Recenzja: Christopher Lasch, BUNT ELIT, tłum. Dobrosław Rodziewicz, Wydawnictwo Platan, Kraków 1997
Zmarły w 1994 roku Christopher Lasch był jedną z bardziej znaczących postaci amerykańskich debat publicznych ostatnich dziesięcioleci. Zawodowo związał się ze światem akademickim - wykładał historię na kilku uniwersytetach (ostatnich dwadzieścia lat na University of Rochester). Jednak rozgłos zdobył nie tyle swoimi pracami akademickimi, ile pełnymi pasji książkami poruszającymi bieżące problemy amerykańskiego życia społecznego, w których z powodzeniem łączył swoje humanistyczne wykształcenie z pasją publicysty. W latach sześćdziesiątych współpracował z "New York Review of Books. Wtedy też powstało kilka jego książek poświęconych ideowej sytuacji amerykańskiej liberalnej i lewicowej inteligencji (m.in. The Agony of the American Left). Prace te wyrobiły mu solidną pozycję w kręgach intelektualnych, jednak prawdziwy rozgłos w skali całego kraju przyniosła mu opublikowana w 1979 roku praca The Culture of Narcissism. Jej głównym tematem stała się zaciekła krytyka wynaturzeń liberalnego indywidualizmu wyradzającego się w chorobliwy egoizm i narcyzm, które prowadziły do rozpadu tradycyjnych kontaktów międzyludzkich. W 1991 roku opublikował pracę o poważniejszym niż jego dotychczasowe dokonania charakterze - The True and Only Heaven: Progress and its Critics, w której przedstawił spory na temat idei postępu w zachodniej tradycji intelektualnej, począwszy od jej początków aż do chwili obecnej. Także ta praca miała jednak zdecydowanie polemiczny charakter, Lasch bowiem przeprowadzał w niej bezlitosną krytykę wszelkich progresywnych wątków myśli liberalnej i oświeceniowej.
Bunt elit
, ostatnia książka Lascha, opublikowana już po jego śmierci, powtórzyła sukces The Culture of Narcissism. Z pewnością przyczynił się do tego jej wyraźny polemiczny ton i bezkompromisowy sposób przedstawiania niepokojących i niebezpiecznych zmian zachodzących w amerykańskim społeczeństwie. Jednak nie tylko o samą bezkompromisowość tutaj chodzi - w końcu w Stanach ukazuje się tysiące książek krytykujących dewiacje liberalnego społeczeństwa czy to z pozycji konserwatywnych, lewicowych czy też religijno- -fundamentalistycznych. Lasch - w przeciwieństwie do retorycznych jeremiad dochodzących zarówno z prawa, jak i z lewa, zajmował w swym pisarstwie stanowisko niezależne, idące pod prąd wszelkich utartych schematów myślowych. To dlatego właśnie omawiana pozycja, chociaż poświęcona amerykańskim problemom i w amerykańskim świecie zanurzona, może być interesująca także dla polskiego czytelnika. Szczególnie, że w polskich debatach politycznych dyskusje wokół kategorii lewicy i prawicy zostały zdominowane przez stosunek do antykomunizmu, spychając na plan dalszy rzeczywisty społeczny wymiar transformacji ustrojowej.Książka Lascha zbudowana została na prostym, lecz jednocześnie interesującym pomyśle interpretacyjnym - zasugerowany został on już w samym jej tytule, który nawiązuje do klasycznej pracy Ortegi y Gasseta. O ile hiszpański filozof pisząc Bunt mas kreślił obraz zagrożeń, które przyniosło ze sobą pojawienie się masowej demokracji, o tyle Lasch odwraca perspektywę - przy końcu stulecia zagrożeniem jest raczej rewolta ludzi znajdujących się na szczycie społecznej hierarchii. Różnica pomiędzy tamtą sytuacją a obecną polega na tym, że w początkach stulecia masy stanowiły agresywną siłę dążącą do obalenia istniejącego porządku. Dzisiaj elity nie są agresywne, lecz raczej obojętne wobec problemów życia społecznego i publicznego. Lista bolączek jest zaś bardzo długa: "Upadek wytwórczości i wynikająca stąd utrata miejsc pracy; kurczenie się klasy średniej; wzrastająca liczebność biedoty; wzrost przestępczości; kwitnący handel narkotykami; rozkład miast" - oto obraz kryzysu, w jakim znalazło się amerykańskie społeczeństwo. Można wizji Lascha przeciwstawić znakomite wyniki gospodarki amerykańskiej, rozwijającej się o wiele szybciej niż europejska czy japońska, gospodarki nie tylko prężnej, lecz także przodującej w cywilizacyjnym wyścigu - świadczyć może o tym choćby całkowita dominacja Amerykanów na rynku komputerowym, wyznaczającym standardy technologiczne przyszłego stulecia. Jednak Lasch zdecydowanie przeciwstawia się zwyczajowi oceniania społeczeństwa przez pryzmat gospodarki. Nie chodzi mu o suche wskaźniki wzrostu i konkurencyjności, lecz o jakość amerykańskiej demokracji.
Bunt elit nie oznacza zatem dla Lascha chęci podporządkowania sobie społeczeństwa na drodze jakiejś politycznej rewolty - byłoby to przecież niedorzecznością, bowiem elity i tak sprawują kontrolę nad procesami społecznymi. Sedno argumentacji Lascha i jednocześnie jej siła tkwią gdzie indziej - bunt elit polega według niego przede wszystkim na tym, iż wyparły się one odpowiedzialności za "surowe normy, bez których nie jest możliwa cywilizacja". Bunt nie oznacza konfliktu z władzą, lecz raczej odrzucenie odpowiedzialności za władzę. Członkowie elity nie godzą się już na rolę przywódczą; swej szczególnej pozycji nie traktują jako misji. Nie ma już mowy o żadnej idei dobra wspólnego i odpowiedzialności za jakość demokracji - zamiast tego naczelnym hasłem stał się interes grupowy, będący w istocie przykrywką dla całkiem indywidualnej chciwości. W takiej sytuacji władza zmieniła się w technikę sprawowania kontroli nad procesami społecznymi.
Oblicze nowej elity wynika z procesów przekształceń społecznych i kulturowych zachodzących we wszystkich społeczeństwach zachodnich od lat sześćdziesiątych, jednak posiadających szczególną wyrazistość w kontekście amerykańskim. Jednym z najbardziej niepokojących zjawisk jest kryzys klasy średniej. Coraz więcej jej członków staje w obliczu zagrożenia utraty swej pozycji i stoczenia się na niższe szczeble struktury społecznej. Wraz z tym zjawiskiem załamał się konstytutywny dla amerykańskiego społeczeństwa mit stałego wzrostu dobrobytu. To właśnie wiara amerykańskich rodzin, iż będą w stanie znacząco poprawić poziom życia w porównaniu z pokoleniom rodziców, dostarczała energii niezbędnej dla wprawiania społecznej machiny w ruch. Kryzys klasy średniej postawił te nadzieje pod znakiem zapytania. Dzisiaj wielu Amerykanów musi pracować więcej niż niegdyś nie po to, aby poprawić swój poziom życia, lecz po to, aby utrzymać swój stan posiadania.
Z tymi niepokojącymi zmianami zbiega się proces koncentracji bogactwa w rękach ludzi z samego szczytu społecznej drabiny. Charakter tej grupy społecznej uległ jednak zasadniczej transformacji. Pozycję dawnej bogatej burżuazji oraz klasy średniej wyznaczała przede wszystkim własność - obecnie jednak wyznacznikami przynależności do nowej elity stało się wykształcenie pozwalające na manipulowanie informacją. Lasch posługuje się tutaj pojęciem ukutym przez Roberta Reicha i nazywa przedstawicieli nowej klasy "analitykami symbolicznymi. Są to ludzie żyjący w świecie symboli i informacji, czyli brokerzy, bankowcy, inżynierowie, wszelkiego rodzaju konsultanci, naukowcy, lekarze, menadżerowie, ludzie reklamy i show-biznesu, artyści, profesorowie uniwersytetów; ludzie, którzy te informacje zdobywają, tworzą, przetwarzają i sprzedają. Grupę tę charakteryzuje wyjątkowa mobilność - w celu zdobycia lepszej pracy mogą przenosić się z miejsca na miejsce, zmieniając klimat i otoczenie kulturowe. Nie ma to znaczenia, bowiem niezależnie od tego, na jakim kontynencie się znajdują, w jakim amerykańskim mieście prowadzą swoje życie zawodowe, w istocie zawsze przebywają w abstrakcyjnym wirtualnym świecie stworzonym przez najnowsze techniki komunikacji, zawsze czytają te same gazety i magazyny, zawsze żyją w tym samym stylu. Są apostołami globalizacji, przełamywania wszelkich barier i ograniczeń, wszelkich form lokalności - z różnic kulturowych robią co najwyżej pikantne przyprawy, które mają urozmaicić kulturowy chaos ich własnego świata zgodnie z politycznie poprawną ideą wielokulturowości. W konsekwencji żyją w kompletnym wyobcowaniu od pogardzanych i lekceważonych przez siebie mas, które mają być co najwyżej karnym odbiorcą produktów przygotowywanych przez nową klasę. Masy dostarczają pracowników do dwóch innych klas, znajdujących się poniżej nowej elity na drabinie społecznej - robotników, pracujących w kurczącej się sferze bezpośredniej wytwórczości, oraz ludzi zatrudnionych w sferze usług, którzy pracują w równie zrutynizowany sposób jak robotnicy, jednak charakter ich pracy wymusza bezpośrednie relacje z klientami.
Nowa klasa nie posiada ściśle określonej świadomości ideologicznej. Niektórzy wskazują na charakterystyczną dla niej "kulturę krytycznego dyskursu", właściwą dla niezależnych, analitycznych umysłów. Dla Lascha jednak nie ideologia, lecz styl życia nowej klasy wyznacza jej ideowe oblicze. Jej polityczna i kulturowa świadomość wynika przede wszystkim z "niesłabnącej fascynacji rynkiem kapitalistycznym i szaleńczej pogoni za korzyściami". Otwarta pochwała agresji, egoizmu i chciwości - oto, co według Lascha stanowi ideowy rdzeń tytułowego buntu elit. W imię takiej wizji rzeczywistości "ludzie twórczy", nowa "arystokracja talentu", odrzucają wszelkie ograniczenia miejsca i czasu, wszelkie zobowiązania wobec społeczeństwa, w którym żyją. Z góry odrzucają jakąkolwiek ideę wspólnoty, która rodziła niegdyś poczucie odpowiedzialności przekraczające granice interesu własnego. Wspólnota taka bowiem - zakorzeniona w długim procesie historycznego stawania się - zmierzała jednocześnie do przyszłości. Nowa elita nie podziela takiej wizji rzeczywistości - jej świat społeczny to świat "stref" i "sieci", a więc luźnych tworów, powoływanych do życia i zamykanych zgodnie z potrzebą wolnych jednostek, dążących przede wszystkim do zaspokojenia własnych interesów. Ludzie twórczy nie czują się obciążeni żadnym długiem wobec przeszłości ani też zobowiązani w stosunku do przyszłości - są niezależni i wiecznie młodzi, zawsze na czasie i zawsze gotowi do przewodzenia najnowszym trendom. Bunt przeciwko historycznym zobowiązaniom w stosunku do wspólnoty stanowi zatem lustrzane odbicie ich mobilności geograficznej - żyjąc we własnym "globalnym" świecie, nie wiążą swego losu z żadnym "miejscem" ani w czasie, ani w przestrzeni. Nowa arystokracja talentu posiada zatem wszystkie wady dawnej arystokracji, nie posiadając jej cnót.
Według Lascha ideowym antidotum na bolączki amerykańskiego społeczeństwa oraz na egoizm nowej klasy merytokratów powinien być populizm. Słowo to budzi w nas jak najgorsze skojarzenia, jednak w tradycji amerykańskiej pozbawione jest ono odcienia negatywnej oceny, jaki ma dla Europejczyka. Amerykanie określają nim pewien nurt demokratycznego radykalizmu, który był w nich szczególnie silny w zeszłym stuleciu. W tym sensie populizm proponowany przez Lascha ma wydźwięk zdecydowanie demokratyczny, zgodny z duchem Ameryki opisanej przez Tocquevillea - wystarczy przywołać tu kluczowy fragment z Buntu elit:
demokracja działa najlepiej wtedy, kiedy mężczyźni i kobiety działają na własną rękę, wspierani przez przyjaciół i sąsiadów, nie są zaś uzależnieni od państwa. Demokracji nie należy oczywiście utożsamiać z wybujałym indywidualizmem. Poleganie na sobie nie oznacza samowystarczalności. Podstawowymi składowymi społeczeństwa demokratycznego nie są jednostki, lecz samorządne społeczności (...). Właśnie upadek tych społeczności - w większym stopniu niż jakikolwiek inny czynnik - stawia pod znakiem zapytania przyszłość demokracji.
Zależność stanu demokracji od prężności lokalnych wspólnot uzasadnia Lasch tym, iż tylko w takich niewielkich grupach społecznych mogą być kultywowane podstawowe cnoty indywidualne i publiczne. Demokracja nie jest bowiem, jak chcą tego liberałowie, systemem praw i instytucji funkcjonujących w oderwaniu od moralnego oblicza obywateli, lecz pozostaje w najściślejszym związku z gotowością do pielęgnowania cnót. Dlatego demokrację wspiera zarówno moralność sankcjonowana przez protestantyzm, jak i republikańskie zaangażowanie w ochronę dobra wspólnego. Możliwe jest to zaś tylko w lokalnych społecznościach, gdzie kontakty międzyludzkie posiadają bezpośredni charakter oraz gdzie samo pojęcie dobra wspólnego nie stanowi tylko pustej abstrakcji, skrywającej brudne interesy, lecz jest doświadczanym bezpośrednio konkretem. W tak pojętej społeczności lokalnej najważniejszą zasadą nie jest liberalna równość szans, lecz demokratyzacja kompetencji czyniąca ludzi rzeczywiście równymi. Jest to niezwykle istotna cecha szczególna amerykańskiej tradycji politycznej, stanowiąca podstawę populizmu jako nurtu myśli społecznej - demokratyzacja kompetencji i własności to zasada, która stanowić może fundament społeczeństwa złożonego z wolnych i równych drobnych posiadaczy i wytwórców.
Ten szczególny rodzaj społecznej struktury właściwy był dla Ameryki czasów rewolucji; istniał jeszcze wtedy, gdy młodą amerykańską republikę odwiedził Tocqueville. Jego kryzys nastąpił jednak już w drugiej połowie XIX wieku, gdy z jednej strony zakończenie procesu sięgania po coraz to nowe terytoria na Zachodzie, z drugiej zaś proces przekształceń gospodarczo-społecznych (koncentracja kapitału oraz pracy) uniemożliwiły dalsze trwanie utopii społecznej harmonijnego społeczeństwa farmerów i rzemieślników. Lasch zauważa, iż liberalny mit demokracji jako systemu równych szans sankcjonował w istocie fakt narodzin hierarchicznego społeczeństwa. Aby osłodzić ludowi gorycz powstania ścisłej hierarchii, zaczęto wmawiać weń, iż każdy może posuwać się po jej szczeblach w górę. Hierarchizacja społeczeństwa amerykańskiego stanowiła wstęp do erozji demokracji. W tej perspektywie niewielkie w istocie znaczenie ma zamiana kryterium hierarchii z bogactwa materialnego na wykształcenie - w jednym i w drugim wypadku dominacja wąskiej grupy (niegdyś bogatej burżuazji, obecnie merytokratów) stanowi antytezę demokracji.
Podstawą dbałości o dobro wspólne jest dla Lascha stale podtrzymywana debata publiczna - siłą rzeczy i ona, z racji bezpośredniego charakteru kontaktów międzyludzkich, zakorzenienia we wspólnocie istniejącej w pewnym porządku pokoleń, posiada rzeczywisty charakter. Lokalna społeczność angażuje się w debaty jako całość, z pasją, która nikogo nie pozostawia obojętnym. Liberalne społeczeństwo czyni debaty publiczne nazbyt abstrakcyjnymi - wymagają one zbyt fachowej wiedzy, co koniec końców prowadzi do sytuacji, w której profesjonaliści rozmawiają z innymi profesjonalistami ponad głowami zwykłych obywateli, znudzonych takim spektaklem. Politycy dostosowują się do tej sytuacji - debata publiczna zmienia się w telewizyjny show, któremu poetykę narzucają dziennikarze. Dla nich zaś nie liczy się sama istota dyskusji, lecz jej dramatyzm i widowiskowość.
W taki oto sposób merytokracja przeistacza się parodię demokracji. Elita talentu odwraca się od obowiązku dbania o dobro wspólne konkretnej zbiorowości politycznej, ponieważ swe potrzeby zaspokoić może w ramach globalnej gospodarki; klasa średnia, stanowiąca kiedyś rdzeń demokracji złożonej z tkanki lokalnych wspólnot, w obliczu trudności gospodarczych coraz więcej uwagi poświęca obronie własnego stanu posiadania zamiast dobru wspólnemu; lokalne wspólnoty zmieniają się w samowystarczalne przedmieścia, żyjące na poboczach autostrad, z dala od centrów miast zmienionych w getta przestępczości i biedy. Debata publiczna zaś przeistacza się bądź w abstrakcyjne monologi profesjonalistów-ekspertów, bądź też w spektakl reżyserowany przez telewizję.
Demokracji zagraża także niechęć nowych elit do tego wszystkiego, co przetrwało jeszcze z ducha dawnej "średniej" Ameryki. Nowa elita, na której niezatarte piętno odcisnęły lata sześćdziesiąte, pogardza przeciętnymi ludźmi, którzy jakoby są ostoją bigoterii, zabobonu i nietolerancji. Paradoks dzisiejszej sytuacji, sugerowany w samym tytule książki Lascha, polega na tym, iż masy zachowały w Ameryce często o wiele więcej rozsądku niż elity - zbuntowane przeciwko tradycji, odpowiedzialności za cnoty republikańskie, dobru wspólnemu czy religii. Tymczasem, jak pisze Lasch, demokracji zagraża nie tyle nietolerancja, ile raczej obojętność - w tym także obojętność wobec zepsucia obyczajów u innych. Silna demokracja - jak sugeruje Lasch - wspiera się na pewnej podzielanej przez wszystkich obywateli wizji publicznej moralności. Podkreślenie przez niego znaczenia wspólnych norm niezbędnych dla podtrzymania ducha republikańskiego zaangażowania stanowi w istocie zakamuflowaną formę krytyki idei wielokulturowości.
Populizm Lascha, rozumiany jako wizja demokracji składającej się z wielu lokalnych społeczności inteligentnych, zaradnych i samorządnych obywateli, w sposób oczywisty wymyka się jednoznacznym, tradycyjnym podziałom na lewicę i prawicę. Tradycyjna lewica promuje państwo opiekuńcze, które poprzez nadmiar opieki uzależnia, niszcząc samodzielność. Lewica osłabia także ducha obywatelskiego, ponieważ odrzuca konieczność stałego samodoskonalenia się i wytrwałej pracy jako najlepszego sposobu uzyskania niezależności. Systemy opieki społecznej uczą bezradności i dostarczają łatwych usprawiedliwień dla wad charakteru i niedoskonałości. W takiej perspektywie społeczna wrażliwość nowej klasy, przejawiająca się w akcjach afirmatywnych czy walce z ubóstwem, szkodzi w istocie klasom niższym - nie stawiając ubogim moralnych wymagań, nie żądając od nich odpowiedzialnego współdziałania, spycha się ich na pozycję klientów, uzależnionych od pomocy. Lasch sugeruje zatem, iż opiekuńczość propagowana przez nową klasę stanowi w istocie subtelne narzędzie sprawowania kontroli. Merytokraci oferują dla biernej masy klientów jałmużnę, dla zdolniejszych system kooptacji na wyższe poziomy hierarchii społecznej w ramach systemu równych szans. Nikt nie troszczy się jednak o rzeczywistą demokratyzację.
Nie znaczy to jednak, iż Lasch identyfikuje się z prawicą - jego krytyka liberalizmu, jego zdecydowana niechęć do fetyszyzowania wolnego rynku przeciwstawiają go zdecydowanie neo-liberalnej i neo-konserwatywnej prawicy. Niechęć zarówno do rynku, który, jak pisze Lasch, "bezustannie dąży do własnej absolutyzacji", jak i do państwa opiekuńczego wynika z chęci obrony demokratycznego populizmu. Zarówno rynek, jak i państwo opiekuńcze zagrażają samej istocie demokracji, polegającej na równym i powszechnym zaangażowaniu w ochronę dobra wspólnego. Prawica absolutyzuje mechanizm rynkowy, który za sprawą "niewidzialnej ręki", tajemniczej świeckiej opatrzności, zdolny jest do harmonizowania jednostkowych egoizmów w pewien ład, który dla swojego trwania nie potrzebuje zaangażowania obywatelskiego. W istocie jednak wiara w rynek uświęca egoizm i chciwość jako naczelne cnoty społeczne. Lewica z kolei absolutyzuje instytucję państwa, którego omnipotencja nie pozostawia żadnego miejsca na zaangażowanie obywateli, zepchniętych do roli biernych beneficjentów systemów opieki społecznej. Lasch wzywa do wyrwania się z zaklętego kręgu dwudziestowiecznej polityki, miotającej się pomiędzy rynkiem a państwem. Jak pisze, w czasach, "kiedy debata polityczna wypełniona jest zasadniczo sloganami ideologicznymi powtarzanymi bez końca do gremiów złożonych głównie z wiernych zwolenników partii, zdecydowanie potrzeba świeżego sposobu myślenia". Populizm wydaje się Laschowi bardziej obiecującym sposobem poszukiwania trzeciej drogi niż komunitaryzm, który według niego zbyt przypomina socjaldemokrację - z powodu nacisku, jaki kładzie na współczucie. Populizm ma w jego opinii tę wyższość, iż zawsze "odrzucał zarówno politykę uniżoności, jak politykę litości". Jego głównym hasłem był szacunek - a ten zawsze wiązał się z wezwaniem do stawiania wymagań zarówno sobie, jak i innym.
Oczywistą słabością propozycji Lascha jest utopijna wizja demokratycznej wspólnoty lokalej jako antidotum na schorzenia liberalnego społeczeństwa amerykańskiego. Znaczna część mieszkańców Stanów Zjednoczonych zamieszkuje zresztą w społecznościach mniej lub bardziej przypominających idealny typ wspólnoty kreślony na łamach tej książki. Wydaje się jednak, iż co innego rzuca trochę cienia na intelektualną zawartość propozycji pomieszczonych w Buncie elit - chodzi tutaj o wyrażony w książce krytyczny osąd tradycji oświecenia i liberalizmu. Pomimo bowiem ostrego i bezkompromisowego tonu, jakim Lasch posługuje się, opisując współczesny kryzys społeczny i kulturowy, nie sposób nie zauważyć, iż utopijna wizja demokratycznego populizmu wyrasta wprost z tradycji oświecenia i liberalizmu. Oświecenie to nie tylko utylitaryzm, ateizm i endemiczny krytycyzm intelektualistów w stosunku do tradycji - to także wiara amerykańskich Ojców Założycieli w to, iż wolne, rozumne, zaradne i polegające na sobie jednostki są w stanie ułożyć się co do zasad wspólnego życia. Właśnie ta wiara legła u podstaw amerykańskiej republiki. Szczególnie wyraźnie widać to z Europy, w której demokratyczny populizm - tak jak rozumie go Lasch - nigdy nie istniał, z tej prostej przyczyny, iż europejskie społeczeństwa były zawsze o wiele bardziej społecznie zhierarchizowane. Ameryka powstała w warunkach pionierskiej kolonizacji, która w naturalny sposób sprzyjała wolności, odpowiedzialności i równości - oświecenie i liberalizm dostarczyły pojęć do opisu już istniejącej rzeczywistości; w Europie natomiast idee stwarzały rzeczywistość. Populizm, który Lasch przeciwstawia bankructwu oświecenia i liberalizmu, wyrasta w swej najgłębszej istocie właśnie z tradycji oświecenia, tyle że nie kontynentalnego, lecz szkockiego. Głos Lascha dobiega zatem z wnętrza tradycji nowoczesnego Zachodu, choć sam autor tej interesującej książki stara się od niej zdystansować.
DARIUSZ GAWIN, ur. 1964, historyk myśli politycznej, pracuje w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, członek Warszawskiego Klubu Krytyki Politycznej; publikował m.in. w "Res Publice Nowej, "Twórczości, "Społeczeństwie Otwartym, "Ex Librisie. Mieszka w Warszawie.