Faust i nasze biedy

Próba odpowiedzi na pytanie "skąd zło", na podstawie "Fausta" Goethego i innych dzieł literackich

Oto pytanie wszelkich pytań: skąd wzięło się zło? Skoro Bóg jest miłością i zaprasza do Królestwa Miłości, to dlaczego istnieje zło moralne, dlaczego cierpienie przenika ziemię?

Zapewne musiało ono dotykać i samego Chrystusa. Słuchający Go Hebrajczycy na pewno oczekiwali od Niego jasnej, zdecydowanej na nie odpowiedzi. I Jezus rzeczywiście dał odpowiedź, przywołując, jeżeli wolno tak powiedzieć, wspomagające siły przypowieści o chwaście i sieci. Jezus przypomina, że nie ma odwiecznego złego elementu czy pierwiastka, jak sugerują niektóre mity, religie, a także wielu pisarzy i literatów. Trwa tylko Bóg wszechmocny w miłości, miłosierny i cierpliwy. A Jego zaledwie stworzeniem jest szatan, źródło tego zła, którego Bóg nie zamierzał, lecz tylko dopuścił w swej stwórczej mądrości. Zło zrodził sprzeciw wobec Bożego planu zbawienia. Żyjemy więc w głębi tajemnic. Lecz nie poprawiajmy Pana Boga. Potępiają nas bowiem osobiste czyny, o ile są powodem grzechu. Gdy nie potrafimy w sposób wolny odnieść się do Boga, wówczas On pozostanie poza naszą bliskością. I wówczas ogarniani bywamy egzystencjalną pustką, wkoło magiczne kreślącą sidła, wedle słów wypowiedzianych przez Fausta.

Mefistofeles a kultura polska

Niestety, Faust, arcydzieło światowej literatury, pomimo licznych starań translatorskich, nie zadomowił się w polskiej wrażliwości językowej. Nie mieliśmy takiego szczęścia jak Francuzi. Przekład poematu dokonany przez Gerarda de Nerval wrósł na stałe w tkankę ich kultury i stał się wręcz „ewangelią romantyków”. Polacy naturalnie również borykali się z tzw. kwestią faustowską. Wspomnijmy poczynania Słowackiego w Beniowskim, Mickiewicza w I części Dziadów czy Tadeusza Micińskiego w Xiędzu Fauście. Ale, trzeba przyznać, nigdy nie osiągnęliśmy owej historiozoficznej przejrzystości i formalnej lakoniczności cechującej niemiecki oryginał. Jednakże fascynacja samym utworem pozostała. Począwszy od 1844 roku, gdy pojawił się pierwszy polski przekład Fausta, a skończywszy na ostatniej propozycji Adama Pomorskiego, kultura polska stara się włączyć w literacko-filozoficzne krajobrazy nakreślone przez Goethego. Istnieje jednak, warto zaryzykować przypuszczenie, jakaś duchowa niewspółmierność pomiędzy słowiańską a germańską umysłowością i historycznym doświadczeniem, skoro z takim trudem odbijamy w sobie faustowskie gesty.

Oczywiście, problemy zła, paktu z diabłem, pragnienia zdobycia wiedzy ostatecznej albo motywy miłosnego odrzucenia nie są przynależne literaturze jako takiej. Wywodzą się bowiem z siły archetypowej wyobraźni, sycącej się od zawsze demonicznymi pierwiastkami. Schyłek tysiąclecia nie odbiega wcale intensywnością kusicielskich zainteresowań od czasów wcześniejszych.

Faust - dramat wolności

Tragedia Goethego, choć dziejąca się w konkretnej scenerii historycznej i teatralnej, dotyczy ludzkich dziejów w ogóle i każdego człowieka z osobna. Walor uniwersalności przynależy jej niejako z natury rzeczy, a mówiąc poważniej, jest wynikiem twórczego zamysłu autora oraz siły artystycznej perswazji, powołującej do bytowania archetypowe wymiary przedstawianych zdarzeń. Odwołując się do zakorzenionej w tradycjach ludowych, plebejskich, jak też wyobraźni chrześcijańskiej legendy o pokutującym mnichu, który po zawarciu paktu z diabłem, ostatecznie zostaje ocalony, Goethe zarysował (mając w pamięci popularną książkę Johanna Spiessa pt: Historia o doktorze Johannie Fauście) w poetycko doskonały sposób odwieczną wersję dramatycznej walki dobra ze złem. Jest znamienne, że arcydzieło niemieckiego romantyzmu powstawało bardzo długo. Ostatnie jego fragmenty ukazały się zresztą już po śmierci poety w 1832 roku. Dlatego tworzy strukturę otwartą na interpretacje, pozbawione jednakże ideologicznych naleciałości. Swego czasu jeden z krytyków Marian Szyrocki pisał, że bohater faustowski odczuwa wstręt do scholastycznych mądrości, do ortodoksyjnego ciemnogrodu i przezwycięża swój kryzys dzięki nieświadomej woli życia. Skoro - jak dodaje - „ulubionego Fausta” cytowali często Marks, Engels i Lenin, nie dziwmy się wyżej przytoczonym nader bałamutnym określeniom.

Okazuje się, że Faust może być czytelniczą pułapką i do dzisiaj wywołuje skrajne odczytania i rozbieżne emocje. W każdym razie powiedzmy: to dzieło nowoczesne, dotyczące newralgicznych punktów współczesnej świadomości. W jej centrum znajdują się kwestie związane z granicami ludzkiej naukowej kreatywności, jedności z Bogiem pojętym osobowo, nigdy zaś deistycznie, jak zdają się przypuszczać niektórzy badacze, oraz zagadnieniami teodycealnymi, łączącymi się z naturą zła i miłością, pojmowaną jako duchowe źródło istnienia. Goethe opisuje skutki, mogące się pojawiać, gdy ludzkie pragnienie wiedzy przekracza swą przygodność, gdy zdobywa się na życzliwość wobec ducha negacji i wreszcie oddaje w niewolę swych (ograniczonych jednakże) możliwości; gdy wyobraża siebie jako małego boga świata.

Litera Fausta

Faust uosabia topos wędrowca, nigdy poznawczo nienasyconego, pełnego wewnętrznych napięć, łączącego w sobie wszelkie skrajności, co Mikołaj z Kuzy określił mianem coincidentia opositorum, czyli - dopowiedzmy - Całości, Jedni. Aktywność egzystencjalną Fausta budują trzy ontologiczne relacje. Pierwsza odnosi się do sfer transcendentnych (Bóg-Szatan), druga do sfer cielesnych (miłość - pożądanie), trzecia natomiast do innych ludzi (tradycja-kultura). Wszystkie tworzą faustowską literę - metaforę Y - znak rozpoznawczy europejskiej wyobraźni.

Popatrzmy na tę rozstrzygającą sprawę Mefistofelesa. Nazwijmy go, wcale nie paradoksalnie, aniołem negacji (Ja jestem duch, co zawsze przeczy!), którego zadania sprowadzają się do unieruchamiania wszelkiego działania, stawania się rzeczy, podejmowania wolnych aktów decyzji. On nie sprzeciwia się Bogu, lecz życiu jako takiemu. Życie to ruch, zmiana, czyn, budowanie swej osobistej niepowtarzalności. Stąd Mefistofeles proponuje Faustowi, aby zatrzymał się, zatrzymał czas: Trwaj, piękna chwilo, nie przemijaj! Lecz to właśnie jest niebezpieczne. Oznacza śmierć i poddanie się mocom zła, co jest równoznaczne z wiecznym potępieniem. Kto dopuszcza się tego, by w nim samym zginęły korzenie Życia, ten trafia pod panowanie ducha negacji. Zbrodnia przeciw Życiu - daje do zrozumienia Goethe - jest zbrodnią przeciwko Zbawieniu.

Przytoczyłem analizę zaproponowaną przez Eliadego, gdyż wydaje się przekonywająca. Zresztą, sam Faust dopytuje się o „istotę” Zwodziciela. Kim jesteś? - pyta. Odpowiedź brzmi doprawdy zadziwiająco: Jestem, powiada Mefistofeles, Cząstka siły mała, Co złego pragnąc zawsze dobro zdziała (Pracownia). Zatem określenie „anioł negacji” ma swe uzasadnienie, gdyż Mefistofeles pozostaje współpracownikiem Boga, dawniej mile przez Stwórcę widzianym. Wypada w duchu Jezusowych przypowieści zauważyć, że w obecnej fazie rozwoju królestwa Bożego - za sprawą Szatana - będzie trwało i dobro, i zło. Dopiero Sąd Ostateczny położy kres takiemu dualistycznemu stanowi rzeczy. Goethe dopowiada jednak, że zła nie warto traktować jako braku dobra, lecz raczej jako element wzmacniający poznawczą aktywność, zmuszający do działania, produktywności. Jest ono wręcz konieczne, aby człowiek mógł wypełniać swe ludzkie zadania, poszukiwać mądrości, a właściwie jakiegoś spełnienia w Całości. Gdyby bowiem okazało się, że - wzorem Heglowskiej negacji - ludzkiemu istnieniu zostałaby odebrana wszelka pozytywność, cóż wówczas otrzymalibyśmy? Może sprzeczność, na której wspomniany Hegel budował swą metafizykę. A może nadzieję na ogólne zbawienie, wsączenie poszczególnego osobowego istnienia w kosmiczny wir? Nieśmiertelna cząstka roztopiona w pojęciowym niebycie...

Sataniści... dzisiaj!

Baudelaire zauważył: Trudniej jest kochać Boga, niż w niego wierzyć. Natomiast trudniej jest ludziom obecnego wieku wierzyć w diabła, niż go kochać; każdy czuje go i nikt w niego nie wierzy. Satanistyczne, diaboliczne wątki Goethowskiego poematu wrosły we współczesną obyczajowość. Już w romantycznej epoce odzywały się pełnym głosem, niemniej dopiero kończące się tysiąclecie nadało im wyrazistość i społeczną rozpoznawalność. Skłonność do satanizmu zauważa się dzisiaj przede wszystkim wśród ludzi o wyostrzonej religijnej wrażliwości, którzy zagubili chrześcijańską tożsamość, bądź zostali w jakiś sposób zranieni przez urzędowy Kościół. A nadto, atmosfera obojętności na sprawy wiary, zanik poczucia grzechu, propagowanie wolności jako kategorii absolutnego samostanowienia czy brak myślenia historycznego sprawiły, że idee Zła, mającego osobowe oblicze, stały się atrakcyjne. W kręgach tzw. kultury wysokiej owe idee przybrały postać diabolicznej ironii negacji. Przywołajmy pisarstwo Blake’a, Sade’a, Sartre’a, Geneta, Bataille’a albo Ciorana, by nie mieć co do tego najmniejszych nawet wątpliwości.

Goethe pozostawił Europie wielką księgę przestróg, pełną teologicznych i literackich zachęt do wzmożonej aktywności, mocowania się z diabłem, który - w jego przekonaniu - spełnia dodatnie funkcje. Dostarcza mianowicie duchowych motywacji do ponawiania aktów poznawczego wysiłku. Duch negacji ujęty pozytywnie staje się sprzymierzeńcem kultury. W kulturze przecież są i być muszą miejsca ciemne i jasne. Ich ścieranie się bywa motorem rozwoju i postępu. Niektórzy z twórców posunęli się nawet do „granic niemożliwego”. Odwrócili naturalny porządek. Gdy nie sposób (szczególnie po doświadczeniach Holokaustu) zwyciężyć zła, trzeba uczynić z niego wartość świętą. Niestety, konsekwencje wskazanego odwrócenia doprowadziły do umocnienia nihilizmu, rozplenienia się postaw oportunistycznych i wolnomyślicielskich.

Na szczęście, możliwe są takie odczytania Goethowskiej tragedii, które podkreślają groteskową jakość dzieła, przez co likwidują koturnowość i retorykę ideologiczną, tak bardzo zakorzenioną w niemieckiej kulturze. Adam Pomorski, autor najlepszego, jak dotąd, przekładu Fausta przypomina, że najwłaściwiej określił utwór sam Goethe, proponując formułę ten bardzo poważny żart. „Poważny żart” to synonim ironii. Nie zawsze kusi diabeł, być może częściej perswaduje kulturowy, zamaskowany ideologiczny kostium. Gdy bowiem ogarnie nas rzeczywiste diabelskie rozdarcie, gdy nad naszymi głowami rozlegnie się diabelski chichot, z trudem wyzwolimy się z niepokoju. Wówczas tylko Bóg będzie mógł nas jeszcze uratować...

Ks. Jan Sochoń

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama