Rozliczyć przeszłość w imię przyszłości

Rozmowa z Lechem Wałęsą na temat stanu wojennego (fragment książki "Stan wojenny - wspomnienia i oceny" pod red. Jana Kulasa "BERNARDINUM" 1999)

4 listopada 1981 r. odbyło się spotkanie "wielkiej trójki": prymasa Glempa, generała Jaruzelskiego i przewodniczącego Wałęsy. Czy liczył Pan wtedy na trójporozumienie?

Taką koncepcję przedstawiłem na I Zjeździe "Solidarności", gdyż od jakiegoś czasu wierzyłem w taką możliwość, choć do końca byłem nieufny. Na tym spotkaniu było dokładnie widać ówczesny podział sił. Jaruzelski moim zdaniem tylko udawał, że szuka rozwiązań kompromisowych, że chce je znaleźć, tylko "zła" "Solidarność" mu na to nie pozwala. Ale tak naprawdę nie miał nic do zaoferowania. Ja miałem propozycje, które rozwiązałyby wtedy podstawowe problemy i powinny usatysfakcjonować władze. Lecz one nie chciały porozumienia. Wyrok był już wydany, gotowa była koncepcja rozbicia "Solidarności". Więc to spotkanie nie mogło doprowadzić do czegoś konstruktywnego. Zakończyło się impasem bez rezultatów.

Czy można było uniknąć stanu wojennego?

Nie mieliśmy żadnych szans na uniknięcie tego. Stan wojenny był bowiem przygotowywany od dawna. Winę próbowano zrzucić na mnie i bardziej radykalnych związkowców, ale bez względu na to co byśmy zrobili, władza i tak ten stan by wprowadziła. Już od połowy 1981 r. oni prowadzili konsekwentnie "propagandę chaosu". Jesienią zawalił się system kartkowy i związek musiał się włączyć w naprawianie kraju. To spowodowało coraz częstsze oskarżanie "Solidarności" o dążenie do zagarnięcia władzy. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Pod koniec listopada w Warszawie zaatakowano strajkujących studentów Wyższej Szkoły Pożarniczej. Wtedy byłem już przekonany, że ta pacyfikacja jest przymiarką do większej rozgrywki siłowej. Następnego dnia w Radomiu na spotkaniu przewodniczących regionów zorientowałem się, że władze tak manipulują, aby odłączyć mnie od masy związkowej na zasadzie: dobry Wałęsa - źli radykałowie związkowi. Dlatego powiedziałem wtedy z premedytacją bardzo ostre słowa o konfrontacji, aby nie dać się oddzielić. Przeczuwałem jednak, że w razie czego nie mamy najmniejszych szans.

12 grudnia w nocy kończyło się ostatnie posiedzenie Komisji Krajowej. Czy już wtedy otrzymał Pan jakieś sygnały o nadciągającym zagrożeniu?

Ja wiedziałem, co się dzieje, choć nie dostawałem żadnych oficjalnych meldunków, tylko pojedyncze sygnały. Od wojewody Kołodziejskiego dowiedziałem się, że wokół Trójmiasta prowadzona jest operacja PIERŚCIEŃ - niby akcja porządkowa dla tutejszego półświatka. Przed północą poinformowano mnie, że już są przerwane wszystkie połączenia telefoniczne i teleksowe. Zakończyłem więc obrady i pojechałem do domu. Czułem, że to już koniec i przez cały czas myślałem o tym, jak ustawić związek i siebie w tej sytuacji, jak dalej to wszystko poprowadzić. Żaden zorganizowany opór nie miał wtedy szans. Chodziło mi głównie o to, aby uniknąć starcia fizycznego i rozlewu krwi. Ale później doszło do tragedii w Kopalni "Wujek", bo władza chciała wszystkim pokazać, że się nie cofnie nawet za cenę krwi.

Stan wojenny przedłużył się praktycznie do kilku lat. Czy w tym czasie liczył Pan jeszcze na zwycięstwo "Solidarności"?

Ja już w momencie internowania powiedziałem: Panowie -przegraliście. Wbiliście sobie ostatnie gwoździe do trumny. Ale to ja będę zwycięzcą. Na kolanach przyjdziecie do mnie. I tu przesadziłem, bo długo tych "kolan" nie mogli mi wybaczyć. Wierzyłem, że mimo tego uderzenia w związek kiedyś my będziemy zwycięzcami, bo tak bardzo byłem pewny słuszności wybranej przez nas drogi.

Co umożliwiło "Solidarności" przetrwanie tych trudnych lat?

Przede wszystkim wsparcie ze strony Kościoła. Polski Kościół zawsze był z narodem i jego rola w dążeniu do dialogu i porozumienia była ogromna. W ogóle powstanie "Solidarności" bez Kościoła i Ojca Świętego nie byłoby możliwe. Nasz papież swoją wizytą w 1979 r. przygotował grunt pod ogólną solidarność - wtedy ujawniły się miliony ludzi, którzy myśleli i czuli podobnie. W stanie wojennym dzięki nieustannemu wsparciu Kościoła "Solidarność" się nie rozpadła. Gdyby nie to, walka końcowa byłaby na pewno krwawa i odciągnęłaby w czasie możliwość zawarcia porozumienia. Ja przecież też nie robiłbym tego wszystkiego, gdybym nie był głęboko wierzący. Nieraz mnie chciano kupić i składano kuszące oferty, ale nie dałem się złamać, chociaż krążyły na ten temat różne pogłoski.

Czy podczas osobistych spotkań z Janem Pawiem II otrzymywał Pan jakieś sugestie co do tego, jak postępować w tak trudnej i nietypowej politycznie sytuacji?

Myśmy rozumieli się bez słów, bo ja jestem człowiekiem zawierzenia i moje myślenie jest podobne. Rozmawialiśmy o Polsce, ale nie w kategoriach instruktażu. Ojciec Święty zawsze znajdował dla mnie czas, kiedy tego potrzebowałem -nie tyle ze względu na mnie, co na te 10 milionów ludzi, które reprezentowałem. Te spotkania były więc uhonorowaniem całej podziemnej "Solidarności". Do dziś mam dostęp do Niego zawsze, kiedy bym tego potrzebował, ale staram się tej możliwości nic nadużywać, gdyż wiem, że jest On bardzo zajęty problemami całego świata.

W jaki sposób stan wojenny wpłynął na późniejsze zachowania i postawy Polaków?

Stan wojenny bardzo nas podzielił i przetrącił kręgosłup moralny narodu. To spowodowało, ze już nigdy nie odzyskaliśmy dawnego zapału i napędu do przeprowadzenia reform, do dziś zresztą. Wielu ludzi się złamało uznając, że nic się nie da już zrobić i dołączyło do władzy, wstępując na przykład do OPZZ. Pod parasolem stanu wojennego zmierzano zarówno do likwidacji "Solidarności", jak i posierpniowych aspiracji społeczeństwa. To był największy cios dla naszych emocji i ambicji twórczych. Wielką stratą była też emigracja tysięcy najzdolniejszych ludzi. Bardzo nas to wszystko osłabiło i pozbawiło energii na długie lata.

Czy stan wojenny zaprzepaścił także wszystkie zdobycze polityczne kształtującego się wcześniej społeczeństwa obywatelskiego?

Stan wojenny zakończył okres "dialogu o Polskę" rozpoczęty podpisaniem Porozumień Sierpniowych, a zaczął "wojnę o Polskę", która stała się praktycznie wojną domową. Dlatego uważam, że stan wojenny to była największa zbrodnia komuny. Wszystko inne można zrozumieć i nawet rozgrzeszyć. Ale w ostatecznym rozrachunku nie przegraliśmy, bo przecież najpierw obudziliśmy społeczeństwo i wygraliśmy 500 dni wolności, a później "okrągły stół" i demokrację.

"Okrągły stół" zakończył siedem lat "wojny polsko-jaruzelskiej". Czy wynegocjowane wówczas warunki kontraktu politycznego spełniały dostatecznie nadzieje i oczekiwania strony solidarnościowej?

Z dzisiejszej perspektywy wydaje się on słaby. Była to jednak jedyna szansa wymuszenia na komunistach oddania części władzy. Wiele osób z ówczesnego kierownictwa oficjalnie nielegalnego związku oceniało sytuację inaczej i musiałem podjąć decyzję wbrew kilku moim kolegom. Byliśmy wtedy jednak za słabi, żeby stawiać zbyt ostre warunki. Osiągnęliśmy maksimum tego, co wówczas można było uzyskać. Było to dobre posunięcie, bo dopiero dzięki niemu uruchomił się dalszy proces prowadzący do pluralizmu i demokracji.

Jak dziś z perspektywy minionych 17 lat należałoby potraktować sprawców stanu wojennego?

To nie jest takie proste, ale trzeba jednak rozliczyć przeszłość w imię przyszłości. Należy wykazać zdradę aparatu władzy wobec narodu, brak patriotyzmu, służalczość wobec Moskwy i inne niemoralne postawy. Ja nie miałem takich możliwości, bo rządziłem w takim dziwnym czasie, kiedy kończył się socjalizm, a zaczynał liberalizm i musiałem się koncentrować na innych sprawach. Ale wierzę, że obecne władze spowodują sprawiedliwe osądzenie autorów stanu wojennego i ujawnienie całej prawdy o nim.

Czy dziś można jeszcze naprawić ogrom krzywd, jakich doznały tysiące anonimowych ofiar stanu wojennego?

Tutaj prawdziwej sprawiedliwości nie da się osiągnąć. Ale obecna "Solidarność" otrzymała wreszcie zwrot reszty majątku zagrabionego w stanie wojennym. Ten majątek został zgromadzony przez 10 mln członków pierwszej "Solidarności" i honor nakazuje, aby przeznaczyć go na Instytut Pamięci o tym, jak rodził się ruch solidarnościowy, który doprowadził do obalenia komunizmu w Europie. Część tych pieniędzy powinna też stać się zaczątkiem fundacji na rzecz ofiar represji za działalność w "Solidarności" lat 80. Inne wykorzystanie tego majątku byłoby niesprawiedliwe i wręcz niemoralne.

Lech Wałęsa - przewodniczący "Solidarności" od momentu jej powstania do 1990 r. Sygnatariusz Porozumień Sierpniowych i "okrągłego stołu". Laureat Pokojowej Nagrody Nobla (1993). W latach 1990-95 prezydent RR Od 1998 r. przewodniczący partii Chrześcijańska Demokracja III.

opr. mk/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama