Flannery O'Connor (1925-1964) to stosunkowo mało znana w Polsce amerykańska pisarka. Jej charakterystyczną cechą jest katolicka wrażliwość moralna wśród protestanckiego otoczenia, ale także specyficzna ironia i dystans do rzeczywistości
Flannery O'Connor (1925-1964) to stosunkowo mało znana w Polsce amerykańska pisarka. Jej krótkie życie naznaczone było przez poważną chorobę - toczeń rumieniowaty, który stał się przyczyną przedwczesnej śmierci. Gorliwa katoliczka, w swych powieściach odwoływała się do zasadniczych kwestii etycznych. Jej postaci pod wpływem okoliczności i własnych przemyśleń przechodzą przemianę moralną, która wśród protestanckiego środowiska amerykańskiego południa zbliża ich do wiary katolickiej. [MG]
Przemożne, oryginalne, wszechobecne poczucie humoru jest nieodłączną cechą twórczości Flannery O'Connor. Choć często bywa lekceważone przez czytelników i krytyków, to właśnie poczucie humoru najlepiej określa sposób widzenia świata pisarki z Savannah, zmarłej w roku 1964 w wieku zaledwie 39 lat. Nie jest to dowcip improwizowany, lecz stała cecha tonu jej pisarstwa, jakby jego fundamentalny podkład, widoczny także w jej poważniejszych tekstach akademickich: ironia, która nie jest celem samym w sobie, bo celem jest zawsze przedstawienie skomplikowanych, trudnych treści, dotyczących tego, co O'Connor nazywała «tajemnicą naszego miejsca na ziemi».
Fragment listu o matce jest przykładem ironii, która stała się już habitus, sposobem bycia i patrzenia na rzeczywistość, nawet tę najbardziej intymną i codzienną. «Gdyby moja matka miała psa, nazwałaby go Spot bez żadnej ironii, a ja Spot, ale z ironią». Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydać, że Flannery stroi sobie tanie żarty z matki, Reginy O'Connor, uważając ją za naiwniaczkę, osobę «praktyczną», która nie zadając sobie zbyt wielkiego trudu nadaje psu imię Spot, odpowiadające włoskiemu Fido czy polskiemu Burek, jedno z najbardziej rozpowszechnionych, banalnych, popularnych psich imion.
A przecież Flannery nie stawia siebie na piedestale: w tym samym zdaniu, sucho i zwięźle stwierdza, że jedyną różnicę pomiędzy nią a Reginą stanowi «świadomość», z którą ona nadałaby psu imię Spot: pisarka podchodzi do siebie z ironią, w rzeczywistości określając samą siebie jako naiwniaczkę, taką samą jak matka, jakby jej «wyższy» poziom świadomości zmieniał tak naprawdę bardzo niewiele. Ten ironiczny, szybki, na pozór nic nie znaczący wątek wyjęty z codziennej korespondencji pozwala nam zrozumieć, że wielkość sposobu widzenia Flannery, przezierająca spod ironii, polega na zdolności przedstawiania granic człowieka, jego skończoności, jego nieuchronnej kruchości.
Być może lepiej byłoby powiedzieć jego niedokonaności, żeby wprowadzić termin o wymiarze teologicznym, który podsuwa pisarce intuicja w eseju Un ricordo di Mary Ann (Wspomnienie o Mary Ann), jednym z jej najpiękniejszych i niecodziennych, napisanym ku pamięci dziewczynki zmarłej na raka, który zniekształcił jej twarz. Tutaj także suchy i ironiczny styl nieustannie znamionuje całą narrację. Wystarczy pomyśleć o pierwszej linijce tekstu: «Historie o pobożnych dzieciach wykazują tendencję do fałszu».
A jednak również na tych stronach tekst przesycony jest ciętą, ale żywotną ironią, nigdy nie destrukcyjną, zdolną oddać radość życia Mary Ann, opisując ją, jak spada z krzesła, wbijając z impetem zęby w hamburger, tchnącą swoją groteskowo zniekształconą twarzą światło i radość w każdego, kto ją odwiedzał. Ironia nie oszczędza również opiekujących się dziewczynką sióstr zakonnych, które zwróciły się do pisarki, by napisała pobożną powieść o jej losach. Jej reakcję na tę propozycję opatrzył bezapelacyjny komentarz: «Powieść. Horror... na pewno nie!».
Lecz radząc siostrom, by same napisały opowieść o Mary Ann i wybierając dla siebie autorstwo wstępu, robi o wiele więcej. Bezlitosnym, realistycznym i ironicznym spojrzeniem wyjawia nie tylko skończoność kondycji ludzkiej, lecz idzie jeszcze dalej i wprowadza pojęcie człowieka niedokonanego, czyli oczekującego spełnienia obietnicy Bożej. Stajemy tu wobec wzniosłych, trudnych pojęć teologicznych, wyrażonych stylem absolutnie jasnym, przejrzystym, pozbawionym wszelkich technicyzmów, który mówi nam w tym przypadku, że choroba Mary Ann z jej zeszpeconą twarzą nie jest bynajmniej jakimś złośliwym żartem losu, jest bowiem nie tylko znakiem ludzkiej kondycji, ale i zasobem, nad którym wszyscy winniśmy pracować w imię dobra, które jest zawsze «w budowie». A zatem, z chwilą gdy uzna własną granicę, jaką stanowi jego komiczna groteskowa kondycja, człowiek ma budować na niej, wykorzystując maksymalnie dobra tego świata, aby twórczo uczestniczyć — i w tym widać wpływ ewolucyjnej teorii Teilharda de Chardin — w toczącym się procesie stwórczym.
Ironia jest kluczem, który przybliża tajemnicę, nie uciekając się do abstrakcji, reprezentując ją dzięki autentycznemu, wiarygodnemu stylowi zawsze jako ucieleśnioną w rzeczywistości. Dewocyjna, przesłodzona estetyka, przedstawiająca dobro w obrębie kanonu piękna, zostaje tu kompletnie przewartościowana: w tym przypadku dobro zostaje przedstawione w obrębie kategorii groteski, która z konieczną ironią, jaką ta ze sobą niesie, jest bardziej adekwatnym środkiem, by wyrazić zasadniczą, ontologiczną kondycję ludzką: niedokonaność oczekującą uzdrowienia. Ironiczny styl Flannery O'Connor staje w służbie sztuki pisarskiej, która nigdy nie przestaje sondować głębokiego sensu naszego konkretnego życia, w aktywnej i twórczej relacji z Bogiem żywym.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (5/2015) and Polish Bishops Conference