Bóg jako rzeczywistość w ramach religijnej formy życia - ujęcie antyrealistyczne

Fragmenty książki "Krótko o filozofii Boga"

Bóg jako rzeczywistość w ramach religijnej formy życia - ujęcie antyrealistyczne

Peter Vardy

KRÓTKO O FILOZOFII BOGA

Tłumaczenie: Beata Majczyna
ISBN: 83-7318-325-6

Copyright © Wydawnictwo WAM 2004



Bóg jako rzeczywistość w ramach religijnej formy życia — ujęcie antyrealistyczne

Antyrealiści odrzucają korespondencyjną teorię prawdy twierdząc, że jest ona nieistotna. Rzeczywiście, dowodzą oni, że gdyby prawdy religijne zależały od korespondencji, to wówczas można by co najwyżej ustalić, iż stwierdzenia religijne są prawdopodobnie prawdziwe, co nie dość dobrze odzwierciedla absolutny charakter przekonania religijnego. Powodem podtrzymywania takiego poglądu jest to, że jeśli prawda opiera się na korespondencji, to musi być jakiś argument ukazujący, że istnieje Istota lub Duch zwany Bogiem, której odpowiada stwierdzenie „Bóg istnieje”, o ile stwierdzenie to ma być uznane za prawdziwe — a żaden z argumentów na istnienie Boga nie osiąga tego celu (przyjrzymy się tym argumentom w dalszych rozdziałach). Zdaniem antyrealistów, argumenty na istnienie Boga wskazują co najwyżej, że taki Bóg może istnieć, jest to jednak zbyt niepewny wniosek, by mógł stanowić podstawę przekonania religijnego.

Antyrealiści twierdzą, że przekonania religijne nie opierają się na argumentach czy dowodach. Zamiast tego uznaje się je za prawdziwe w obrębie jakiejś społeczności. Stanowią one ogólne zasady jakiejś formy życia, ramy całego sposobu życia i postrzegania świata.

Takie stanowisko można by zilustrować, odwołując się do różnych sposobów rozumienia stwierdzenia takiego, jak „Maryja jest dziewicą”.

- Naiwny realista powie, że zdanie to jest prawdziwe, ponieważ opisuje stan ciała Maryi tuż po Jej śmierci, to jest, że umarła jako nietknięta dziewica. Gdyby nie umarła w takim stanie, wówczas stwierdzenie to byłoby fałszywe.

- Krytyczny realista stwierdzi, że zdanie to jest prawdziwe, ponieważ jest ono metaforą opisującą status Maryi: być może jako czystej młodej kobiety posłusznej Bogu. Gdyby nie była posłuszna Bogu lub gdyby historie opowiadane o Jej chęci przyjęcia Jezusa jako syna nie były prawdziwe, wówczas stwierdzenie to byłoby fałszywe.

- Antyrealista twierdzi, że zdanie to jest prawdziwe, ponieważ uznane jest ono za prawdziwe w ramach życia konkretnej wspólnoty wierzących. Stan Maryi w życiu i po śmierci nie jest istotny dla prawdziwości tego stwierdzenia. Uznaje się, że nie ma żadnych dowodów na status seksualny Maryi, a te, o których twierdzi się, że istnieją, pochodzą z historii napisanych wiele lat później. Niemniej antyrealiści twierdzą, że brak dowodów jest nieistotny, ponieważ zdanie to uznane jest za prawdziwe w obrębie niektórych wspólnot wierzących i to właśnie owo uznanie sprawia, że stwierdzenie to jest prawdziwe.

Prawda i sens niekoniecznie muszą (ale mogą) być powiązane. Może trzeba zapytać inaczej o to:

1. Co oznacza stwierdzenie, że Bóg istnieje i

2. Skąd wiadomo, że prawdą jest, iż Bóg istnieje?

Zatem sens i prawda różnią się, a w obszarze religijnym ważne jest oddzielenie tego, co dla kogoś oznacza stwierdzenie dotyczące religii od odrębnego zagadnienia dotyczącego tego, co sprawia, że stwierdzenie to jest prawdziwe. Antyrealista kwestionuje tradycyjne sposoby rozumienia twierdzeń dotyczących religii w związku z załamaniem się wyzwania weryfikacjonizmu, co przede wszystkim może pomóc w naszkicowaniu tego ujęcia.

 

Wyzwanie weryfikacjonizmu

Weryfikacjoniści odrzucają wszelki język odnoszący się do Boga. Czynią to nie dlatego, że taka mowa jest fałszywa, lecz dlatego, że jest ona nic nie znacząca. Weryfikacjonizm wyrósł z działania Koła Wiedeńskiego, grupy filozofów zwanych logicznymi pozytywistami, wśród których znalazł się również angielski filozof Alfred Jules Ayer. Logiczni pozytywiści dążyli do naukowego wyjaśnienia języka i pozostawali pod wpływem wcześniejszych dzieł szkockiego filozofa Davida Hume'a (1711-76). Hume twierdził, że wszystkie stwierdzenia można podzielić na dwa typy („widły” Hume'a):

- Zdania analityczne, w których orzeczenie zawarte jest w podmiocie, na przykład „wszystkie panny są kobietami”, „trójkąty mają trzy kąty” lub „żywe niedźwiedzie mają kości”. Wiemy, że są one prawdziwe poprzez analizę treści podmiotu zdania, to jest, że zdania takie jak „wszystkie panny są kobietami” są prawdziwe z samej definicji.

- Zdania syntetyczne to zdania, w których orzeczenie nie jest zawarte w podmiocie, na przykład „wszystkie panny są szczęśliwe” lub „wszystkie żywe niedźwiedzie mają futro”. Niemal zawsze wymagają one weryfikacji za pomocą doświadczenia zmysłowego: trzeba porozmawiać z pannami, aby ustalić, czy są one szczęśliwe, czy nie.

 

Hume wyraził swój pogląd bardzo wymownie:

Biorąc do ręki jakiś tom traktujący np. o teologii lub o szkolnej metafizyce, pytamy: Czy zawiera jakieś rozumowanie abstrakcyjne dotyczące wielkości lub liczby? Nie. Czy zawiera jakieś oparte na doświadczeniu rozumowanie dotyczące faktów i istnienia? Nie. A więc w ogień z nim, albowiem nie może zawierać nic prócz sofistyk i złudzeń.

Logiczni pozytywiści zgodzili się z tym twierdząc, że zdania analityczne są siłą rzeczy prawdziwe ze względu na sposób posługiwania się słowami, a w przypadku każdego innego zdania, jeśli ma ono coś znaczyć, to musi istnieć możliwość jego weryfikacji. A oto w jaki sposób wyzwanie weryfikacjonizmu ujął A.J. Ayer:

Kryterium, jakim posługujemy się celem sprawdzenia rzetelności stwierdzeń o faktach jest kryterium weryfikowalności. Mówimy, że twierdzenie jest rzeczywiście sensowne dla jakiejkolwiek osoby wtedy i tylko wtedy, gdy wie ona jak zweryfikować sąd, który zdanie to rzekomo opisuje — to znaczy, o ile wie ona, jakie obserwacje mogą doprowadzić ją pod pewnymi warunkami do przyjęcia sądu jako prawdziwego lub odrzucenia go jako fałszywego.

Logiczni pozytywiści odrzucają każdy sposób mówienia o Bogu, ponieważ nie ma możliwości, by go zweryfikować. Na przykład, zdania: „Bóg istnieje”, „Bóg mnie kocha” lub „Jezus powstał z martwych” nic nie znaczą, ponieważ nie ma sposobu ich zweryfikowania. Nie chodzi o to, że zdania te są fałszywe; chodzi o to, że są pozbawione znaczenia. To tak, jakby ktoś powiedział „kwadratowe koła są zielone”. Wyraźnie widać, że zdanie to nie ma sensu, a przedstawiciele logicznego pozytywizmu twierdzą, że to samo tyczy się większości zdań odnoszących się do religii. Logiczni pozytywiści odrzucili nie tylko zdania odnoszące się do religii (takie jak „istnieje niebo i piekło”), lecz także wiele zdań wypowiedzianych przez filozofów, takich jak „wszyscy ludzie są zdeterminowani” lub „nie wiem, czy posiadasz umysł”.

W rzeczywistości logiczni pozytywiści odrzucili każdą koncepcję filozofii jako poszukiwania prawdy, miast tego postrzegając ją jako mającą na celu objaśnianie znaczenia. Tradycyjne sposoby uprawiania filozofii tak naprawdę spowodowały problem, któremu właściwie praktykowana filozofia (przynajmniej tak to widzieli pozytywiści) powinna w rzeczywistości położyć kres. Pozytywiści twierdzili, że filozofia powinna pełnić rolę terapeutyczną poprzez powstrzymanie ludzi od odpowiadania na pytania, których przede wszystkim nie powinno się zadawać.

Anthony Flew odwrócił zasadę weryfikacji twierdząc, że jeżeli zdania nie można sfalsyfikować będzie ono pozbawione znaczenia. Według niego zdanie „Bóg mnie kocha” nic nie znaczy, ponieważ osoba wierząca nie zezwoli na nic, co działałoby na niekorzyść tego stwierdzenia. Osoba taka mogłaby patrzeć jak jej mąż i dzieci umierają w wielkim cierpieniu, mogłaby widzieć jak wszystko co posiada zostało zniszczone, mogłaby zapaść na nieuleczalną chorobę, wszystkie jej modlitwy mogłyby pozostać bez odpowiedzi, a mimo to wciąż twierdziłaby: „Bóg mnie kocha”. Flew jasno to ujmuje: „Co musiałoby się zdarzyć, by stanowiło dla ciebie dowód przeciwko miłości lub istnieniu Boga?”.

Twierdzi on, że jeśli nic nie będzie działać na niekorzyść stwierdzenia, to takie stwierdzenie nic nie mówi i jest pozbawione znaczenia. Powiedzieć „Bóg istnieje”, to tak jakby powiedzieć „Bubołak istnieje, lecz nie wiem, co to znaczy i nie mogę tego w żaden sposób sfalsyfikować”.

Zarówno weryfikacjoniści, jak i falsyfikacjoniści postrzegani byli początkowo jako realne zagrożenie dla języka dotyczącego religii. Zagrożenie to uległo zmniejszeniu dopiero, gdy wykazano, że:

- Zasada weryfikacjonistów sama nie może być zweryfikowana za pomocą ich własnych kryteriów. Innymi słowy, jeśli przyjmie się zasadę weryfikacji, to sama zasada pozbawiona jest znaczenia! Zasada falsyfikacji również pozbawiona jest znaczenia, ponieważ nic nie może działać na jej niekorzyść. „Rozpuszcza się we własnych kwasach”.

- Zasady weryfikacjonizmu i falsyfikacjonizmu zaproponowały nowy sposób rozumienia znaczenia: skoro zagraża to całej podstawie języka religijnego, dlaczegóż osoba wierząca miałaby ten sposób przyjąć?

- Współczesna nauka potrafi wysnuć wnioski na temat istnienia rzeczy, choć brak jest na to bezpośrednich dowodów. Dotyczy to cząstek elementarnych, czarnych dziur i tym podobnych. Weryfikacjoniści i falsyfikacjoniści nie mogą przyznać, że niektóre stwierdzenia naukowe mają znaczenie nie uznając równocześnie, że język religijny również ma znaczenie.

John Hick także odpowiedział weryfikacjonistom poprzez swoją teorię weryfikacji eschatologicznej. Twierdził on, że zdania odnoszące się do religii mają znaczenie — nawet przy uznaniu zasady weryfikacjonizmu — ponieważ zdania te będą zweryfikowane po śmierci. Przykładowo: weryfikacjoniści uznaliby, że zdanie „Na planecie krążącej wokół Alfa w gwiazdozbiorze Centaura są zielone glisty” ma znaczenie, ponieważ można by określić, co zweryfikowałoby to zdanie (mianowicie, gdybyśmy wysłali statek kosmiczny na tę planetę i zobaczyli zielone glisty). Podobnie, zdaniem Hicka, stwierdzenie „Bóg istnieje” będzie zweryfikowane po śmierci, kiedy staniemy (lub też nie) przed obliczem Boga.

Weryfikacjoniści i falsyfikacjoniści zasadniczo działali, przyjmując naukę za swój idealny wzór i próbowali analizować język tak, jakby był on odmianą symboliki matematycznej. Wittgenstein wykazał, że całe to podejście nie sprawdza się. To właśnie późniejsze dzieła Wittgensteina, bardziej niż cokolwiek innego, podważyły zasadę weryfikacji.

 

Wittgenstein

Wittgenstein jest prawdopodobnie najbardziej wpływowym filozofem dwudziestego wieku, choć istnieje wiele różnych opinii na temat jego koncepcji. Dzieła Wittgensteina zasadniczo można podzielić na dwa okresy: wczesny (I) Wittgenstein — Traktat oraz późny (II) —O pewnościDociekania filozoficzne. Niełatwo jest czytać tę ostatnią książkę, ponieważ jest ona zbiorem zagadnień o nie zawsze oczywistych między nimi związkach. Wittgenstein chciał, aby czytelnik podjął wysiłek, by go zrozumieć i, chociaż jest to chwalebne, prowadzi do powstania różnych opinii na temat sensu jego pisarstwa.

W swoich późniejszych dziełach Wittgenstein zajmował się językiem. Twierdził on, że język jest sprawą publiczną, a koncepcja języka prywatnego pozbawiona jest znaczenia. Ponadto, język jest dynamiczny, a słowa mogą mieć wiele znaczeń. To samo słowo lub wyrażenie może oznaczać różne rzeczy w różnych sytuacjach. Nigdzie nie sprawdza się to bardziej niż w obszarze języka religii.

Wittgenstein dostrzegł niedoskonałość podejścia logicznego pozytywizmu, a — w przeciwieństwie do swojego wczesnego okresu — kiedy napisał Traktat, skłonił się ku skromniejszemu ujęciu filozofii. Uważał on uprawianie filozofii za aktywność drugorzędną, która musi pozostawić wszystko takim, jakie jest. Celem filozofii miało być zrozumienie, a nie ustalanie, co powinno, a co nie powinno być powiedziane (czyli to, co chcieli czynić weryfikacjoniści i falsyfikacjoniści).

Od ponad dwóch tysięcy lat filozofowie poszukiwali podstaw wiedzy. Szukali niekwestionowanych podstaw wszelkich twierdzeń na temat wiedzy, ponieważ, jak sądzili, jeśli takie podstawy nie istnieją, to nie możemy twierdzić, że w ogóle wiemy cokolwiek. Tradycję tę reprezentowali dwaj najbardziej wpływowi filozofowie —René Descartes i John Locke, którzy twierdzili, że wiedza musi posiadać podstawy, chociaż różnili się co do tego, czym te podstawy być powinny. Descartes postanowił wątpić o wszystkim po to, by dojść do czegoś, w co nie będzie mógł powątpiewać, stąd jego cogito, ergo sum (myślę, więc jestem). Na tym fundamencie oraz na pewności pochodzącej z jasności koncepcji w umyśle wybudował on cały gmach wiedzy. John Locke był przekonany o tym, że podstawy wiedzy wyrastały z doświadczeń zmysłowych. Był on empirystą: był przekonany o tym, że ostatecznym potwierdzeniem pewności jest to, czego można doświadczyć. Św. Tomasz, jeden z uczniów Jezusa, również był empirykiem, kiedy powiedział: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ [...], i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę” (J 20, 25b). Zatem, zarówno Descartes, jak i Locke, każdy na swój sposób, twierdzili, że wiedza spoczywa na niekwestionowanych podstawach. Wittgenstein zakwestionował cały ten sposób patrzenia na wiedzę i zaprzeczył istnieniu jakichkolwiek niekwestionowanych podstaw.

Zamiast twierdzić, że wiedza posiada niekwestionowane podstawy, Wittgenstein utrzymywał, iż jesteśmy jedynie kształtowani w kierunku konkretnej formy życia. Dorastamy, nabywając pewnego sposobu patrzenia na świat. Owa forma życia i ów sposób patrzenia na świat znajdują swój wyraz w naszym języku. Język wyraża formę życia. Kiedy twierdzimy, że coś wiemy, jest to wówczas twierdzenie na temat jakiegoś osiągnięcia i wymaga ono uzasadnienia. Aby pokazać, że wiem, jak pilotować samolot, musiałbym zademonstrować, że potrafię latać — na przykład poprzez przedłożenie licencji pilota lub też wsiadając do samolotu i pilotując go. Jednakże najbardziej podstawowe twierdzenia zawarte w języku nie są uzasadnione; są bezpodstawne. Wymaga to pewnego wyjaśnienia.

W dziele O pewności Wittgenstein omówił słynny artykuł G.E. Moore'a zatytułowany Obrona zdrowego rozsądku. Wittgenstein wykazał, że język kontaktuje się ze światem za pomocą pewnych banalnych, oczywistych zdań, które są bezpodstawne. Zdania te nie są uzasadnione i nie wymagają uzasadnienia; nie ma też żadnego powodu, by w nie wierzyć. Zdań takich jak: „To jest ręka”, „Tu jest biblioteczka” i „To jest krzesło” uczymy się na kolanach rodziców i po prostu nie ma sensu w nie wątpić. Nie możemy uzasadnić twierdzenia „To jest ręka” w sensie, że jest to bezpodstawne przekonanie, przekonanie, które wyznaje się bez żadnych uzasadniających je argumentów. Po prostu nauczono nas nazywać pewne rzeczy rękami, biblioteczkami, krzesłami. Jeśli ktokolwiek w naszym społeczeństwie ma poważne wątpliwości, że to, na czym się siedzi, jest krzesłem, to znaczy, że coś z tą osobą jest nie tak! Uczymy się tych bezpodstawnych przekonań od naszych rodziców we wczesnym dzieciństwie, mając rok lub dwa lata.

Zdaniem Normana Malcolma trudno jest docenić rozmiar bezzasadności naszych najbardziej podstawowych przekonań. Ma on na myśli to, że zbyt wiele rzeczy uważamy za oczywiste (takie jak biblioteczki, ręce lub stoły), trudno nam więc zdać sobie sprawę z tego, że są one „oczywiste” tylko w obrębie formy życia lub kultury, w jakiej wyrośliśmy i wykształciliśmy się.

Bezpodstawność naszych przekonań nigdzie nie jest tak ogromna, jak w obszarze religii. Osoba wierząca wierzy w Boga, ponieważ wychowano ją w środowisku uznającym to przekonanie albo, być może, nawróciła się w późniejszym wieku i pouczono ją, w co wierzy dana grupa religijna. Tak jak uczymy się o stołach lub krzesłach na matczynych kolanach — i te proste stwierdzenia są bezpodstawne — tak też i wiara w Boga (zdaniem zwolenników tego poglądu) nie opiera się na żadnych dowodach czy podstawach. Kształtowani jesteśmy raczej w kierunku danej formy życia. Dlatego też twierdzi się, że wyznawcy religijni tak mocno podkreślają edukację młodych ludzi — chcą oni bowiem, by młodzi podzielali schematy przekonań swoich rodziców. Rodzic-katolik, rodzic-muzułmanin pragnie, by jego dzieci uczęszczały do katolickiej lub muzułmańskiej szkoły, klubu młodzieżowego itd., tak by ich odpowiednio nauczono prawd wiary. Dla antyrealisty kwestia „odpowiedniości” i „prawd wiary” nie jest ustalana poprzez niezależne dociekanie, ale poprzez to, co zostało przyjęte w obrębie uznawanej [przez daną społeczność] formy życia.

Jedna forma życia nie może osądzać sposobu posługiwania się językiem w innej. Na przykład, naukowe sposoby posługiwania się językiem nie mogą osądzać języka religii. Wittgenstein (pisząc w czasie II wojny światowej) prosi, byśmy wyobrazili sobie, jak jedna osoba mówi do drugiej:

1. „Sądzę, że nad nami jest niemiecki samolot”. Odpowiedź brzmi:

2. „Cóż, możliwe”.

Następnie proszeni jesteśmy o skontrastowanie tej wymiany zdań z poniższą:

1. „Sądzę, że jest Sąd Ostateczny”.

2. „Cóż, możliwe”.

O ile odpowiedź „Cóż, możliwe” jest rozsądna w przypadku pierwszego stwierdzenia, które z natury jest niepewne — o tyle nie jest ona stosowna w przypadku stwierdzenia drugiego. Wiara w Sąd Ostateczny jest wiarą innego rzędu i wielkości niż ta pierwsza. Nie jest to niepewne przekonanie, lecz takie, które kształtuje cały sposób widzenia świata przez osobę wierzącą.

Weźmy inny przykład. Wyobraźmy sobie, że osoba wierząca mówi: „Cierpię. Jest to kara za grzech. Zgodzisz się?”. Wittgenstein mówi, że nie potrafiłby odpowiedzieć ani „Tak”, ani „Nie”. Kiedy myśli o cierpieniu, to nie myśli o grzechu. Jego umysł nie działa w taki sposób. Nie posługuje się takimi pojęciami jak grzech, aby zrozumieć swój świat.

Zatem, jedna forma życia może nie być zdolna do zrozumienia drugiej, a już z pewnością nie powinna osądzać tej drugiej według własnych kryteriów. Niewierzący naukowiec może usłyszeć, jak katolik mówi: „To jest krew Chrystusa”. Jeżeli ów naukowiec chwyci konsekrowane wino, popędzi do swojego laboratorium i przeprowadzi badanie na obecność krwi, oznaczać to będzie, że nie zrozumiał, jak działa język religii. Jest on jeszcze bardziej skomplikowany. Wittgenstein ujmuje to tak: „Jest on za duży jak na błąd”.

Kiedy czasami jedna społeczność spotyka inną, będzie osądzać tę drugą według własnych kryteriów. Człowiek z Zachodu, spotykając plemię indiańskie, które decyduje o tym, czy mężczyzna i kobieta mogą się pobrać, patrząc na wnętrzności kury, albo odbywa doroczne tańce deszczu — prawdopodobnie odrzuci te praktyki jako przesądne i pozbawione sensu. Podobnie naukowiec odrzuci twierdzenia katolika — a czyniąc to, prawie na pewno źle je zrozumie. Im bardziej szczegółowo badamy społeczności plemienne, tym więcej znajdujemy w nich głębi. Jeśli mamy zrozumieć ich sposób życia lub sposób życia katolików, to musimy badać ich formy życia jako całości. Musimy dostrzec rolę tańców deszczu albo krwi Chrystusa. Musimy dążyć do zrozumienia tego, w jaki sposób ich język wyraża ich formy życia.

To tak, jakby ktoś oglądał grę, nie znając jej zasad. Jeśli Anglik ogląda mecz piłki nożnej według zasad australijskich, to początkowo może mu się on wydawać niezrozumiały, lecz z czasem może on zrozumieć zasady, według których rozgrywany jest mecz. Tak więc osoba niewierząca powinna dążyć do zrozumienia tego, w jaki sposób wierzący posługują się językiem i jak ich język wyraża ich formę życia. Termin „język” odnosi się nie tylko do używanych słów, lecz także do przekonań, praktyk i zasad związanych z daną formą życia. Wittgenstein mówił o grach językowych, jednak słowo „gry” może wprowadzać w błąd i niewłaściwie trywializować to, co Wittgenstein chciał przekazać. Mówił, że jeśli znajdujemy się na zewnątrz danej formy życia i języka, który ją wyraża, to musimy dążyć do zrozumienia zasad, wedle których działa ten język. Jedna forma życia nie może osądzać drugiej według własnych kryteriów.

Współcześni kontynuatorzy myśli Wittgensteina posługują się jego koncepcjami (choć można by się spierać, czy odzwierciedlają one jego poglądy, czy też nie!), a ich myśl nabiera znaczenia. Jeżeli chodzi o rozmiar i zakres pisarstwa, to godne uwagi są książki Dewi Phillipsa. Ich oddziaływanie jest szerokie i ogólnie biorąc łatwo się je czyta. Don Cupitt jest bez wątpienia najbardziej znanym krytykiem tradycyjnego chrześcijaństwa w obozie antyrealistów. Także jego książki łatwo się czyta, a argumenty są interesujące. Nie pozostaje on jednak pod bezpośrednim wpływem Wittgensteina, tak jak Phillips, dlatego nie zajmowałem się tutaj jego poglądami. Tym jednak, których zainteresował antyrealizm, książki Don Cupitta są warte polecenia — i przeczytania. Na końcu tej książki zamieszczona jest lista niektórych dzieł Phillipsa i Cupitta. Mniej znaną postacią jest dominikanin, ojciec Gareth Moore, którego książka Believing in God, a philosophical essay przedstawia to, na czym jego zdaniem miałoby polegać chrześcijaństwo, gdyby na serio rozważyć ujęcie Wittgensteina.

Książka Moore'a kończy się kluczowym zdaniem: „Ludzie nie odkrywają prawd religijnych, lecz je tworzą”. Zdanie to jasno wyraża jego stanowisko. Realista powiedziałby coś wręcz przeciwnego. Realista twierdzi, że ludzie nie tworzą prawd religijnych, lecz je odkrywają. Prawda twierdzenia realisty oparta jest na zgodności z rzeczywistością. Prawda twierdzenia antyrealisty oparta jest na spójności: zdanie „Bóg istnieje” jest prawdziwe nie dlatego, że słowo „Bóg” odnosi się do jakiejś odwiecznej lub ponadczasowej substancji, lecz raczej dlatego, że wyrażenie „Bóg istnieje” ma zastosowanie i cel w społeczności wierzących.

Jeśli przyjrzymy się społeczności chrześcijan (albo muzułmanów, hinduistów, sikhów lub żydów), to język, jakim społeczność ta posługuje się, by mówić o swych przekonaniach religijnych, wyraźnie posiada wartość. Język religii jest wyrazem religijnej formy życia. Chrześcijanin uważa, że Bóg istnieje; że Bóg jest miłością; że Bóg pomaga wierzącemu; że Jezus jest wspominany lub obecny pod postacią chleba/Ciała i wina/Krwi Chrystusa przyjmowanych podczas Eucharystii (w zależności od tego, czy ktoś jest baptystą, metodystą, prezbiterianinem lub członkiem Kościoła reformowanego z jednej strony lub katolikiem z drugiej — wśród anglikanów panuje podział na te dwa stanowiska).

Osoba spoza obszaru religijnego musi dążyć do zrozumienia, w jaki sposób używa się tego języka. Powiedzieliśmy już, że popędzenie do laboratorium celem poddania analizie wina eucharystycznego jest podstawowym błędem; tak więc by zrozumieć język religii, musimy dostrzec rolę, jaką odgrywa on w życiu wierzących. Gareth Moore mówi nieustannie: „Bóg jest niczym”. Bóg nie jest jakąś jednostką, jakimś przedmiotem lub istotą taką, jak Karolek. Św. Tomasz z Akwinu twierdzi, że Bóg nie jest „żadną rzeczą”: Bóg jest substancją ponadczasową, ale nie jest jednostką. Moore jednakże posuwa się dalej: zgodnie z jego poglądem Bóg rzeczywiście jest niczym. Jednak Bóg istnieje (tak jak istnieją liczby pierwsze lub równik) jako rzeczywistość w obrębie formy życia społeczności wierzących.

Dla osoby wierzącej Bóg istnieje, nie istnieje On jednak dla osoby niewierzącej. Nie jest to dyskusja na temat tego, czy ktoś ma rację, a ktoś inny się myli. Jest to raczej dyskusja na temat tego, czy terminy takie, jak „Bóg”, „modlitwa” lub „Sąd Ostateczny” odgrywają rolę w życiu osoby wierzącej.

Kiedy ktoś nawraca się z niewiary na wiarę, wkracza w nową formę życia i musi nauczyć się posługiwać się językiem tej formy życia. Kapłan (zdaniem Moore'a) jest „ekspertem w dziedzinie gramatyki”, który wie, w jaki sposób należy posługiwać się językiem Kościoła. Nawrócony musi zostać pouczony lub wprowadzony w nowy język. Katolicki Ryt Inicjacji Dorosłych (The Catholic Rite for the Initiation of Adults — RCIA) może obejmować, jeśli by tak na to spojrzeć, przekazanie nawróconemu prawd katolickiej gry językowej, na uczeniu go gramatycznych zasad katolickiej formy życia. W obrębie tej formy życia niektóre rzeczy można powiedzieć, inne zaś nie. Wymaga się od katolików zgody na pewne przekonania, na przykład wiary we Wniebowzięcie Maryi Dziewicy oraz w nieomylność papieża. Twierdzenia te są prawdziwe, ponieważ są zgodne z innymi prawdami katolickimi, a ktoś, kto nie potrafi się z nimi zgodzić, nie może być katolikiem.

Katolicy (i muzułmanie, hinduiści, żydzi, luteranie, anglikanie, itd.) mogą być realistami lub antyrealistami. Jeśli będą realistami, to wówczas będą utrzymywać, że twierdzenia dyktowane przez ich wiarę są prawdziwe, ponieważ korespondują lub odnoszą się do tego Boga, który stworzył świat i podtrzymuje go w istnieniu. Jeśli tak, to, jak zobaczymy, będą musieli uzasadnić swoje twierdzenie dotyczące punktu odniesienia biorąc pod uwagę, że istnieje wiele alternatywnych systemów przekonań, w których uważa się, że ich twierdzenia również do czegoś się odnoszą. Jeśli jednak będą oni antyrealistami, to wówczas nie będzie wymagane żadne twierdzenie co do punktu odniesienia. Zamiast tego uznaje się zdania za prawdziwe wtedy, kiedy zostały przyjęte za prawdziwe w obrębie społeczności wyznającej daną wiarę.

Trzeba z naciskiem podkreślić, że w antyrealistycznym sposobie myślenia Bóg istnieje. Bóg rzeczywiście, rzeczywiście, naprawdę, naprawdę istnieje. Lecz nie istnieje On jako stwórca różny od stworzenia: Bóg nie jest jakimś bytem, będącym poza światem i utrzymującym go w istnieniu i działającym w nim. Natomiast Bóg jest rzeczywistością w obrębie społeczności wierzących.

Liczby pierwsze mogą służyć jako porównanie. Dla niematematyka liczby pierwsze nie są realne; nie istnieją. Matematyk jednak nie ma najmniejszej wątpliwości co do ich istnienia. Jeśli ktoś uczy się matematyki, to będzie uczył się również o liczbach pierwszych; dowie się, w jaki sposób używa się języka liczb pierwszych. Dla takiej osoby liczby pierwsze stają się rzeczywistością, jaką wcześniej nie były. Gdy osoba taka dostrzeże rzeczywistość liczb pierwszych, to wówczas nic już nie będzie mogło sprawić, że staną się one dla tej osoby nierealne. Parodiując słowa Psalmisty, osoba taka mogłaby powiedzieć: „Gdybym przybrał skrzydła jutrzenki, [...] tam również liczby pierwsze będą mnie wiodły” (por. Ps 139 [138], 8-10). Albo: „Nic nie zdoła odłączyć nas od rzeczywistości liczb pierwszych” (por. Rz 8, 35).

Liczby pierwsze z pewnością istnieją — nie w taki sam sposób, jak jakikolwiek byt lub osoba. Bóg jest istniejącą rzeczywistością odnajdywaną w obrębie formy życia w społeczności wierzących, w której język odnoszący się do Boga ma znaczenie i wartość. Język ten jest prawdziwy, ponieważ jest koherentny lub zgodny z tym drugim językiem, którym posługuje się osoba wierząca.

Decydujące znaczenie dla tego poglądu ma społeczność. Antyrealizm jest zorientowany na społeczność, ponieważ utrzymuje, że rzeczywistość Boga odnajdywana jest i wyrażana w języku i nie jest od tego języka niezależna. Od czasu Soboru Watykańskiego II Kościół katolicki podkreśla pojęcie społeczności. Bycie katolikiem coraz częściej postrzegane jest jako przynależność do społeczności katolickiej. Społeczność zajmuje miejsce centralne. Tak samo dzieje się w przypadku ujęcia antyrealistycznego. To właśnie w obrębie społeczności odnajdywana jest rzeczywistość Boga i to właśnie język owej społeczności rzeczywistość tę wyraża.

Pod pewnymi względami pogląd ten może być postrzegany jako wyjście poza koncepcję ponadczasowego Boga. Jest to efekt postępującego procesu abstrakcji dokonującego się w ludzkim myśleniu na temat Boga. Zgodnie z tym poglądem nie można nadal myśleć o Bogu jako o całkowicie prostej substancji lub odwiecznym Duchu. Zamiast tego istniejąca rzeczywistość, która jest Bogiem, odnajdywana jest w obrębie społeczności wierzących. Jak powiedział Jezus: „Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18, 20). Osoba wierząca, która zdoła pojąć, co oznacza określenie „Bóg”, nigdy już nie może być od tej rzeczywistości oddzielona.

Ujęcie to, racjonalnie biorąc, posiada wiele zalet. Występują w nim jednak poważne wady. Nie traktuje ono poważnie twierdzenia na temat mistycznych i religijnych doświadczeń kochającego Boga-Stwórcy. Ujęcie to jest również normatywne poprzez to, że ustala, co czynią wierzący. Mówi się, że ujęcie to wyrasta z myśli Wittgensteina, pozostaje jednak w jawnej sprzeczności z jego domaganiem się tego, żeby filozofia „pozostawiła wszystko takim, jakie jest”. Chrześcijanie niemal powszechnie wierzą w Boga-Stwórcę, który pozostaje w relacji ze wszechświatem i posługują się oni tym językiem w sensie realistycznym — nawet, jeśli nie zdają sobie z tego sprawy!

W kolejnych rozdziałach będziemy badać, jakie znaczenie ma to ujęcie dla takich określeń, jak modlitwa, cuda, życie wieczne oraz dla innych terminów języka religii. Widać wyraźnie, że skoro zgodnie z tym poglądem Bóg nie jest podmiotem spoza wszechświata, który mimo to pozostaje z nim w relacji, potrzebna będzie jakaś rewizja sposobu rozumienia języka religii — a przecież już to, co mówimy, jest poglądem rewizjonistycznym!

 

Podsumowanie

W ujęciu antyrealistycznym Bóg naprawdę istnieje. Zdanie „Bóg istnieje” oraz towarzyszący mu język religii są prawdziwe. Prawda ta jednak opiera się na koherencji w obrębie konkretnej społeczności lub formy życia. Słowo „Bóg” nie odnosi się do jakiegoś odwiecznego Ducha lub substancji ponadczasowej; Bóg nie jest jednostką. Różne prawdy potwierdzane są przez różne formy życia.

Jedna forma życia nie może osądzać innej. Język nauki nie może osądzać języka religii, ani też religia nie może osądzać nauki. Prawdy hinduistyczne, muzułmańskie i chrześcijańskie są prawdziwe, lecz nie istnieje jedna prawda absolutna. Prawda jest względna. Osoba wierząca po nawróceniu z niewiary odkrywa zastosowanie języka odnoszącego się do Boga, podczas gdy poprzednio dla języka tego nie było miejsca w jej życiu. Odnajdując wartość języka religii, osoba odnajduje Boga. Wierzący nie odkrywają prawd religijnych — tworzą je.

Do rozważenia:

a) Czy są jakieś podobieństwa pomiędzy istnieniem Boga a istnieniem liczb pierwszych?

b) „Gdyby nie było ludzi wierzących, Bóg by nie istniał”. Jak można uzasadnić taki pogląd?

c) Co to jest „forma życia”?

d) Skąd dowiedziałeś się o Bogu? Jak duży wpływ, twoim zdaniem, mają rodzice i środowisko na przekonania religijne, jakie może posiadać dana osoba?

e) Jaka jest różnica między stwierdzeniem „Bóg jest niczym” a stwierdzeniem „Bóg nie jest żadną rzeczą”?

f) Co sprawia, że przekonania religijne są prawdziwe?

opr. mg/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama