Nowoczesne wprowadzenie do podstawowych problemów filozofii (spis treści i wstęp)
Tytuł oryginału: Las preguntas de la vida © 1999 Fernando Savater
© for the Polish edition and translation by Towarzystwo Autorów i Wydawców Pracu Naukowych Universitas, Kraków 2000
ISBN 83-7052-6470
Książka, której fragmenty prezentujemy na stronach naszego serwisu jest popularnym wprowadzeniem do tematyki filozoficznej. Zamieszczenia jej w naszej bibliotece nie należy jej rozumieć tak, jakby była to jakaś katolicka legitymizacja zawartych w niej treści, ale w takim samym sensie, w jakim stawiamy na półkach katolickich bibliotek książki Kartezjusza, Kanta czy Maxa Schellera. Aby chrześcijanin mógł nawiązywać dialog ze współczesną sobie kulturą myślową, potrzebna jest jej znajomość, dostrzeżenie tego, co w niej pozytywne, a co - być może - niewystarczające lub pozbawione właściwych perspektyw. Niewątpliwie książka Fernando Savatera jest ciekawa i napisana językiem, który unika hermetyczności, a przy tym nie trywializuje problemów: choć pytania, na które stara się odpowiadać mogą być "proste" i życiowe, odpowiedzi są na tyle konkretne, na ile to możliwe i na tyle ogólne, na ile wymaga tego sam problem.
Spis treści | |
Słowo wstępne | |
Wstęp. | Pytanie o sens filozofowania |
Rozdział 1 | Na początek: o śmierci |
Rozdział 2 | Prawdy rozumu |
Rozdział 3 | Moje wnętrze i to, co poza nim |
Rozdział 4 | Symboliczne zwierzę |
Rozdział 5 | Wszechświat i okolice |
Rozdział 6 | Wolność w działaniu |
Rozdział 7 | Sztuczni z natury |
Rozdział 8 | Życie razem |
Rozdział 9 | Dreszcz piękności |
Rozdział 10 | Zagubieni w czasie |
Epilog | Życie bez "dlaczego" |
Pożegnanie | |
Zaproszone gwiazdy. |
Cel postawiony tej książce jest z jednej strony bardzo skromny, z drugiej - niezmiernie ambitny.
Skromny, ponieważ książka spełni swe zadanie, jeśli posłuży za lekturę wstępną dla uczniów szkół średnich, którzy muszą po raz pierwszy — i być może ostatni — zbliżyć się do podstawowych zagadnień zachodniej filozofii, przedstawionej nie jako rys historyczny, ale w formie pytań czy najważniejszych życiowych zagadnień. W tym sensie książka stara się podążać wiernie, na swój sposób, za wskazówkami określonymi przez odpowiednie władze szkolne.
Ale z drugiej strony staje przed zadaniem szalenie trudnym, jako że nie rezygnuje przy tym z ambicji odegrania roli zaproszenia, albo pomostu, do filozofii dla każdego laika chcącego poznać nieco bliżej tę, zrodzoną w Grecji, szczytną tradycję. Zwracam się zwłaszcza do tych, którzy podchodzą do niej właśnie nie jak do czcigodnej intelektualnej spuścizny ludzkości, ale raczej widzą w niej naukę rozumowania, która może być pomocna przy rozwiązywaniu codziennych trosk. A więc nie chodzi tu o to, by wiedzieć jak Sokrates układał sobie życie w Atenach dwadzieścia pięć wieków temu, ale jak my, ludzie doby internetu, aids i kart kredytowych, możemy lepiej pojąć i uczynić bardziej znośną własną egzystencję.
By osiągnąć ten cel, będziemy musieli z pewnością nieraz sięgnąć do nauk Sokratesa albo innych sławnych mistrzów filozofii, choć z zastrzeżeniem prawa do mniej lub bardziej surowej krytyki ich przemyśleń. Filozofia bowiem to nie katalog autorytatywnych opinii; raczej coś zupełnie przeciwnego, jeśli posłużyć się tym razem „autorytatywną" opinią Ortegi y Gasseta: „Filozofia jest zupełnym przeciwieństwem wiadomości, erudycji"(1)[1 J. Ortega y Gasset, Meditaciones del Quijote, Alianza Editorial, Madryt.]
. Oczywiście filozofia jest nauką, a nie garścią wygłaszanych przy kawie myśli, i w związku z tym wymaga uczenia i przygotowania. Ale myślenie filozoficzne to nie powtarzanie cudzych myśli, niezależnie od tego, jak silny wpływ mają one na nasze rozumowanie, i jak dalece jesteśmy świadomi zaciągniętego długu. Niektóre wprowadzenia do filozofii są jak książki poświęcone kolarstwu zawierające listę nazwisk i dokonań zwycięzców Tour de France. Ja natomiast chcę pokazać, jak jeździ się na rowerze, a nawet samemu na niego wsiąść, choć daleko mi do klasy Eddy'ego Merckxa czy Miguela Induraina.
Ale ty czytelniku też musisz ze mną pedałować, albo i nawet przeciwko mnie. Na następnych stronicach nie znajdziesz wyczerpującego przewodnika po słusznych ideach; raczej wskażą ci one osobistą drogę poszukiwań i rozważań. Na końcu każdego rozdziału znajduje się lista pytań, byś na własną rękę mógł prześledzić przeczytany wywód i dojść być może do odmiennych wniosków. I nie ma nic ważniejszego ponad to ćwiczenie: filozofia polega nie na tym, że wiedzący wszystko mędrzec objawia prawdę ignorantowi, ale na dialogu pomiędzy równymi, którzy wspólnie poddają się sile racji, nie zaś racji siły.
Jednym słowem, niech lektura następnych stron stanie się zaproszeniem do filozofowania, a nie wykazem lekcji filozofii. Ale czy przypadkiem to nie właśnie lekcji należałoby udzielić w szkole średniej? No i czy to nie zbyt daleko idąca zuchwałość sądzić, że można zachować przystępny styl zrozumiały dla młodego człowieka, a jednocześnie nie zrezygnować z traktowania go jako równego sobie, a na dodatek nie zrazić innych czytelników - też neofitów, ale dorosłych? A więc taki właśnie jest mój zuchwały zamiar. Nieco otuchy dodaje mi wspomnienie słów surrealistycznego poety René Crevela, iż „żadna zuchwałość nie jest zgubna".
Drzewo krwi, człowiek czuje, myśli, rozkwita i rodzi owoce niezwykłe: słowa Splatają się uczucia i myśli dotykamy idei: to ciała i liczby
Octavio Paz
Czy warto walczyć w dzisiejszych czasach, u progu XXI wieku, o to, by filozofia widniała na maturalnych świadectwach jako jeszcze jeden zaliczony przedmiot? Czy nie mamy przypadkiem do czynienia z kulturowym przeżytkiem, hołubionym przez konserwatystów za jego utrwalony przez tradycję prestiż, na który jednak ludzie praktyczni i postępowi powinni patrzeć raczej z politowaniem lub z jak najbardziej usprawiedliwionym zniecierpliwieniem? Czy młodzi ludzie, może jeszcze nie całkiem dojrzali, może jeszcze dzieci, zrozumieją coś z tego galimatiasu, jakim w ich wieku może jawić się filozofia? Czy nie sprowadzi się to w najlepszym razie do wyuczenia się na pamięć kilku standardowych formułek, które powtarzać będą później jak papugi? A może filozofia zainteresuje tylko nielicznych — tych, którzy obdarzeni są swoistym filozoficznym powołaniem, jeśli coś takiego jeszcze występuje. Ale ci i tak znajdą kiedyś czas na jej odkrycie. Po co więc narzucać ją wszystkim w szkołach średnich? Czy nie jest to przypadkiem strata czasu - czyjś kaprys lub przejaw wstecznictwa - zważywszy na przeładowanie szkolnych programów?
Co ciekawe, pierwsi adwersarze filozofii zarzucali jej „dziecinny charakter", twierdząc, że jeśli w pierwszych latach edukacji może jeszcze pełnić rolę kształcącej rozrywki, to zajmowanie się nią ludziom dojrzałym i poważnym już nie przystoi. Dla przykładu weźmy Kalliklesa, który usiłuje podważyć tezę Sokratesa, iż „lepiej paść ofiarą niesprawiedliwości, niż ją czynić". Wedle Kalliklesa dogłębnie słuszne jest, i niech tu sobie prawo stanowi co chce, by silni panowali nad słabszymi, ważniejsi nad mniej ważnymi, a zdolni nad niezdolnymi. Prawo mówi, iż gorzej jest niesprawiedliwość popełnić niż jej doświadczyć, ale natura człowieka każe mu odczuwać na odwrót. Cała reszta to czary-mary filozofii, o której dojrzały już Kallikles ma jak najgorsze zdanie. „Filozofia jest rzeczą piękną, o ile służy wychowaniu, i nie jest wstydem oddawać się jej, gdy się jest młodzieńcem. Ale gdy filozofię uprawia dojrzały człowiek, staje się śmieszny, Sokratesie"(1). Kallikles na pozór nie widzi niczego złego w nauczaniu młodzieży filozofii, aczkolwiek przywara filozofowania staje się - nie ma co do tego wątpliwości - zgubnym grzechem, jeśli dotyczy człowieka dorosłego. Mówię „na pozór", albowiem, jak pamiętamy, Sokratesa oskarżono o uwodzenie młodzieży swą myślą i słowem i skazano na wypicie cykuty. Koniec końców, gdyby filozofia zniknęła na dobre z życia ludzi młodych i starych, rzutki Kallikles — zwolennik prawa silniejszego — nie miałby nic przeciwko temu.
(1) Platon, Gorgias, tłum. Paweł Siwek, PWN, Warszawa 1991.
Gdybyśmy streścili wszystkie zarzuty wysuwane przeciwko filozofii w czterech słowach, brzmiałyby one tak: „nie służy do niczego". Filozofowie usiłują podejść do prawdy bliżej niż inni śmiertelnicy, w rzeczywistości zaś stają się jedynie szarlatanami, miłośnikami czczej gadaniny. A zatem, kto tak naprawdę wie, co należy wiedzieć o świecie i o ludziach? Otóż wiedzą to naukowcy, technicy, specjaliści - ci, którzy mogą dostarczyć praktycznych informacji o rzeczywistości. Filozofowie zajmują się w gruncie rzeczy rozważaniami nad tym, czego nie wiedzą. Przyznał to sam Sokrates mówiąc „wiem, że nic nie wiem". Jeśli nic nie wie, to po co mamy go słuchać, i nieważnie, czy jesteśmy młodzi, czy starzy. Naszymi nauczycielami powinni być ludzie, którzy coś wiedzą, nie zaś ci, którzy nie wiedzą nic. Dotyczy to zwłaszcza dzisiejszych czasów, kiedy nauka poczyniła tak olbrzymie postępy...
A zatem, jakich informacji może dostarczyć nam filozofia w epoce wielkich odkryć naukowych, w świecie mikrochipów, akceleratorów cząstek, w królestwie internetu i cyfrowej telewizji? Jedyna możliwa odpowiedź (udzieliłby nam jej zresztą sam Sokrates) to: żadnych. Informacje czerpiemy z nauk przyrodniczych, od inżynierów, dziennikarzy, z telewizji... ale nie istnieje informacja „filozoficzna". No dobrze, ale czy aby zrozumieć nas samych i wszystko, co nas otacza, szukamy jedynie informacji? Dowiadujemy się, załóżmy, że codziennie umiera z głodu na całym świecie x osób. Przyjąwszy to do wiadomości pytamy innych (albo siebie), co powinniśmy sądzić o tym fakcie. Zbierzemy różne opinie, na przykład takie, iż przyczyna tylu ofiar leży w wadliwym funkcjonowaniu makrocyklów ekonomicznych; że odpowiedzialne jest przeludnienie planety; od innych usłyszymy, że winny jest niesprawiedliwy podział dóbr pomiędzy posiadaczami i nieposiadającymi; jeszcze inni powołają się na wolę Boga, nieuchronność przeznaczenia... Znajdzie się też ktoś prosty i szczery, nasz kioskarz albo portier,
kto zawoła: „w jakim my świecie żyjemy!" Wtedy my, jak echo, ale zmieniając intonację, zapytamy: „No właśnie, na jakim my świecie żyjemy?"
Naukowej odpowiedzi na to ostatnie pytanie nie ma, gdyż nie zadowolą nas, rzecz jasna, odpowiedzi typu „żyjemy na planecie Ziemia", „żyjemy w świecie, w którym codziennie x osób umiera z głodu", ani także takie, w których usłyszymy, że „żyjemy w świecie pełnym niesprawiedliwości" lub „w świecie przeklętym przez Boga z powodu grzechów ludzkości" (dlaczego to, co się dzieje, jest niesprawiedliwe? Na czym polega ta boska klątwa i kto ją poświadczy? itd.). Jednym słowem, nie chcemy więcej informacji o tym, co się dzieje, lecz pragniemy wiedzieć, co posiadana informacja oznacza, jak mamy ją zinterpretować i powiązać z tym, co już wiemy lub czego się dowiemy, jak wpływa ona na postrzeganie przez nas rzeczywistości, w której żyjemy, jak możemy albo jak powinniśmy się zachować w powstałej sytuacji. Takie właśnie pytania stawia przed sobą nauka, którą nazywać będziemy filozofią. Przyjmijmy, że występuj ą trzy poziomy rozumienia:
a) informacja, przedstawiająca fakty oraz podstawowe mechanizmy zachodzących zjawisk;
b) wiedza, która bazuje na uzyskanej informacji, hierarchizuje ją wedle wartości poznawczych i poszukuje generalnych zasad dla jej uporządkowania;
c) mądrość, która przekłada wiedzę na umiejętność dokonywania życiowych wyborów tak, by żyło nam się lepiej.
Sądzę, iż nauka porusza się w obszarze pomiędzy a) i b) poznania, podczas gdy filozofia na poziomach b) i c). Nie ma zatem informacji czysto filozoficznej, istnieje natomiast filozoficzna wiedza i bardzo chcielibyśmy, by zaistniała także filozoficzna mądrość. Czy jest ona osiągalna? A przede wszystkim: czy można jej nauczyć?
Przenieśmy się na chwilę do Muzeum Prado przed jeden z najsłynniejszych obrazów Hieronima Boscha Ogród rozkoszy. Jak możemy odczytywać (rozumieć) to arcydzieło? Należałoby w pierwszym rzędzie dokonać fizyczno-chemicznej analizy tkaniny użytej przez malarza, składu pigmentów naniesionych na płótno, a może nawet poddać je badaniom przy pomocy promieni rentgenowskich, by odnaleźć ślady innych malowideł lub szkiców, ukrytych przed ludzkim wzrokiem pod warstwą farby głównego dzieła. Ostatecznie obraz to rzecz materialna, przedmiot, który jak każdy inny może być zważony, zmierzony, poddany najprecyzyjniejszy m analizom. Ale obraz to także określona powierzchnia, a na niej przy pomocy kolorów i form została przedstawiona pewna liczba elementów. Tak więc, aby zrozumieć obraz trzeba sporządzić wykaz wszystkich postaci i scen na nim występujących - ludzi, zwierząt, demonicznych stworów, roślin, przedmiotów; jak również uzmysłowić sobie logikę ich rozmieszczenia na każdej z trzech części tryptyku. Wszystkie one nie są przypadkowe i nie pojawiły się na płótnie któregoś dnia tak same z siebie. Inną drogą prowadzącą do zrozumienia dzieła będzie zatem poznanie biografii jego autora. Dowiemy się, że Hieronim Bosch (jego współcześni znali go także pod nazwiskiem Jeroen Van Aeken) urodził się w 1450 roku, a zmarł w 1516. Był wybitnym malarzem szkoły flamandzkiej; jego styl swobodny, gorączkowy, o delikatnej tonacji wyznacza schyłek malarstwa średniowiecznego. Tematycznie jego malarstwo należy jednak do religijnego i symbolicznego świata wieków średnich, choć nacechowane jest znaczną swobodą wyrazu. Skrupulatne badania ikonograficzne pomogłyby w rozszyfrowaniu warstwy alegorycznej jego dzieł; resztę może dałoby się odczytać przy zastosowaniu freudowskich metod interpretacji marzeń sennych. Warto też zapewne wiedzieć, że Ogród rozkoszy pochodzi ze środkowego okresu twórczości artysty, podobnie jak przechowywane w muzeum w Lizbonie Kuszenie św. Antoniego, że potem nastąpiła znacząca zmiana stylu itd., itd.
Moglibyśmy poszukać jeszcze innej drogi do zrozumienia obrazu, znaleźć perspektywę, która o ile to możliwe obejmowałaby i godziła te poprzednie stwierdzenia, i poprzez którą mielibyśmy szansę zrozumieć dzieło w całej pełni. Z tego bardziej ambitnego punktu widzenia Ogród rozkoszy, będąc przedmiotem materialnym, jest również świadectwem historycznym, lekcją mitologii, satyrą na ludzkie ambicje oraz plastycznym odzwierciedleniem najgłębiej skrytych cech osobowości autora. Przede wszystkim jednak uderza to, że pomimo upływu stuleci obraz zmusza każdego z nas osobiście do szukania odpowiedzi na wiele pytań, że odwołuje się do naszej wiedzy, naszych fantazji, pragnień, do naszych myśli, do wszystkiego, co sprawia, że się śmiejemy czy śpiewamy, do naszej ludzkiej natury. Ta ostatnia perspektywa, która prowadzi nas od tego, czym jest obraz, do istoty nas samych, a następnie do tego, czym jest rzeczywistość w całej pełni, po to, by powrócić do obrazu jako takiego, otwiera przed nami obszar rozważań, które możemy nazwać filozoficznymi.
Powróćmy jeszcze raz do różnic pomiędzy nauką i filozofią. Najpierw rzuca się w oczy nie to, co różni obie dziedziny poznania, ale to, co je zbliża: tak nauka, jak i filozofia szukają odpowiedzi na pytania stawiane przez rzeczywistość. Albowiem u swego zarania nauka i filozofia stanowiły jedność, dopiero z biegiem wieków fizyka, chemia, astronomia czy psychologia wyrosły na samodzielne dyscypliny naukowe. Dzisiaj nauka stara się wyjaśnić budowę rzeczy i ich funkcjonowanie, podczas gdy filozofia skupia się bardziej na tym, co one dla nas znaczą; nauka we wszystkich sprawach musi przyjmować bezosobowy punkt widzenia (nawet gdy pochyla się nad samym człowiekiem!), gdy tymczasem w filozofii nieodłącznym elementem poznania jest jego podmiot, człowiek. Nauka dąży do wiedzy o tym, co jest i co się dzieje; filozofia oddaje się rozważaniom nad tym, jakie znaczenie ma dla nas to, co wiemy o tym, co się dzieje i co jest.
Nauka mnoży perspektywy i dziedziny poznania, wprowadza specjalizację wiedzy; filozofia zadaje sobie trud wiązania wszystkiego ze wszystkim, skupiania różnorodnej wiedzy w teoretyczną panoramę, na którą spojrzeć może jedynie człowiek, istota myśląca. Nauka rozkłada rzeczywistość na niewidzialne elementy abstrakcyjne lub teoretyczne, falowe albo korpuskularne, poddające się matematycznym regułom. Nauka odkrywa przed nami, że drzewa i stoły zbudowane są z elektronów, neutronów itd., za to filozofia - nie umniejszając znaczenia tych odkryć — przywraca nas do rzeczywistości pomiędzy stołami i drzewami. Nauka poszukuje pewników wiedzy a nie jedynie domysłów; filozofia pragnie dociec, jakie znaczenie ma dla nas wszystko to, co wiemy... i czy nasza wiedza jest prawdziwa, czy też jest tylko zamaskowaną niewiedzą. Filozofia bowiem z zasady pyta o sprawy uznane przez uczonych (i zwykłych ludzi) za oczywiste. Mówi o tym Thomas Nagel, obecnie profesor filozofii na jednym z uniwersytetów w Nowym Jorku: „Podstawowym zajęciem filozofii jest kwestionowanie i objaśnianie pewnych powszechnych pojęć, którymi wszyscy się posługujemy każdego dnia, nie zastanawiając się nad nimi. Historyk może zapytać, co wydarzyło się w danym momencie w przeszłości, ale filozof zapyta: co to jest czas? Matematyk może poszukiwać zależności pomiędzy liczbami, ale filozof zapyta, co to jest liczba? Fizyk wyjaśni nam z czego zbudowany jest atom, albo jakie zjawiska możemy wytłumaczyć grawitacją, ale filozof zapyta: skąd możemy wiedzieć, że istnieje coś poza naszymi umysłami? Psycholog może prowadzić badania nad uczeniem się języka przez dzieci, ale filozof zapyta: dlaczego jakieś słowo coś oznacza? Każdy może zadać sobie pytanie, czy jeżdżenie autobusem bez biletu jest złem, ale filozof zapyta: dlaczego jakiś czyn jest dobry albo zły"(2).
(2) T. Nagel, What does ail mean?, Oxford Univeristy Press, Oxford; tłumaczenie cytatu za tekstem hiszpańskim.
W każdym wypadku tak nauka jak i filozofia odpowiadają na pytania, jakie stawia przed człowiekiem rzeczywistość. Ale na te pytania nauki szczegółowe dostarczają rozwiązań, czyli odpowiedzi na tyle wyczerpujących poruszane zagadnienie, że staje się ono nieaktualne. Kiedy padnie taka naukowa odpowiedź, nie ma sensu trwać dalej przy pytaniu, które przestaje być naukowo interesujące (po ustaleniu, że skład wody to H20 przestaje nas frapować, z czego zbudowana jest woda, a wiedza, którą zyskaliśmy, automatycznie zastępuje wszystkie rozwiązania podawane wcześniej przez uczonych, nawet jeśli otwiera ona możliwość stawiania nowych pytań). Filozofia natomiast nie przynosi rozwiązań, ale udziela odpowiedzi, które nie anulują pytań, ale pozwalają nam racjonalnie współistnieć z nimi, nawet jeśli wciąż będziemy do nich powracać: ilekolwiek byśmy znali filozoficznych odpowiedzi na pytanie o istotę sprawiedliwości, czy istotę czasu, nigdy nie przestaniemy zastanawiać się nad tym czym jest czas i sprawiedliwość, nigdy też nie uznamy za bezużyteczne czy „nieaktualne" odpowiedzi na te kwestie podane przez wcześniejszych filozofów. Odpowiedzi filozoficzne nie wyczerpuj ą pytań (choć niektórym myślicielom nieraz się tak wydawało), a raczej kultywują pytania, uwypuklaj ą istotę pytania i pozwalaj ą nam dalej pytać, pytać coraz precyzyjniej, i wzbogacać nasze człowieczeństwo przez ciągłe obcowanie ze znakiem zapytania. Bo czymże jest człowiek, jeśli nie zwierzęciem, które pyta i trwa w pytaniu mimo uzyskiwanych odpowiedzi? Są pytania, które dopuszczaj ą rozwiązania zadowalające i takie pytania stawia nauka; są też inne, co do których wiemy, iż nigdy nie zostaną do końca rozwiązane i znalezienie na nie odpowiedzi - zawsze w jakimś stopniu niezadowalającej — to zadanie filozofii. Bywało już tak w dziejach ludzkiej myśli, że na początku niektóre pytania należały do kompetencji filozofii — na przykład natura i ruchy ciał niebieskich - by potem uzyskać wyjaśnienie naukowe. W innych przypadkach kwestie, wydawałoby się naukowo wyjaśnione, ponownie znajdowały się w polu zainteresowania uczonych, którzy rozpatrywali je z nowych perspektyw, zrodzonych z wątpliwości natury filozoficznej (jak choćby przejście od geometrii euklidesowej do geometrii nieeuklidesowej). Rozstrzygnięcie, które pytania wydają się przynależeć dziś do pierwszej, a które do drugiej grupy, to jedno z najważniejszych zadań stojących przed filozofami i ... uczonymi. Bardzo możliwe, że część pytań dzisiejszej filozofii znajdzie jutro odpowiedź naukową. Z pewnością też przyszłe rozwiązania naukowe pomogą w znajdowaniu odpowiedzi filozoficznych, tak jak praca filozofów naprowadzi lub zainspiruje niektórych naukowców. Nie ma powodów dla istnienia trwałej opozycji, ani tym bardziej wzajemnego lekceważenia pomiędzy filozofią a nauką, jak sądzą kiepscy uczeni i marni filozofowie. Jednego możemy być pewni: zarówno filozofii, jak i nauce nigdy nie zabraknie pytań, na które będą musiały szukać odpowiedzi.
Ale pomiędzy nauką i filozofią istnieje jeszcze inna ważna różnica: nie odnosi się ona do rezultatów obu dziedzin, ale sposobu ich osiągania. Uczony może wykorzystywać wyniki osiągnięte przez swych poprzedników bez przechodzenia wszystkich procedur, które do nich doprowadziły: rozważań, obliczeń, eksperymentów. Ale gdy ktoś chce filozofować, nie może opierać się na wypowiedziach innych filozofów albo przywoływać ich autorytetu jako bezdyskusyjnego argumentu: żadna wypowiedź filozoficzna nie będzie się liczyć dla filozofa, jeśli sam nie przejdzie drogi wytyczonej przez swych poprzedników lub nie spróbuje pójść nową. Innymi słowy, droga do wiedzy filozoficznej musi zostać przemy siana indywidualnie, mimo iż swój początek bierze z bogatej tradycji intelektualnej. Osiągnięcia nauki są do dyspozycji każdego, kto zechce po nie sięgnąć; osiągnięcia filozofii — dla tego, kto zdecyduje się przemyśleć je na swój rachunek.
Mówiąc dobitniej: postęp naukowy ma na celu poprawę naszego zbiorowego stanu wiedzy o rzeczywistości, podczas gdy filozofowanie pomaga w rozwijaniu i poszerzaniu osobistego widzenia świata. Ktoś może prowadzić za kogoś badania naukowe, ale nie może za kogoś prowadzić filozoficznych rozważań... niezależnie od tego, jak wiele myśl ludzka zawdzięcza wielkim filozofom. Warto jeszcze pamiętać, że odkrycia nauki ułatwiają zadanie następnym uczonym, podczas gdy dokonania kolejnych filozofów czynią zajęcie ich następców bardziej skomplikowanym, choć niewątpliwie również bogatszym. Z tego zapewne powodu Kant zauważył, że nie można nauczać filozofii, a jedynie filozofowania; nie chodzi bowiem o przekazanie jakiejś wiedzy spójnej, dopełnionej przez innych, którą każdy może posiąść, tak jak uczy się na pamięć nazw europejskich stolic, ale metody, czyli drogi myślenia, sposobu patrzenia i argumentowania.
„Wiem, że nic nie wiem", oświadcza Sokrates, i chodzi o stwierdzenie, które należy traktować - mając na uwadze to, co Platon opowiadał nam o jego autorze -jako raczej ironiczne. „Wiem, że nic nie wiem" winno czytać się tak: „nie satysfakcjonują mnie żadne z waszych umiejętności, z których jesteście tak bardzo zadowoleni. Jeżeli wiedza ma tak wyglądać, to ja nie powinienem wiedzieć nic, ponieważ mam zastrzeżenia do waszych przekonań i widzę, że brak im solidnych fundamentów. Ale przynajmniej wiem, że nic nie wiem, to znaczy znajduję argumenty, aby nie wierzyć w to, co powszechnie nazywa się wiedzą. Zapewne wiecie naprawdę tyle rzeczy, ile się wydaje, i jeśli tak jest, powinniście umieć odpowiedzieć na moje pytania i wyjaśnić moje wątpliwości. Wspólnie zatem przyjrzyjmy się temu, co zwykło nazywać się wiedzą i odrzućmy wszystko, czego domniemani mędrcy nie zdołają obronić przed gradem moich pytań. Wiedzieć naprawdę to nie to samo, co ograniczać się do powtarzania powszechnie przyjętych sądów. Lepiej byśmy wiedzieli, że nic nie wiemy, niż trwali w przekonaniu, że wiemy coś, czego nigdy nie przemyśleliśmy do głębi. Niewiele warte jest życie tego, kto przyjmuje bez zastrzeżeń podsuwane mu odpowiedzi na zasadnicze pytania i nie stara się znaleźć na nie własnej odpowiedzi". Tak więc filozofia, nim zaproponuje teorie, które rozwieją nasze niepewności, sama musi stanąć na grząskim gruncie. Zanim poda prawdziwe odpowiedzi, musi jasno powiedzieć, dlaczego nie przekonują jej odpowiedzi fałszywe. Filozofowanie, bardziej nawet niż dochodzeniem do wiedzy, jest obroną przed tymi, którzy sądzą, że wiedzą, w rzeczywistości zaś powtarzaj ą jedynie cudze błędy. Ważniejsza od budowania wiedzy jest umiejętność zadania kłamu temu, co wiemy źle lub czego nie wiemy wcale, choć wydaje się nam, że wiemy: dla filozofa ważniejsze od świadomości, dlaczego twierdzi to, co twierdzi, jest uświadomienie sobie dlaczego wątpi w to, co twierdzą inni. I ta funkcja negatywna, defensywna, krytyczna jest wartością samą w sobie, nawet gdybyśmy nie poszli już dalej i choćby w świecie tych, co wierzą, że wiedzą, filozof był jedynym, który godzi się na swoją niewiedzę, ale zdaje sobie przynajmniej sprawę ze swej ignorancji.
A zatem nauczać jeszcze filozofowania, u schyłku XX wieku, kiedy wszyscy wydają się poszukiwać szybkich i gotowych rozwiązań, kiedy pytania, które stwarzaj ą ryzyko, że pozostaną bez odpowiedzi, okazują się tak niewygodne? Postawmy kwestię inaczej: czy pełne uczłowieczanie nie jest przypadkiem głównym zadaniem edukacji? Czy istnieje inny wymiar człowieka bardziej mu właściwy i potrzebny niż niepokój, który od wieków skłania go do filozofowania? Czy edukacja może się bez niego obejść i dalej wypełniać swą rolę w duchu wolności i antydogmatyzmu - tak jak wymaga tego demokratyczne społeczeństwo, w którym chcemy żyć?
Zgoda, zgadzamy się, iż należy próbować nauczać młodzież filozofii, lub lepiej mówiąc - filozofowania. Ale jak realizować tę naukę, która może być zaledwie zachętą do filozofowania na własną rękę? I najważniejsze: od czego zacząć?
opr. mg/mg