i cele, które sobie wyznaczam? Co daje mi trwałe szczęście i dlaczego przyjemność nie jest dla mnie największym dobrem ani nie przynosi mi trwałej radości? Nie tylko dzieciom i młodzieży, ale także ludziom dorosłym łatwiej jest rozumieć świat wokół siebie niż samego siebie. Po wielu tysiącach lat historii ludzkości nadal pozostajemy zaskoczeni naszą własną tajemnicą i mamy poważne trudności w poznaniu prawdy o sobie. Dzieje się tak z trzech przynajmniej powodów.

Po pierwsze, człowiek jest najbardziej złożoną i skomplikowaną istotą, jaka istnieje w znanej nam, widzialnej części kosmosu. Każdy z nas jest nieskończenie większy i nieskończenie bardziej złożony od wszystkiego, co jest w stanie odkryć i pomyśleć na temat samego siebie. To właśnie bogactwo naszego człowieczeństwa sprawia, że grozi nam redukcjonizm antropologiczny. Poznawszy niektóre cechy i wymiary ludzkiej rzeczywistości, możemy ulec przekonaniu, że poznaliśmy już i zrozumieliśmy całego człowieka.

Po drugie, nauki humanistyczne, do których należy antropologia, ulegają wpływowi panującej w danym okresie ideologicznej mody w patrzeniu na człowieka, a także naciskom politycznej „poprawności”, która wypacza nasze myślenie i poznanie. W naukach ścisłych zjawisko to występuje w mniejszym stopniu, ale też jest obecnie, jak potwierdzają to choćby kontrowersje naukowców w kwestii globalnego ocieplenia. Naciski ideologiczne i polityczne sprawiają, że w cywilizacji ponowoczesności i liberalizmu „poprawne” jest dostrzeganie w człowieku głównie ciała, emocji i subiektywnych przekonań. O wiele mniejszą uwagę w analizie fenomenu człowieka zwraca się na pozostałe wymiary człowieczeństwa, a zwłaszcza na sferę moralną, duchową, religijną, na sferę wartości, aspiracji i ideałów.

Po trzecie, trudności w poznaniu rzeczywistości człowieka wynikają z tego, że w tym przypadku badający podmiot jest tożsamy z badanym przedmiotem, a to oznacza, że badacz — czyli człowiek — musi z konieczności stać się sędzią we własnej sprawie. Jest to wyjątkowo trudne zadanie. Trudność ta wynika między innymi z tendencji każdego z nas do unikania stresu związanego z dysonansem kognitywnym. Dla przykładu, jeśli ktoś z antropologów, psychologów czy pedagogów jest człowiekiem uzależnionym, opuścił małżonka albo jest nieuczciwy w pracy zawodowej, to raczej nie będzie chciał analizować w człowieku sfery moralnej, zjawiska sumienia czy takich zdolności, jak miłość, odpowiedzialność, wierność czy uczciwość. O człowieku, o jego naturze, możliwościach i ograniczeniach, a także o sensie jego życia mamy skłonność myśleć według własnego postępowania, a nie w oparciu o analizę rzeczywistości. Każdy z nas w jakimś stopniu tworzy sobie prywatną antropologię, opartą na własnym życiorysie i dostosowaną do własnego sposobu postępowania.

 

2. ...stworzony z Miłości

Ludzkie ciało zostało wzięte z materii,
ale człowiek został stworzony z Miłości.

Według klasycznej definicji człowieka określamy samych siebie jako istoty rozumne i wolne. Definicja ta jest niewystarczająca i ułomna z dwóch powodów. Po pierwsze, mamy poważne problemy z naszą zdolnością myślenia i z naszą wolnością. Czasem używamy myślimy w sposób nielogiczny, magiczny, życzeniowy. Niektórzy ludzie wręcz manipulują własną świadomością i nałogowo oszukują samych siebie (na przykład alkoholicy czy narkomanii w czynnej fazie uzależnienia). W nierozumny sposób potrafimy korzystać nie tylko z naszej zdolności myślenia, ale także z naszej wolności, czyli zdolności podejmowania decyzji. Często okazujemy się naiwni już w samym myśleniu na temat wolności. Wielu ludzi sądzi, że wolny jest ten, kto robi to, co zechce. Tymczasem gdyby faktycznie tak było, to najbardziej „wolne” byłoby niemowlę, gdyż ono kieruje się tym, czego w danym momencie chce jego ciało albo czego chcą jego emocje. Są też i tacy ludzie, którzy sądzą, że wolny jest ten, kto do niczego się nie zobowiązuje. Tymczasem — w przeciwieństwie do zwierząt, roślin czy minerałów - ludzie potrafią się do czegoś zobowiązać i w tym właśnie przejawia się nasza wolność. Zwierzęta kierują się popędem, instynktem, nawykiem i dlatego nie są w stanie do niczego się zobowiązać. Wolność polega na podejmowaniu zobowiązań, a nie na ucieczce od nich. Jeszcze inni mylą wolność zewnętrzną, polityczną, z wolnością osobistą. Zapominają o tym, że także w wolnych krajach żyją miliony ludzi, którzy stracili swoją wolność, na przykład uzależnieni od substancji chemicznych, od popędów, od lenistwa, od pieniędzy, władzy, hazardu, komputera czy Internetu. Gdyby istotą człowieczeństwa była rozumność i wolność, to moglibyśmy poddać w wątpliwość człowieczeństwo osób bezmyślnych i zniewolonych.

Definicja człowieka jako kogoś rozumnego i wolnego jest ułomna także z drugiego, jeszcze ważniejszego powodu. Otóż definicja ta nie mówi nam nic o tym, co w świetle antropologii biblijnej jest podstawową prawdą o człowieku, a mianowicie, że być człowiekiem to być kimś stworzonym z Miłości i kochanym. Patrząc na człowieka poprzez pryzmat jego zdolności myślenia i decydowania, nie znajdziemy odpowiedzi na podstawowe pytania: dlaczego człowiek cierpi nie tylko wtedy, gdy jest krzywdzony, ale już wtedy, gdy nie jest kochany? Dlaczego człowiekowi nie wystarczy do szczęścia młodość, zdrowie, sława i bogactwo? Odpowiedzi na to pytanie udziela nam Pismo Święte: Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył (Rdz 1, 27). A Bóg jest miłością! (por. (1 J 4, 16). Każda definicja człowieka, która nic nie mówi o miłości, zawsze okaże się ułomna i niewystarczająca. Tego typu definicja nie wystarcza bowiem człowiekowi do tego, by mógł on zrozumieć samego siebie oraz odkryć źródło swojej niezwykłej godności oraz sens swojego istnienia.

Nowy Testament dopełnia nam prawdę o nas z Księgi Rodzaju, gdyż ukazuje nam Boga, który w swoim Synu kocha nas tak bardzo i nieodwołalnie, że nie przestaje nas kochać nawet wtedy, gdy Jego Syna w ludzkiej naturze poniżymy i zabijemy. Bóg tak bardzo nas ukochał, że nasz los stał się dla Niego ważniejszy niż Jego własny los! Bóg tak nas ukochał, że zawierzył nam własnego Syna, bylebyśmy pewni Jego miłości (por. J 3, 16). Biblia nie pozostawia nam żadnych wątpliwości co do tego, że być człowiekiem to być kochanym przez Boga nieodwołalnie i za każdą cenę (por. J, 15, 13). Ta definicja człowieka to nie jakaś poetycka przenośnia lecz dosłowność! Bóg rzeczywiście kocha człowieka nad życie. Jego Syn - Ukrzyżowany, Zabity i Zmartwychwstały powrócił do nas nie po to, by się mścić lecz po to, by nas upewnić, że On — najbardziej skrzywdzony — jest Tym, który najbardziej kocha i który chce zbawić każdego człowieka (por. Rz 8, 35-39). Nikt z nas nie mógłby wymyślić Boga, który aż do tego stopnia kocha człowieka.

Taka właśnie jest podstawowa prawda o człowieku, która nam, chrześcijanom, została objawiona Chrystusie i której mamy być świadkami wobec całego świata. Człowiek to ktoś kochany! To ktoś kochany na zawsze! Tu właśnie tkwi nieprzekraczalna różnica między człowiekiem a zwierzętami. Choćby jakieś zwierzę od strony cielesnej było do złudzenia podobne do człowieka, nie będzie kochane i nie będzie w stanie kochać. Biblia wyjaśnia nam, że nasze ciało zostało wzięte z tej ziemi, ale my — ludzie — pochodzimy z zupełnie innego świata — ze świata Miłości, od Boga, który jest miłością. Dzięki Biblii wiemy, że najbardziej nie rozumie człowieka ten, kto wierzy w to, że da się zrozumieć człowieka bez miłości. Potwierdza to codzienne doświadczenie każdego z nas oraz obserwacja postaw, pragnień i losów ludzi wokół nas. Jeśli choć trochę rozumiemy samych siebie i innych ludzi, to wiemy, że łatwiej jest człowiekowi zakazać sobie myślenia, przeżywania czy oddychania niż tęsknoty za miłością. Możemy wykrzykiwać Bogu z radością: „Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie” (Ps 139, 14). Możemy razem z Psalmistą pytać: „Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz i czym syn człowieczy, że się nim zajmujesz? Uczyniłeś go niewiele mniejszym od istot niebieskich, chwałą i czcią go uwieńczyłeś” (Ps 8, 5-6).

 

3. ...podobny do Boga

Być podobnym do Boga to rozumieć
i naśladować Jego miłość.

Biblia ukazuje Boga, który jest Kimś Zupełnie Innym niż człowiek. Wiemy, że Ten Ktoś Zupełnie Inny jest Odwieczny i że żyje poza czasem (por. Wj 3, 15). Wiemy, że jest Kimś Nieskończonym i Wszechmocnym (por. Rdz 35, 11). Wiemy, że jest Stwórcą Nieba i Ziemi (por. Rdz 1, 1). Wiemy, też, że jest Pełną Prawdą, Najwyższym Dobrem, Niedoścignionym Pięknem, Niezrównaną Mądrością i Nieomylną Sprawiedliwością (por. J, 14, 6). Wiemy też, że te i wszystkie inne określenia, jakimi próbujemy opisać Boga, są przez nas używane jedynie w sensie analogicznym. Za pomocą naszych ludzkich słów i pojęć możemy mówić na wiele sposobów o Bogu, ale nigdy nie zrozumiemy do końca natury Boga. Nie jesteśmy wstanie wyobrazić sobie tego, co konkretnie oznaczają określenia, którymi opisujemy Nieskończonego Boga. Znacznie łatwiej możemy stwierdzić kim On nie jest, niż kim jest. Na szczęście znamy dwie podstawowe prawdy o Bogu, które możemy nazwać z całą pewnością i precyzyjnie: że Bóg jest i że jest miłością. Te dwie prawdy o sobie Bóg objawił nam osobiście wtedy, gdy do nas przyszedł (przyjść może tylko Ten, Który Istnieje!) i gdy do końca nas umiłował (por. J 13, 1). Bóg jest miłością” (1 J 4, 16) — oto najkrótsza autoprezentacja Boga! Niczego innego nie zrozumiemy z tajemnicy Boga i z Jego sposobu odnoszenia się do człowieka, jeśli choćby na chwilę zapomnimy o tym, że On jest miłością.

Człowiek nie jest Bogiem. Nie dysponuje cechami, które uznajemy za boskie: odwieczność, wszechmoc, wszechwiedza, nieomylność, doskonałość, absolutna świętość. Co więc oznacza biblijna prawda, która mówi, że człowiek to ktoś nie tylko kochany przez Boga ale to także ktoś podobny do Boga (por. Rdz 1, 27)? Na to pytanie możemy odpowiedzieć wtedy, gdy wiemy, co Bóg objawia człowiekowi na własny temat. Skoro Bóg jest miłością, to człowiek staje się na tyle podobny do Boga, na ile rozumie sposób, w jaki Bóg nas kocha oraz na ile decyduje się naśladować tę Jego miłość. Stawać się podobnym do Boga to uczyć się kochać i to nie w jakikolwiek sposób, nie po omacku, ale według tych zasad, jakich uczy nas Bóg, który pierwszy nas pokochał. Jego Syn stał się ciałem właśnie po to, by swoją miłość okazać nam w sposób widzialny, a przez to możliwy do naśladowania.

Człowiek ma trudności z własną tożsamością właśnie dlatego, że jest stworzeniem wyjątkowym. W wymiarze cielesnym człowiek podobny jest do zwierząt, jednak w pozostałych wymiarach różni się od zwierząt w sposób oczywisty i jakościowy. Ze względu na tę swoją dwoistość człowiek może — zarówno na poziomie myślenia, jak i postępowania! - zredukować swoje człowieczeństwo do poziomu zwierzęcości, bo jest w nim także wymiar cielesny, instynktowy, popędowy. Człowiek może dopuścić do tego, że stanie się podobny do zwierzęcia i niepodobny do Boga, a w konsekwencji niepodobny do samego siebie. W świetle antropologii biblijnej człowiek na tyle podobny jest do samego siebie i na tyle chroni siebie od zniekształcania własnej natury, na ile podobny jest do Boga, gdyż podobieństwo do Boga jest najważniejszą miarą człowieczeństwa. Biblia przestrzega nas przed zagrożeniem, jakim człowiek może stać się dla samego siebie. Zwierzę nie jest w stanie nie przyjąć własnej tożsamości, natomiast człowiek — właśnie dlatego, że jest naprawdę wolny w myśleniu i postępowaniu — może zniekształcić, a nawet odrzucić otrzymaną od Boga naturę i tożsamość. Może uwierzyć w to, że jest tylko zwierzęciem, albo że jest aż Bogiem. Ta druga pokusa — czyli wiara we własną nieomylność w kwestii dobra i zła oraz przekonanie o byciu jak Bóg - stała się podstawą grzechu pierworodnego (por. Rdz 3, 5). Człowiek, który wierzy w to, że jest zwierzęciem lub że jest Bogiem, zaczyna dramatycznie krzywdzić innych ludzi i samego siebie.

Tylko wtedy, gdy odkrywamy, iż jesteśmy podobni do Boga, czyli zdolni do tego, by przyjmować miłość i by kochać, możemy odkryć wszystkie inne nasze istotne cechy oraz zrozumieć ich sens. Skoro jesteśmy podobni do Boga — nie będąc Bogiem! — to oczywistym staje się fakt, że człowiek to ktoś, kto nie ma granic w rozwoju. To ktoś, kto może rozwijać się w nieskończoność i komu nie znudzi się cała wieczność. Rozwijać się to stawać się coraz bardziej podobnym do Boga, a coraz mniej podobnym do samego siebie. Gdyby ktoś z nas był przekonany o tym, że w tej czy innej sferze człowieczeństwa osiągnął już pełny rozwój, czyli wszystko, co mógł osiągnął, to oszukiwałby samego siebie, skazałby się na nieuchronny regres i popadłby w poważny kryzys. Nawet jeśli jestem na wysokim etapie rozwoju, na przykład w sferze myślenia, moralności czy duchowości, to nie znaczy, że jutro nie mogę - i nie powinienem! — nadal się rozwijać. W odniesieniu do człowieka obowiązuje zasada, że ten stopień rozwoju, który już osiągnąłem, może najwyżej wystarczyć na dziś, ale nie wystarczy na jutro. Kto się nie rozwija, ten się cofa. Jeśli jakiś nastolatek wyróżnia się wśród rówieśników swoim rozwojem umysłowym, moralnym, duchowym czy społecznym, ale przestanie troszczyć się o dalszy rozwój, to za rok będzie już tylko średniakiem, a z czasem popadnie w kryzys. Pierwsze pytanie z codziennego rachunku sumienia powinno brzmieć: czy dzisiaj — w myśleniu, przeżywaniu, postępowaniu - jestem bardziej podobny do Boga niż wczoraj?

Biblia ukazuje fakt, że człowiek — stworzony na obraz i podobieństwo Boga — jest nie tylko zdolny do miłości i nie ma granic w rozwoju, ale że jest też kimś bezcennym. Także to stwierdzenie należy rozumieć dosłownie. Nie ma tu żadnej przenośni czy poezji. Jestem kochany przez Boga nad życie i właśnie dlatego jestem zupełnie bezcenny (por. Mt 10, 31). Nikt nie jest w stanie mnie kupić, czyli wymienić na pieniądze albo na jakąś rzecz. Człowiek to ktoś aż tak cenny, że cały świat materialny istnieje i ma sens właśnie ze względu na niego. Bóg stworzył świat materialny z nicości i kiedyś go unicestwi, gdy już w takiej formie nie będzie nam potrzebny. Człowieka natomiast stworzył Bóg z miłości i dlatego nigdy już nie przestaniemy istnieć. Kres życia doczesnego dosięga nas tylko dlatego, że - począwszy od grzechu pierworodnego — po części uczyniliśmy tę ziemię doliną ciemności i padołem łez. Życie wieczne na takiej planecie byłoby nie do zniesienia. Bóg o tym wie i dlatego przygotował dla nas nową ziemię i nowe niebo, tak by nasze życie wieczne niosło ze sobą nieskończoną radość. Jednak już tu, na ziemi, jesteśmy bezcenni, bo kochani przez Boga, i mamy prawo posługiwać się wszystkim. Wszystkim poza człowiekiem! Człowiek jest bowiem bezcenną świętością! Jesteśmy aż tak niewyobrażalnie cenni, że nawet Bóg nie traktuje nas jak swoją własność, którą dowolnie zarządza, ale traktuje nas jak swoje najdroższe dzieci, o które troszczy się z miłością (por. J, 15, 15).

Jesteśmy aż tak cenni, że nikt z nas nie jest i nie ma prawa być właścicielem drugiego człowieka. Bliźnich mogę kochać, ale nie mogę posiadać. Nawet jeśli kocham kogoś nad życie, to moja miłość nie daje mi prawa do tego, bym tą osobą mógł zarządzać czy bym miał prawo ją sobie podporządkować. Żona nie jest własnością męża, mąż nie jest własnością żony, a dzieci nie są własnością rodziców. Podobnie księża nie są własnością biskupów, a osoby konsekrowane nie są własnością wyższych przełożonych zakonnych. Jesteśmy do tego stopnia bezcenni, że nikt z nas nie może być nawet właścicielem samego siebie. Nikt z nas nie ma prawa traktować samego siebie jak swoją własność, którą mógłby dowolnie rozporządzać. Moje życie, mój los nie są moją własnością. To nie ja wymyśliłem siebie w tak niezwykły sposób. To nie ja dałem sobie życie. Moje istnienie, moją naturę i moją godność osoby otrzymałem w darze od Stwórcy. Bez żadnej mojej zasługi! Nie jestem w stanie wykupić samego siebie właśnie dlatego, że jestem bezcenny. Powinienem być dla siebie samego solidnym sejfem, wiernym przyjacielem, który mobilizuje się do rozwoju, a nie właścicielem, który robi z samym sobą to, co zechce. Jestem zbyt wielki i cenny, abym mógł twierdzić, że należę tylko do siebie, że mogę dowolnie dysponować moim życiem, zdrowiem i godnością oraz że nikt inny — nawet Bóg — nie ma prawa głosu w mojej sprawie. Mogę wprawdzie samego siebie zdewaluować i sprzedać — za pieniądze, za władzę, za chwilę przyjemności, ale wtedy to ja sam lekceważę moją godność i staję się złodziejem w odniesieniu do samego siebie. Jeśli jednak ja sam siebie nie zdewaluuję i nie sprzedam, to nikt nie jest w stanie mnie kupić. Dosłownie nikt!

W świetle antropologii biblijnej możemy więc powiedzieć, że człowiek to ktoś kochany, podobny do Boga, bez granic w rozwoju i bezcenny. Dopiero w tym kontekście jesteśmy w stanie rozumieć sens innych istotnych cech człowieka, począwszy od jego rozumności i wolności. Człowiek to ktoś obdarzony zdolnością myślenia po to, by mógł sobie uświadomić to, że jest kochany, że sam też potrafi kochać, że nie ma granic w rozwoju i że jest bezwarunkowo bezcenny ze względu na swą niezbywalną godność dziecka Bożego, którego nawet Stwórca nie traktuje jak swoją własność.

Kolejna istotna cecha człowieka to wolność. Człowiek to ktoś naprawdę zdolny do podejmowania autonomicznych decyzji i to pomimo wielorakich uwarunkowań i nacisków, jakim podlega. Bóg obdarował nas tą zdolnością po to, byśmy mieli szansę kochać, gdyż kochać może jedynie ktoś wolny. Miłość nie jest efektem działania instynktów, popędów, hormonów czy feromonów lecz jest wynikiem nieodwołalnej decyzji, do jakiej zdolny jest człowiek.

Z naszą wolnością wiąże się bezpośrednia kolejny dar, jaki otrzymaliśmy od Boga i który czyni nas podobnym do Niego. Mamy mianowicie zdolność odróżniania dobra od zła. Zdolność ta nie jest potrzebna zwierzętom, ale jest konieczna w przypadku człowieka właśnie ze względu na jego wolność w podejmowaniu decyzji. Najgroźniejszym wypaczeniem tej zdolności jest uznanie wszystkich sposobów postępowania za jednakowo dobre i godne akceptacji, a przynajmniej tolerancji. Równie groźnym wypaczeniem jest mylenie tego, co dobre z tym, co przyjemne. Kto tak czyni, ten zestawia się na równi ze zwierzętami, dla których najwyższym dobrem jest rzeczywiście instynkt samozachowawczy i dążenie do tego, co przyjemne. Jednak w przypadku człowieka kierowanie się tym, co przyjemne — poza okresem niemowlęctwa i wczesnego dzieciństwa - prowadzi nie tylko do egoizmu i grzechu, ale także do śmiertelnych uzależnień, a w każdej sytuacji czyni nas niezdolnymi do tego, by kochać.

Zdolność do miłości, bycie bezcenną osobą, świadomość i wolność, a także zdolność odróżniania dobra od zła to te cechy, które czynią nas podobnymi do Boga. Jest jednak w człowieku pewna cecha, która czyni nas niepodobnymi do Boga, gdy jej ulegamy. Tą cechą jest skłonność do zła, czyli skłonność do wyrządzania krzywdy innym ludziom oraz samemu sobie. Ta skłonność do zła jest stymulowana z zewnątrz — przez ludzi grzesznych, naiwnych czy cynicznych, a także od wewnątrz — na skutek naszych własnych słabości. Człowiek cielesny, człowiek grzechu zaciera w sobie podobieństwo do Boga (por. Rz 7, 21).

Na szczęście człowiek to ktoś, kto z pomocą Boga potrafi przezwyciężać samego siebie i nawracać się, czyli powracać do życia w miłości (por. Łk 3, 13). Żadna słabość i żaden grzech nie jest w stanie zmienić natury człowieka i całkowicie zagłuszyć w nas pragnienie dobra, prawdy i piękna, pragnienie życia w prawdzie, miłości i wolności dzieci Bożych. Po grzechu pierworodnym życie na sposób miłości, wolności i odpowiedzialności nie jest jednak czymś spontanicznym lecz wymaga czujności, dyscypliny i pracy nad sobą (por. Łk 21, 36).

Stawać się podobnym do Boga to dorastać do świętości w twardych realiach życia na tej ziemi. Być świętym to coś więcej niż naśladować świętych z poprzednich epok czy świętych nam współczesnych. Jezus proponuje nam coś więcej! Zaprasza nas nie do naśladowania świętych, ale do naśladowania Jego samego (por. Mt 16, 24)! Jemu nigdy nie dorównamy w prawdzie, miłości i świętości. Nigdy nie zdołamy pokochać samych siebie i naszych bliźnich aż tak bardzo, jak On nas kocha. Tylko Jezus jest nieskończenie większy od każdego z nas i tylko On może być wzorem do naśladowania dla tych, którzy chcąc się rozwijać bez końca: w doczesności i w wieczności. Im bardziej ktoś z nas staje się świętym, tym mniej jest podobny do świętych, którzy żyli przed nim i tym bardziej jest podobny do Jezusa — na swój jedyny, niepowtarzalny sposób. Jak bardzo różnią się św. Piotr i św. Paweł, św. Augustyn i św. Tomasz z Akwinu, św. Jan od Krzyża i św. Jan Bosco, św. Teresa z Avila i św. Matka Teresa z Kalkuty. Świętych różni prawie wszystko, ale łączy ich jedno: to, że z każdym dniem stawali się — każdy na swój sposób - coraz bardziej podobni do Jezusa.

4. ...bo potrafi kochać

Człowiek to ktoś zdolny do tego, by odpowiedzieć miłością na miłość. „Ponieważ Bóg pierwszy nas umiłował (por. 1 J 4, 10), miłość nie jest już przykazaniem, ale odpowiedzią na dar miłości, z jaką Bóg do nas przychodzi”. Ponieważ jednak jesteśmy grzeszni i omylni, to każdy z nas może mylić się także co do sposobów myślenia o miłości i co do sposobów komunikowania miłości. Może też zabraknąć nam wytrwałości i wierności w miłości. Zacieramy w nas podobieństwo do Boga na tyle, na ile mylimy miłość z jej imitacjami i na ile ulegamy egoizmowi. Właśnie dlatego pierwszym warunkiem stawania się podobnym do Boga jest precyzyjne rozumienie natury miłości. Tylko wtedy mamy szansę stawać się świętymi i upodabniać się do Chrystusa, czyli kochać w sposób, w jaki On pierwszy nas pokochał.

Bóg kocha nas na zawsze, nieodwołalnie! Cokolwiek byśmy zrobili i jak bardzo daleko oddalilibyśmy się od Boga, to On nie przestanie nas kochać. Bóg kocha nas także wtedy, gdy nie rozumiemy Jego miłości, gdy buntujemy się wobec Niego, gdy nie wierzymy w Jego miłość, a nawet wtedy, gdy z premedytacją Jego miłość odrzucamy. Bóg nigdy nie wycofa miłości do człowieka. Wszystko na tej Ziemi jest zawodne poza tym jednym faktem, że ty i ja nigdy, w żadnej sytuacji, nie przestaniemy być kochanymi przez Boga! Bóg kocha mnie bez żadnej mojej zasługi. Kocha mnie dlatego, że kocha, bo nie może zaprzeć się samego siebie i nie przestanie być Tym, który kocha (por. 2 Tm 2, 13). W najbardziej dramatycznym dla narodu wybranego momencie, kiedy Izraelici zostali wypędzeni z własnej Ojczyzny i żyli jako niewolnicy na obczyźnie, prorok Izajasz z mocą przypomina im tę właśnie podstawową prawdę, że Bóg-Miłość nigdy nie zapomina o tych, których kocha. On kocha nas nieskończenie bardziej niż najwspanialsza nawet matka jest w stanie pokochać własne dziecko: Czy może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie” (Iz 49,15).

Bóg nie tylko kocha nas w sposób bezwarunkowy. Stwórca pragnie, byśmy o tym wiedzieli i byśmy w to nigdy, w żadnej sytuacji nie zwątpili! Właśnie dlatego w historii zbawienia Bóg wielokrotnie zawierał przymierze z narodem wybranym (por. Rdz 9, 9-11). A kiedy Izraelici nie dochowywali wierności temu przymierzu, wtedy Bóg na nowo potwierdzał swoją nieodwołalną miłość i zawierał kolejne przymierza, bo jest Bogiem „zachowującym przymierze i miłość do tysiącznego pokolenia” (Rdz 7, 9). Kiedy nastała pełnia czasów Bóg postanowił zawrzeć ostateczne i wieczne przymierze, które Jego Syn przypieczętował własną krwią, gdy do nas przyszedł i gdy został przez nas skazany na śmierć krzyżową (por. Łk 22, 20)

Przyjście Syna Bożego na Ziemię to tak niezwykłe potwierdzenie nieodwołalnej miłości Boga do człowieka, jakiego nikt z nas nie tylko nie mógł oczekiwać czy przewidzieć, ale jakiego nikt z nas nie mógł nawet wymarzyć. Teraz już wiemy na pewno, że „Bóg okazuje nam swoją miłość właśnie przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami (Rz 5, 8). Jak nieodwołalna musi być Boża miłość do mnie, skoro „Chrystus mnie umiłował i samego siebie wydał za mnie” (por. Ef 5, 2). Ten właśnie Chrystus przybijany do krzyża przez bezlitosnych ludzi, nawet w tak skrajnej sytuacji nie skupia się na swojej krzywdzie i na własnym cierpieniu, lecz troszczy się o los swych oprawców. Najbardziej Skrzywdzony w historii ludzkości wczuwa się w sytuację swoich krzywdzicieli i staje się ich obrońcą! Wstawia się za nimi z wysokości krzyża i z głębokości niewyobrażalnego bólu: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34). W żadnej sytuacji Bóg nie przestanie nas kochać, bo przecież Ten, który jest miłością, nie może zaprzeć się samego siebie. Bóg, który jest miłością, nigdy nie zmieni własnej natury.

Nieodwołalność i wierność na wieki to podstawowa cecha miłości Boga do człowieka. Gdybyśmy jednak tylko tyle wiedzieli o Bożej miłości, to wiedzielibyśmy stanowczo zbyt mało, by tę miłość rozumieć i by w mądry sposób dzielić się nią z innymi ludźmi. Właśnie dlatego Biblia ukazuje nam jeszcze inne, ważne oblicza Bożej miłości. Otóż Bóg kocha nas w taki sposób, by nas nie rozpieszczać, lecz uczyć kochać. Bóg, który jest nie tylko miłością ale też mądrością, kocha nas w sposób mądry, czyli dostosowany do naszego postępowania oraz do niepowtarzalnej sytuacji. Mądrość miłości Boga do człowieka w czytelny sposób ukazuje nam Jezus w przypowieści o mądrze kochającym ojcu i o jego odchodzącym synu (por. Łk 15, 11-32). Oto mądry, dobry i bogaty ojciec ma dwóch dorosłych synów. Jeden z nich postanawia odejść. Ojciec kocha obydwu synów i żadnego z nich nigdy nie skrzywdził, a mimo to młodszy syn wierzy, iż poza domem rodzinnym będzie mu lepiej. Kusi go perspektywa naiwnie rozumianej wolności i niezależności. Odchodzący syn ma własny pomysł na to, jak być szczęśliwym. Oczywiście, jak być szczęśliwym lekko, łatwo i przyjemnie, bez wysiłku, bez pracy w polu, bez dyscypliny i czujności. Syn z przypowieści oznajmia ojcu, że odchodzi i że chce zabrać swoją część majątku. Postawa niedojrzałego syna nas nie zaskakuje. Zaskoczeniem może być to, że ojciec nie próbuje zatrzymać syna mimo, że go kocha i że niepokoi się o jego los. Ojciec mógłby, na przykład, nie dać synowi należnej mu części majątku. Nawet jeśli syn wystąpiłby wtedy na drogę sądową, to byłaby szansa, że w międzyczasie zastanowi się i pozostanie w domu rodzinnym. Ojciec nie podejmuje żadnego tego typu działania nie dlatego, że jest obojętny na los swego syna, lecz dlatego, że do miłości nie da się nikogo przymusić. Przymuszać można tylko do nienawiści i zła. Do miłości i świętości można jedynie zafascynować miłością. A to ojciec czynił przez wszystkie lata obecności syna w domu rodzinnym.

Ojciec z przypowieści Jezusa uczynił wszystko, by syn nie odszedł, gdyż kochał. Skąd jednak mamy pewność, że kochał? Może jednak miłość ojca była jedynie pozorna? Otóż możemy być pewni, że ojciec naprawdę kochał właśnie po zachowaniu syna, który odchodzi. Nikomu nie jest łatwo odejść od bliskich. Właśnie dlatego ci, którzy odchodzą od rodziców, od miłości, od Boga i Kościoła, próbują za wszelką cenę „usprawiedliwić” swoje odejście. Wynajdują choćby drobny pretekst po to, by „udowodnić”, że nie są wystarczająco kochani i że odchodzą z naszej winy. Syn z przypowieści Jezusa nie potrafi znaleźć choćby pretekstu, by „usprawiedliwić” swoje odejście. Nie może niczego zarzuć ojcu. Może tylko — ze spuszczoną głową — zażądać pieniędzy i odejść.

Ten moment opowiedzianej przez Jezusa historii to dowód na to, że czasami bezradni są najbardziej nawet kochający rodzice wobec dorastających dzieci, które przeżywają kryzys i nie odpowiadają miłością na miłość. Czasami podobnie bezradny jest kochający małżonek wobec odchodzącego męża czy żony. Czasami nawet Bóg jest bezradny, gdyż nie używa On żadnej większej siły oddziaływania na człowieka niż właśnie miłość, bo żadna większa siła niż miłość nie istnieje. Syn odchodzi nie dlatego, że ojciec nie kochał go wystarczająco. Gdyby tak było, to przy rozstaniu syn wypomniałby ojcu brak miłości. Syn odchodzi dlatego, że zastawił na samego siebie najbardziej niebezpieczną pułapkę, jaka istnieje: wmówił sobie, że istnieje łatwo osiągalne szczęście.

Odchodzący syn opuszcza rodzinny dom mimo tego, że doznał w nim wiele miłości. Odtąd podąża za toksyczną iluzją szczęścia, opartego na czynieniu tego, co łatwe i przyjemne zamiast tego, co dobre i wartościowe. Szybko jednak przekonuje się o tym, że tego typu „szczęście” nie istnieje. Jest ono jedynie naiwną mrzonką, która kończy się bolesnym rozczarowaniem. Podążanie za iluzją łatwo osiągalnego szczęścia zamienia życie w agonię. Prowadzi do umierania tego, co w człowieku najpiękniejsze. Aby przeżyć, marnotrawny syn godzi się na to, by być pastuchem świń. Odchodząc od kochającego ojca, syn łudził się, że idzie do krainy szczęścia. W rzeczywistości zgotował sobie piekło na ziemi.

Co w tak dramatycznej sytuacji czynią rodzice tej ziemi? Zwykle nie wiedzą, w jaki sposób postępować wobec tych, którzy daleko odchodzą. Nie mają pomysłu na to, jak pomóc i w jaki sposób okazywać miłość tym, którzy błądzą. Większość rodziców kieruje się w takiej sytuacji bardziej emocjami niż miłością. W konsekwencji popadają oni w skrajne postawy. U jednych zwycięża rozżalenie, gniew, a nawet nienawiść wobec błądzącego. Wycofują miłość. Na zawsze wyrzekają się swoich błądzących dzieci. Odmawiają im prawa powrotu do domu. W obliczu tego typu reakcji rodziców błądzącemu pozostaje już tylko rozpacz. Nawet gdyby któregoś dnia zastanowił się i uznał swój błąd, to nie ma już do kogo wrócić. Inni z kolei rodzice popełniają błąd przeciwny: bezkrytycznie usprawiedliwiają błądzącego. Wymyślają tysiące okoliczności „łagodzących”. Czynią wszystko, by błądzący nie cierpiał, mimo że nadal błądzi! Płacą za szkody wyrządzane przez błądzącego i troszczą się o to, by jemu samemu nadal niczego nie brakowało. W takiej sytuacji syn będzie błądził dalej. Czasem tak długo, aż umrze. Czemu bowiem miałby zastanowić się i zmienić swój sposób życia, skoro nie ponosi konsekwencji błędów, które popełnia?

Ojciec z przypowieści Jezusa nie wpada w żadną skrajność i nawet w tak dramatycznych okolicznościach potrafi okazywać miłość w sposób mądry, czyli dostosowany do postępowania syna. Nie przekreśla syna, ale też nie próbuje uchronić go od cierpień, które błądzący sprowadza na siebie własnym postępowaniem. Ojciec jest bogatym człowiekiem. Mógłby posyłać służących, aby się opiekowali synem. Mógłby też osobiście zawieźć mu pieniądze, jedzenie i ubrania. Nie czyni jednak tego, gdyż wie, że tak postępując, nie kochałby dojrzale i nie pomógłby synowi w przemianie życia. Syn zachowa szansę na ocalenie tylko w jednym przypadku: gdy zacznie cierpieć! Cierpienie, które pojawia się jako naturalna konsekwencja popełnianych przez nas błędów, jest szansą na refleksję i ostatnią deską ratunku. Uczy odróżniać dobro od zła. Otwiera oczy. Ten, kto bardzo błądzi, kpi sobie z cierpienia Boga i ludzi, ale nie kpi sobie z własnego cierpienia. Ojciec świetnie to rozumie. Nie zsyła synowi żadnych kar ani krzyży, ale też nie próbuje chronić go przed cierpieniem, które błądzący syn sam sprowadza na siebie. Nie pozbawia syna ostatniej deski ratunku.

Błądzący syn wykorzystuje szansę. Uświadamia sobie, że pomylił się w swych rachubach i że u ojca było mu znacznie lepiej. Pod wpływem cierpienia przemienia się w syna powracającego. Wraca nie dlatego, że jest głodny (wtedy zdecydowałby się raczej kraść niż wrócić), ale dlatego, iż zrozumiał, że lepiej jest być choćby sługą u kochającego ojca niż pozostawać niewolnikiem tego świata czy niewolnikiem własnych słabości. Nie jest jednak łatwo powrócić, gdy ktoś daleko odszedł od miłości i prawdy, od dobra i piękna. Nie jest łatwo powiedzieć: "Ojcze, zgrzeszyłem przeciw tobie i przeciw Bogu". Właśnie dlatego powracający syn zasługuje na wielki szacunek. Nie mógłby on jednak powrócić, gdyby ojciec nie stworzył mu takiej możliwości.

Powrót marnotrawnego syna stał się możliwy dlatego, że ojciec cały czas go kochał i codziennie wychodził na drogę właśnie po to, by syn był pewien, iż jest nadal kochany i że ma do kogo wrócić. Syna nie uratowało zatem cierpienie lecz miłość. Cierpienie bez miłości nie prowadzi do nawrócenia lecz do rozpaczy, jak świadczy o tym historia Judasza, który zdobył się na szczery rachunek sumienia, „opamiętał się, zwrócił trzydzieści srebrników i rzekł: <Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinną>” (Mt 27, 4). Jednak z bolesną prawdą o sobie Judasz nie poszedł do Jezusa, lecz uległ rozpaczy.

Może ktoś powie, że ojciec z przypowieści Jezusa uczynił za mało, gdyż tylko wychodził na drogę, ale nie poszedł do syna. Ta postawa ojca wynika właśnie z tego, że nie tylko kochał syna, ale że kochał go mądrze. Gdyby pojechał do syna, gdyby go odnalazł i nakarmił, gdyby przywiózł mu nowe ubranie i dał mu pieniądze, to marnotrawny syn może szczerze wzruszyłby się taką postawą ojca i zapewniłby go, że zaraz wróci do domu, tylko wpierw pójdzie pożegnać się ze znajomymi. W rzeczywistości poszedłby do nich to, by znowu grzeszyć. Tym razem już nie za własne pieniądze lecz za pieniądze ojca! Mądry ojciec wie o tym i dlatego nie może uczynić nic więcej, jak tylko kochać, serdecznie cierpieć, codziennie wychodzić na drogę i czekać z nadzieją, że któregoś dnia pod wpływem cierpienia syn opamięta się, zastanowi i wróci. Może jednak ojciec wychodził zbyt blisko? Może powinien wyjść trochę dalej w kierunku syna? Może powinien wyjść aż tak daleko, żeby syn go zobaczył? Otóż ojciec wyszedł do marnotrawnego syna najdalej, jak tylko było to możliwe. A skąd o tym wiemy? Otóż wiemy o tym od Tego, który opowiada tę przypowieść. Syn Boży aż tak daleko wyszedł ku nam, grzesznikom, że stał się jednym z nas i że mogliśmy zobaczyć Jego miłość. Mimo to nie wszyscy odpowiedzieli Mu miłością.

Syn marnotrawny wraca dlatego, że nie zwątpił w miłość ojca i w znaki, które tę miłość potwierdzały. Jednak nawet w tej sytuacji lęka się powrotu. Nie wierzy już w to, że ojciec przyjmie go znowu jak syna. Ku swemu zdumieniu odkrywa, że spotkanie z ojcem zamienia się w wielkie święto radości z ocalenia. Ojciec nie czyni synowi żadnych wymówek. Nie wypomina mu popełnionych błędów. Nie opowiada mu o tym, jak długo wychodził na drogę i jak straszliwie cierpiał. Nie mówi o swoich nieprzespanych nocach ani o szyderstwach, z jakimi niektórzy sąsiedzi komentowali los jego marnotrawnego syna. Przeciwnie, płacze z nieopisanej radości, że oto ocalił się jego ukochany syn! Ma przy sobie odświętne szaty dla syna i drogocenny pierścień. O nieodwołalnej miłości ojca syn może przekonać się dopiero wtedy, gdy powraca. Dopiero teraz rozumie, że ojciec kochał go nie tylko nieodwołalnie, ale też mądrze! Gdyby bowiem uległ odruchowi współczucia i chronił syna przed konsekwencjami grzechów, to błądzący nigdy by się nie zastanowił i nie powiedziałby sobie prawdy. Dopóki syn błądził, dopóty miał pretensje nie do samego siebie, lecz do ojca. Oczekiwał pomocy, paczek żywnościowych i pieniędzy. Gdy znajomi mówili mu o tym, że ojciec codziennie wychodzi na drogę i że czeka na jego powrót, prawdopodobnie komentował to z ironią. Odzyskując miłość do ojca, powracający syn odzyskuje miłość i szacunek do samego siebie. Staje się też zdolny, by kochać innych ludzi. Nawet tych, których trudno kochać. Sam bowiem przeszedł twardą lekcję w tym względzie. Teraz również on stał się specjalistą od mądrej miłości. Nie może odtąd nie kochać, skoro sam już jest pewien tego, że został pokochany nieodwołalną miłością i skoro uświadomił sobie jaką cenę cierpienia zapłacił ojciec — symbol Boga — za to, że nigdy nie przestał go kochać.

Przypowieść Jezusa ukazuje nam jeszcze inną prawdę o człowieku. Okazuje się, że ktoś może oficjalnie nie odejść od Boga ani od bliskich, a mimo to może nie kochać i nie być szczęśliwym lecz zazdrosnym. W takiej właśnie sytuacji znalazł się starszy syn. To z jego winy święto w domu ojca nie jest pełne. Straszy syn buntuje się, bo ojciec wyprawia ucztę powracającemu bratu. Buntujący się syn nie ma ku temu żadnych powodów. Niczego przecież nie traci na tym, że jego młodszy brat powraca. Ojciec nie krzywdzi syna, który nie odszedł. Nie każe mu się dzielić swoją częścią majątku, a powracający brat długo jeszcze będzie musiał ponosić konsekwencje swego odejścia i pracować w pocie czoła po to, by odrobić to, co stracił. Mimo to starszy brat nie chce uczestniczyć w święcie ocalenia. Powracający syn cieszy się ojcem nieskończenie bardziej niż ten, który nigdy z domu nie odszedł. To właśnie starszy syn jest do końca czarną postacią tej przypowieści. W agresywny sposób reaguje na powrót młodszego brata, bo już wie, że nie będzie szczęśliwy, jeśli odejdzie od ojca, a u boku ojca też nie jest szczęśliwy, bo nie kocha.

Jezus mógłby nadać inne zakończenie swojej przypowieści. Każdy z nas zna przecież historie ludzi błądzących, którzy nigdy nie zastanowili się i nie powrócili do Boga ani do ludzi. Czasami ktoś nie powraca, mimo że Bóg i że bliscy mu ludzie kochają nieodwołalnie i mądrze. W jaki sposób powinniśmy rozumieć takie historie? Czy możemy sądzić, że w tego typu przypadkach Bóg i ludzie kochali jednak zbyt mało i że właśnie dlatego błądzący człowiek do nich już nie powrócił? Odpowiedź na tak postawione pytanie brzmi: nie! Ani Bóg, ani krewni czy przyjaciele nie mogą uratować błądzącego człowieka wbrew jego woli. Są sytuacje, w których nie tylko ludzie, ale także Bóg jest bezradny wobec tych, którzy błądzą i nie wracają. Bóg jest wprawdzie wszechmocny i mógłby błądzących pozbawić wolności, zastraszyć, a nawet unicestwić, ale tego nigdy nie uczyni, bo kocha i używa swojej wszechmocy wyłącznie po to, by kochać.

Gdy kierujemy się zasadami miłości, jakie Jezus wyjaśnia nam w swojej przypowieści, to nie mamy pewności, że osoba, którą mądrze kochamy, przestanie błądzić. Mamy natomiast pewność, że czynimy wszystko, co w naszej mocy, by kochany przez nas człowiek mógł się zastanowić i zmienić. Nie jesteśmy naiwni i nie ułatwiamy błądzącemu trwania w grzechu. W tym kontekście pojawia się jeszcze jedno pytanie: a jeśli ktoś nie korzysta z naszej nieodwołalnej i mądrej miłości, jeśli nadal błądzi, jeśli umiera w grzechu, to czy w takim razie jest pewne, że skazuje siebie na wieczne potępienie? Otóż nie, nie jest to wcale pewne! My widzimy tylko zewnętrzne zachowania błądzącego człowieka. Nie znamy jednak historii jego serca, historii jego wychowania, historii jego walki z własną słabością i z nieludzkimi nieraz uwarunkowaniami czy naciskami zewnętrznymi. A Bóg o tym wszystkim wie i dlatego każdy z nas w procesie umierania będzie miał jeszcze jedną - tym razem ostatnią - szansę na powrót do Boga i do życia w miłości. Dwa tysiące lat temu był przynajmniej jeden złoczyńca, który skorzystał z takiej szansy, umierając przy boku Ukrzyżowanego Boga-Człowieka. Być może o innych podobnych historiach Syn Boży będzie nam opowiadał przez całą wieczność...

Przypowieść o mądrze kochającym ojcu i marnotrawnym synu to precyzyjna wykładnia zasad mądrej miłości w odniesieniu do kogoś, kto odchodzi i błądzi. W swojej przypowieści Jezus wyjaśnił nam te zasady, a w swoim postępowaniu sam się do nich stosował. Właśnie dlatego każdemu ze spotykanych ludzi okazywał miłość na inny, niepowtarzalny sposób: ludzi szlachetnych wspierał (por. Mt 9, 35-37), błądzących twardo upominał (por. Mt 18, 6-9), przed krzywdzicielami stanowczo się bronił i uczył bronić (por. Mt 12, 22-30), faryzeuszy i ludzi przewrotnych publicznie demaskował (por. Mt 23, 1-36), a losy Kościoła i nasze losy zawierzał tym, którzy kochali bardziej niż inni (por. J 21, 15-17).

Jezus upewnia nas o tym, że istotą miłości jest nieodwołalna decyzja troski o kochaną osobę i o jej rozwój. Nie jest to jedynie decyzja „woli”, lecz decyzja całego człowieka, a zatem decyzja, w którą angażujemy cielesność, płciowość, myślenie, emocje, wrażliwość moralną, duchowość, religijność, wartości i aspiracje, całe bogactwo naszego człowieczeństwa. Miłość jako decyzja troski o czyjś rozwój wyraża się na co dzień poprzez obecność, pracowitość i czułość. Najtrudniejszy w miłości jest trafny dobór słów i czynów, poprzez które okazujemy miłość drugiej osobie. Obowiązuje tu zasada: to, czy kocham ciebie, zależy ode mnie, ale to, w jaki sposób okazuję tobie miłość, zależy od twojego zachowania. Kto dojrzale kocha, ten nie rozpieszcza kochanej osoby ani nie szantażuje jej wycofaniem miłości.

Miłość nie jest postawą spontaniczną. Wymaga rozwagi i stanowczości. Ten, kto nie myśli, nie jest w stanie kochać. Nie trzeba myśleć po to, by krzywdzić samego siebie czy innych. Trzeba natomiast być mądrym i rozważnym po to, by kochać. Zwłaszcza wtedy, gdy przychodzi nam kochać kogoś, kto nie kocha lecz krzywdzi. Nikt z nas nie jest miłością. W każdym z nas jest coś z naiwności, słabości, egoizmu i grzeszności. Miłość zaczyna się od myślenia. Właśnie dlatego Jezus każdego dnia od nowa uczył swoich uczniów myśleć i rozumieć rzeczywistość (por. Mt 21, 28).

5. ...na sposób mężczyzny i kobiety

Z woli Boga do miłości
najłatwiej dorasta się we dwoje.

Nikt z nas nie istnieje po prostu jako człowiek, lecz jako kobieta lub jako mężczyzna. Jest to tak ważny fakt, że jest on uwzględniony w naszych podstawowych danych osobowych, na przykład w dowodzie osobistym. Bycie kobietą lub bycie mężczyzną to nie jedna z wielu cech człowieka, ale to jego całościowy sposób przeżywania i wyrażania własnego człowieczeństwa. Skoro nasza płciowość wpływa na wszystko, co jest w nas, to wpływa także na nasz sposób rozumienia, przeżywania i komunikowania miłości. Dlaczego Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę? Jaki jest sens płciowości w świetle antropologii biblijnej? Otóż sensem istnienia każdego z nas na sposób mężczyzny lub na sposób kobiety jest uświadomienie sobie własnej niewystarczalności, ubogacanie i fascynowanie siebie odrębnością kobiety i mężczyzny oraz pomaganie sobie w przezwyciężaniu samotności i w dorastaniu do miłości. Popatrzmy na ten potrójny sens płciowości człowieka.

Po pierwsze, płciowość przypomina nam o tym, że nikt z ludzi nie jest pełnią. Człowiek może sam sobie wystarczyć do przetrwania, ale pełny rozwój i doświadczenie radości jest możliwe tylko wtedy, gdy spotyka się z innymi osobami, a zwłaszcza z osobami płci odmiennej. Bóg nie jest ani mężczyzną, ani kobietą, nie podlega ograniczeniom związanym z płciowością, gdyż jest pełnią. Tymczasem być mężczyzną czy kobietą to być kimś niepełnym, kto potrzebuje obecności, wsparcia, uzupełnienia ze strony kogoś, kto inaczej przeżywa i komunikuje swoje człowieczeństwo. Gdyby Bóg istniał na sposób jednej z płci, to nie byłby Bogiem. Byłby tworem naszej wyobraźni, „stworzonym” przez nas na obraz i podobieństwo człowieka. Opisując nam w Biblii swoją miłość, Bóg porównuje wtedy swoją miłość zarówno z miłością mężczyzny (kocha jak abba — serdeczny tatuś) jak i z miłością kobiety, zwłaszcza z miłością matki: "Jak kogo pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę" (Iz 66, 13). Płciowość uświadamia nam zatem najpierw naszą ograniczoność i tęsknotę za spotkaniem z kimś innym.

Po drugie, sensem płciowości jest nie tylko uświadomienie sobie przez człowieka własnych ograniczeń, ale też wzajemne fascynowanie siebie i ubogacanie jej i jego odrębnością. Kobiety i mężczyźni fascynują siebie właśnie dlatego, że różnią się od siebie pod każdym niemal względem, zachowując przy tym tę samą naturę i godność człowieka. Pierwszy w historii ludzkości hymn miłości mężczyzny na cześć kobiety wyśpiewuje Adam, wydając okrzyk zachwytu w obliczu piękna Ewy, gdy mówi: „Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała!” (Rdz 2, 23). Antropologia biblijna ukazuje absolutną równość kobiet i mężczyzn co do ich godności, a jednocześnie odrębność kobiet i mężczyzn co do ich sposobu przeżywania i wyrażania miłości. Zarówno mężczyzna jak i kobieta stworzeni są na "na obraz i podobieństwo Boga" (Rdz 1,26), a to znaczy, że nikt z nas nie został stworzony na obraz i podobieństwo osób drugiej płci.

Kobieta i mężczyzna to rzeczywiście dwa odmienne sposoby bycia człowiekiem. Właśnie dlatego mężczyźnie trudno jest rozumieć kobietę i tak łatwo jest o nieporozumienia w relacji ona — on. Dla przykładu, mężczyzna myśli, że gdy ona jest smutna, to musi mieć ku temu jakieś powody. Jest też przekonany o tym, że kobieta okazuje mu czułość najbardziej wtedy, gdy się do niego przytula, podczas gdy w rzeczywistości ona okazuje jemu czułość najbardziej przez to, że się mu zwierza ze swoich przeżyć.

Biblia wyjaśnia, że być kobietą to być kimś szczególnie wrażliwym na świat osób, na świat więzi i wartości. To właśnie z tego względu, że kobieta wprowadza mężczyznę w świat więzi i wartości, najpierw ona zostaje w raju zaatakowana przez szatana. Dojrzała i szczęśliwa kobieta jest natchnieniem dla mężczyzny i błogosławieństwem dla ludzkości, a „jej wartość przewyższa perły” (Prz 31, 10). Niezwykłością kobiety jest to, że tylko ona może stać się matką. Tylko ona może dzielić się ze swoim dzieckiem częścią własnego ciała i częścią własnej krwi. Bycie matką to niezwykły zamysł Boga wobec kobiety. Kobieta — matka staje się najbardziej podobną do Chrystusa, który na krzyżu ofiarował nam całe swoje ciało i przelał za nas wszystką krew. Przejawem geniuszu kobiet jest nie tylko macierzyństwo fizyczne, ale także macierzyństwo duchowe, które oznacza troskę o to, by ludzie karmili się dobrą, prawdą i pięknem i by żyli w miłości, czyli by żyli naprawdę. Najwspanialszą osobą w historii ludzkości nie był mężczyzna lecz właśnie kobieta — Maryja. Syn Boży przyjął ciało mężczyzny nie dlatego, że chciał w ten sposób wywyższyć mężczyzn, ale dlatego, że chciał chronić kobiety przed niedojrzałymi mężczyznami. Bronił je nie tylko przed poniżeniem i krzywdą, ale nawet przed pożądliwym spojrzeniem mężczyzn, którzy patrzyli na kobiety jak na rzeczy, a nie jak na bezcenne osoby.

Spotkanie z osobą drugiej płci jest aż tak ważne dla rozwoju i szczęścia człowieka, że ona i on opuszczą nawet swoich rodziców po to, by stać się jednym ciałem, złączeni miłością małżeńską. Jan Paweł II wielokrotnie dziękował Bogu za "tajemnicę kobiety i za każdą kobietę - za to, co stanowi odwieczną miarę jej godności kobiecej, za wielkie dzieła Boże, jakie w niej i przez nią dokonały się w historii ludzkości. Dziękujemy ci, kobieto, za to, że jesteś kobietą! Zdolnością postrzegania, cechującą twą kobiecość, wzbogacasz właściwe zrozumienie świata i dajesz wkład w pełną prawdę o związkach między ludźmi". Papież podkreśla niezastąpioną rolę kobiety nie tylko w małżeństwie i rodzinie, ale też w Kościele i w dziele ewangelizacji: „Historyczne koleje wspólnoty chrześcijańskiej dowodzą, że kobiety zawsze odgrywały znaczącą rolę w dawaniu świadectwa Ewangelii. Trzeba przypomnieć, jak wiele uczyniły one — często w milczeniu i w ukryciu — przyjmując i przekazując dar Boży, zarówno poprzez fizyczne jak i duchowe macierzyństwo, dzieło wychowania, katechezę, rozwijanie wielkich dzieł miłosierdzia, przez życie modlitwy i kontemplacji, doświadczenia mistyczne oraz pisma bogate w ewangeliczną mądrość”. Największy wkład w rozwój Kościoła i w budowanie Królestwa Bożego mają ci, którzy najbardziej kochają a nie ci, którzy przyjmują święcenia kapłańskie czy piastują najwyższe stanowiska.

Po trzecie wreszcie, sensem ludzkiej płciowości jest nie tylko uznanie własnych ograniczeń oraz wzajemne ubogacanie się odmiennością kobiet i mężczyzn, ale także wspólne uczenie się miłości. Do miłości najłatwiej i najradośniej dorasta się we dwoje. Najlepiej wiedzą o tym ludzie zakochani, którzy dzień i noc tęsknią za wielką miłością, a także ci, którzy poprzez spotkania z osobami drugiej płci już do takiej właśnie miłości dorośli. Każdy z nas został stworzony przez Boga z miłości i do miłości. A skoro zostaliśmy stworzeni na sposób mężczyzny i kobiety, to znaczy, że przyjmujemy miłość i że komunikujemy miłość na sposób właściwy danej płci. Dorastanie do miłości - lub oddalanie się od miłości - zależy najbardziej od tego, co dzieje się między mężczyzną a kobietą. To właśnie dlatego pierwsze polecenie, jakie Bóg kieruje do ludzi, brzmi: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną” (por. Rdz 1, 28). W świetle Biblii płodność fizyczna jest błogosławiona jedynie w małżeństwie i dlatego pierwszą i najważniejszą formą płodności kobiety i mężczyzny nie są narodziny ich dzieci lecz narodziny ich wzajemnej miłości.

Człowiek zaludnia ziemię dzięki rodzeniu dzieci, czyli dzięki płodności fizycznej, ale czyni ją sobie poddaną dzięki miłości, która nadaje sens wszelkiemu wysiłkowi i która jest szczytem płodności duchowej. Nic tak nie cieszy, jak wielka i wierna miłość, która rodzi się między kobietą a mężczyzną i nic tak nie boli, jak brak miłości między nim a nią. Mężczyznom i kobietom wszystkich czasów Bóg poleca, by zadbali o wzajemną więź, by pomagali sobie w dorastaniu do takiej miłości, dzięki której będą chcieli być blisko siebie i to na zawsze. Feministki postulują walkę kobiet i mężczyzn, aktywiści gejowscy proponują izolację kobiet i mężczyzn, a Bóg proponuje kobiecie i mężczyźnie wzajemną miłość!

Biblia wyjaśnia, że kobieta została stworzona jako pomoc dla mężczyzny. To w żadnym przypadku nie znaczy, że ma być ona służącą dla mężczyzny czy kimś jemu podporządkowanym. Przeciwnie, to znaczy, że mężczyzna potrzebuje pomocy i że kobieta jest mu w stanie tej pomocy jej udzielić. Chodzi tu najbardziej właśnie o pomoc w dorastaniu do miłości, a także o pomoc w dorastaniu do wrażliwości moralnej, duchowej i religijnej. Na początku Księgi Rodzaju Bóg wyjaśnia, że los ludzkości zależy najbardziej nie od ustroju państwa czy stanu gospodarki, lecz od relacji kobieta — mężczyzna! Swoim fizycznym i duchowym pięknem kobieta wyzwala w mężczyźnie odwagę uczenia się miłości i okazywania miłości. Wiele męstwa potrzeba mężczyźnie w mierzeniu się z samym sobą, z własnymi słabościami, ograniczeniami, wadami. Jednak szczytem odwagi dla mężczyzny jest sytuacja, w której ogłasza on całemu światu, że oto odtąd będzie na zawsze kochał i chronił kobietę, którą wybiera na jedyną różę swego życia. Kochać kobietę może tylko taki mężczyzna, który panuje nad swymi popędami i uczuciami, zdobywając największą władzę we wszechświecie: władzę nad samym sobą. Gdy kobieta traktuje samą siebie jak Bożą księżniczkę i gdy wie, że jest kochana nieodwołalnie przez Boga, wtedy właśnie najbardziej pomaga mężczyźnie, by stawał się kimś, kto rozumie, kocha i chroni kobietę.

Jan Paweł II podkreśla, że obecnie „pierwszą prowokacją jest hedonistyczna kultura, która odrzuca wszelkie obiektywne normy dotyczące płciowości, sprowadzając ją często do rangi zabawy lub towaru, praktykując — przy współudziale środków społecznego przekazu — swego rodzaju bałwochwalczy kult instynktu. Skutki tego przejawiają się we wszelkiego rodzaju nadużyciach, którym towarzyszą niezliczone cierpienia psychiczne i moralne jednostek i rodzin. Odpowiedzią życia konsekrowanego jest przede wszystkim radosna praktyka doskonałej czystości jako świadectwo mocy Bożej miłości, działającej w ułomnej ludzkiej naturze. Osoba konsekrowana ukazuje, że to, co większość ludzi uważa za niemożliwe, dzięki łasce Pana Jezusa staje się możliwe i jest źródłem prawdziwego wyzwolenia. Tak — w Chrystusie można miłować Boga całym sercem, stawiając Go ponad wszelką inną miłość, i dzięki temu miłować też każde stworzenie, zachowując Bożą wolność. Takie świadectwo jest dziś niezwykle potrzebne, właśnie dlatego, że jest tak niezrozumiałe dla naszego świata. Zwraca się ono do każdego człowieka — do młodzieży, do narzeczonych, do małżonków, do chrześcijańskich rodzin — aby ukazać im, że moc Bożej miłości może dokonać wielkich rzeczy właśnie przez doświadczenie ludzkiej miłości. To świadectwo wychodzi także naprzeciw coraz powszechniej odczuwanej potrzebie wewnętrznej przejrzystości w relacjach między ludźmi. Trzeba, aby życie konsekrowane ukazywało współczesnemu światu przykłady czystości przeżywanej przez mężczyzn i kobiety, którzy odznaczają się zrównoważeniem, samokontrolą, inicjatywą, dojrzałością psychiczną i uczuciową. Dzięki temu świadectwu ludzka miłość zyskuje niezawodny punkt odniesienia, który osoba konsekrowana czerpie z kontemplacji miłości trynitarnej, objawionej nam w Chrystusie. Właśnie dlatego, że jest zanurzona w tej tajemnicy, czuje się zdolna do miłości radykalnej i uniwersalnej, która daje jej moc do panowania nad sobą i do zachowania dyscypliny, co jest niezbędne, by nie popaść w niewolę zmysłów i instynktów. Konsekrowana czystość jawi się zatem jako doświadczenie radości i wolności. Rozjaśniona światłem wiary w zmartwychwstałego Chrystusa oraz oczekiwaniem na nowe niebo i nową ziemię (por. Ap 21, 1), dostarcza cennych przesłanek dla wychowania do czystości, niezbędnej także w innych stanach życia”.

6. Miłość i płciowość w odniesieniu do kapłanów i osób konsekrowanych

6.1. Dla ogromnej większości ludzi dorastanie do miłości i komunikowanie miłości dokonuje się głównie w relacji mąż—żona oraz rodzice-dzieci. Kapłani i osoby konsekrowane są też powołani do wielkiej i wiernej miłości, ale poza małżeństwem, czyli poza więzią z osobą drugiej płci na sposób męża i żony. Fakt ten prowadzi do pytania o motywy takiej bezżenności oraz o to, czy — a jeśli tak, to w jaki sposób — księża i siostry zakonne mają możliwość uczenia się i komunikowania miłości w kontakcie z osobami drugiej płci? Odpowiedź na to pytanie jest prostsza w przypadku księży diecezjalnych niż w przypadku osób konsekrowanych. Dojrzały ksiądz to ktoś, kto na co dzień wspiera kobiety i kto chroni je przed niedojrzałymi mężczyznami. Nie czyni tego jednak kosztem własnej żony i własnych dzieci. Właśnie z tego powodu kapłaństwo wiąże się z celibatem. Kościół nigdy nie wprowadzał ani nie znosił celibatu, gdyż istotą celibatu jest to, że nie można się żenić po przyjęciu święceń kapłańskich, a taka zasada obowiązywała i obowiązuje w całej historii Kościoła katolickiego.

6.2. Dojrzale przeżywany celibat nie jest formą ucieczki od więzi z kobietami. Jest natomiast wynikiem uznania przez księdza jego granic w okazywaniu miłości. Celibat nie odbiera radości życia i nie wyklucza uczenia się miłości w kontakcie z kobietami, jeśli ksiądz rezygnuje z małżeństwa dobrowolnie, bo wie, że trudno byłoby mu pogodzić kapłaństwo z małżeństwem. Spotykam czasem takich księży, którzy wierzą w to, że potrafiliby pogodzić kapłaństwo z miłością do żony i dzieci. Takie przekonanie wynika z patrzenia na tę sprawę wyłącznie z własnej perspektywy, czyli w sposób egoistyczny, bez wczuwania się w sytuację, w jakiej znalazłaby się hipotetyczna żona księdza. To prawda, że w wielu rodzinach ze względu na pracę i trudności w utrzymaniu najbliższych, mąż bywa rzadkim gościem we własnym domu. Po pierwsze, jest to sytuacja, która przynosi ból obojgu małżonkom i ich dzieciom. Po drugie, nawet w porównaniu z taką rodziną, sytuacja żony księdza byłaby gorsza. Znacznie bowiem łatwiej poradzi sobie z samotnością kobieta, która wie, że jej mąż pracuje od świtu do wieczora na budowie czy kieruje ciężarówką, niż żona księdza, która widziałaby, że ma on serdeczny kontakt z wieloma kobietami, które mu się zwierzają i u niego spowiadają, które on pociesza i umacnia, którym okazuje serdeczność, życzliwość i troskę.

6.3. Gdy rozmawiam na temat więzi kapłana czy zakonnika z kobietami, to wielu moich rozmówców twierdzi, że kapłanowi nie wolno kochać kobiet. W rzeczywistości jest wprost przeciwnie! Być księdzem to być posłanym przez Boga po to, by — naśladując Jezusa - w szczególny sposób kochać i wspierać w rozwoju właśnie kobiety. Problem jest jedynie wtedy, gdy ktoś myli miłość z romansowaniem, albo utożsamia miłość między mężczyzną a kobietą z jedną z jej form, jaką jest miłość małżeńska oraz małżeńska intymność seksualna. Tymczasem miłość między kobietą a mężczyzną ma wiele form. Może to być miłość ojca do córki, syna do matki czy wiernego przyjaciela, chroniącego kobietę, która zawierza mu swoje radości, niepokoje i trudności. Jezus zwraca się także do księży i do kobiet, gdy mówi: miłujcie się wzajemnie tak, jak ja was pierwszy pokochałem. Ewangelie upewniają nas o tym, że Jezus odnosi się do kobiet z wyjątkową miłością i czułością. Chronił je przed niedojrzałymi i cynicznymi mężczyznami, którzy cudzołożnego mężczyznę puszczali wolno, ale kazali kamieniować kobietę, z którą współżył. Ksiądz wierny powołaniu i dojrzały w swej męskości, jest wiernym przyjacielem i wsparciem dla kobiet. Ponieważ ksiądz nie zawiera małżeństwa, to z oczywistych względów powstrzymuje się od współżycia seksualnego, gdyż w przeciwnym przypadku w straszliwy sposób krzywdziłby kobietę i samego siebie. Dojrzały ksiądz nie współżyje seksualnie dlatego, że kocha Taki ksiądz świetnie wie o tym, że miłość bez seksualności wystarczy mu do szczęścia, ale seksualność wbrew miłości nie wystarczy mu do szczęścia nigdy!

6.4. Także zakonnik, jeśli jest dojrzałym mężczyzną, zachowuje z kobietami kontakt fizyczny i duchowy: ze swoją matką, z kobietami z kręgu rodziny, z kobietami, z którymi stykał się w dzieciństwie i młodości, w których był zakochany, które pomagały mu rosnąć, czy też które może kiedyś skrzywdził. Mężczyzna może przebywać pośród tłumu kobiet, a mimo to nie mieć z nimi osobistego kontaktu i nie być dla nich obecnym! A inny mężczyzna może być zamknięty w celi zakonnej i z radością, wdzięcznością czy troską myśleć o kobietach, które kocha, które pomagały mu i pomagają w dorastaniu do miłości, o które się troszczy i w intencji których się modli.

6.5. W odniesieniu do osób konsekrowanych kryteria dojrzałości są podobne do kryteriów dojrzałości małżonków i rodziców. Nie istnieje bowiem żadne inne powołanie niż powołanie do wielkiej i wiernej miłości. Osoby konsekrowane powinny przeżywać mocne więzi ze innymi osobami w swojej wspólnocie, ale także z osobami duchownymi spoza swojej wspólnoty oraz z osobami świeckimi, także drugiej płci. Najlepiej jeśli jest to przyjaźń z całymi rodzinami. Nieroztropnie zachowuje się natomiast ksiądz czy zakonnik, który tworzy bliższe więzi emocjonalne z samotną kobietą: siostrą zakonną, panną, wdową albo z mężatka, która jednak nie jest szczęśliwa w małżeństwie. Kobiety, które przezywają kryzys czy są krzywdzone przez swoich bliskich, ksiądz czy zakonnik powinien kierować do grup formacyjnych, a kontakt indywidualny z taką kobietą powinien ograniczyć do wstępnej rozmowy. Podobnie siostra zakonna powinna unikać bliższych więzi emocjonalnych z samotnymi mężczyznami: księdzem, kawalerem czy wdowcem albo z mężczyzną, który jest nieszczęśliwy w swoim małżeństwie.

6.6. Geniusz kobiety wyraża się najbardziej poprzez miłość do męża i dzieci. Właśnie dlatego zdumiewają te kobiety, które cieszą się swoją kobiecością, a mimo to rezygnują z założenia rodziny, stając się oblubienicami Jezusa i naśladując Jego czystość, ubóstwo i posłuszeństwo. Takie kobiety fascynują Jezusem siebie i innych ludzi. Radośnie się modlą i z entuzjazmem podejmują dzieła apostolskie. Zachowują dziewictwo po to, by być duchowo płodnymi matkami.Chrystus - choć potwierdza godność i świętość życia małżeńskiego i występuje w ich obronie - to jednak sam przyjmuje formę życia dziewiczego, a przez to objawia wzniosłą wartość i przedziwną duchową płodność dziewictwa”. Warunkiem takiego przeżywania powołania jest to, że siostra zakonna pozostaje prawdziwą, serdeczną i wrażliwą kobietą, czyli że nie traci swojej kobiecości. Człowiek może być szczęśliwy jedynie na sposób zgodny z predyspozycjami swojej płci. Jeśli siostra zakonna traci swą kobiecą wrażliwość i subtelność, to staje się zbędną i nieszczęśliwą imitacją kapłana. Jeśli natomiast zaniedbuje więź z Chrystusem, to staje się zagrożeniem dla samej siebie i dla mężczyzn.

6.7. Ewentualne trudności zakonników i sióstr zakonnych w kontakcie z osobami drugiej płci wynikają najczęściej z braku dojrzałych więzi z rodzicem drugiej płci, albo z kryzysu przeżywanego tu i teraz. Jeśli w dzieciństwie i okresie dorastania brakowało pozytywnej więzi emocjonalnej z rodzicem drugiej płci, to obecnie osoby drugiej płci wydają się przesadnie atrakcyjne, a brak kontaktu z nimi bywa subiektywnie przeżywany jako krzywda i okoliczność wykluczająca radość życia.

6.8. Także osoby konsekrowane potrzebują zwyczajnej drogi dorastania do miłości, a istotnym etapem tej drogi jest zakochanie. Wyrasta ono z wielkiej tęsknoty za szczególną bliskością osoby drugiej płci. Zauroczenie emocjonalne taką osobą to potrzebna faza rozwoju. Zakochany sądzi, że z osobą, w której się zakochał, już zawsze będzie szczęśliwy. Podobnie myśli dziecko zauroczone swoimi rodzicami. Człowiek dojrzały odkrywa, że zakochanie jest dobrą pomocą w uczeniu się miłości z osobą drugiej płci, ale byłoby czymś fatalnym, jeśli miałoby być sposobem na całe życie. Jesteśmy powołani do miłości a nie do zakochania. Jeśli zakochanie przeżywa osoba konsekrowana, to nie jest to wina moralna ani grzech. Istotą zakochania jest bowiem zauroczenie emocjonalne drugą osobą, a stany emocjonalne nie podlegają ocenie moralnej. Zgrzeszyć można myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem, ale nie uczuciami czy stanami emocjonalnymi. Winą moralną jest romans, natomiast zakochanie jest próbą dojrzałości i wierności powołaniu. Gdy zakonnik czy siostra zakonna przeżywają zakochanie, to nie powinni zwierzać się z tego osobie, w której się zauroczyli. Jeśli bowiem ta osoba jest szlachetna, to niepotrzebnie obwini samą siebie za zaistniałą sytuację. Jeśli natomiast będzie to osoba niedojrzała czy nieszlachetna, to może dążyć do tego, by wciągnąć zakochanego w romans, by go szantażować lub upokorzyć. Jeśli po jednym zakochaniu osoba konsekrowana wpada w następne zakochanie, to jest to znak poważnej niedojrzałości oraz wyraźny sygnał, że ta osoba zbyt mało serca wkłada w realizację powołania tu i teraz. Lekarstwem nie jest walka z zauroczeniem emocjonalnym, ale odzyskanie pierwotnego zapału w realizowaniu przyjętego powołania. W obliczu zakochania ważne jest to, by zauroczenie emocjonalne nie przerodziło się w romans. Tragicznym wręcz dramatem i krzywdą nie do odrobienia byłoby dopuszczenie do współżycia seksualnego. Człowiekowi łatwiej jest panować nad instynktami i popędami niż nad marzeniami i tęsknotami emocjonalnymi. Właśnie dlatego panowanie nad zauroczeniem emocjonalnym jest trudne i warto korzystać wtedy z pomocy stałego spowiednika oraz kierownika duchowego lub konsultować się z kimś z dojrzałych przyjaciół.

6.9. Zakonnicy i siostry zakonne potrzebują siebie nawzajem po to, by się rozwijać i radośnie realizować własne powołanie. Kobiety i mężczyźni wspierają się emocjonalnie, łatwiej wypływają razem na głębię człowieczeństwa, pomagają sobie w radosnym spotykaniu się z Bogiem, z bliźnim i z samym sobą, motywują się wzajemnie do rozwoju, a także do troski o piękno w wyglądzie, ubraniu, zadbaniu o klasztor. Zakonnicy powinni dbać o to, by postępować jak mężczyźni z krwi i kości, by zachować w każdej sytuacji równowagę emocjonalną. Powinni wystrzegać się pachnideł, kolorowania włosów, przesadnego dbania o wygląd i strój. Powinni także wystrzegać się mówienia „natchnionym” głosem natchnionego poety. Ksiądz czy zakonnik we wszystkich przejawach swego bycia, zachowania i działania powinien być jednoznacznie mężczyzną, a nie jakimś pośrednim rodzajem człowieka, gdzieś pomiędzy mężczyzną a ciocią.

Siostry zakonne potrzebują dobrych spowiedników i kierowników duchowych. Powinni oni być nie tylko kompetentnymi teologami, ale także dojrzałymi mężczyznami, którzy cieszą się siostrami zakonnymi jako kobietami i są dla nich wsparciem emocjonalnym w chwilach trudności, zniechęcenia czy kryzysu. Nie chodzi o to, by spowiednik czy kapelan udawał psychologa, lecz by naśladował Jezusa, który rozumiał i wspierał kobiety, chronił je przed niedojrzałymi mężczyznami oraz przed ich własną słabością. To nie psychologia lecz miłość sprawia, że mężczyźni i kobiety naprawdę siebie rozumieją i rzeczywiście pomagają sobie wzajemnie w rozwoju.

6.10. Także ludzie świeccy potrzebują świadectwa czystej przyjaźni i wzajemnego, radosnego wspierania się zakonników i sióstr zakonnych. Potrzebują naszej wspólnej modlitwy, naszego uzupełniania się w kompetencjach, potrzebują naszych wspólnie pisanych materiałów formacyjnych i książek. Patrząc na to, w jaki sposób odnosimy się do siebie nawzajem, ludzie młodzi i dorośli chcą się upewniać, że jest możliwa czysta przyjaźń między kobietą a mężczyzną i że im bardziej jesteśmy zaprzyjaźnieni z Bogiem, tym bardziej — a nie tym mniej — cieszymy się sobą nawzajem.

Zakończenie

Antropologia biblijna ukazuje fakt, że człowiek to ktoś nieodwołalnie kochany przez Boga i powołany do tego, by kochać w sposób, w jaki Chrystus nas pierwszy pokochał. Bóg, który nas rozumie, kocha i uczy kochać, stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę po to, byśmy sobie wzajemnie pomagali w dorastaniu do miłości i świętości. Biblia upewnia nas o tym, że każdy człowiek powołany jest do wielkiej i wiernej miłości i że weryfikacja naszej zdolności do tego, by kochać, dokonuje się głównie w kontekście relacji mężczyzna — kobieta, a zatem w sposobie budowania i przeżywania więzi z osobami drugiej płci. Zasada ta odnosi się do wszystkich ludzi, a zatem nie tylko do małżonków i rodziców, ale także do kapłanów i osób konsekrowanych. Pogodna, czysta i wierna przyjaźń między kobietami i mężczyznami realizującymi powołanie duchowne jest możliwa wtedy, gdy obydwoje są szczęśliwi, gdy jego i jej więź z Bogiem jest silniejsza od więzi z tą drugą osobą oraz gdy obydwoje podejmują codziennie od nowa trud nawrócenia i rozwoju.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama