O nihilizmie u Nietzschego, nihilizmie post-utopijnym i post-oświeceniowym
Wyróżniłem kiedyś, starając się określić odmienne postawy wobec religii, następujące postaci: mistyka, sceptyka i nihilistę.1 Czy jest coś, co ich łączy, czy przynajmniej istnieje pomiędzy nimi namiętny spór o to, co decyduje o sensie ludzkiego życia - jest Bóg czy Go nie ma? Którędy wiedzie droga do poznania Jego istnienia i Jego istoty? O ile pomiędzy sceptykiem a mistykiem spór w tej materii toczy się od niepamiętnych czasów i wszystko wskazuje na to, że tak będzie do końca, o tyle ta ostatnia postać - nihilista - pojawiła się stosunkowo niedawno.
Nihilistę - jak powiadają - wynaleziono w Rosji, gdzie pojawił się najpierw jako zbuntowany młodzieniec, syn ziemiańskich domów, który przeżywał wewnętrzny przymus dokonania natychmiastowej rewolucji dla zbawienia świata. Bardzo przekonuje mnie to, co kiedyś napisał Czesław Miłosz, iż Rosja jest szczególnie dobrym polem obserwacyjnym rozwoju europejskich chorób, bowiem od czasów Piotra Wielkiego stale jest w napięciu każącym jej doganiać uciekającą Europę. O ile zachodni Europejczycy, produkując trucizny, wiedzeni instynktem samozachowawczym produkowali jednocześnie leczące ich przeciwciała, to młode ciało wielkiego narodu było bezbronne wobec inwazji idei i ideologii, przyjmując z naiwną prostodusznością przewrotne pomysły zachodnich rewolucjonistów. Fiodor Dostojewski, pisarz tyleż ciemny co wieszczy, miał świadomość skutków takiej chorobliwej zachłanności i pisał: "wsio w buduszczym stuleti". Natomiast niemiecki filozof, prawdziwy odkrywca nihilisty, Fryderyk Nietzsche, pisał: "opowiadam historię dwu najbliższych stuleci"...
Czy te proroctwa się spełniły?
Prześledźmy główne rysy portretu nihilisty, takiego, jaki pojawił się w gwałtownej myśli autora Wiedzy radosnej. Istotne w myśli Nietzschego było to, iż przeniósł zagadnienie nihilizmu z płaszczyzny społecznej czy etycznej na grunt rozważań fundamentalnych - czyli ukazał metafizyczne korzenie i skutki "rewolucji nihilistycznej".
Filozoficzną przypowieść - którą odnajdujemy na kartach Wiedzy radosnej, a która mówi o szaleńcu, zjawiającym się na rynku miasta, aby oznajmić zgromadzonym tam ludziom, iż "Bóg umarł" - możemy potraktować jako syntezę podstawowych wątków myśli Nietzschego. Paradoksalne określenie głoszące "śmierć Boga" jest metaforą oznaczającą, iż nie ma miejsca dla Boga w ludzkiej świadomości, ludzkim działaniu, ani że nie można na istnieniu Istoty Najwyższej budować żadnego systemu wartości. Innymi słowy, Nietzsche był przekonany, że załamał się dotychczasowy obraz świata, że nie można dalej utrzymywać w mocy całego systemu, który miał powstać wraz z Platonem i Ewangelią. Trzeba więc z tego faktu - dla Nietzschego to fakt a nie przekonanie - wyciągnąć wszystkie konsekwencje.
Kim są - to bardzo ważne - bohaterowie wspomnianej opowieści? Szaleniec (der tolle Mensch) nie jest po prostu wariatem, to raczej rosyjski jurodiwyj, ktoś, kogo opinia publiczna osądza jako nawiedzonego, dotkniętego przez siły wyższe, które pozbawiły go rozumu, jakim posługują się zwykli zjadacze chleba, ale jednocześnie - dały głębsze widzenie spraw najważniejszych. Niewątpliwie Zaratustra jest porte parole Nietzschego, a co interesujące, w zachowanych notach, poprzedzających napisanie Wiedzy radosnej, spotykamy w tekście nie "szaleńca", ale literkę "Z", czyli samego Zaratustrę. Przedstawiony jest on tam jako postać z latarnią, szukająca Boga - na wzór Diogenesa, który kiedyś tak właśnie, z latarnią w ręku, poszukiwał człowieka.
Kim są słuchacze szaleńca? Czytamy: "zgromadziło się tam właśnie wielu z tych, którzy nie wierzyli w Boga". Są to więc ateiści, ale niekonsekwentni, jakby niepełni. W tej samej Wiedzy radosnej kilka stron wcześniej czytamy: "Po śmierci Buddy pokazywano jeszcze przez stulecie cień jego w jaskini - olbrzymi, straszliwy cień. Bóg umarł: lecz taki już jest rodzaj ludzki, iż będą może przez stulecia istniały jaskinie, w których będą pokazywali cień jego. A my - my musimy jeszcze cień jego zwyciężać."2
Jakie kształty przybiera ów "cień Boga", który pada na umysły i życie małych ludzi, jakimi wydają się zebrani na rynku: wierzą oni jeszcze naiwnie w naukę, w to, że ich badania i wysiłek rozumowy pozwala poznać jeszcze jakąś rzeczywistość. Złudzenie to - wierzy Nietzsche - stanowi przedłużenie samego źródła metafizyki, przekonania, że istnieje jakiś związek odpowiedniości pomiędzy naszym myśleniem a rzeczywistością.
Dalej, owi zebrani na rynku ludzie nadal wierzą w moralność i w zastaną "tablicę wartości", wedle których miałby człowiek kierować swoim życiem - a przecież w rzeczywistości nie ma nikogo, kto by takie prawa czy wartości nadał. Wierzą nawet jeszcze w gramatykę, wierzą, że jakieś reguły kierują naszym językiem i ktoś ustanowił zasady porozumiewania się. A przecież, jeżeli nie ma Boga, to nie ma i żadnych reguł, ani żadnych zasad, nawet gramatycznych. Szaleniec zwiastuje więc skutki wynikające z faktu, że "Bóg umarł". Jego przesłanie nie ma charakteru spekulatywnego, nie jest Heglowskim spekulatywnym Wielkim Piątkiem. Nietzsche jest przekonany, że oto spełnił się fakt historyczny - Bóg umarł w świadomości ludzi.
Jakie następstwa wynikają z tego historycznego, a nie metafizycznego faktu? Odpowiedź jest obrazowa - metafora najlepiej oddaje konsekwencje wynikające z sytuacji odkrytej przez myśliciela. A oto zarysowane przez Nietzschego obrazy:
"Wypite morze" - człowiek wchłonął w siebie świat. Taki jest skutek nowożytnej filozofii podmiotu. Jeżeli wszystko skurczy się do rozmiarów Kartezjańskiego ego cogito, do Fichteańskiego ego transcendentalnego, okaże się wtedy, że świat nie jest w gruncie rzeczy niczym innym, jak jedynie stanem świadomości człowieka.
"Horyzont wymazany", woła dalej szaleniec. Wydaje się, że za tym zagadkowym określeniem kryje się coś bardzo zasadniczego. Chodzi o horyzont, który dotychczas był rozumiany jako nieprzekraczalny ani myślowo, ani bytowo - a quo maius cogitari non potest czyli Bóg. Dotychczas to On był zasadniczym horyzontem, wobec którego człowiek określał swoje życie; był ostatecznym punktem odniesienia, tak w sensie rozumienia rzeczywistości, jak i jej wartościowania.
Wreszcie trzecia metafora - "odłączenie słońca od ziemi". Przypuszczać należy, jak twierdzą kompetentni komentatorzy, iż nie chodzi tutaj o przewrót kopernikański, lecz najprawdopodobniej o odwrócenie platońskiego obrazu z Państwa, gdzie Dobro było słońcem, wobec którego określała się rzeczywistość człowieka, bowiem ono oświecało cały świat.
A więc człowiek żyje w pustce, tak bytowej jak i aksjologicznej, nie otacza go żaden uhierarchizowany byt, nie przyświecają mu żadne wartości: "Czy nie błądzimy jakby w jakiejś nieskończonej nicości?"
Dla Nietzschego nihilizm jest zjawiskiem złożonym, wystarczy przeczytać notatki zamieszczone w niniejszym numerze "Znaku", aby się o tym przekonać. Od nihilizmu biernego, nihilizmu małych ludzi, odróżnia on nihilizm aktywny, ten, który stanowi nowe wartości, który "filozofuje młotem", a, nie poprzestając na NIE, szuka wielkiego TAK. Nihilizm bierny, reaktywny - nie jest w żadnym wypadku twórczy, "jest symptomem faktu, że upośledzonym brak już pociechy". "Przepadła jedna interpretacja; że jednak uchodziła za jedyną, przeto wydaje się, jakby w istnieniu nie było wcale sensu, jakby wszystko było nadaremnie (...) pozostaje wykazać, że owo Nadaremnie stanowi specyfikę naszego współczesnego nihilizmu."
Zastanówmy się nad tym "nadaremnie". Dla Nietzschego sens tego sformułowania jest jasny - rozczarowaliśmy się do chrześcijańsko-platońskiej interpretacji świata. Polegała ona na tym, iż rzutowaliśmy na świat nasze o nim wyobrażenia, nasze pragnienia, by takim właśnie był - natomiast w momencie, kiedy okazało się, iż takim nie jest - świat wygląda na bezwartościowy.
Doświadczenie "daremności" takiej interpretacji świata przybiera u Nietzschego trzy postaci. Najpierw jest to rozczarowanie do rzekomego (jak pisze) celu stawania się, czyli odkrycie, iż nie istnieje ostateczny sens procesu historycznego. Mieliśmy złudzenia, iż wszystkie wydarzenia prowadzą w ostatecznym rozrachunku do urzeczywistnienia się etycznego porządku świata, wiodą niewinne a skrzywdzone dzieci od stanu pohańbienia i niewoli do harmonii w obcowaniu wszystkich rozumnych istot, czyli do stanu powszechnej szczęśliwości. Tak się nie stało, bo tak się stać nie mogło. Rozczarowani entuzjaści muru berlińskiego przekonali się o tym dokładnie po stu latach od czasu, kiedy Nietzsche sporządzał swe notatki. Dalej, jest to odkrycie złudzenia, płynącego z przekonania, iż jest jakaś jedność w procesach dziejowych, w relacjach społecznych, że jest jakieś "dobro ogółu", któremu jednostka winna się poświęcić i w ten sposób odzyskać wiarę we własną wartość urzeczywistnianą w oddaniu siebie na ofiarę dla dobra ogółu.
Obydwa wyżej opisane dążenia oparte były na przekonaniu, iż istnieje jakaś głębsza rzeczywistość, różna od postrzegalnej zmysłami, jakaś postać "zaświata", która nadaje temu zmiennemu i przygodnemu światu znamię prawdziwości - istnieje nie tylko punkt Omega jako cel rozwoju i imię pełni bytu, ale ta prawdziwa rzeczywistość jest już w pewien sposób obecna jako podłoże wszelkiego stawania się.
Teraz wiemy już - Nietzsche jest o tym przekonany - iż nie ma ani celu, ani jedności, ani prawdziwego bytu. Wszystkie te złudzenia, które włożyliśmy w byt, interpretując go zgodnie z naszymi pragnieniami, zostały usunięte - teraz świat jawi się (wygląda), jakby był bezwartościowy.
Ale nihilizm, który jawi się jako skutek powyższego rozczarowania, karmi się jeszcze złudzeniem, iż człowiek czuje żal do świata, gdzieś głęboko tkwi w nim tęsknota za ową miarą, przy pomocy której mógłby ogarnąć świat. Co bowiem daje nam podstawę do wyrażania żalu do świata za to, że nie posiada on żadnego sensu ani znaczenia? Przecież taki żal oznacza, iż mamy w sobie, może głęboko ukrytą, ale przecież bardzo rzeczywistą, miarę, która każe nam oceniać wszystkie sprawy tego świata pod kątem tego, czy odsłaniają one sens naszego bytowania.
Żyjemy w epoce naznaczonej dogłębnym nihilizmem. Emil Cioran napisał kiedyś: "W świecie, w którym roiło się od sukcesów, narody Zachodu nie miały trudności z opiewaniem historii i przypisywaniem jej sensu i celowości. Historia była ich własnością, one były jej pełnomocnikami: nie mogła więc nie toczyć się w rozsądnym kierunku... Ustawiały więc one historię kolejno pod patronatem Opatrzności, Rozumu i Postępu."3 Przytoczona myśl Ciorana zwraca uwagę na to, iż u źródeł współczesnego nihilizmu leży jeszcze coś innego niż "śmierć Boga", umarły bowiem inne jeszcze bóstwa, które miały zastąpić chrześcijańską Opatrzność, właśnie owe bóstwa Rozumu i Postępu. Bez analizy tego zjawiska nie pojmiemy znaczenia współczesnego nihilizmu. Jest to - by tak rzec niezręcznie - nihilizm reaktywny, stanowiący odpowiedź na sytuację zawiedzionych nadziei.
Dwie były wielkie nadzieje, którymi żyła Europa, choć nierówno się nimi podzieliła. Nowy ład miało przynieść ludziom Oświecenie, inni natomiast świetlanej przyszłości upatrywali w urzeczywistnieniu Utopii. Dlatego też - jak sądzę - można wyróżnić dwa typy nihilizmu: post-utopijny i post-oświeceniowy.
Teza zasadnicza - nihilizm to zawiedziona miłość: miało być wszystko dobrze, miało być wspaniale, ale nie wyszło. Czym jest Utopia? Przytoczę klasyczną definicję Mannheima: "stan umysłu jest utopijny wtedy, gdy jest niezgodny ze stanem rzeczywistości, w jakim pozostaje. Tę niezgodność można rozpoznać po tym, że taki stan umysłu zwraca się w doświadczeniu, myśleniu lub praktyce ku temu, co w aktualnej sytuacji nie istnieje. Jednakże (...) jako utopijne mogą być traktowane tylko te orientacje wykraczające poza rzeczywistość, które w razie wprowadzenia ich w życie zmierzają do całkowitego lub częściowego zniszczenia porządku rzeczy przeważającego w danym czasie."4
Utopia przybiera różne postaci, za utopistę może uchodzić zarówno Dzierżyński, jak i Cezary Baryka, utopistą był komisarz w skórzanej kurtce ale i łagodny reformator, marzący o szklanych domach. Jest jednak coś fundamentalnie wspólnego w różnych postaciach, które ta formacja przybiera - łączy je wizja świata, który jest przestrzenią ludzkiej działalności i tworzywem człowieka.
Utopia karmi się wiarą, iż istnieje rozwiązanie Całości problemów ludzkich, tak egzystencjalnych jak i społecznych, że jest taki punkt historii, gdzie można Wszystko rozwiązać. Innymi słowy: będzie albo Tysiącletnie panowanie Chrystusa na ziemi, albo Jedyny Sprawiedliwy Ustrój, w którym zrealizujemy jednocześnie i równosilnie trzy sprzeczne w istocie postulaty: aby wszędzie było równo, wolno i bratersko.
Widzenie świata, jakie znajdujemy w tak opisanej Utopii, jest dalszym ciągiem myślenia w istocie religijnego, choć pojmowanego na innej płaszczyźnie, niż myślenie wielkich tradycji religijnych. Odnajdziemy w nim wszystkie cechy charakterystyczne, które zostały przez Nietzschego wymienione jako znamiona myślenia platońsko-chrześcijańskiego. Jakakolwiek byłaby to Utopia, charakteryzuje ją radykalizm rozwiązań religijnych, filozoficznych, politycznych, społecznych. Trzeba do korzeni wypalić stary świat, zupełnie od nowa go stworzyć. Innymi słowy, myślenie utopijne karmi się nadzieją, czy też lepiej się wyrażając - przekonaniem, że możliwe jest ostateczne rozwiązanie, czyli że świat można naprawić, bądź przez rewolucję, bądź przez racjonalne reformy.
Według Utopii, Historia posiada cel, jest procesem zmierzającym do osiągnięcia owego stanu szczęśliwości powszechnej, co najwyżej trzeba jej pomóc, a więc uruchomić rewolucyjny proces, który umożliwi bogini dziejów szybsze i sprawniejsze osiągnięcie celów, wpisanych w jej istotę. Dziś widzimy upadek tego sposobu pojmowania i urzeczywistniania ludzkiej historii, obserwujemy upadek Utopii. I jednocześnie obserwujemy nasilenie się procesów nihilistycznych. Co łączy nihilizm z Utopią? Jak Utopia była namiętną wiarą w przyszłość człowieka i świata, tak nihilizm jest namiętnym odrzuceniem tej wiary, jest anty-wiarą rozczarowanych, zawiedzionych, niewiarą dewotów, którzy stracili nadzieję. W związku z tym, jak w każdym rozczarowaniu, mamy do czynienia z radykalnym odrzuceniem samych możliwości jakichkolwiek rozwiązań, jakiejkolwiek prawdy i dobra. Podsumowując brutalnie, można powiedzieć, że stanowisko nihilistyczne sprowadza się do takiego oto: jesteśmy w dziurze i nic nas nie uratuje.
W tekście z 1985 roku Leszek Kołakowski wypowiada pogląd, że wiele niepokojących elementów, które mogliśmy obserwować w komunizmie, narodziło się w naszej kulturze wraz z Oświeceniem: "Z Oświecenia wyrosły racjonalizm, pogarda dla tradycji i nienawiść do całej mitologicznej warstwy kultury, owocowały w komunizmie nie tylko w postaci brutalnych prześladowań religii; wyrażały się także jako zasada - praktykowana raczej niż wysławiana - wedle której jednostki ludzkie są całkowicie wymienialne, a życie jednostek liczy się tylko o tyle , o ile są one narzędziami sprawy ogólnej, czyli państwa, jako że nie ma racjonalnych podstaw, by przypisywać osobowości ludzkiej jakiś szczególny nieinstrumentalny status."5
Wydaje się, że można odnaleźć również i w dziejach formacji oświeceniowej te same elementy, które idąc za Nietzschem udało nam się odkryć w duchowej spuściźnie Utopii. Także i Oświecenie ma swoją wizję historii, z której wynikają konkretne zalecenia. I tak: ludzkość winna wyrzec się wszystkiego, co nierozumne i przesądne, odejść od tego kanonu wartości, którym się dotychczas kierowała. Winna zacząć wszystko od nowa, od odnalezienia czy raczej sformułowania przesłanek i zasad, którymi należy się kierować w budowaniu podstaw nowego ładu życiowego i społecznego. Ten nowy ład niesie nadzieję ostatecznego uleczenia ludzkości ze wszelkich, trapiących ją dotychczas, chorób. Ten nowy ład nastanie raczej drogą transformacji niż rewolucji, polega bowiem przede wszystkim na wielkim wysiłku wychowawczym, zmierzającym do powstania nowego człowieka, zdolnego do życia dojrzałego i odpowiedzialnego.
Oznacza to także wizję swoistej jedności - jedności rodzaju ludzkiego, wolnego od przesądów rasowych, etnicznych, religijnych. Uwolnienie od jarzma tradycji przyniesie owoc w postaci powszechnego braterstwa. Ale zaznacza się tu pewna osobliwość - oświeceniowa retoryka praw człowieka i obywatela wydaje się nie posiadać wystarczająco dojrzałej koncepcji antropologicznej - kiedy ginie "dusza", "metafizyczny rdzeń osoby", człowiek, jednostka ludzka, bardzo łatwo staje się polem, o które walczą przemożne siły. Miał być dobrobyt a narodził się konsumizm, miała być wolność a rodzi się stadny konformizm postaw i zachowań, miało być braterstwo a jest ostra i bezlitosna konkurencja.
Być może nieco inaczej ułożyła się myśl Oświecenia w zakresie trzeciego obszaru złudzeń, dotyczącego "zaświata". Rzeczywiście, w przeciwieństwie do utopistów, bardziej trzeźwi i rzeczowi myśliciele tej orientacji nie konstruowali wizji światowej-zaświatowej Przyszłości. Ale to nie znaczy, że nie było "zaświata" - to po prostu "świat stał się zaświatem", nie w sensie metafizycznym, oczywiście, ale aksjologicznym - pole aspiracji, absolutny horyzont marzeń i projektów został zamknięty tylko w świecie danym empirycznie, w którym należało się odnaleźć i zbudować swoje szczęście.
Paradoksalnie rzecz wysławiając, trzeba powiedzieć, iż największe złudzenie Oświecenia polegało na przekonaniu o możliwości harmonijnego postępu oraz zgodnym i równoczesnym rozwoju takich wartości jak: wolność, sprawiedliwość, równość, pokój, braterstwo, dobrobyt i wiele jeszcze innych. Tak zgodnie sądzili zarówno liberałowie, jak i reformatorsko nastawieni socjaliści. Oświecenie żyło wiarą w postęp, w coraz bardziej harmonijnie rozwijającą się racjonalizację życia, naszego stosunku do przyrody i relacji międzyludzkich. Gdy ta wiara okazała swoją słabość, ogarnął nas smutek i poczucie pustki.
Załamanie się, na różne sposoby, Utopii i Oświecenia, owocuje na naszych oczach zasadniczymi przemianami w pojmowaniu przez tzw. współczesnego człowieka życia i zadań, jakie ono przed nim stawia. Spróbujmy naszkicować portet współczesnego nihilisty. Nie jest w żaden sposób podobny do swojego groźnego rosyjskiego przodka z powieści Turgieniewa czy Dostojewskiego, jest spokojnym, zadowolonym z siebie mieszczaninem, przepraszam, przedstawicielem klasy średniej, będąc jednocześnie po trosze dzieckiem zagubionym we mgle.
Cytowany już wyżej Zygmunt Bauman interesująco opisał przemiany po-nowoczesnej (czy po-oświeceniowej, a chyba i po-utopijnej) koncepcji człowieka: jaki jest obraz człowieka zarysowany w postmodernizmie? Posłużę się pewnymi przemyśleniami Baumana, bowiem wydają się trafne w warstwie opisowej, a poza tym świadomie schowam się za niego, aby nie być posądzonym o dążenie do osiągania tanich, kaznodziejskich efektów.
Człowiek po-nowoczesny jest przekonany, iż nie posiada żadnej tożsamości, nie ma żadnego wzorca, do którego mógłby się przyrównać, a który byłby mu dany z góry, stąd życie jest pasmem poszukiwań, procesem, w którym do owej tożsamości dojść nie można. W epokach minionych człowiek religijny - ale i człowiek oświeceniowy (nowoczesny) - przeżywał swoje życie jako pielgrzymkę, jako wędrówkę zmierzającą do określonego celu (zbawienie, postęp), który był jasno zarysowany i ku któremu warto dążyć... Teraz tego celu zabrakło, nie ma drogi, po której można wstępować lub się staczać. Nie ma wyznaczonego kierunku, bowiem nie ma nikogo, kto ten kierunek miałby wyznaczyć - nie ma (jak mówią) Boga, ani bogini Historii.
Wynika z tego epizodyczność życia: każdy moment w życiu jest przeżywany jako samoistny, podobnie jak odcinki w serialu telewizyjnym. żadna chwila nie układa się w całość, nic nie ma dalszego ciągu, żadna decyzja nie obowiązuje dozgonnie. Jest sprawą poważnej dyskusji, na ile takie podejście jest uwarunkowane przemianami pojmowania życia przez człowieka, na ile określają je warunki życiowe, na przykład, mało kto może liczyć na to, iż zawód raz zdobyty będzie jego zawodem na całe życie. Zmienne warunki życia wymagają elastyczności i szybkiego dostosowywania się, a to kształtuje bardzo zasadniczo mentalność oraz podejście do wszystkich ważnych życiowo spraw. Podobnie ma się sprawa relacji międzyludzkich. Dotychczas obowiązywał, mimo wszelkich zdrad i niewierności, model miłości dozgonnej, teraz pojawia się pytanie - jak można przysięgać na całe życie? W miłości obowiązuje raczej model miłości współbieżnej (confluent love), wynikającej z owej opisanej wyżej epizodyczności życia. Związane jest to oczywiście z oddzieleniem miłości od prokreacji (reprodukcji), z oderwaniam miłości od życia.
Bauman stara się interesująco przybliżyć swoje rozważania, szkicując portrety postaci będących personifikacjami owego post-modernistycznego sposobu życia. Tych portretów jest kilka. Pierwszy z nich jest szkicem przedstawiającym spacerowicza. Kiedy spaceruję, muskam spojrzeniem napotkane przedmioty i przechodzących mimo ludzi. Uczestnicząc w tym doświadczeniu, jestem całkowicie zewnętrzny w stosunku do otaczającego mnie świata, tylko powierzchownie notując wrażenia w świadomości, bez żadnego zaangażowania, przeżywam tylko chwilę, wyłącznie trwający właśnie moment. Ważna jest jedynie intensywność przeżycia. Dalej można wymienić włóczęgę. Nie jest to klasyczny tramp czerpiący radość z nieoczekiwanej przygody - włóczęga jest człowiekiem niecierpliwym, stale zmuszanym wewnętrznym niepokojem do zmiany swego otoczenia, stale czekającym na odmianę. Nie jest w stanie znieść cierpliwego czekania na to, aby roślina, którą zasadził, wydała swój kwiat, już nie mówiąc o owocu. Życie włóczęgi jest naznaczone napięciem pomiędzy pogonią za realizacją wciąż nowego oczekiwania a rozczarowaniem, jakie mu ono przynosi, gdy już zostanie zrealizowane. Jest i trzecia postać - turysta; on najchętniej opuszcza dom w poszukiwaniu wrażeń, stanowią one prawdziwy pokarm dla jego spragnionej a pustej duszy. Wspólny tym postaciom jest brak doświadczenia zadomowienia, bowiem nieustanny przymus przemieszczania wypływa z niepokoju, każącego wciąż poszukiwać nieistniejącego spełnienia.
Dotyczy to także uczestnictwa w kulturze, w której przestały obowiązywać trwałe kanony, ich miejsce zajęły krótkotrwałe mody, często przeżywające swe wzloty i upadki. Powiada się czasami, że tak rozumiana kultura stała się nieustanną próbą śmierci - ale właśnie dlatego odbiera śmierci jej charakter próby jedynej i nieodwracalnej. Także śmierć nie jest już pojmowana jako "na wieki wieków", przestała być czymś ostatecznym. Innymi słowy, mamy do czynienie z nieostatecznością przemijania.
Czy takiego nihilistę spotykamy na naszych ulicach, czy wędruje wraz z nami a może i w nas?
Istota nihilizmu jest w obydwu tych wypadkach - i tego post-utopijnego i tego post-oświeceniowego - podobna: sprowadza się do ukazania konsekwencji abstrakcyjnego myślenia, które pryncypiom podporządkowywało całą rzeczywistość, tak, by stała się ona tworzywem przyszłej szczęśliwości. Gdy rzeczywistość zawiodła, gdy okazała się mało przychylna dla planów człowieka, trzeba ją było ukarać poprzez skazanie jej na niebyt. Zgadzam się całkowicie z Czesławem Miłoszem, że zasadniczym problemem naszych czasów jest utrata poczucia Rzeczywistości.
Nietzsche pisał o wypitym morzu, o tym, że nasza subiektywność wchłonęła całe bogactwo świata i umiemy już tylko wpatrywać się w siebie, obserwując jedynie stany świadomości. I to jest właśnie najgłębsza przyczyna i zarazem skutek nihilizmu.
JAN ANDRZEJ KŁOCZOWSKI OP, ur. 1937, filozof i teolog. Kierownik Katedry Filozofii Religii w Papieskiej Akademii Teologicznej, rektor Kolegium FilozoficznoTeologicznego OO. Dominikanów.
Przypisy:
1. Jan Andrzej Kłoczowski OP, Sceptyk i mistyk, w: Obecność. Leszkowi Kołakowskiemu w 60 rocznicę urodzin, Londyn 1987, s. 58-67.
2. Fryderyk Nietzsche, Wiedza radosna, tłum. Leopold Staff, Warszawa 1906, s.108.
3. Cyt. za Zygmuntem Baumanem, Dwa szkice o moralności ponowoczesnej, Warszawa 1994, s. 56.
4. Karl Mannheim, Ideologia i utopia, cyt. za: Jerzy Szacki, Spotkania z utopią, Warszawa 1980, s. 28n.
5. Leszek Kołakowski, Czy człowiek historyczny odszedł z tego świata i czy powinniśmy jego zgon opłakiwać?, "Puls" 1991, nr 48, s. 85-96.