Mazury są coraz bardziej zanieczyszczone - z winy turystów i użytkowników jachtów
Mazurskie jeziora, nasze dobro narodowe, kandydat na finałowej liście do miana cudu świata, giną na naszych oczach. Ich piękno przyciąga tysiące żeglarzy, dla których nikt nie przygotował odpowiedniego zaplecza sanitarnego.
Ścieki z jachtów i żaglówek trafiają wprost do wody, niszcząc wszystko co w niej żyje.
— Zawartość jachtowego zbiornika ściekowego wylana do jeziora tworzy „bombę” nieczystości o średnicy 2-3 metrów, która opada na dno i zanieczyszcza co najmniej 6 metrów sześciennych wody — mówi dr Maciej Grójec, prezes Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej „Korektywa” w Piaskach nad Jeziorem Bełtany. — Dodatkowo toalety jachtowe są spłukiwane wodą wzbogaconą o chemikalia, które rozpuszczają odchody i usuwają ich nieprzyjemny zapach. Niestety, substancje te są bardzo agresywne i zabójcze dla środowiska. Zawarty w ściekach fosfor i azot przyczyniają się do masowego rozwoju glonów i sinic. Woda z ich dużą zawartością przestaje być czysta i przejrzysta, mętnieje. Dodatkowo organizmy te obumierając, zużywają ogromne ilości tlenu, co prowadzi do powstania przydennych stref wód pozbawionych tlenu — tłumaczy dr Maciej Grójec.
Z badań przeprowadzonych na Uniwersytecie Olsztyńskim wynika, że w niektórych jeziorach przydenna strefa beztlenowa ma już kilka metrów i podnosi się o kilkanaście centymetrów rocznie. Niestety, liczba jachtów na mazurskich wodach zwiększa się z każdym sezonem. Coraz częściej przypominają one pływające domy, z kuchnią, łazienką i ubikacją. Obecnie po mazurskich jeziorach pływa kilkanaście tysięcy jachtów, każdy ma po ok. 5 członków załogi, co daje liczbę ok. 100 tys. żeglarzy, którzy myją się, piorą i załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne niemal wprost do wody mazurskich jezior. Na lądzie stutysięczne miasto nie mogłoby się objeść bez oczyszczalni ścieków, a równie licznych mazurskich żeglarzy nawet nikt nie pyta o to, co robią z zawartością jachtowych zbiorników ściekowych.
Liczba miłośników turystyki jachtowej wzrosła zwłaszcza w kilku ostatnich latach. Niestety, nie towarzyszył temu rozwój zaplecza technicznego i potrzebnej infrastruktury, jak to ma miejsce za granicą. Tam jachty mają zaplombowane zbiorniki na ścieki. Nie sposób ich opróżnić bez zerwania plomby, a do tego upoważnieni są tylko pracownicy specjalnych punktów odbioru ścieków. Tylko oni mogą zerwać zabezpieczenia, opróżnić zbiornik i założyć nową plombę. Jest to gwarancją, że żeglarz samowolnie nie wyleje zawartości zbiornika do jeziora. Taka usługa oczywiście kosztuje, więc samorządy lokalne nie muszą do tego dokładać. Ścieki wędrują do oczyszczalni i nie stanowią problemu dla środowiska. Odpowiednie służby mają uprawnienia, by kontrolować, czy jednostki pływające mają pozakładane plomby i mogą prosić o okazanie dowodu zapłaty za opróżnienie zbiorników ściekowych. Za niezaplombowane zbiorniki są wysokie kary. W Polsce takie punkty odbioru nieczystości muszą dopiero powstać. Trzeba też stworzyć prawo, które umożliwiłoby kontrolę jachtów. Ekolodzy zabiegają już o to od wielu lat, ale niestety bezskutecznie. Być może coś się zmieni dopiero, gdy jeziora zamienią się z cuchnący ściek, i uciekną turyści. — Brzydki zapach jest już teraz. Jezioro Nickie i Bełdany cuchną, zwłaszcza gdy jest duża fala, i woda skażona nieczystościami wypływa na powierzchnię. Kiedyś woda w jeziorach była tak czysta, że można było z niej robić herbatę, dziś już nikomu tego nie polecam. Cuchną też brzegi jezior, zwłaszcza po sezonie. Jachtowe ubikacje opróżniane są bowiem także w przybrzeżnych lasach — mówi dr Maciej Grójec.
Ekologiczna organizacja WWF od dawna apeluje o pilne stworzenia dla całego obszaru Jezior Mazurskich programu skutecznego systemu obioru ścieków z jachtów. — Jeśli szybko nie rozwiążemy tego problemu, wkrótce Mazury mogą przypominać krainę wielkich ścieków. Z powodu zanieczyszczenia wód możemy bezpowrotnie utracić unikatowe bogactwo przyrodnicze Mazur, w tym najcenniejsze gatunki ryb jak sieja i sielawa, wymagające czystej wody o dużej przejrzystości — mówi Piotr Nieznański, kierownik Działu Ochrony Przyrody WWF Polska.
Sytuacja mazurskich jezior w pewnym sensie przypomina los Bałtyku, który jest morzem niemal zamkniętym, mało słonym (średnie zasolenie jego wód powierzchniowych to 7,5 promila, a wód oceanicznych 36,6 promila), płytkim i słabo dotlenionym. Źródłem słonej, bogatej w tlen wody, są jedynie cieśniny duńskie, przez które przedostaje się ona tylko w czasie większych sztormów, czyli raz na kilka lat. Także tu problemem jest tłok. Szacuje się, że dziennie na morzu tym przebywa 2 tysiące statków. Zgodnie z wciąż obowiązującymi przepisami każdy statek, nawet pasażerski, może 12 mil od brzegu opróżnić swe zbiorniki z fekaliami i innymi ściekami wprost do morza. W skali roku trafia do niego ok. 1,6 miliarda litrów wody z łazienek, kuchni, i tej używanej np. do mycia pokładu. Nieczystości z toalet są spuszczane do morza ok. 100 milionów razy rocznie. Dodatkowo, z powodu zmian klimatu, nasze morze jest coraz cieplejsze, a wyższa temperatura powoduje obniżenie ilości tlenu w wodzie. Korzystają z tego bakterie, które szybko się rozmnażają i produkują siarkowodór. Jest on zabójczy dla fauny morskiej, niszczy ikrę.
Zdaniem naukowców zarówno morze, jak i duże jeziora odbudowują się bardzo powoli. W przypadku Bałtyku, nawet jeśli dzisiaj kraje nadbałtyckie wybudują wszystkie potrzebne oczyszczalnie ścieków, powstrzymają dopływ do morza chemikaliów i fekaliów, to trwałe rezultaty i tak będą widoczne dopiero za sto lat. Także jeziora są bardzo wrażliwe na zanieczyszczenia. Odprowadzanie przez dziesiątki lat do wody nieoczyszczonych ścieków bytowych i ścieków pochodzenia rolniczego sprawiło, że obecnie zaledwie około 10 proc. polskich jezior ma wody I klasy czystości.
Zdaniem WWF kompleksowym rozwiązaniem tego problemu powinien pilnie zająć się Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej we współpracy z Ministerstwem Środowiska, które odpowiadają za zarządzanie stanem sanitarnym polskich wód. Ogromną rolę w ochronie Mazur mają też decyzje samych samorządów. Uchwały Rad Gmin stanowiące prawo miejscowe mogą narzucić na właścicieli portów obowiązek odbioru i utylizacji ścieków z jachtów. — Niestety samorządy lokalne często nie zdają sobie sprawy z narastającego zagrożenia. Znam radnych, którzy nawet nie wiedzą, nad jakimi jeziorami leżą ich gminy. Samorządy chcą czerpać zyski z turystyki, ale traktują to jak coś, o co nie trzeba się troszczyć — ubolewa dr Maciej Grójec.
opr. mg/mg