Ariel Szaron - polityk i prawdziwy mąż stanu
Starzy Żydzi, pamiętający II Rzeczypospolitą, porównywali go do Piłsudskiego. On sam lubi porównanie do generała de Gaulle'a. Od 53 lat poświęcił się jednemu celowi - zapewnieniu swojemu krajowi i narodowi bezpieczeństwa. Czasem metodami, które sprawiły, że mówiono o nim per „rzeźnik", czasem przy użyciu bardzo subtelnych instrumentów politycznych.
W minionym roku Ariel Szaron dokonał niemożliwego. Po raz pierwszy od chwili powstania państwa Izrael zaczęto mówić o realnej możliwości pokoju pomiędzy Żydami i Arabami. I w ubiegłym tygodniu nad całym tym procesem zawisł znak zapytania. Premier Szaron doznał rozległego wylewu krwi do mózgu i walczy o życie w jerozolimskim szpitalu. Odchodzi jeden z ostatnich ojców założycieli państwa Izrael. A przede wszystkim człowiek, który nie nadużywając słowa „pokój", prawie do niego doprowadził.
Życiorys Ariela Szarona to materiał na niejeden dobry film, zarówno sensacyjny, jak i dramat polityczny. Przypominają o nim gazety codzienne, warto więc tylko wspomnieć o korzeniach rodziny wywodzącej się z Brześcia Litewskiego, która już w 1921 roku wyemigrowała do Palestyny (wówczas brytyjskiej). Tam 27 lutego 1928 roku w moszawie Kfar Malal na równinie Szaron w Galilei urodził się Ariel Schoenermann. Od 14 roku życia jest członkiem tajnej organizacji wojskowej Hagana broniącej żydowskich osadników przed napaściami arabskich sąsiadów, ale mającej na celu stworzenie niepodległego państwa żydowskiego w Palestynie. W niepodległym Izraelu bierze udział we wszystkich wojnach obronnych. Po wojnie sześciodniowej w 1967 roku zostaje najmłodszym generałem w armii uznawanej za najlepszą armię świata. Podczas wojny Jom Kippur w 1973 roku jego samowolny rajd pancerny na Kair przechylił szalę zwycięstwa na stronę Izraelczyków, ratując państwo, a samego Szarona zaprowadziwszy przed sąd za niesubordynację. Notabene tylko ostra interwencja ówczesnej premier Gołdy Meir powstrzymała wtedy generała przed zajęciem stolicy Egiptu. Uwolniony od zarzutów, staje się niemal bohaterem narodowym Izraela. Wykorzystując swoją popularność, wkracza do polityki. Od 1977 niemal nieustannie zasiada w kolejnych izraelskich rządach. Jest ministrem prawie wszystkiego: obrony, rolnictwa, przemysłu i spraw zagranicznych, a od 2001 r. premierem, najpopularniejszym i najwyżej ocenianym w historii Izraela.
Trudno w życiorysie Szarona pominąć jeszcze dwie rzeczy: dziesięć lat dowodzenia elitarną brygadą spadochronową i zamiłowanie do wsi. To w wiejskim, skromnym domu w Galilei dopadł go ciężki wylew.
Trudno również zapomnieć o powodach, dla których ciężka choroba Szarona wywołała radosne demonstracje wśród Palestyńczyków. Na początku lat pięćdziesiątych dowodzi tak zwaną ochotniczą Jednostką 101, która dokonywała odwetowych rajdów na terytoria arabskie. Dorobił się wówczas po raz pierwszy przydomka „rzeźnik". Po raz drugi mówiono tako Szaronie w 1982 roku, po wojnie w Libanie, podczas której libańscy chrześcijanie, przy milczącej zgodzie żołnierzy izraelskich, zmasakrowali palestyńskie obozy Szabra i Szatila, zabijając tysiące cywilów.
Po tej masakrze Szaron był nieustannie ściągany po sądach, ale Jasir Arafat i jego terroryści musieli uciekać z Libanu.
Cień Arafata, aż do ubiegłego roku, krążył za Szaronem. Kiedyś, jako generał, nie zdecydował się na wydanie rozkazu likwidacji palestyńskiego przywódcy. A potem, kiedy Arafat miesiącami i latami blokował możliwość porozumienia między Izraelem a Palestyńczykami, Szaron miał mawiać, że żałuje zakazu wydanego w Bejrucie izraelskim strzelcom wyborowym. Dopiero śmierć starego wroga otworzyła szansę na porozumienie. I tylko Ariel Szaron - człowiek, który został ciężko ranny w obronie własnego kibucu, który zakładał osiedla izraelskie na Zachodnim Brzegu Jordanu, mógł sobie pozwolić na to, by jednostronną decyzją zlikwidować osiedla w Strefę Gazy i oddać ją Palestyńczykom, jako zalążek przyszłego państwa. Tylko Szaron mógł sobie pozwolić na budowę muru, który skutecznie zatrzymał arabskich terrorystów, sprawiając, że na przystankach autobusowych i w restauracjach Hajfy, Tel Awiwu i Jerozolimy zrobiło się bezpieczniej. Wreszcie tylko on mógł sobie pozwolić na obietnicę ostatecznego uregulowania konfliktu i na oddanie Arabom Zachodniego Brzegu.
Bo jest (był?) Szaron jednym z niewielu polityków o randze męża stanu. Politykiem, który zrozumiał, że wobec tendencji demograficznych, czyli szybkiego wzrostu populacji arabskiej, Izrael w ciągu kilkunastu lat stanie przed dramatycznym pytaniem. Albo dopuścić do tego, by w demokratycznych wyborach zwyciężyli Palestyńczycy, a następnie obrócili zbudowaną przez Żydów potęgę Izraela na nowy Holocaust, albo wprowadzić nowy apartheid, który niczego nie załatwi, a zniszczy wizerunek państwa żydowskiego w świecie. Trzecim wyjściem - wybranym przez Szarona - stała się separacja Żydów i Arabów oraz uparte dążenie do wprowadzenia w życie planu pokojowego. Dodajmy, że Szaron jako realista nie wierzył w pokój rozumiany idealistycznie. Uważał, że celem Arabów jest zniszczenie państwa izraelskiego i jedyną gwarancja pokoju jest dla niego siła zbrojna Izraela. Taka, która zagwarantuje, że nikt z sąsiadów nie odważy się go zaatakować.
Najpoważniejszym problemem w stosunkach palestyńsko-izraelskich była i jest Jerozolima. Dlatego Szaron uparcie zabiegał, by Stany Zjednoczone zaakceptowały jego plan przewidujący pozostanie starej części Jerozolimy w granicach Izraela. List prezydenta USA gwarantujący, że plan pokojowy Busha pozwoli Izraelowi zachować władzę nad jerozolimskim starym miastem oraz kierujący wracających do Palestyny uchodźców arabskich na teren państwa palestyńskiego został ogromną większością zaakceptowany przez Senat USA. Rok 2006 miał być pierwszym od II wojny światowej rokiem pokoju izraelsko-palestyńskiego. Czy będzie, zdecyduje tak krucha okoliczność jak stan zdrowia starego i cierpiącego na gigantyczną nadwagę człowieka. Nikt nie ma bowiem wątpliwości, że bez Szarona szansę na pokój są znikome. Tylko on mógł sobie pozwolić na niesłychanie ryzykowne naciski na USA. Ale to właśnie generał Szaron był przewodnikiem młodego George'a W. Busha w trakcie jego pierwszych wizyt w Izraelu. Tylko on mógł zagwarantować, że osadnicy, których 40 lat temu wysyłał na Zachodni Brzeg, wrócą, nie wywołując buntu. I tylko on gwarantował, że w razie jakiejkolwiek nielojalności ze strony władz palestyńskiej Autonomii nie zawaha się przed wysłaniem czołgów i samolotów.
A przede wszystkim tylko jemu ufali obywatele Izraela. Tak bardzo, że kiedy ogłosił, iż występuje z partii Likud i zakłada nową partię Kadima (nadzieja), to w sondażach natychmiast partia ta stała się niekwestionowanym faworytem wyborów powszechnych rozpisanych na 20 marca.
Lekarze mówią, że Ariel Szaron, nawet jeśli przeżyje, to do polityki nie wróci. Nadzieję mają tylko ci, którzy bez względu na wyznanie modlą się o wyzdrowienie premiera Izraela. W rzeczywistości zaś modlą się o to, by w Ziemi Świętej zapanował pokój.
W sklepikach z pamiątkami na terenie Izraela można kupić koszulki z napisem: Ameryko, nie obawiaj się, Izrael jest Twoim sojusznikiem. Wciąż je sprzedają, ale kondycja psychiczna Izraela jest coraz gorsza. Żelazna determinacja ojców założycieli została zastąpiona przez wygodę pokolenia, które służbę w armii traktuje jako przykry obowiązek. Temu pokoleniu chciał dać Ariel Szaron szansę życia w warunkach porównywalnych z życiem ich europejskich i amerykańskich rówieśników. Teraz walczy o własne życie. W chwili, gdy kończę ten artykuł agencje przyniosły informację, że zaczął samodzielnie oddychać. Oby spełniła się nadzieja, która pozwoli swobodniej oddychać całemu światu oczekującemu na spełnienie się politycznego cudu - spokoju w Ziemi Świętej.
Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie komentator międzynarodowy tygodnika „Wprost"
opr. mg/mg