Percewal, czyli jak wiejski głupek został rycerzem

Próba interpretacji bajki o znaczeniu uniwersalnym dla ludzi wszystkich czasów


Joanna Gorecka-Kalita

Percewal, czyli jak wiejski głupek został rycerzem

Wędrowny, samotny rycerz, niosący sprawiedliwość na ostrzu miecza. Święty Jerzy walczący ze smokiem. Postać idealna. Nawet ośmieszony przez Cervantesa w „Don Kichocie", nawet zepchnięty w ludowość przez baśnie i podania czy zbanalizowany przez popkulturę, rycerz broni się dzielnie, będąc dla nas nadal punktem odniesienia w sprawach czci i honoru. Urodziwy, mężny, odważny, szczodry, świetnie odziany, o dwornym obyciu i manierach - taki jest bohater średniowiecznej powieści arturiańskiej. Od początku do końca ukształtowany i bez skazy, broni słabych i bezbronnych, służy damie serca, walczy w obronie chrześcijaństwa... no i oczywiście szuka świętego Graala. A jednak bohater XII-wiecznej „Opowieści o Graalu" Chrétiena de Troyes - a więc powieści, która dała literacki początek mitowi poszukiwania świętego Graala -jest postacią zupełnie odmienną od typowego rycerza; postacią, która wraz z powieścią przebywa niezwykłą drogę

diabli to czy anieli?

Kiedy go poznajemy, nie ma imienia. Choć nie jest już dzieckiem, określa go wyłącznie relacja do matki - jest „synem Pani Wdowy". Bardziej niż młodego szlachcica, przypomina prostaczka: jedzie sobie wesoło na koniku przez las, w zgrzebnym odzieniu, po to, by doglądać bronowania matczynej ziemi; dla rozrywki ciska oszczepami po lesie. Ale oto na swej drodze spotyka pięciu zbrojnych rycerzy - a właściwie najpierw słyszy szczęk oręża, który interpretuje w sposób czyniący zeń już nie tyle prostaczka, ile wioskowego głupka:

„(...) na mą duszę,
Prawdę mi rzekła pani matka,
Kiedy prawiła mi, że diabły
Najstraszniejsze są na świecie!".

Resztę matczynej nauki postanawia jednak zignorować. Matka powiedziała mu bowiem, by spotkawszy diabła uczynił znak krzyża, on zaś buńczucznie postanawia, że lepiej będzie cisnąć w Złego oszczepem. Ale w tej chwili „diabły" wyłaniają się z lasu i oczy młodzieńca uderza blask pancerzy, hełmów i kopii - wszystko aż lśni od złota, srebra i szlachetnych kamieni - każąc mu radykalnie zmienić ocenę sytuacji:

„(...) Wybacz mi, słodki Boże!
Toż twych aniołów tu oglądam (...)
Bajęd mi matka nie gadała,
Kiedy prawiła, że anieli
Piękniejsi są nad wszystko inne,
A jeno Bóg piękniejszy od nich".

Młodzieniec uznaje natychmiast, że najro-ślejszy z rycerzy jest z pewnością Bogiem właśnie - zgodnie zatem z nauką matki pada na twarz i zaczyna klepać wszystkie znane sobie pacierze... Rozmowa rycerzy z młodzieńcem jeszcze bardziej uwidacznia jego głupkowa-tość; na żądanie konkretnych informacji, odpowiada gradem pytań trzyletniego dziecka: „Czy jesteście Bogiem? Nie? To kim? A kto to taki ten rycerz? A co to? A to? A to?" - dopytuje się, wskazując poszczególne części uzbrojenia. „Kopia? A nią się rzuca? Nie? E, to moje oszczepy lepsze. Ale ta kolczuga to ładna, taka błyszcząca! Do czego służy? Naprawdę? Nie daj Boże, by jelenie takie nosiły, bo nic bym nie upolował. A wyście się w tej kolczudze urodzili?".

Rycerz, jak nakazuje mu dobre wychowanie, cierpliwie udziela odpowiedzi, choć jego towarzysze stwierdzają, że traci czas - wszak „Walijczycy są głupsi od cieląt!" - opowiadając młodzieńcowi o królu Arturze, który pasował go na rycerza. Przygłupek postanawia oczywiście zostać rycerzem, trochę jak dzisiejsze dziecko marzy o zostaniu strażakiem - jest jednak na tyle „duży", by ów zamiar natychmiast próbować wprowadzić w czyn po powrocie do domu.

synalek mamusi

Okazuje się jednak, że to coś więcej niż dziecięca mrzonka. Matka, dowiadując się o postanowieniu syna, z rozpaczą wyjawia mu tajemnicę rodzinną: rzekomy prostaczek pochodzi w rzeczywistości ze starego rycerskiego rodu; zarówno jego ojciec, jak i starsi bracia stracili życie w walce. Matka postanowiła wychować najmłodszego syna w całkowitej ignorancji, by uchronić go od takiego losu i zachować przy sobie, w pełni go od siebie uzależniając. Dziś nazwalibyśmy taką matkę zaborczą bądź toksyczną - średniowieczni autorzy nie lubią wydawać sądów, ufając inteligencji odbiorcy, nie ma jednak wątpliwości, że postawa matki jest sprzeczna z zasadami rycerskiego etosu. Wychowanie to przyniosło jedyne możliwe efekty: syn jest egoistycznym, bezrefleksyjnym, pozbawionym zdolności empatii arogantem. Śmierć ojca i braci, cierpienie matki, wszystko to spływa po nim jak woda po kaczce:

„(...) jeść mi duchem dajcie, matko!
Nie wiem, o czym mi gadacie,
Ale chęć mam wielką znaleźć
Króla, co rycerzy stwarza".

I rusza, wyekwipowany przez matkę w półchłopski, siermiężny przyodziewek, odebrawszy jeszcze ostatnie (i jednocześnie pierwsze) nauki dwornego zachowania: kiedy spotka damę lub dzieweczkę potrzebującą pomocy, niech natychmiast jej dopomoże, a przyniesie mu to chlubę; niech służy damom, a jeśli którąś pokocha, niech nie uczyni nic, co byłoby dla wybranki niemiłe! Starczy, że uzyska pocałunek - to już bardzo wiele - ale broń Boże nic więcej! Jeśli wybranka zechce dać mu

pierścionek, może go przyjąć w dowód miłości. I przede wszystkim, niech koniecznie chodzi do kościoła, by modlić się do Zbawiciela. „Matko, a co to jest kościół?" - pyta prostaczek. Okazuje się, że ignorancja, w której był chowany, nie ograniczała się do spraw tego świata. Matka odpowiada, wykładając mu przy tym w telegraficznym skrócie podstawowe fakty z życia Jezusa, które też najwyraźniej nie były mu dotąd znane.

Łyknąwszy prędko te nauki, synalek rusza w drogę niewiele mądrzejszy - i oczywiście nie trzeba długo czekać na kolejne katastrofy: myli drogocenny namiot z kościołem - bo przecież matka „powiedziała mi, że kościół to najpiękniejsze miejsce z wszystkich", a spotkaną w rzekomym kościele dzieweczkę natychmiast przemocą całuje: „Tego mnie matka nauczyła!". Zdziera jej też pierścień z palca - bo przecież matka powiedziała, że może go zabrać... Chwali jeszcze dziewczynę - to było lepsze niż pocałunki służek w domu matki, bo nie pachniało jej brzydko z ust!

jak głupek rycerzem został

Trafiwszy wreszcie na dwór króla Artura, poczyna sobie podobnie: wjeżdża konno do pałacu, wprost przed oblicze królewskie, zrzucając przy tym królowi kapelusz z głowy. Komiczny jest kontrast między eleganckimi manierami i uprzedzającą grzecznością rycerzy a grubiań-skim zachowaniem prostaka. A jednak... jest w tej scenie jakieś drugie dno. Dwór króla, jakkolwiek światowy, wydaje się miejscem dziwnie nieruchomym, jakby pogrążonym w letargu: król siedzi zatopiony w smętnych myślach, rycerze o czymś sobie gawędzą; dowiadujemy się, że króla spotkało przed chwilą srogie upokorzenie - zły Czerwony Rycerz znieważył jego i królową - i nikt z obecnych nie zareagował. A z drugiej strony młody dzikus, który - choć wydaje się burzyć statyczne i szacowne dekoracje samą swą obecnością - wnosi w ten świat nową dynamikę. Nie słucha oczywiście tego, co król do niego mówi. Uczyń mnie rycerzem, królu! I to natychmiast! Bez zbędnego gadania! A w ogóle chcę być Czerwonym Rycerzem, takim jak ten, co cię obraził. Daj mi, królu, jego zbroję!

Tu już miarka się przebrała. Seneszal Ke, stary arturiański złośliwiec, nie wytrzymuje i ze zgryźliwą ironią mówi: Ależ proszę, przyjacielu, masz rację! Nie czekaj, idź i weź sobie tę zbroję, jest twoja!

Król udziela seneszalowi srogiej reprymendy - jakże można być tak nieuprzejmym, tak podpuszczać biednego naiwniaczka, który teraz pójdzie przecie na pewną śmierć... Ale w chwili, gdy młodzieniec zbiera się do wyjścia, wydarza się coś dziwnego. Młoda dziewczyna śmieje się do niego i odzywa w te słowa:

„Młodzieńcze, jeśli żyć ci dane,
To serce moje tak mi mówi,
Że w świecie całym nikt nie znajdzie (...)
Lepszego niźli ty rycerza.
Tak myślę, wierzę, jestem pewna".

Najlepszy rycerz? Ten chłopek-roztropek niespełna rozumu? Wolne żarty. No i kto to mówi? Jakiś sędziwy mędrzec? Święty pustelnik? Dziewczyna! Ale ta dziewczyna od ponad dziesięciu lat się nie roześmiała, aż do tej chwili. A do tego jest jeszcze dworski wariat (to jeszcze nie czas błaznów, ówcześni wariaci na dworach byli autentyczni), który zwykł był powtarzać przepowiednię:

„Ta dziewka się nie roześmieje,
Po dzień, w którym zobaczy tego,
Który rycerską chwałą swoją
Przewyższy wszystkich bez wyjątku".

Głupek, dziewczyna, wariat... Dobrane towarzystwo! A jednak jesteśmy zaintrygowani. Idziemy więc za młodzieńcem, który przed pałacem zaczepia Czerwonego Rycerza, żądając od niego jego zbroi -już z niej wyskakuj, to rozkaz! Dla rycerza żądanie nieuzbrojonego pętaka to oczywiście żart; uderza natręta drzewcem kopii niby kijem po grzbiecie, by go przepędzić. Ów jednak chwyta swój oszczep - broń typowo myśliwską, nieużywaną w rycerskiej walce - i ciska wprost w oko przeciwnika, kładąc go trupem na miejscu...

Marzenie młodzieńca się spełnia: ma zbroję, miecz, rumaka - w swoim odczuciu już jest rycerzem. Rusza więc w dalszą drogę, by z nastaniem nocy trafić do domostwa pewnego starszego szlachcica. „Witam cię, panie, bo tak mnie matka nauczyła!". Hm... Mężczyzna po pierwszych słowach młodzieńca zdaje sobie sprawę, z kim ma do czynienia. Dostrzega jednak potencjał drzemiący w tym głuptasie. Bierze więc na siebie niejako ojcowską rolę, postanawiając dopełnić edukacji chłopca. Uczy go rycerskiego rzemiosła: jazdy w siodle i fechtunku; rycerska natura sprawia, że młodzieniec radzi sobie świetnie. Potem kolej na zasady etyki rycerskiej: nigdy nie zabijać pokonanego przeciwnika, który prosi o łaskę; pamiętać też o tym, że milczenie jest złotem - nie mówić zbyt wiele i nie wykazywać się nadmierną ciekawością. No i wreszcie, nie mówić przy każdej okazji, że tak matka powiedziała! „To co mam powiedzieć?" - pyta rozbrajająco młodzieniec.

„Powiedz - wzdycha mężczyzna - że powiedział ci to wasal, który przypiął ci ostrogi".

Kolejny etap drogi to... edukacja miłosna. Młodzieniec, zupełnie już „nieobciachowy", choć nadal bezimienny, trafia do zamku pięknej Blanchefleur. Wszystko świetnie się składa: dziewczyna potrzebuje pomocy w walce z

oblegającym ją przeciwnikiem, nasz bohater dzięki temu zdobywa prawdziwe rycerskie szlify... oraz serce i ciało dziewczyny. Mimo to postanawia ją opuścić - obiecując oczywiście, że powróci - czuje bowiem, że teraz, gdy jest już spełnionym młodym mężczyzną, musi udać się do matki, którą zostawił był nieprzytomną, powaloną cierpieniem, kiedy beztrosko wyruszał w drogę.

zamek króla Rybaka,

czyli doświadczenie upadku

I tu następuje zaskakujący punkt zwrotny. Właściwie bowiem moglibyśmy spodziewać się końca opowieści: odwiedziny u matki, potem ślub z dziewczyną, żyli długo i szczęśliwie itd. Ale na drodze młodzieńca pojawia się tajemniczy zamek Króla Rybaka. Określenie „pojawia się" jest właściwe, bo ten dziwny zamek raz jest, raz go nie ma... Ukazuje się oczom młodzieńca w głębi doliny, w której najpierw niczego nie było widać prócz ziemi i nieba. Pan zamku, złożony tajemniczą niemocą, przyjmuje gościa z wszelkim honorami. Ale podczas ich rozmowy w komnacie dzieją się niezwykłe rzeczy. Najpierw pojawia się młodzieniec, niosący białą kopię, z której żeleźca spływa kropla krwi. Nasz bohater patrzy z zadziwieniem - jak to możliwe? Skąd ta krew? - ale nie pyta o nic. Pamięta przecież, że nie wypada dużo mó-

wić i że mogłoby to zostać źle odebrane... W ślad za krwawiącą kopią pojawia się kolejny orszak: dwaj młodzieńcy niosą złote kandelabry - w każdym płonie po dziesięć świec - a piękna dziewczyna niesie w dłoniach „graala", złote naczynie wysadzane drogimi kamieniami, rozsiewające taki blask, że kandelabry wydają się przy nim gasnąć. Orszak znika w komnacie, a młodzieniec, choć siedzi jak na szpilkach, nie odważa się zadać pytania: „Dla kogo niosą tego graala?". Jego mentor mówił mu przecież, że nie należy...„Boję się" - wtrąca w tym momencie tekstu narrator - „że nic dobrego z tego nie wyniknie, bo i milczeć zbyt wiele czasem można, a on zaiste bardziej milczy, niżby należało!". Młodzieniec obiecuje sobie, że zada pytania nazajutrz. Ale z nastaniem dnia tajemniczy zamek jest pusty: nie ma w nim żywej duszy, tylko koń bohatera czeka na niego u wrót. Nikt nie odpowiada na jego wołania; most zwodzony sam się opuszcza i podnosi. Może poszli do lasu? Rad nierad, wyrusza w drogę; pod lasem spotyka dziewczynę, której opowiada o dziwnej przygodzie.

- „Widziałeś kopię? - pyta. -A jakże, widziałem.
-I nie spytałeś, dlaczego krwawi? -Ani słowem.
- Bóg mi świadkiem, źle uczyniłeś. A czy widziałeś graala?
- Oczywiście!
-Aspytałeś, dokąd go niosą?
- Słowa nie powiedziałem.
- Na Boga, to jeszcze gorzej. A jak ci na imię, przyjacielu?
»A on, co nie znał swego imienia,
Nagle je odgadł i powiedział,
Że zwie się Percewalem z Walii«".

Ta dziwna rewelacja pociąga za sobą kolejne. Dziewczyna, która nazywa go „Percewalem nieszczęsnym", wyjawia mu, że pytania - gdyby je był zadał - miałyby moc uzdrowienia chorego króla i przywrócenia życia Ziemi Jałowej. Zaś z faktu ich niezadania wynikną kolejne nieszczęścia, którym Percewal będzie winien. To zaskakujący zwrot w historii bohatera, który właściwie cały czas był na prostej wznoszącej - a oto nagle poniósł klęskę. Czym zawinił, skoro cały czas starał się dobrze zachować? Może aż za bardzo się starał. Może nadal, tak jak na początku, był skupiony na sobie, na tym co powinien, a czego nie powinien. Nadal definiował się przez relację do innych - nieustannie wszak myślał o słowach swego nauczyciela, tak jak przedtem o przestrogach matki. Nie wybił się na niepodległość i dlatego nie umiał rozpoznać zasadniczej odmienności spotkania z sacrum, jakim ponad wszelką wątpliwość - choć graal, jak można zauważyć, nie jest tu jeszcze jednoznacznie określony świętym graalem - było widzenie tajemniczych przedmiotów w zamku Króla Rybaka. Nie odważył się puścić ręki matki ani zastępczego ojca, by wyjść na spotkanie Tajemnicy. Nie spytał dziecinnie: „a co to?", ale też nie zadał dwóch kluczowych pytań wiążących się z zapytaniem o sens życia: „dlaczego?" i „dokąd, po co?".

Dzięki tej porażce otrzymał jednak - czy też zostało mu objawione - imię. Jest w tym jakaś fundamentalna, gorzka prawda o człowieczeństwie, które definiuje się bądź dopełnia dopiero przez doświadczenie upadku.

odkryć, kim jestem

Percewal, by podnieść się z tego upadku, przysięga szukać odpowiedzi na owe niezadane pytania. Problem w tym, że nadal nie ma pomysłu, jak to zrobić. Przykłada bowiem do tego poszukiwania świecką, rycerską miarę: przemierza kraj od turnieju do turnieju, pogrążając się przy tym w swoistej duchowej amnezji: „Percewal, jak opowieść mówi, Pamięć ze szczętem tak postradał, Że i o Bogu nie pamiętał. Pięć razy kwiecień z majem minął (...) A on i nie wszedł do kościoła, Bogu na krzyżu czci nie oddał. (...) I wciąż wędrował, poszukując Przygód niezwykłych i straszliwych: Tyle ich na swej drodze spotkał, Że wielce w nich się wypróbował (...). I w taki sposób lat pięć spędził: Ni raz o Bogu nie pomyślał". Amnezja Percewala nie dotyczy jedynie Boga - traci on też całkowicie poczucie czasu: „Nie miał nijakiej świadomości/ Jaki był dzień i pora roku" - choć właściwie jedno wynika z drugiego, czas średniowieczny wyznaczany jest bowiem godzinami nabożeństw i dniami świąt. Po pięciu latach chaotyczna droga bohatera krzyżuje się jednak nagle z drogą całkowicie odmienną: gdy podróżuje konno w pełnej zbroi, spotyka na pustkowiu pieszy orszak dam i rycerzy, bosych, w pokutnych szatach. Zaskoczeni, zwracają się do niego z wyrzutem: „(...) Piękny panie, Czy wy w Chrystusa nie wierzycie? (...) Grzechem jest wielkim nosić zbroję W dniu, w którym Jezus oddał życie". Jest Wielki Piątek. Percewal słucha, jak pokutnicy przypominają mu treść Credo. Znów,

jak w pierwszej scenie z rycerzami, zadaje pytania. „Skąd przychodzicie?". „Od świętego pustelnika". A co tam robiliście?". „O co go prosiliście? Czego szukaliście?".

„Czego, panie? - jedna z dam rzecze -
Duchowej rady i spowiedzi:
To przecie najważniejsza z rzeczy
Jaką ma chrześcijanin czynić,
Jeśli się Bogu chce podobać".

Percewal płacze. Tak, jak przedtem chciał znaleźć króla Artura, teraz pragnie dotrzeć do świętego pustelnika. W ten sposób pokutnicy kierują go na właściwą drogę, zarówno w przenośnym, jak i w dosłownym znaczeniu:.

„Idź, panie, prosto ową ścieżką,
Tą samą, którąśmy przybyli,
Co przez gęstwinę leśną wiedzie,
A zważaj pilnie na gałązki,
Które my sami, dłońmi swymi,
Po drodze żeśmy powiązali.
Takieśmy znaki uczynili,
By nie zabłądził nikt na drodze,
Kto do świętego męża pójdzie".

Percewal podąża więc przez mrok lasu i własnej duchowej pustyni ku światłu. Ta droga była zapisana w jego imieniu: perce, percer znaczy „przebijać", val to „dolina". Jest tym, który ma przejść przez ciemną dolinę, przebić się przez ciemność. W nieukończonej powieści Chrétien de Troyes pozostawia swego bohatera w Niedzielę Wielkanocnąw pustelni, u progu kolejnej drogi. Być może, jak się na ogół przyjmuje, to śmierć autora nie pozwoliła mu dokończyć opowieści o losach Percewala. A może zdawał sobie sprawę, że ta droga z natury swojej jest niedokończona, że prowadzi poza horyzont powieści?

 

dr Joanna Gorecka-Kalita, historyk literatury, tłumaczka z języka francuskiego, autorka książek dla dzieci

opr. aw/aw



List
Copyright © by Miesięcznik List 07-08/2010

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama