Fragmenty 10 rozdziału książki "Wykłady z Katolickiej Nauki Społecznej - Od Ewangelii do Cywilizacji Miłości" (Wydawnictwo WAM, Kraków 2001)
Przejście do wolnej ekonomii, charakteryzującej się globalizacją rynków produkcyjnych i finansowych, nie mogło nie poddać dyskusji "państwa socjalnego", które zrodziło się właśnie jako odpowiedź na wyzwania minionego etapu industrialnego. Stawiało ono sobie podwójny cel: z jednej strony zagwarantowanie rozwoju poprzez zabezpieczenie produkcji i pracy; z drugiej, czuwanie nad zabezpieczeniem praw człowieka, broniąc przede wszystkim najsłabszych przed możliwymi nadużyciami.
Mechanizm przez jakiś czas działał. Przede wszystkim chodziło o wyciągnięcie z pracy najemnej koniecznych zasobów na rzecz tych obywateli, którzy w przeciwnym razie zostaliby zepchnięci na margines lub też wykluczeni ze społeczeństwa dobrobytu, z powodu bezrobocia, kalectwa, choroby czy starości. W ten sposób działano także na rzecz produkcji przemysłowej, gwarantując przedsiębiorstwom sprzedaż towarów i stabilność.
W pewnym momencie jednak mechanizm sam się zablokował. Gdy na Zachodzie skończyła się epoka przemysłowa (zbieżnie w czasie z końcem ideologii), państwo socjalne także popadło w kryzys. Nie mogło być inaczej. Podczas gdy podnosiła się średnia wieku obywateli, powiększając w konsekwencji liczbę osób w wieku emerytalnym i w ogóle potrzebujących opieki socjalnej, wydatki państwa zaczęły ogromnie wzrastać, przede wszystkim z powodu specjalizacji usług (wystarczy pomyśleć, by dać jakiś przykład, o sektorze zdrowia), umożliwionych przez innowacje technologiczne; równocześnie głębokie zmiany sposobu i czasu pracy, wzrost strukturalnego bezrobocia oraz globalizacja handlu i pracy ręcznej przyczyniły się do niepohamowalnego wzrostu wydatków publicznych właśnie wówczas, gdy kryzys ekonomiczny drastycznie ograniczał możliwości znalezienia niezbędnych źródeł finansowych.
Do pogłębiającego się kryzysu dołączyły następnie "ekscesy" i "nadużycia", pochodzące z wnętrza samego systemu, które - jak ujawnia Centesimus annus - "spowodowały ostre krytyki «państwa dobrobytu», określanego jako «państwo opiekuńcze». [...] Interweniując bezpośrednio i pozbawiając społeczeństwo odpowiedzialności, państwo opiekuńcze powoduje utratę ludzkich energii i przesadny wzrost publicznych struktur, w których - przy ogromnych kosztach - raczej dominuje logika biurokratyczna aniżeli troska o to, by służyć korzystającym z nich ludziom"(237).
Stosunek pomiędzy społecznym Magisterium Kościoła i "demokracją" był przez długi czas burzliwy i trudny. Faktem jest również i to, że przez całe wieki Kościół miał w tej sprawie wiele zastrzeżeń. Największą trudność sprawiała zasada, że wola ludu, gdy jest wyrażana w formie liczebnie większościowej, powinna posiadać walor prawa obowiązującego wszystkich; czyli fakt, że "siła materialna" może stać się podstawą prawa i sprawiedliwości, w myśl koncepcji absolutnej "suwerenności ludu" (wymyślonej przez J.-J. Rousseau'a), która pomija wszelkie odniesienie do transcendentnych norm etycznych. Czy zatem w miarę zmian liczebnych większości, miałyby się także zmieniać prawdy i niezmienne wartości, zakorzenione w samej ludzkiej naturze i poręczone przez Objawienie Boże?
To Leon XIII jako pierwszy uchylił drzwi na demokrację, ale nie posunął się wiele dalej. W sumie ograniczył się on do wyjaśnienia, że Kościół zamierzał odrzucić oświeceniową koncepcję "suwerenności" ludu, a nie system demokratyczny jako taki. Sławne stało się jedno z jego stwierdzeń, które naówczas wydawało się rewolucyjne: "Nie jest zakazane - powiedział - wyróżnianie umiarkowanych rządów o formach demokratycznych, przy zachowaniu jednak katolickiej nauki na temat pochodzenia i sprawowania władzy. Żadna z form rządzenia nie jest odrzucana przez Kościół, jeśli sama z siebie nadaje się do służenia dobru obywateli"(239). Tymi samymi względami tłumaczy się nieufność (jeśli nawet nie niechęć), z jaką ten Papież odnosił się do wyrażenia "demokracja chrześcijańska"(240).
Trzeba było poczekać na Piusa XII, by Kościół ze spokojem przyjął system demokratyczny, jednak nie przyswajając sobie jeszcze tezy, że demokracja jest doskonałą formą polityczną także dla katolików(241).
Według Urzędu Nauczycielskiego Kościoła daną demokrację można uważać za dojrzałą czy "autentyczną" wtedy, gdy spełnia ona pewien zbiór nieodzownych warunków, takich jak: praworządność (na której opiera się "państwo prawa"), solidarność (będąca odbiciem "podmiotowości" społeczeństwa) i uczestnictwo (poprzez struktury "pomocniczościowe" cieszące się rzeczywistą współodpowiedzialnością).
W świetle tych przewodnich wskazówek trzeba więc, w pewnym sensie, wymyślić na nowo państwo socjalne, jeśli chce się przezwyciężyć kryzys, z jakim ono się obecnie boryka, i stworzyć wreszcie prawdziwie dojrzałą demokrację, odpowiednią dla wyzwań, które stoją przed nami.
W praktyce "praworządność" oznacza przełożenie na reguły postępowania tych wielkich zasad "gramatyki etycznej", które - jak już widzieliśmy - stanowią podstawę do budowy każdego autentycznie demokratycznego społeczeństwa. Warto je tutaj przypomnieć. Są nimi: prymat osoby ludzkiej i jej niezbywalnych praw; solidarność ze wszystkimi, ze szczególnymi przywilejami dla najsłabszych; uczestnictwo i współodpowiedzialność obywateli, poprzez rozmaite prawomocne instytucje pośredniczące; troska o dobro wspólne, pojmowane przede wszystkim jako osiąganie poziomu życia w pełni ludzkiego.
Praworządność jest więc potrzebna, a nawet stanowi fundament państwa prawa. A jednak sama sprawiedliwość nie wystarczy. Jeśli w stosunkach społecznych brakuje poszanowania etycznej zasady solidarności, chłodne przestrzeganie reguł demokratycznej gry może obrócić się przeciwko człowiekowi, aż do podeptania jego podstawowych praw. W społeczeństwie bez solidarności, od "demokracji" można nawet umrzeć!
Z jakiego innego powodu - w tak zwanym "społeczeństwie dwóch trzecich" - jeśli brakuje moralnego poczucia solidarności, dwaj obywatele na trzech mający się dobrze i dwie trzecie kraju, które żyją dostatnio, miałyby dzielić się z biedną jedną trzecią dobrami, jakimi dysponują?
Rozumiemy, jak bardzo uzasadniona była dawna troska Kościoła w zderzeniu z demokracją, opartą na absolutnej wartości prawa liczebnej większości, pozbawioną odniesienia do transcendentnej normy etycznej. Bardzo mocnymi słowami Jan Paweł II na nowo przypomina o niebezpieczeństwie, że bez etycznej i solidarnej duszy zrodzi się "demokracja totalitarna". Nie jest to pusta gra słów. Papież odnosi się bezpośrednio do szacunku dla prawa do życia, ale wypowiedź dotyczy także oczywiście i wszystkich innych niezbywalnych praw człowieka; a więc - mówi on - kiedy prawo "staje się przedmiotem dyskusji lub zostaje wręcz zanegowane na mocy głosowania parlamentu lub z woli części społeczeństwa choćby nawet liczebnie przeważającej. [...] W ten sposób demokracja, sprzeniewierzając się własnym zasadom, przeradza się w istocie w system totalitarny". I dodaje: "Można odnieść wrażenie, że wszystko odbywa się z pełnym poszanowaniem praworządności, przynajmniej w tych przypadkach, gdy prawa [...] zostają przegłosowane zgodnie z tak zwanymi zasadami demokratycznymi. W rzeczywistości jednak mamy tu do czynienia jedynie z tragicznym pozorem praworządności, ideał demokratyczny zaś - który zasługuje na to miano tylko wówczas, gdy uznaje i chroni godność każdej osoby - zostaje zdradzony u samych podstaw". Dlatego też Papież konkluduje z goryczą: "Pojawienie się takich sytuacji oznacza, że działają już mechanizmy, które prowadzą do zaniku prawdziwego ludzkiego współżycia i do rozpadu samego organizmu państwowego"(252).
Tak więc "demokratyczna praworządność" albo jest solidarna, albo nie jest nawet demokratyczna; nie jest też nawet praworządnością!(253)
Odnowione państwo socjalne, w sposób znacznie różniący się od państwa opiekuńczego i klientelistycznego, powinno ćwiczyć swoją solidarną praworządność, przede wszystkim w konfrontacji ze znajdującymi się w niekorzystnej sytuacji regionami i strefami (wszystkimi "Południami" świata), których niestety nie brak nawet w najbogatszych krajach. Ten słuszny wysiłek na pewno zostanie nagrodzony, przede wszystkim na obszarach obowiązywania systemu demokratycznego. Ignorowanie problemów obszarów nędzy jest jedynie podsycaniem tych zbiorników rozpaczy oraz obywatelskiego i kulturowego podporządkowania, gdzie pleni się zielsko niepraworządności, zorganizowanej przestępczości i społecznego odrzucenia.
Stół nie może stać na dwóch nogach. Rynek i instytucje publiczne, nawet te odnowione, to zbyt mało, by utrzymać na nogach nowe państwo socjalne. Potrzebne jest jeszcze społeczeństwo obywatelskie, trzecia noga od stołu. Zresztą, czyż państwo socjalne nie znajduje swych początków właśnie w społeczeństwie obywatelskim, z którego czerpie wartości i zadania?
Tak wyjaśnia się powód, dla którego uznanie i docenienie autonomii społeczeństwa obywatelskiego jest dzisiaj słusznie uważane za "decydujący element w potwierdzeniu praw obywatelskich i organizacji państwa, które zamierzałoby rzeczywiście poświęcić się służbie rozwoju poszczególnych osób i społeczeństwa. Chodzi tutaj o koncepcję, która znajduje głęboką inspirację w chrześcijańskiej antropologii i w nauce społecznej Kościoła"(260).
Należy dodać, że dzisiaj jest już oczywiste, iż kryzys państwa socjalnego, oprócz przekształceń gospodarczych i upadku systemu wartości, zrodził się z faktu, że (zwłaszcza w ciągu ostatnich dziesięcioleci) rozmaite programy opieki socjalnej były narzucane i praktycznie pozbawiano społeczeństwa obywatelskie możliwości ich realizacji, czyli odbywało się to z pominięciem zasady pomocniczości. Państwo (jako podmiot wydatków i bezpośredni dostarczyciel usług) przypisało sobie zadania, które mogły i powinny być pozostawione na poziomach pośrednich lub niecentralnych administracji publicznej. Społeczeństwo obywatelskie powinno by i mogło by swobodnie je wypełniać, bez wykluczania pomocy, ukierunkowań i wsparcia ze strony państwa i jego administracyjnych rozgałęzień. Ten niesłuszny etatyzm był później także bynajmniej nie drugorzędną przyczyną eksplozji bezprawia i korupcji, owoców nadmiernie rozrośniętej biurokracji, przeciążonej zbyt obszernymi i kosztownymi zadaniami.
Dlatego "przemyślenie" państwa socjalnego winno koniecznie rozpocząć się od przeniesienia na społeczeństwo obywatelskie, w imię zasady pomocniczości, zarządzania większości usług, zastrzeżonych do tej pory dla instytucji publicznych. Przyjmijmy do wiadomości, że skończyła się epoka industrialna, że zmieniła się nie tylko ekonomia, ale także i polityka, i że zmieniła się kultura ludzi. Model państwa socjalnego, odpowiedni dla wczorajszego społeczeństwa przemysłowego, dzisiaj nie zdaje już egzaminu, nie można go już dostosowywać, ale trzeba go po prostu zmienić.
Stwierdziwszy to, nie dąży się bynajmniej - jak zarzucają niektórzy - do pomniejszenia odpowiedzialności państwa. Wręcz przeciwnie! Dąży się nawet do docenienia wartości i wzmocnienia zasadniczego i niezastępowalnego obowiązku państwa, to jest bycia gwarantem, programującym i koordynującym życie i twórczość społeczeństwa obywatelskiego; bez wykluczania możliwości jego bezpośredniego zadziałania zawsze wówczas, kiedy społeczeństwo obywatelskie nie potrafiłoby (ze względów technicznych czy też innych) samodzielnie sprostać nowym wymogom solidarności.
Tak więc kryzysu państwa socjalnego nie rozwiązuje się decyzjami o tym, jakich "cięć" może lub musi dokonać dany rząd, ani wyłącznie poprawianiem programów ingerencji, ani też skrobiąc dno beczki, szukając wszelkich ostatnich rezerw. Nadeszła chwila, w której trzeba mieć odwagę pójść naprawdę inną i nową drogą.
Istnieje już obecnie taka droga łączenia sprawności ekonomicznej i solidarności: jest nią nowa symbioza pomiędzy rynkiem, państwem i społeczeństwem obywatelskim, pomiędzy trzema nogami od stołu. Symbioza taka jest możliwa do osiągnięcia nawet szybko, ponieważ nie wychodzi się od zera. Rzeczywiście, sam kryzys starego modelu państwa pobudził spontaniczną inicjatywę wielu prywatnych grup, które już od dawna i w sposób ciągły poświęcały się usuwaniu najpoważniejszych niedostatków społecznych.
Istnieje bowiem i jest nadzwyczaj żywotny ten "trzeci sektor" (składający się z licznych form wolontariatu, kooperacji i stowarzyszeniowości), który niektórzy wolą nazywać "prywatnością społeczną", obejmujący zarówno grupy świadczące usługi w zamian za wynagrodzenie ("prywatność społeczna profit"), jak i grupy działające bezinteresownie, w imię idei solidarności ("prywatność społeczna non profit").
Specyfika tego "trzeciego sektora" polega na fakcie, że zrodził się on właśnie jako spontaniczna reakcja wobec nowych form ludzkiego ubóstwa, niedostatku społecznego i marginalizacji, oraz wobec niezdolności (lub też braku dobrej woli) ze strony państwa, by temu zaradzić.
W efekcie "trzeci sektor" uzyskał (niechcący) podmiotowość polityczną. I słusznie. Bo czym są inicjatywy wolontariatu, kooperacyjności czy stowarzyszeniowości, jeśli nie prawdziwymi formami demokratycznego współuczestnictwa? Z jednej strony, udzielają głosu społeczeństwu obywatelskiemu, a z drugiej wspomagają i pobudzają instytucje publiczne do ponownego przemyślenia ich roli. Ponadto "trzeci sektor" posiada wartość podmiotu politycznego również dlatego, że w gruncie rzeczy zapoczątkował nowy sposób służenia dobru wspólnemu, nowy sposób uprawiania polityki, przeciwstawiając się podwójnej degeneracji: nadopiekuńczości państwa i skorumpowanemu klientelizmowi partiokracji.
Droga odnowy prowadzi zatem w kierunku wspierania wszelkich tych form działalności non profit, kooperacyjności społecznej i wolontariatu, które produkują usługi i bogactwo publiczne, działając jednak prywatnie. Tak więc wolontariatu nie można już uważać (jak było jeszcze do niedawna) za "solidarność na krótką metę", typu opiekuńczościowego, będącej niemalże dodatkiem do niewystarczającej działalności państwa. Dzisiejszy wolontariat nie ogranicza się do leczenia ran społecznych, lecz troszczy się także o to, by takie rany na ciele społeczeństwa nie powstawały, walcząc z ich przyczynami. Jego solidarność jest "solidarnością na długą metę", która dąży do przekształcenia zepchniętych na margines z tych, którymi należy się «opiekować», na głównych aktorów swego własnego podźwignięcia się; solidarnością, która prowadzi społeczeństwo obywatelskie do odpowiedzialnego uczestnictwa nie tylko w realizowaniu, lecz także w określaniu politycznych kierunków działania.
Podsumowując, nadeszła chwila, w której należy przyznać także i "trzeciej nodze" całą należną jej autonomię, po to by stół mógł stać, czyli by państwo socjalne - ta ważna zdobycz naszej cywilizacji - nie tylko nie zostało zniszczone, lecz by ożyło ponownie przeorganizowane.
opr. mg/mg