Miłość nie jest kochana. Pycha i zazdrość

Jak rozpoznawać pychę? Jak z nią walczyć i odkrywać w sobie prawdziwe piękno i miłość? Jak?

Umiłowaniu w Chrystusie Panu Siostry i Bracia!

Czas szybko płynie… To już czwarta niedziela Wielkiego Postu.

Już zdążyliśmy się przekonać, że specyfika tych kazań, które głoszę, polega na tym, że podejmują najboleśniejsze problemy współczesnego świata. Takimi bez wątpienia są: alkoholizm, rewolucja seksualna i świadome, dobrowolne zabijanie nienarodzonych. Dzisiaj natomiast powiemy sobie o tych grzechach, które zabiją w drugim człowieku radość i pogodę ducha. A mowa o naszej pysze i zazdrości.

Ks. Andrzej Draguła tak mówi o pysze: "Ksiądz spytał dziecka, co to jest pycha. „Pycha to dobre rzeczy do jedzenia” — odpowiedział malec. Anegdota ta skłoniła mnie do zastanowienia, skąd wzięło się takie dwojakie rozumienie pychy i tego, co pyszne. Jak daleko od pychy, której wyrazem jest głaskanie się po brzuchu, do pychy — wyniosłości? Jaki jest związek między pysznym człowiekiem — wyniosłym i fałszywie dumnym — a pyszną zabawą, tzn. świetną, wyborną, wyśmienitą? Tak czy inaczej, w języku polskim pycha łączy się ze smakowitością, trudno jednak powiedzieć o człowieku pysznym, że jest smakowity. No chyba że tylko jako ktoś, kto — mówiąc metaforycznie — smakuje sam sobie. Dobrze to oddaje język angielski, w którym — jak zauważa Joanna Petry-Mroczkowska w książce „Siedem grzechów głównych dzisiaj” — o człowieku pysznym mówi się potocznie he is full of himself — „ktoś jest pełen siebie”. Katechizm Kościoła Katolickiego mówi o dwóch grzechach, które wprost wiążą się z pychą: „Nienawiść do Boga rodzi się z pychy” (KKK 2094) oraz „Zazdrość często pochodzi z pychy” (KKK 2540). Z pychy pewno biorą się jeszcze inne grzechy. Autor Księgi Mądrości Syracha mówi: „Początkiem pychy człowieka jest odstępstwo od Pana, gdy odstąpił sercem od swego Stworzyciela, albowiem początkiem pychy grzech” (10, 12-13). Zarówno Jan Kasjan, jak i Grzegorz Wielki, którzy podjęli się klasyfikacji cnót i wad, umieścili pychę na samym szczycie. Ten drugi nazywał pychę „królową i matką wszystkich wad”. Pycha jest grzechem intelektu, dlatego jej synonimem jest zarozumiałość. Wynika z niewłaściwej oceny samego siebie, ze swoistego rozdęcia w samopostrzeganiu, w przecenianiu swoich możliwości. Człowiek pyszny uważa, że jest lepszy, inteligentniejszy, ładniejszy czy nawet piękniejszy od innych. Jemu przysługuje najwyższy szczebel na drabinie, z wysokości której pogardliwie spogląda na kotłujące się w dole pospólstwo, tworzone przez samych od niego gorszych, brzydszych i głupszych. Mając wszystko, człowiek pyszny nie potrzebuje nikogo: ani Boga, którego zaczyna nienawidzić jako jedynego, który go przerasta; ani człowieka, któremu może jedynie pokątnie zazdrościć, jeśli — nie daj Boże — dostrzeże w nim co dobrego. Przewrotność pychy może być tak wielka, że kryje się nawet za fałszywą — rzecz jasna — pokorą. Pyszny bowiem nawet cierpi lepiej od innych i bardziej od innych świadom jest swej rzekomej pokory, jak owa zakonnica, która miała mówić, że jest członkinią zgromadzenia, które nosi w sobie pokorę i jest z tego dumne. Jak mówił Jean-Paul Sartre, nawet ludzie przeciętni mogą się pysznić swoją przeciętnością".

Kochani, jak rozpoznawać pychę? Jak z nią walczyć i odkrywać w sobie prawdziwe piękno i miłość? Jak?

Przecież pycha, jak pisze Mariusz Gajewski, to "przesadne skupianie się na sobie, na swoich talentach bądź wadach, to zapatrzenie w siebie i nie dostrzeganie innych. Taki człowiek dużo mówi, próbując uczynić z siebie centrum zainteresowania i punkt odniesienia. Potrafi opowiadać godzinami, jak wiele dokonał, gdzie on to nie był i jak wiele od niego zależy. Potrafi snuć piękne marzenia o sobie jako głównym bohaterze. Pycha to stan, w którym człowiek zaczyna dopasowywać świat do własnego fałszywego ego. Na tym poziomie pychy człowiek myśli, że jest jedynym punktem odniesienia i perspektywą dla wszystkich i wszystkiego. A z takim człowiekiem naprawdę trudno żyć! Nic mu nie pasuje, wszystkich poprawia i ciągle doradza. Wciąż jest niezadowolony i denerwuje się na innych, którzy są na tyle odważni, by myśleć i czuć inaczej". Ponadto, jak powiedziałem wcześniej, pęka z zazdrości, gdy nie daj Boże dostrzeże w innym coś dobrego.

Przypomina mi się w tym miejscu taka oto historia: Gdzieś na końcu świata żyli sobie mnisi, którzy byli tak święci, że jedną nogą znajdowali się już prawie w Niebie. Klasztor, w którym mieszkali, znajdował się w przepięknej zielonej krainie, gdzie oprócz drzew nie było prawie nic. Mnisi na co dzień zajmowali się duszpasterstwem, bo do ich klasztoru przychodziło wielu ludzi, by uczestniczyć w nabożeństwach i modlitwach, a poza tym, zbierali leśne jagody, zioła, czasami zaś na niedzielny obiad jakieś grzyby.

«W jaki sposób mogę ich kusić?», zastanawiał się nieustannie diabeł.

I doprowadził do takiej sytuacji, że jeden starszy mnich, choć nie zaś taki stary, szpiegował młodszego, bo miał odwagę myśleć i działać inaczej, miał inny styl mówienia kazań, niż to się utarło na przestrzeni dziejów w tym klasztorze, a poza tym, nie tańczył tak, jak ów starszy mnich chciał grać.

To doprowadziło do tego, że starszy mnich śledził młodszego, przyglądał mu się od stóp do głów, wszystko po to, aby móc w nim dostrzec choćby najdrobniejszą wadę. Ale nic nie znajdował. Deptał mu po piętach, wściekał się, obgadywał, krytykował i nawet klął. W końcu jednak zdecydował, że mocą swego autorytetu musi przystąpić do konkretnego ataku.

Pojawił się więc starszy mnich przed młodszym, kiedy ten pożywiał się kawałkiem chleba zanurzanego w źródlanej wodzie. «Cześć», powiedział starszy do młodszego, «Czy ty wiesz kim ja jestem?».

«Diabłem», odpowiedział spokojnie młodszy, «ponieważ szukasz dziury w całym, tylko dlatego, że nie tańczę tak jak chcesz mi grać, i to jest powodem, że czegokolwiek bym nie zrobił, zawsze będzie źle».

Kochani, myślę, że każdy z nas mógłby się odnaleźć zarówno jako starszy i jako młodszy mnich, bo albo to my patrzymy komuś na ręce, albo nam patrzą. I wcale nie dlatego, że ktoś sobie nie radzi, nie jest wystarczająco zdolny, ale dlatego, że to jest ta osoba, która raz, czy drugi mi podpadła, która myśli inaczej niż ja, nie przyklaskuje moim pomysłom, jest ode mnie lepsza w tym, czy tamtym…

Jak widać, pycha też jest jadalna. Znamy takich ludzi najedzonych pychą. Tacy ludzie, jak zauważa Mariusz Gajewski: "z nikim się nie liczą. Myślą, że są najważniejsi. Są owładnięci pychą, aż do takiego stopnia, że nie potrafią właściwie kochać". I najgorsze w tym wszystkim jest to, że każdy z nas w większym lub mniejszym stopniu ma z tym problem.

Z łatwością przychodzi nam poprawianie innych, prostowanie świata na własną modłę, swoje wady i braki łatwo akceptujemy, ale nie ma w nas zgody, że moi bliźni nie są idealni i nie muszą tacy być. Nie potrafimy dostrzec, że każdy ma swoją drogę do Boga. Krytykujemy innych i wypominamy im cokolwiek się da, zapominając, że ten człowiek, jeśli naprawdę ma z czymś problem, być może wykonuje ogromną pracę, by się zmienić, ale my tego nie widzimy, bo przecież w nim nie siedzimy! Kochani, jak to mówią – nieszczęścia chodzą parami – Ja i moja pycha!

Dlaczego więc tak to jest, że pokora to piękna młoda dziewczyna, którą każdy zachwala, ale nikt nie chce jej pojąć za żonę? Dlaczego na widok niektórych nóż w kieszeni nam się otwiera? Dlaczego uważamy się za lepszych od innych, że ja to jestem ktoś, ale tamten… I dlaczego zazdrośni o czyjeś dary, talenty, łaski – deprecjonujemy ich – poniżając, wyśmiewając, udowadniając wszystkim wokoło, że ta zaleta mojego bliźniego jest jego wadą, którą trzeba wytknąć i wyśmiać! Dlaczego tak to jest? Na to pytanie także odpowiemy sobie trochę później...

Kazanie pasyjne - czwarta niedziela Wielkiego Postu.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama