Artykuł na temat miejsca i roli chrześcijanina w świecie działalności gospodarczej
Jest wielkim zadaniem naszego pokolenia, wszystkich chrześcijan tego czasu, nieść światło Chrystusa w życie społeczne. Nieść je na "współczesne areopagi", ogromne obszary współczesnej cywilizacji i kultury, polityki i ekonomii
Jan Paweł II, Homilia w Legnicy, 2 czerwca 1997
"Współczesny areopag", na który chrześcijanie - zachęceni przez Jana Pawła II - mają nieść światło Chrystusa, jest pewnym skrótem myślowym, charakteryzującym kulturowy, polityczny i ekonomiczny kontekst ich życia i działania. Określenie to niewątpliwie nawiązuje do doświadczenia św. Pawła na starożytnym areopagu (por. Dz 17, 16-34). Na tym wzgórzu w pobliżu Akropolu, będącym politycznym ośrodkiem Aten, trwały nie kończące się debaty. Ateńczycy i przybysze z upodobaniem poświęcali czas "albo mówieniu o czymś, albo wysłuchiwaniu czegoś nowego". Miasto było pełne bożków. Filozofowie epikurejscy i stoiccy mieszali się z Żydami i z "bojącymi się Boga". Używając dzisiejszej terminologii - sytuację areopagu określa najpierw pluralizm poglądów oraz postaw filozoficznych i religijnych, ale także - wolność ich głoszenia i otwartość poznawcza słuchaczy. Niczego się tu nie narzuca, nikogo nie zmusza do przyjęcia cudzego punktu widzenia. Na "wolnym rynku idei" każdy ma szansę wygłoszenia swego przesłania i przekonania poszukujących. Św. Pawła potraktowano w tym gronie zrazu z pewną nieufnością, jako dziwnego "nowinkarza", ale nie zamknięto się na jego naukę, nie odmówiono mu prawa do prezentacji tego, co ma do powiedzenia. Przeciwnie, Ateńczycy sami "zabrali go i zaprowadzili na Areopag i zapytali: »Czy moglibyśmy się dowiedzieć, jaką to nową naukę głosisz?«"
Do mądrej Pawłowej pedagogii jego słynnej "mowy na Areopagu" trzeba będzie jeszcze powrócić. W tym miejscu warto zatrzymać się na reakcji adresatów tej mowy. Jednych setnie ona ubawiła. Rozśmieszyła ich zwłaszcza nauka o zmartwychwstaniu. Nieświadomie zastosowali najskuteczniejszą chyba broń zamykającą usta głosicielom niewygodnych prawd. Już łatwiej znieść ucisk i prześladowanie niż ośmieszenie czy też zaliczenie do kategorii zaścianka i ciemnogrodu, a tym samym - społeczne odrzucenie. Być może tu tkwi psychologiczne źródło obrażania się współczesnych żarliwych, lecz ambitnych głosicieli Chrystusa na "zły świat". Bezpieczniej wówczas zamknąć się w kręgu "swoich", podobnie myślących i czujących oraz podobnie doświadczonych goryczą porażki. Uciążliwości dobrowolnie wybranego getta kompensuje świadomość przynależności do "małej trzódki" wybranych i akceptacja ze strony współwyznawców. Izolacja od wrogiego, prześmiewczego świata zapewnia względne poczucie bezpieczeństwa.
Kolejną interesującą kategorią Areopagitów są ci, którzy oświadczyli św. Pawłowi: "Posłuchamy cię o tym innym razem." Zwykle interpretuje się ich stwierdzenie jako odmowę słuchania w ogóle, jako kulturalną wymówkę, wybieg, aby opędzić się od natręta: wiemy, że nigdy nas nie przekonasz, ale dlaczego mamy ci o tym mówić wprost i odbierać nadzieję? Możliwe jest jednak również poważne potraktowanie ich generalnej gotowości słuchania. Mogą się wśród nich znaleźć autentycznie wątpiący i poszukujący. Przeczuwają, że "coś w tym jest", ale dziś jeszcze nie są gotowi zgłębić nowej nauki. Nie mają odwagi, aby pójść za Chrystusem. Przeraża ich związany z tym wysiłek. Nawrócenie odkładają na później. Teraz nie mają czasu. Tyle innych nauk trzeba jeszcze zweryfikować, tyle spraw załatwić! Powód odmowy słuchania "tym razem" może też tkwić po stronie głosiciela. Udało mu się wprawdzie zaszczepić niejasną intuicję wagi przepowiadanej prawdy, ale nie potrafił przekonać do końca. Używał niewłaściwych argumentów, skomplikowanej retoryki, mówił dziwnym językiem, nie przystającym do naszych kanonów. Jego osobowość przesłoniła głoszone przesłanie. Jeśli "innym razem" ty albo jakiś twój współwyznawca lepiej do nas traficie - będziemy uważniej słuchać.
I wreszcie, o czym bardzo często się zapomina, na Areopagu byli i tacy, których św. Paweł przekonał. "Niektórzy jednak przyłączyli się do niego i uwierzyli." Wprawdzie w porównaniu z niektórymi spektakularnymi sukcesami duszpasterskimi wielkich podróży misyjnych Apostoła tym razem nawrócenia nie miały charakteru masowego. Niemniej i trudny misyjnie Areopag został potraktowany jako właściwe miejsce przepowiadania Chrystusowej prawdy. Dwa tysiąclecia później trudno zresztą znaleźć obszary ewangelizacji, które nie wykazywałyby wszystkich pozytywnych i negatywnych cech Areopagu. Jednym z nich jest obszar gospodarki rynkowej.
Klasyczny model rynku idealnego zakłada pluralizm, wolność i wiedzę podmiotów gospodarujących - cechy, które definiują sytuację areopagu. Na rynku doskonałym występuje wielu sprzedających i kupujących towary i usługi. Żaden z nich nie dysponuje przywilejami, które umożliwiłyby mu opanowanie jakiegoś fragmentu rynku i narzucenie innym swojej oferty. Każdy zainteresowany wymianą dysponuje pełną wolnością wejścia na rynkowy areopag i opuszczenia go. Jest też w stanie uzyskać odpowiednie informacje dotyczące ceny, ilości i jakości dóbr rynkowych, istotne dla podjęcia właściwej decyzji. Aby poznać rynkową prawdę, nie potrzebuje przy tym żadnych pośredników: politycznych czy religijnych. Prawda ekonomiczna ujawnia się wystarczająco jasno poprzez ceny, kształtujące się pod wpływem sił podaży i popytu. Wchodząc na rynek ze swoim produktem lub wybierając wśród wielu propozycji kupna tę, która go zainteresowała, okazał się przekonany co do jej zalet. Uiszczając cenę głosuje, niczym w plebiscycie - "za" wybranym towarem. Może też odrzucić aktualną ofertę rynkową i odejść ze słowami: "Kupię (lub sprzedam) cię innym razem."
Sytuacja na rynkowym areopagu ulega ciągłej zmianie. Historia gospodarcza zna okresy (epoka tzw. kapitalizmu handlowego, początek okresu industrializacji), w których wypracowany przez klasyczną szkołę liberalizmu ekonomicznego model rynku doskonałego mniej więcej odpowiadał rzeczywistości. Konkretne historyczne formy rynku zazwyczaj jednak daleko odbiegają od tego modelu. Rewolucja naukowo-techniczna, rozwój nowych technologii i sposobów organizacji procesu gospodarczego, zakładające produkcję na wielką skalę i wymuszające koncentrację środków produkcji, są czynnikami (obok wielu innych) zakłócającymi "od strony podaży" idealne stosunki rynkowe. Różne monopole i oligopole władające rynkami i manipulujące cenami stwarzają przecież bariery dla swobodnego dostępu do rynku. Podobne zjawiska przemocy rynkowej mają miejsce "po stronie popytu". Przykładów opanowania rynku nawet przez jednego tylko odbiorcę dostarcza chociażby przemysł zbrojeniowy. Ponadto w dobie wyszukanych technik zachwalania towarów piękną iluzją jest też konsumencka wolność wyboru dóbr najlepiej zaspokajających potrzeby. Zaprogramowany manipulatorską reklamą człowiek nawet nie wie, że wcale nie wybiera tego, czego naprawdę potrzebuje. Jego koszyk zakupów wypełniają raczej niepotrzebne błyskotki. Wmówiono mu, że bez ich posiadania jego prestiż społeczny zostanie naruszony, a on sam będzie kimś mniej wartościowym i nigdy nie dorówna tym, którzy go prześcignęli.
Wątpliwości co do rzekomo autonomicznej prawdy rynkowej pojawiły się również w związku z narastającym kryzysem ekologicznym. Klasyczna ekonomia abstrahowała od ograniczoności zasobów naturalnych i stanu środowiska. Ceny rynkowe do dziś nie w pełni uwzględniają "zużycie" środowiska naturalnego, ale także otoczenia społecznego. Instytucje społeczne (chociażby rodzina) i świat kultury, jak surowce, również podlegają w trakcie procesu gospodarczego swego rodzaju "zużyciu". Podobnie też bywają marnotrawione. Nie są jednak brane pod uwagę w kalkulacji kosztów. W ten sposób zapoznany zostaje jeszcze jeden warunek rynku doskonałego: aby koszty produkcji obciążały wyłącznie konto kupujących i sprzedających dane dobro, nie zaś kogoś "trzeciego", nie uczestniczącego w wymianie. Ekonomiczna teoria tzw. "kosztów społecznych" próbuje nadrabiać to przeoczenie klasyków, ale droga do realizacji w pełni adekwatnej kalkulacji kosztów jest jeszcze daleka.
Absolutnie wolny areopag rynkowy może się wydawać piękną, dobroczynną i pociągającą wizją gospodarczą. Próby powrotu do tej wizji w kontekście współczesnej rzeczywistości technicznej i gospodarczo-społecznej muszą jednak być skazane na niepowodzenie. Po totalitarnych doświadczeniach z gospodarką planistyczną i w okresie głębokiego kryzysu (czy nawet bankructwa) gospodarki dobrobytu, nieufnie podchodzimy do wszelkich koncepcji zakładających związek polityki z ekonomią. Nie da się już jednak dziś zrezygnować z gospodarczej aktywności państwa, chociażby w postaci stanowienia tzw. "warunków ramowych" rynkowych działań. "Społeczne oswajanie" rynku przez państwo nie musi przy tym zaraz oznaczać "ręcznego sterowania" gospodarką czy keynesowskiego interwencjonizmu. Definitywne pożegnanie się z modelem rynku doskonałego i włączenie się państwa w życie gospodarcze wcale nie oznacza, że niczym nie przypomina ono areopagu. Jego oznak trzeba jednak szukać w nieco innych miejscach niż w okresie klasycznych początków.
Signum specificum
współczesnej gospodarki jest chociażby pluralizm mikro- i makroekonomicznych form gospodarowania, w tym - różnorodne co do zakresu i sposobu zaangażowanie państwa w gospodarkę. Zróżnicowanej rzeczywistości gospodarczej odpowiada wielość ekonomicznych koncepcji teoretycznych, a także pomysłów i propozycji uzdrowienia gospodarki.1 Te różne modele milcząco zakładają przy tym odmienne filozofie świata i człowieka. Zazwyczaj bazują też na określonych przekonaniach religijnych. Na przykład w latach trzydziestych XX wieku "optymistyczna" epistemologia liberalnej ekonomii (że prawda rynkowa jest poznawalna przez każdego zainteresowanego) została zastąpiona keynesowską epistemologią (i antropologią) "pesymistyczną". Zdaniem Keynesa wolność gospodarującej jednostki musi podlegać rozsądnej kontroli, gdyż dostępna jej wiedza, w oparciu o którą podejmuje ona decyzje, nie zawsze okazuje się słuszna z perspektywy dobra społecznego. W pewnych okolicznościach rynek zafałszowuje prawdę. Dla jej odkrycia potrzeba więc pośredników w postaci państwa, rządu oraz jego ekonomicznych doradców. Nie bez powodu nazywa się keynesizm ekonomią paternalistyczną. Wiedza ekonomiczna jest tu bowiem dostępna i zarezerwowana wyłącznie dla elit.2W ogóle całej gospodarce, a zwłaszcza określonej polityce gospodarczej towarzyszy zwykle odpowiadająca jej ideologia. Komunizm był ideologicznym zapleczem gospodarki realnego socjalizmu, zaś socjaldemokracja uzasadniała państwowy interwencjonizm gospodarki dobrobytu. Po upadku komunizmu i wewnętrznym osłabieniu socjaldemokracji - utracie przez jej idee siły przyciągania - u schyłku XX wieku żadnej ideologii nie udało się na razie zdominować gospodarki.3 Ponieważ zaś "natura nie znosi próżni", na ideowe zaplecze gospodarki wciskają się przeróżne dziwne, krańcowo odmienne "ideologie", ezoterycznych sekt nie wyłączając. Również w Polsce sprawia to wrażenie "socpostmodernistycznego" chaosu, jak to trafnie określił Maciej Zięba. Zaiste, pełno tu bożków. Z przejęciem pali się kadzidła przede wszystkim przed bożkiem mamony. Cześć odbiera bożek sukcesu. Potężny jest bożek władzy gospodarczej i społecznego prestiżu. Oprócz tego, wśród obecnych na gospodarczym areopagu niemało jest też wyznawców Boga prawdziwego.
Ideowy i religijny pluralizm kontekstu współczesnej gospodarki pogłębia rosnąca współzależność stosunków gospodarczych. Rynki lokalne, krajowe, kontynentalne okazują się systemem naczyń połączonych w jeden wielki rynek światowy. Decydującą rolę w tym względzie odegrał rozwój nowych technik przekazu informacji. Gospodarczy areopag obejmuje już dziś cały glob ziemski. Właśnie globalizacja stała się znamienną cechą gospodarki końca XX wieku. Ogólnoświatowa konkurencja zmusza poszczególne gospodarki krajowe do dostosowania swych struktur do wymogów rynku światowego. Kapitał stał się niezwykle mobilny. Dla optymalizacji nakładów jego właściciele lub dysponenci dowolnie przenoszą go do krajów o niższych kosztach siły roboczej i mniej restrykcyjnych systemach fiskalnych. Dotyczy to zwłaszcza globalnych rynków finansowych. Stały się one atrakcyjnym miejscem inwestowania. Na rynkach pieniężnych i dewizowych można znacznie więcej i szybciej zarobić niż przez inwestowanie w "gospodarkę realną" - w produkcję dóbr i usług.4 Proces wypierania z areopagu gospodarki faktycznej wymiany dóbr i usług przez rynki finansowe, nastawione na abstrakcyjne pomnażanie pieniędzy, czyli dominacja tzw. "kapitalizmu kasyna" z jego spiralą zadłużenia, stanowi problem sam dla siebie.5 Trudno dziś przewidzieć wszystkie długofalowe społeczno-polityczne, kulturowe, religijne skutki tych procesów. Niewątpliwie wywołają one jednak rosnącą konkurencję także na "rynku idei". Na wielką próbę wystawione zostaną m.in. demokratyczne wolności obywateli, zwartość lokalnej i narodowej tkanki społecznej, a także dziedzictwo religijne.
Jak w tym kalejdoskopie ofert materialnych i ideowych, nie przebierającej w środkach konkurencji, pogoni za dobrobytem ma się znaleźć chrześcijanin? Czy "bojący się Boga" mają szansę dorównania kroku wyznawcom bożków pieniądza i sukcesu? Czy wejście na areopag gospodarki nie wymaga od nich zbyt wysokiej ceny: złożenia ofiary na ołtarzu obcych bóstw?
Cytowane na początku wezwanie Jana Pawła II właściwie powinno rozwiać wszelkie wątpliwości co do obecności chrześcijan na "współczesnych areopagach ekonomii". Wielokrotnie, także w czasie swej ostatniej pielgrzymki w Polsce, Papież mobilizował nas, aby świadczyć o Bogu wszędzie i na różne sposoby, gospodarki nie wyłączając ("w zakładach pracy, w urzędach").6 Wzywał, aby wejść w świat, w pełni w nim się zanurzyć. Ojciec Święty doskonale orientuje się przy tym, że "świat może być niekiedy groźnym żywiołem", że rzeczy tego świata, systemy ekonomiczne, cywilizacja techniczna, konsumizm, łatwy sukces stwarzają niebezpieczeństwo zniewolenia człowieka. Mimo to nawołuje do konfrontacji z tym żywiołem. Wierzy, że ze wzrokiem utkwionym w Chrystusa potrafimy "stawić czoło zagrożeniom tego świata".7
Mimo wielkiego autorytetu duchowego, jakim cieszy się Jan Paweł II, uzasadnienie: "Papież kazał" lub "zalecił" podjęcie chrześcijańskiej odpowiedzialności za świat gospodarki, może okazać się zbyt słabe. Nie zinterioryzowane, czysto heteronomiczne racje na rzecz gospodarczego zaangażowania świadczyłyby zresztą o pewnej niedojrzałości duchowej. Byłyby też mało skuteczne. Sądzę, że i samemu Papieżowi zależy nie tyle na bezwzględnym posłuszeństwie, ile raczej na tym, aby z nim współmyśleć.8 Tym bardziej, że jego nauczanie nie uchyla wielu ważnych pytań pojawiających się w kontekście skomplikowanego splotu gospodarczych współzależności.
Pytanie, które pojawiało się w historii chrześcijaństwa od jego zarania, dotyczyło zakresu gospodarczej aktywności "bojących się Boga". Czy chrześcijanin może wchodzić naprawdę do wszystkich obszarów gospodarki? Już uczeni w Piśmie zgłaszali Jezusowi swe wątpliwości: "Czy wolno nam płacić podatek Cezarowi, czy nie?" (Łk 20, 22).9 Słowo "celnik" uchodziło zaś w ich opinii za synonim "grzesznika". Tertulian spośród zajęć godnych chrześcijanina wyłączył nie tylko produkcję wytworów służących kultowi pogańskiemu, ale i artykułów luksusowych, takich jak bogata biżuteria, szminki, perfumy, zaspokajające ludzką próżność. Myśliciele chrześcijańscy przez całe wieki co najmniej z dystansem podchodzili do handlu i bankowości. Utożsamiając omyłkowo lichwę z wszelkimi operacjami pieniężnymi, bardzo długo bezwzględnie zakazywali chrześcijanom aktywności bankowej. W rezultacie sfery te zostały zdominowane przez niechrześcijan, głównie przez Żydów. Konflikty ekonomiczne związane z nierównością majątkową przemieszały się z konfliktami etnicznymi i wyznaniowymi. Zgubne ich skutki odczuwamy do dziś. Jeszcze teraz plączą się w naszej świadomości niejasne obawy, a niekiedy wręcz fobie przed żydowsko-masońskim spiskiem i międzynarodową finansjerą, która chce nas zniszczyć, wykupić i wyprzedać. Z kolei echa deprecjacji kupieckiej profesji znajdujemy nawet w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Trudno na przykład zrozumieć, dlaczego akurat handlarze mieliby być szczególnie narażeni na wadę chciwości. Fragment, w którym wyraźnie można się doczytać nuty pogardy wobec "brudnego" handlu, pochodzi wprawdzie z tekstu Katechizmu Rzymskiego. Nie wiadomo jednak, dlaczego go zacytowano. Wbrew temu, co nam usiłuje zasugerować nowy Katechizm, dziś już przecież wiadomo, że gospodarcze funkcje pracownika handlu nie sprowadzają się jedynie do tego, aby tanio kupić i drogo sprzedać (por. KKK 2537).
Obecnie od niektórych, wyraźnie nielegalnych dziedzin życia gospodarczego, jak produkcja narkotyków i handel nimi czy tzw. pranie brudnych pieniędzy, chrześcijanie rzeczywiście powinni trzymać się z daleka. Ich obecność w innych sferach, zwłaszcza nastawionych na zaspokajanie tzw. sztucznych potrzeb, budzi niekiedy pewne zastrzeżenia moralne. Dotyczy to na przykład rynku używek: alkoholowego, tytoniowego. Argumentacja przy moralnej ocenie aktywności w tych dziedzinach nie może jednak mieć charakteru deontologicznego ("nigdy nie" lub "zawsze tak"). Odnośne czyny nie są bowiem same w sobie dobre lub złe. Ich kwalifikacja moralna zależy od wielu okoliczności i od skutków, jakie wywołują. Ta niejednoznaczność moralna znajduje zresztą wyraz w zróżnicowanym i nieco niekonsekwentnym nastawieniu społecznym względem tych dziedzin. Zrozumiałe oburzenie wywołuje na przykład natrętna reklama papierosów, szczególnie skierowana do dzieci i młodzieży, czy agresywne techniki sprzedaży alkoholu. Bardziej wyrozumiali jesteśmy już wobec plantatorów tytoniu czy chmielu, zwłaszcza rodzimych, zaś właściciele winnic cieszą się raczej powszechnym poważaniem. Podobnie niejednoznaczny jest stosunek do produkcji zbrojeniowej i handlu bronią. Wspieranie konfliktów zbrojnych i międzynarodowego terroryzmu rzeczywiście godne jest potępienia, ale zupełnej likwidacji narodowych sił zbrojnych czy wojskowych paktów obronnych domagają się jedynie skrajni pacyfiści (a przecież żołnierz bez karabinu byłby kukłą).
Odrębnego studium etycznego wymagałaby też obecność chrześcijan w tzw. szarej strefie życia gospodarczego. W normalnych, prawidłowo ukształtowanych ramach porządku gospodarczego "drugi obieg" wyraźnie godzi w dobro wspólne społeczeństwa. Kiedy jednak życie gospodarcze jest w pełni "uładzone"? Czy pojedynczy podmiot w ogóle jest w stanie ocenić na przykład godziwość systemu podatkowego? Czy zainteresowani półlegalną działalnością nie są skłonni przeceniać ewentualnych nieprawidłowości? Z drugiej strony podobno minimalne zaspokojenie konsumenckich potrzeb w okresie gospodarki realnego socjalizmu miało miejsce tylko dzięki aktywności przedsiębiorczych podmiotów prywatnych, zazwyczaj operujących na granicy legalności, poza oficjalnym systemem arbitralnych, socjalistycznych "reguł gry".
Jeszcze innym problemem, coraz częściej będącym źródłem poważnych konfliktów sumienia, jest obecność w tych gałęziach lub jednostkach gospodarki: firmach, spółkach, bankach, urzędach, których działalność jako taka jest społecznie dobroczynnna i niezbędna, ale których struktury z wielu względów uległy wynaturzeniu. Jeśli wierzyć doświadczonym spowiednikom, i u nas "istnieją ludzie gotowi wycofać się z interesów, zrezygnować z wyższego standardu życia czy podjąć cięższą pracę, jeżeli ich aktualne zaangażowanie jest nie do pogodzenia z dużą liczbą oszustw, łapówkarstwem czy systemem mafijnych powiązań pomiędzy podmiotami gospodarczymi".10 Ci wrażliwi ludzie znajdują się w sytuacji poważnego dylematu moralnego. Zostali skonfrontowani z dramatycznym dla nich pytaniem: czy można pozostać uczciwym w ramach niesprawiedliwych układów, w obrębie tzw. "struktur grzechu" (por. SRS 36)? Moralny wybór "wycofania się z interesów" w konkretnej, trudnej sytuacji budzi głęboki szacunek. Nie kwestionując jego słuszności w poszczególnych wypadkach, warto jednak dodać, że jest on pewną ostatecznością. Dowodzi przecież przegranej zainteresowanego. Tę dramatyczną decyzję powinny więc poprzedzić próby zmiany "grzechogennych" układów. Zbyt często traktujemy je jako "dane", na które nie mamy żadnego wpływu. Tymczasem wynaturzone struktury bynajmniej nie należą do istoty gospodarki rynkowej. Nie tworzą jakichś determinizmów, wobec których jesteśmy zupełnie bezsilni. Nie należy ich też mylić z prawami życia gospodarczego. Podejmując niełatwą walkę, trzeba jednak dokładnie obliczyć własne siły (odporność psychiczną, wytrwałość duchową), opracować mądrą strategię i realistycznie obliczyć szansę zwycięstwa. Przede wszystkim zaś - zdobyć sojuszników. Samotna ofensywa, emocjonalne, odruchowe reagowanie na "przemyślne", zorganizowane zło rzadko kończą się sukcesem, a dodatkowo grożą niepotrzebną utratą sił czy wręcz załamaniem się szlachetnego "sprawiedliwego". Wielkoduszna "walka z żywiołem", mężne upominanie się o godziwą obecność na areopagu gospodarki są nie do przecenienia. Podejmując ten wysiłek, czynimy dobro na skalę społeczną. Przygotowujemy grunt, aby inni nie zostali wystawieni na podobne pokusy. Ułatwiamy im służbę bliźniemu na polu gospodarczym. Ponadto małoduszne wycofanie się oznacza oddanie tego pola innym. Przecież "nieobecni nie mają racji". O fatalnych skutkach pozostawiania całych sfer aktywności gospodarczej poza obrębem promieniowania "Chrystusowego światła" była już mowa.
W rozważaniach wokół udziału chrześcijan w gospodarce pożądane jest stanowisko trzeźwego umiaru w ocenie rynku. Niewskazana - bo nierealistyczna - jest zarówno jego bezkrytyczna apologia, jak i totalne potępienie. I jedno, i drugie krańcowe nastawienie grzeszy ponadto niekiedy anachronizmem. Legitymizując rynek, krytykując go lub zupełnie kwestionując, nawiązuje się do zamierzchłych stosunków gospodarczych i przywołuje argumenty, które dawno utraciły swą moc. Być może były trafne w przeszłości, ale okazują się chybione w odniesieniu do aktualnej sytuacji gospodarczej. Formułując wszelkie sądy oceniające względem gospodarki, trzeba zawsze mieć na uwadze zachodzące w niej szybkie przemiany, a także odnosić się nie do idealnego rynku, ale do jego konkretnych, historycznych form.11 Decyzję co do obecności na rynkowym areopagu podejmuje się przecież zawsze "tu i teraz". Jeśli ma to być dojrzała decyzja moralna, wymaga najpierw uchylenia pojawiających się zastrzeżeń, a następnie przywołania racji uzasadniających gospodarcze zaangażowanie. W naszej refleksji moralnej pytaniu "czy?" zawsze towarzyszy pytanie "dlaczego?".
W świetle poczynionych przed chwilą zastrzeżeń zadanie adekwatnego uzasadnienia uczestnictwa chrześcijan w różnych formach rynku okazuje się niewykonalne. W tym miejscu można co najwyżej zasygnalizować ogólny kierunek dalszych samodzielnych poszukiwań takich argumentów, które uchylałyby pojawiające się ciągle pytania i wątpliwości.
Mimo postępującej racjonalizacji produkcji wobec pewnych dziedzin gospodarczej aktywności, zwłaszcza prowadzonej na mniejszą skalę (rolnictwo, rzemiosło, drobna wytwórczość, usługi), ciągle aktualne pozostają ogólnoetyczne argumenty przywoływane od dawien dawna. Rdzeniem i ostatecznym celem gospodarowania jest zaspokajanie ludzkich potrzeb. Nasza konstytucja psychofizyczna domaga się ciągłego ich zaspokajania, a zatem działalność gospodarcza jest ostatecznie służbą człowiekowi, autentyczną formą miłości bliźniego. Jeśli produkując i wymieniając użyteczne dobra sami odnosimy przy tym korzyści, jeśli kierujemy się interesem własnym, to nie od razu jest on równoznaczny z egoizmem, godzącym w dobro wspólne. Aby utrzymać się na rynku, musimy sprostać konkurencji. To zaś wymaga twórczej inwencji, przedsiębiorczości, odwagi, wytrwałości, uczciwości, pilności i wielu innych cnót. Podejmując ryzyko gospodarowania, mamy więc szansę na samorealizację. Możemy stać się lepsi, odkryć i dobrze wykorzystać drzemiące w nas talenty.
Oczywiście, wszyscy ci, którzy na własnej skórze doświadczyli pracy ponad siły, źle zorganizowanej, nużącej, monotonnej, ogłupiającej, bezsensownej, a w końcu degradującej, mogą wzruszyć ramionami na te argumenty. Dotyczy to głównie pracowników najemnych, na przykład zatrudnionych w systemie taśmowym. Jeśli mimo rzetelnych wysiłków wszystkich odpowiedzialnych za organizację produkcji nie da się wyeliminować niektórych uciążliwych elementów ich gospodarczego zaangażowania, wówczas będą musieli poszukać na jego rzecz jeszcze głębszych uzasadnień etycznych czy religijnych. Odpowiedzialność za egzystencję własną i swoich najbliższych, czasami dosłownie: za przeżycie, jest - przy braku kapitału umożliwiającego robienie czegoś ciekawszego - racją trudną do odparcia.
"Służba" czy "samorealizacja" dostarczają przekonujących argumentów jedynie na rzecz tzw. gospodarki realnej. Natomiast z trudem uzasadniają gospodarczą aktywność na rynkach finansowych. Wobec "kapitalizmu - kasyna" i drapieżnych rynków spekulacyjnych sprawiają wrażenie romantycznych mrzonek. Wspomniany wyżej ogromny ostatnio wzrost obrotów na tych rynkach, ich zdecydowana dominacja w gospodarce światowej, rodzi palące pytanie o ich etyczną godziwość. Cała sprawa jest niezwykle skomplikowana. Odpowiedzialny sąd etyczny wymagałby dokładnego przeanalizowania nie do końca przejrzystych współzależności w tym obszarze, dlatego trzeba w tym miejscu powstrzymać się od oceny.
Gospodarowanie zawsze jest wspólnym dziełem wielu podmiotów powiązanych ze sobą systemem wielorakich współzależności. Jest działalnością społeczną. Dlatego wśród argumentów na rzecz gospodarczego zaangażowania znajdują się i takie, które wskazują na ów wspólnototwórczy i kulturotwórczy wymiar całego systemu gospodarczego. Umocnią one indywidualną motywację jedynie wówczas, jeśli gospodarujący podmiot jest w stanie ogarnąć tę całość i uświadomić sobie cząstkę swej odpowiedzialności za jej kształt. Do uczciwego gospodarczego działania, w tym - do włączenia się w proces prawidłowego kształtowania "przedpola rynku" w postaci odpowiedniego prawnego "porządku ramowego" gospodarki, może mobilizować na przykład świadomość, że nieprawidłowości gospodarcze i zawodność "czystego" rynku nierzadko tkwią u podstaw wielkich kryzysów naszych czasów. Główną odpowiedzialnością za kryzys ekologiczny, za marnotrawstwo zasobów naturalnych i nieuwzględnianie podstawowych praw przyszłych pokoleń słusznie obarcza się gospodarkę. Nie można pozostać neutralnym wobec niej również dlatego, że jest ona instytucją społeczną wywierającą przemożny wpływ na styl i jakość życia poszczególnych jednostek i całych społeczeństw. Kondycja rynku współokreśla losy wolności i sprawiedliwości także obszarów pozarynkowych.
Chrześcijanin poszukiwać będzie jeszcze głębszych motywacji na rzecz swego gospodarczego zaangażowania. Tradycja biblijna umocni go w przeświadczeniu, że w świecie wiary wszystkie sprawy międzyludzkie, a więc także gospodarcze, są ważne. Stworzony na obraz i podobieństwo Boże, otrzymał zadanie kształtowania świata. Jest ono skierowane do każdego człowieka i do całych wspólnot. Przymierze na Synaju zobowiązuje zaś do wypełniania nakazów dotyczących całkiem "świeckich" spraw, na przykład zapewniającej egzystencję ochrony własności. W świetle chrześcijańskiego przekazu i produkcja, i handel, i polityka gospodarcza mają znaczenie nie tylko "ziemskie", ale i transcendentne. Oczywiście, zbawienie dokonuje się na płaszczyźnie religijnej.12 Jest ona jednak zakorzeniona w ziemskich strukturach stworzenia, także gospodarczych. Wszelkie niesprawiedliwości ziemskie, nawet jeśli krótkofalowo łudzą ekonomiczną rentownością, w ostatecznym rozrachunku szkodzą dobru ogólnemu, okazują się szkodliwe etycznie. Naruszają poniekąd także porządek zbawczy.
Chrześcijańską motywację gospodarczą winna też przenikać "opcja na rzecz ubogich". Biedni, poszkodowani, słabi zajmują wyróżnione miejsce w Biblii. Ponieważ nie można od nich oczekiwać odwzajemnienia się, pełnego sprostania wymogom rynkowym, szczególnie narażeni są na wyzysk silniejszych.13 Problematyka sprawiedliwego podziału rynkowych owoców, w tym: kształtowanie struktur gwarantujących równość szans, dotyczy już jednak raczej sposobu chrześcijańskiej obecności w gospodarce.
Wobec kompleksowości omawianej problematyki odpowiedź na pytanie: jak (jako chrześcijanin) być obecnym w gospodarce? nie może być wyczerpująca (dotyczyło to też pytań: "czy?" i "dlaczego?"). Tym bardziej, że problemy moralne wybranych obszarów i sfer życia gospodarczego, a nawet poszczególnych zawodów oraz firm są bardzo zróżnicowane. Zresztą w coraz szerszym zakresie stają się przedmiotem szczegółowego namysłu. W takich sprawach jak na przykład: stosunek do bogactwa, do płacenia podatków, do kredytów, marketing, reklama, tzw. mobbing i wielu innych można odesłać czytelników do licznych opracowań.14 Różne grupy zawodowe czy stowarzyszenia gospodarcze, świadome specyfiki dylematów moralnych własnego środowiska i zatroskane stanem jego ethosu, podejmują refleksję nad swą etyką zawodową oraz sporządzają kodeksy etyczne.15 Liczne korporacje i firmy zastanawiają się nad fundamentalnymi celami swego działania, nad filozofią i aksjologią, która nimi kieruje. Dla podniesienia standardu etycznego i minimalizacji zachowań nagannych próbują zainicjować proces instytucjonalizacji "dobrych obyczajów". Opracowują "misje firmy" czy regulaminy etyczne swych jednostek gospodarczych, powołują komisje etyczne.
Dynamicznie rozwijającemu się ruchowi etyki biznesu towarzyszy refleksja teoretyczna. Na uniwersytetach działają katedry etyki gospodarczej. Powstają czasopisma fachowe i podręczniki z tej dziedziny. Różne specjalistyczne instytuty i centra badawcze organizują sympozja i kongresy, prowadzą "treningi etyczne" dla biznesmenów. Znaczącym dorobkiem tych środowisk jest wypracowanie koncepcji stakeholder16. Słowem tym określa się wszystkich, których interesy lub prawa w jakikolwiek sposób związane są z działalnością danego przedsiębiorstwa. Chodzi tu o akcjonariuszy, menadżerów różnych szczebli, pracowników najemnych, klientów lub użytkowników, dostawców, konkurentów, wspólnoty lokalne, na terenie których działa firma, a w końcu - o całe społeczeństwo. W ramach tej koncepcji próbuje się przezwyciężyć zawężone rozumienie celu firmy i sprowadzenie go do maksymalizacji zysku. Zamiast uprzywilejowanego traktowania interesów jednej tylko grupy - właścicieli, zostają też uwzględnione słuszne żądania wszystkich innych zainteresowanych. Oczywiście, każdorazowe wyważanie aktualnych priorytetów nie następuje bezkonfliktowo. Jendak w oparciu o wizję przedsiębiorstwa, na którą składa się cała siatka wielorakich relacji, nie da się już zaprzeczyć istnieniu uprawnionych roszczeń różnych podmiotów.17
Obok niezaprzeczalnych osiągnięć oddolnego ruchu i ciekawych propozycji teoretycznych etyki biznesu także w tej dziedzinie odnotowuje się pewne deficyty. Zarzuca się jej na przykład zainteresowanie nie tyle etycznością biznesu, ile biznesem poprzez etykę. Przecież etyczność popłaca, można na niej zrobić niezły interes! Poza tym nowa etyka gospodarcza rozwija się w bardzo różnych kontekstach kulturowo-społecznych. Trudno niekiedy doszukać się w niej chrześcijańskiej inspiracji. Wskutek panującego tu pluralizmu poglądów, trudności wypracowania konsensu kulturowego, a tym samym - uzgodnienia nawet fundamentalnych kryteriów oceny moralnej, wykazuje ona raczej cechy areopagu.
Sposobu odniesienia się do tej sytuacji, jak i w ogóle - strategii postępowania na rynkowym areopagu, możemy uczyć się od św. Pawła. Jego niebanalne podejście do Areopagitów i nam dostarcza cennych wskazówek. Apostoł nikogo nie potępiał, nie rozpoczął swej mowy od ostrej polemiki. Przeciwnie, nawiązując do napisu "Nieznanemu Bogu" na jednym z ołtarzy, pochwalił Ateńczyków: "widzę, że jesteście pod każdym względem bardzo religijni". Trzeba zatem docenić i zaakceptować wysiłki wszystkich ludzi "dobrej woli", podjąć z nimi współpracę, cierpliwie wysłuchiwać ich racji. Niewskazane jest ani fundamentalistyczne forsowanie swych racji, ani pospieszne "synkretyczne zbratanie". Nie można też ukrywać swych poglądów. Stanowcze, choć pełne życzliwości i szacunku dla słuchaczy jest Pawłowe oświadczenie: "Ja wam głoszę to, co czcicie, nie znając" (por. Dz 17, 22-23). Owo "głoszenie" okazuje się jednak w końcu nieuniknione. Znamiennym tytułem - pytaniem retorycznym - opatrzyła redakcja "W drodze" wywiad z Hanną Gronkiewicz-Waltz: Czy można być katolikiem i nikomu o tym nie mówić? Pani prezes NBP zaś przekonuje: "Najważniejsze jest bycie autentycznym (...) Należy być po prostu sobą, zaniechać jakiegoś natrętnego moralizatorstwa, nawracania siłą, bo to niczego dobrego nie przynosi."18
Rynek nie ostoi się bez moralności, potrzebuje także indywidualnego świadectwa świeckich chrześcijan. Właśnie oni powinni, jak zauważa Jan Paweł II, i to "we własnym imieniu, ale jako wierni członkowie Kościoła, rozwijać (...) życie gospodarcze (...) zgodnie z zasadami Ewangelii".19 W innym miejscu i w odniesieniu do pewnej tylko bolesnej kwestii ubóstwa, które odsłoniło się w dobie dynamicznego rozwoju gospodarczego naszego kraju, Papież przypominał o obowiązku miłości, niesienia pomocy na miarę możliwości każdego z nas. Jednocześnie wskazał na inny obszar gospodarczej aktywności chrześcijan: "Jest obowiązkiem zwłaszcza tych, którzy sprawują władzę, tak zarządzać dobrem wspólnym, takie stanowić prawa i tak kierować gospodarką kraju, aby te bolesne zjawiska życia społecznego znalazły swoje właściwe rozwiązanie"20.
To indywidualne oraz strukturalne podejście dotyczy wszystkich zagadnień społeczno-gospodarczych. Etyka biznesu oprócz płaszczyzny mikroetycznej (zachowań, postaw, cnót czy indywidualnego "świadectwa") oraz makroetycznej (organizacja całego porządku gospodarczego, i to nie tylko w skali gospodarki narodowej, ale i ponadnarodowej) wyróżnia jeszcze tzw. meso-etykę, zajmującą się prawidłową organizacją jednostek gospodarczych (wspomniana koncepcja stakeholder należy do tej sfery refleksji etycznej). Bardzo pożądana jest aktywna obecność chrześcijan we wszystkich tych obszarach.
Nie traktujemy zazwyczaj żmudnych wysiłków wokół regulacji życia gospodarczego, np. obmyślania skutecznego ustawodawstwa antymonopolowego, właściwego systemu podatkowego, kredytowego, monetarnego czy ubezpieczeń społecznych i w ogóle stanowienia ram dla gospodarki jako działania w obrębie pola moralnego. Tymczasem tylko rynek instytucjonalnie uregulowany jest w stanie dobrze wypełnić swe funkcje służby dobru wspólnemu. Również na wintegrowaniu rynku w pewien projekt polityczny, który zapobiega jego wynaturzeniom, a nie tylko na osobistym nieuleganiu bożkom mamony i sukcesu, polega niepoddawanie się rynkowej hegemonii. Takie "oswajanie" rynku rzeczywiście ma charakter (makro-) etyczny. Jego ideami przewodnimi są takie kategorie, jak: dobro wspólne, sprawiedliwość, solidarność, wolność i odpowiedzialność.
Z wieloma makroekonomicznymi problemami współczesnego świata nie poradzi sobie ani osobista doskonałość moralna i zaangażowanie religijne, ani sam rynek. Mądrych politycznych rozwiązań, i to w skali ponadnarodowej, domaga się chociażby ślepy zaułek międzynarodowego zadłużenia czy proces globalizacji gospodarki. Zdaniem specjalistów zgubne skutki globalizacji (drastyczny wzrost bezrobocia, groźba załamania "państwa społecznego") pojawiły się właśnie dlatego, że gospodarka "wymknęła się" z dobroczynnego wpływu państwowego "porządku ramowego", a nie udało się jej dotąd wprząc w jakiś kontynentalny czy światowy ład polityczny - bo go po prostu nie ma. Europejczycy pokładają pewną nadzieję w strukturach Unii Europejskiej, zwłaszcza w unii walutowej, przewidującej dla państw członkowskich wspólną politykę monetarną, finansową i podatkową. Unia Europejska bynajmniej nie jest koniem trojańskim otwierającym globalizacji drogę do Europy, jak się niekiedy sugeruje. Przeciwnie, stwarza szansę, jeśli nie zatrzymania, to przynajmniej współkształtowania tego procesu.21
Trudno przecenić społeczno-etyczne znaczenie działań instytucji politycznych w płaszczyźnie makroekonomicznej. Niemniej, zgodnie z zasadą pomocniczości, nie mogą one we wszystkim zastępować społeczeństwa obywatelskiego. Powinny raczej zagwarantować warunki umożliwiające wyzwolenie wielorakich form oddolnej aktywności społecznej (ruch konsumencki, samopomocowe inicjatywy społeczno-gospodarcze, różne organizacje pozarządowe i grupy wolontariatu) zmierzających ku temu samemu celowi: uładzeniu rynku. Takim warunkiem jest chociażby niezależny od wpływu sił rynkowych system komunikacji, stwarzający płaszczyznę swobodnej wymiany poglądów na temat godziwych celów w życiu publicznym i sposobów skutecznego ich urzeczywistnienia. Instytucje polityczne powinny też zabiegać o skoordynowanie tych inicjatyw z działaniami państwowymi.22
W działalności tzw. "trzeciego sektora", od pewnego czasu niezwykle aktywnego we wszystkich zachodnich społeczeństwach kapitalistycznych, pokłada się wielkie nadzieje na uzdrowienie gospodarki, a przynajmniej na złagodzenie jej wynaturzeń. "Trzeci sektor" tworzą niezliczone organizacje samopomocowe tych wszystkich, dla których zabrakło miejsca wśród elit ekonomicznych i politycznych ("pierwszy sektor") oraz wśród zorganizowanych w związki zawodowe pracowników najemnych ("drugi sektor"). Wspólnie realizują różne alternatywne projekty społeczno-gospodarcze, głównie dla zaspokojenia lokalnych potrzeb. Chodzi tu na przykład o spółdzielnie kredytowe, produkcję na małą skalę artykułów spożywczych, wspólne prowadzenie niewielkich sklepów czy stołówek. Bogate są też nieformalne inicjatywy społeczne "trzeciego sektora": domy dziennego pobytu dla potrzebujących, ośrodki dla narkomanów, imigrantów, centra szkoleniowe i poradnictwa, szkoły ludowe i wiele innych.
W pewnych kręgach naukowych ten nowy, prężny ruch społeczny witany jest wręcz entuzjastycznie. Wskazuje się na jego potencjał wspólnototwórczy, lokalne zakorzenienie, odkrycie zapomnianej wzajemności i dobrowolności, kształtowanie "ciepłych" relacji społecznych.23 Na przykład w opinii Karla Polanyi naprawy współczesnego społeczeństwa nie zapewni ani wzrost gospodarczy, ani sprawiedliwy podział dóbr, ale właśnie ponowne zintegrowanie aktywności gospodarczej z życiem wspólnotowym, odbudowa ethosu solidarności i kultury współpracy.24 Jakkolwiek obiecujące i ważne byłyby inicjatywy "trzeciego sektora", związanego zazwyczaj ideowo z amerykańskim komunitaryzmem, w ocenie jego roli społeczno-gospodarczej nie można jednak ulegać swego rodzaju romantyzmowi społecznemu - przestrzegają inni. Z uwagą trzeba śledzić rozwój tego ruchu, aby w porę zapobiec ewentualnemu powstaniu "społeczeństwa związkowego" (Verbändegesellschaft) i "władzy funkcjonariuszy".25
Nie da się wykluczyć możliwości takich wynaturzeń (nie ma na ziemi rzeczy doskonałych). Słuszny jest zatem postulat czujnej obserwacji ewolucji "trzeciego sektora". Na pewno jednak na areopagu niezliczonych jego organizacji jest miejsce dla chrześcijan. Zachętę do aktywności w ich obrębie znajdujemy też na kartach encyklik społecznych. Dostrzega się bowiem, że owe "społeczności pośrednie dojrzewają (...) jako prawdziwe wspólnoty osób i umacniają tkankę społeczną, zapobiegając jej degradacji, jaką jest anonimowość i bezosobowe umasowienie, niestety częste we współczesnym społeczeństwie. Osoba ludzka żyje i »podmiotowość społeczna« wzrasta wtedy, kiedy wiele różnych relacji wzajemnie się ze sobą splata" (CA 49).
Rozpatrywane tu sposoby "etycznej" obecności na rynku: ruch i teoria etyki biznesu, indywidualne świadectwo miłości bliźniego, humanizacja przedsiębiorstwa, projekty polityczne gospodarczego "porządku ramowego" (czyli mikro-, meso- i makroetyka), inicjatywy "trzeciego sektora", niezależnie od tego, czy pochodzą z inspiracji chrześcijańskiej czy pozachrześcijańskiej, wskazują na powszechne dziś przeświadczenie, że rynek bazuje na potencjale, którego sam z siebie nie jest w stanie stworzyć. Często cytowana zasada, którą Wolfgang Böckenförde odniósł do nowożytnego państwa demokratycznego (że nie potrafi ono ani zabezpieczyć, ani tym bardziej stworzyć moralnych przesłanek, na które jest zdane), dotyczy w równej mierze gospodarki rynkowej. Zresztą wielcy przedstawiciele myśli ekonomicznej doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Jednak w dobie "ekonomistycznego" ducha czasu pewne fragmenty ich dorobku uległy zapomnieniu. I tak na przykład wybitny przedstawiciel ordoliberalnej szkoły freiburskiej, Wilhelm Röpke, pisał w 1955 roku: "Okazuje się, że zimny świat czystego interesu czerpie z rezerw moralnych. Na nich się opiera i z ich powodu upada. Są one ważniejsze niż wszystkie prawa gospodarcze i zasady ekonomiczne. Rynek, konkurencja, gra podaży i popytu nie tworzą tych rezerw, ale je zużywają. Muszą je pozyskiwać z obszarów pozarynkowych."26 Jeszcze wcześniej, bo w 1930 roku, John M. Keynes w wykładzie Możliwości gospodarcze naszych wnuków zarysował wizję przyszłości świata, w którym ekonomiczny problem ograniczoności dóbr zostanie rozwiązany dzięki temu, że "udzielimy głosu moralności", że odważymy się przypisać pieniądzu jego właściwą pozycję środka, a nie celu. Jego zdaniem przyszłość należy do królestwa wolności i moralności, a nie konieczności ekonomicznych. W nowym, przyszłym społeczeństwie powrócimy do najtrwalszych i najsłuszniejszych zasad tradycyjnej religii i cnoty. Będziemy wiedzieli, że chciwość jest wadą, lichwa przestępstwem, a miłość do pieniądza - niegodziwością i że ci, którzy naprawdę kroczą drogą cnoty i zdrowego rozsądku, nie muszą myśleć o przyszłości. Zakończenie tego wykładu brzmi prawie eschatologicznie: "zaprawdę nowe społeczeństwo już się rozpoczęło"27.
Przybliżanie jego realizacji, tzn. "podkładanie" moralnych fundamentów gospodarki, rewitalizacja podstawowych wartości, na których opiera się rynek: wolności, solidarności, pomocniczości, sprawiedliwości, jest zadaniem na wskroś chrześcijańskim. Kościół i przez swe nauczanie, i przez aktywność laikatu, a przede wszystkim przez swój mistyczny potencjał modlitwy i życia sakramentalnego jest w stanie znacząco przyczynić się do powiązania na nowo rynku z ethosem. Najpierw jednak daje ludziom "motywy życia i nadziei", budzi zaufanie do przyszłości oraz wolę kształtowania nowego, sprawiedliwego społeczeństwa.
ANIELA DYLUS, prof., kierownik Katedry Etyki Gospodarczej na Wydziale Kościelnych Nauk Historycznych i Społecznych ATK. Wydała: Problematyka etyki nauki u przedstawicieli szkoły lwowsko-warszawskiej (1987), Moralność krańcowa jako problem dla katolickiej nauki społecznej (1992), Gospodarka. Moralność. Chrześcijaństwo (1994).
Przypisy:
1. Wielość "kapitalistycznych" modeli zajmująco charakteryzuje np. Michel Albert. Por. Kapitalizm kontra kapitalizm, Kraków 1994.
2. Por. F. G. Camacho, Der Markt: Geschichte und Anthropologie einer sozioökonomischen Institution, "Concilium" 1997, nr 2, s. 139-140.
3. Por. M. Vidal, D. Mieth, Markt, Ethik und Religion, tamże, s. 133.
4. Por. J. Schasching, Wskazania nauki społecznej Kościoła na okres przemian systemowych - od kolektywizmu do gospodarki rynkowej, w: Katolicyzm społeczny a Polska współczesna, Warszawa 1997, s. 91.
5. Szerzej na ten temat por. B. Kern, Koloß auf tönernen Füßen, "Concilium" 1997, nr 2, s. 145-152.
6. Por. homilia w Gorzowie Wielkopolskim, 2 czerwca 1997.
7. Por. przemówienie do młodzieży, Poznań, 3 czerwca 1997.
8. Taką postawę wobec tekstów papieskich zaleca - w odniesieniu do Centesimus annus - Richard J. Neuhaus. Por. Biznes i Ewangelia. Wyzwanie dla chrześcijanina- kapitalisty, Poznań 1993, s. 103.
9. Chodziło im wprawdzie o to, aby "podchwycić Go w mowie" (Łk 20, 20), ale widocznie problem godziwości płacenia podatków wcale nie był wówczas oczywisty.
10. P. Kozacki, "W drodze", 1997, nr 2, s. 1.
11. Por. A. Lattuada, Positive Bewertung des Marktes aus ethischer Sicht, "Concilium" 1997, nr 2, s. 208-209.
12. Dlatego redakcja "Concilium" tytułowe zdanie cytowanego już numeru (1997, nr 2): Poza rynkiem nie ma zbawienia?"(Außerhalb des Marktes kein Heil?) słusznie opatrzyła znakiem zapytania.
13. Por. F. Furger, Gospodarka rynkowa w Europie skoncentrowana na pracy, ekologiczna i odpowiedzialna przed światem?, w: Europa jutra, pr. zb. pod red. P. Koslowskiego, Lublin 1994, s. 302-304.
14. Oto niektóre tylko tytuły artykułów w tegorocznych polskich czasopismach katolickich: Raju na ziemi nie będzie (z M. Ziębą rozmawia A. Gruszecka, "W drodze", 1997, nr 2, s. 5-13), Jezus i pieniądze (J. Gać, "W drodze", 1997, nr 6, s. 24-28), Chrześcijanin wobec podatków (A. Filipowicz, "Przegląd Powszechny", 1997, nr 3, s. 288-299), Biblijna perspektywa pożyczania pieniędzy (D. Rybińska, "W drodze" 1997, nr 6, s. 16-23), Marketing etyczny? (A. Krzymiński, "Przegląd Powszechny" 1997, nr 1, s. 50-61), Manipulacja mentalna i kulturowa (P. Remesz, "W drodze" 1997, nr 2, s. 14-18), Mobbing - terror psychiczny w miejscu pracy (E. Kośmicki, "Przegląd Powszechny" 1996, nr 6, s. 340-345).
15. Również w Polsce próbuje się kodyfikować etyczne normy aktywności gospodarczej. Opracowano już np. Kodeks etyki zawodowej doradców w zakresie publicznego obrotu papierami wartościowymi, Kodeks dobrej praktyki bankowej, Kodeks etyki w działalności gospodarczej.
16. Brak dotąd zadowalającego polskiego odpowiednika tego słowa. Najbardziej trafne jest chyba określenie "nosiciel ryzyka".
17. Por. A. Lattuada, art. cyt., s. 213-216.
18. Czy można być katolikiem i nikomu o tym nie mówić?, z H. Gronkiewicz-Waltz rozmawia J. Grzegorczyk, "W drodze" 1997, nr 6, s. 9.
19. Przesłanie do biskupów z Konferencji Episkopatu Polski, Kraków 8 czerwca 1997.
20. Homilia w Legnicy, 2 czerwca 1997.
21. Por. J. Homeyer, Zur wirtschaftlichen und sozialen Lage, "Die neue Ordnung" 1997, z. 2, s. 92-93.
22. Por. A. Lattuada, art. cyt., s. 213.
23. Por. G. Baum, Jenseits des Marktes: Das Wachstum des informellen Wirtschaftssektors, "Concilium" 1997, nr 2, s. 160-166.
24. Por. K. Polanyi, The Great Transformation. Politische und ökonomische Ursprünge von Gesellschaften und Wirtschaftssystemen, Frankfurt a. M. 1978.
25. Por. L. Roos, Das Wort der Kirchen, "Die neue Ordnung" 1997, z. 2, s. 110.
26. W. Röpke, Grundtexte zur Sozialen Marktwirtschaft, pr. zb. pod red. W. Stützel, Stuttgart 1981, s. 439-450.
27. Por. J. M. Keynes, Ensayos de persuasión, Edit. Critica, Barcelona 1988, s. 331-333; cyt. za: F. G. Camacho, art. cyt., s. 142-144.