Na temat "Widnokręgu" Wiesława Myśliwskiego i jego stylu narracji
Wiesław Myśliwski publikuje rzadko, każda jednak z jego nielicznych książek staje się wydarzeniem. Co szczególne - pisarstwo jego nie poddaje się w ogóle ocenom z punktu widzenia jakiejś aktualnej mody czy w związku z politycznymi lub społecznymi wydarzeniami zachodzącymi wokół. Cechuje się własnym, całkowicie autonomicznym rytmem, eksploatuje sobie tylko właściwą problematykę, tak jakby z lekką pogardą odwracało się od wszelkich wątków publicystycznych i gry pod gust istniejącej tu i teraz publiczności. Tak było poprzednio z Kamieniem na kamieniu, który ukazał się w księgarniach w epoce stanu wojennego i obowiązkowej w związku z tym polityczności literatury - tak i teraz, kiedy obszerna powieść o dzieciństwie chłopca, przypadającym na czasy wojny i lata tuż powojenne, zdawać się może mało związana ze współczesnymi nastrojami. Ale to rola pisarza z krwi i kości -narzucić czytelnikom przekonanie, że jego własna, osobista sprawa warta jest zainteresowania i góruje nad modnymi tematami.
O czym jest ta historia? Zaczyna się w latach wojny, na wsi pod Sandomierzem (nazwa miasta nie pada, ale realia wskazują na Sandomierz w sposób oczywisty - gdybyśmy nawet nie wiedzieli, że autor urodził się w Dwikozach). Oczyma dorastającego chłopca widzimy dom rodzinny: dziadków, wujów i ciotki, a przede wszystkim ojca i matkę - odmiennych od siebie i od reszty rodziny zarazem, oglądanych przez Piotra z nie słabnącym zainteresowaniem. Nie mniej intrygujące są postacie innych - niezwykła figura niemieckiego burmistrza, starsziny Iwana, panien Ponckich, Sulki czy Anny. Nie ma powieść Myśliwskiego wyraźnej, łatwej do opowiedzenia fabuły, a tym bardziej puenty; jest jak samo życie, przepełniona zdarzeniami, które niekoniecznie składają się w jakieś logiczne ciągi, choć czasami przykuwają szczególną uwagę i wyzwalają dłuższą, bardziej drobiazgową opowieść - tak jak opis szaleństw burmistrza, przeżycia na linii frontu, smutna historia charta, a także Kruczka z wybitym okiem i dziwnej manii wuja Władka, wspomnienie o krowiej rzeźni, pierwszej lekcji, agitacji w fabryce, poszukiwaniu buta, chorobie ojca, pierwszym balu itd. Widnokrąg to zatem na pozór typowa "powieść o dojrzewaniu", opisująca kolejne olśnienia światem swego bohatera, a kończąca się - jak należy - jego wejściem w dorosłość. Po latach Piotr przyjeżdża do swego miasta z synem, by mu pokazać świat własnego dzieciństwa: krąg życia się zamyka.
Widnokrąg
jest z pewnością osobisty i w sporej na pewno mierze autobiograficzny, jak każda więc powieść tego rodzaju przestaje być tylko kreacją sztucznego, fikcyjnego świata przenoszącą autorskie przesłanie. Jej fabuła, postacie, zdarzenia istnieją tak, jak istnieje otaczająca nas rzeczywistość - nie do końca przejrzyste i wytłumaczalne, wymagające bacznej uwagi, namysłu nad swym wewnętrznym sensem i konsekwencjami. Autor takiej książki "czyta" swoje życie tak samo, jak czytelnik czyta jego z kolei relację - nie dochodząc nigdy do jakiejś ostatecznej konkluzji i pełnego rozumienia. Skoro więc żadnego ze zdarzeń nie można nigdy "doczytać do końca", nie można go też pozostawić za sobą, dążąc do zdarzeń nowych: wszystko istnieje tutaj niejako na jednym planie, a opowieścią rządzi zasada wielokrotnych nawrotów i zarazem antycypacji. I tu docieramy do zasadniczych cech konstrukcyjnych, które rzucają się w oczy czytelnikowi Widnokręgu. Nie jest to z pewnością powieść ułożona wedle porządku przyczynowo-skutkowego; tajemnicą jej "jedności w wielości" jest już raczej fenomen życia - narodzin, przechodzenia z dzieciństwa w młodość, dojrzewania, starości i śmierci. Nie ma w tym za grosz "sensacyjności", narracyjnego napięcia wyzwalającego w czytelniku emocje i oczekiwania - wprost przeciwnie: życie jest przedsięwzięciem pełnym trudów i przeciwieństw, ale w zasadzie przewidywalnym, poddanym dobrze znanej zasadzie wiecznego powrotu. Dlatego Myśliwski baczy, aby swego odbiorcy niczym nie zaskakiwać: wszystkie rozpoczęte opowieści prezentują już na wstępie swe zakończenia. I tak wiemy z góry, że choroba ojca skończy się śmiercią, że Anna zostanie żoną bohatera, że nieszczęsny but nigdy się nie znajdzie. Wiedząc to, możemy rozkoszować się już czystą przygodą bezinteresownej lektury.To w istocie niezwykłe: literatura rozmyślnie pozbawiona suspenseu, wytrzebiona z tego typu emocjonalności, która powstaje na styku tego, co minione, więc znane - i tego, co przyszłe, więc zasłonięte, niepewne, czasem groźne. Proza powieściowa żyje od lat z eksploatacji tego typu uczuć: zawiesza rozstrzygnięcia, zadaje czytelnikowi różne proste zagadki, które niebawem rozwiązuje, spełniając lub zawodząc jego oczekiwania. Zagadka Widnokręgu postawiona została inaczej, a jej treść brzmi znacznie bardziej zasadniczo: jest to po prostu pytanie o sens życia, na które nie da się oczywiście udzielić żadnej odpowiedzi w stylu rozwiązań rodem z sensacyjnej powieści. "Odpowiedzią" u Myśliwskiego zdaje się być ciągłe zadawanie tego samego pytania - w różnych wersjach, różnych sytuacjach, w związku z coraz to nowymi losami indywidualnymi. W ten sposób odpowiedzią na pytanie, kto i dlaczego okaleczył psa Kruczka, staje się całe życie wuja Władka zorganizowane wokół tej obsesyjnie powracającej kwestii, odpowiedzią na pytanie o sens życia ojca staje się życie Piotra, a dla niego z kolei - życie jego syna, Pawła. Życie bohaterów Widnokręgu organizuje się wokół pewnych marzeń i projektów, najczęściej nie zrealizowanych: ojciec chciałby wyzdrowieć i odzyskać nobilitującą go w środowisku urzędniczą posadę, matka marzy wciąż o zrobieniu dobrego interesu i wyjściu z biedy, panny Ponckie -o prawdziwym wykwincie, wuj Władek - o wykryciu dręczycieli Kruczka, Piotr różnie - a to o krowim łbie, a to o zatańczeniu z Anną. Te oczekiwania najczęściej się nie spełniają, a jeśli nawet spełniają, to z reguły inaczej niż się spodziewano, treścią życia nie jest bowiem spełnienie marzeń, ale to szczególne napięcie tworzące się pomiędzy projektem a jego realizacją, pomiędzy wyobrażeniem a rzeczywistością, pomiędzy uczuciami a ich wypełnieniem. Mógłbym powiedzieć, że bardzo to egzystencjalistyczne z ducha, gdyby egzystencjalizm od lat czterdziestych nie zszedł już tak głęboko pod strzechy, że nie wiemy nawet, kiedy nim oddychamy.
Treścią życia są też obsesje - chciałbym powiedzieć: "życiodajne", bo póki trwają, ziemskie bytowanie wydaje się mieć sens. Ale obsesje pożerają też wszystkie inne treści psychiki, żądają dla siebie wyłączności, redukują świat do tej jednej, jedynej myśli. Wokół obsesji obudowują się w powieści charaktery - nader różnorodne zresztą i atrakcyjne lekturowo - jak szczególnie doskonała postać matki, której praktycyzm, zdrowy rozsądek, połączony jednak z pewnego rodzaju nieuleczalną naiwnością, autor obserwuje z mieszaniną czułości i rozbawienia. Równie zapadającą w pamięć jest kreacja zbiorowa panien Ponckich, których stara jak ludzkość profesja przestaje być czymś uwłaczającym, staje się trybutem spłacanym marzeniom o prowadzeniu "normalnego" domu w nienormalnej epoce. I wreszcie postać młodziutkiej Żydówki, Sulki, którą wojna odarła do naga ze złudzeń i konwenansów, przydając jej postaci - przedwcześnie - dojrzałości i dramatyzmu. Portret Sulki jest - przy całej wyrazistości - migawkowy, zwykle jednak charaktery w Widnokręgu nie są czymś statycznym i niezmiennym: poszczególne osoby obserwujemy niekiedy na przestrzeni wielu lat - z coraz to innego punktu widzenia, z coraz większą o nich wiedzą. I one też zmieniają się na oczach bohatera, ewoluują, jawią się w nowych kontekstach - niczym postacie zaludniające siedmioksiąg Prousta.
Myśliwski nie zbudował więc w swej powieści jakiejś emocjonującej, biegnącej ku swemu rozwiązaniu akcji, ale raczej namalował co najmniej z tuzin świetnych portretów ludzkich i przy tym stworzył szereg znakomitych, pozostających w pamięci scen - jak ta nieco upiorna i przekornie pozbawiona rozwiązania scena agitacji w fabryce, jak pyszna historia poszukiwań buta, jak opowieść o pierwszym balu - i szereg jeszcze innych. Te sceny - i cała w ogóle fabuła powieści - zostały potasowane i przemieszane wbrew zasadzie chronologii, zgodnie natomiast z logiką działania pamięci, która przechodzi swobodnie od skojarzenia do skojarzenia, określając tylko swój punkt wyjścia i punkt dojścia, pomiędzy nimi wszelako pozostawiając chaos splątanych wątków, nawrotów i powtórzeń. Obraz świata tworzonego przez autora nie powstaje więc liniowo - poprzez opowiedzenie jakiejś historii od początku do końca - ale raczej metodą nakładania na siebie różnorodnych i nie poskładanych skrawków opowieści, których zadaniem jest rekonstrukcja jak gdyby przestrzennej mapy, istniejącej niejako "obiektywnie", tzn. niezależnie od aktu opowiadania (co umożliwia rekonstrukcję w dowolnym porządku i z dowolną dokładnością). Nic to zapewne nowego w dziedzinie teorii powieści, ale w Widnokręgu zdaje się mieć szczególny sens, który chciałbym tu wydobyć.
Wiesław Myśliwski uważany był zawsze za jednego z najwybitniejszych w Polsce (obok Tadeusza Nowaka) prozaików nurtu chłopskiego. Źródła tego nurtu - wraz z przemianami na wsi - poczęły właśnie wysychać i kto wie, czy powieści Myśliwskiego nie są ostatnią jego, świetną, emanacją. Widnokrąg zresztą, którego akcja rozgrywa się przede wszystkim w Sandomierzu, zdaje się być nader nietypowym przedstawicielem gatunku. Czym więc różni się ta książka od książek autorów urodzonych i wychowanych w mieście? Wedle mego zdania - stosunkiem autora do czasu i do zdarzeń życia. Proza "miejska" traktuje czas znacznie bardziej dynamicznie, obrócona jest najczęściej w przyszłość, oczekuje nadchodzących zdarzeń, przeszłość pozostawiając za sobą, z góry akceptuje zmianę, dąży do wyjaśnienia i spuentowania swych wątków fabularnych. Proza "chłopska" akcentuje chętniej (co oczywiste) kolistość czasu, jego nawroty i idącą za tym względną stałość obrazu świata; do zdarzeń - życiowych, historycznych - podchodzi osobliwie, szuka w nich bowiem zawzięcie jakiegoś mitycznego sensu, powraca więc wciąż do tych samych scen, oświetlając je z różnych stron i próbując złożyć z nich znaczącą całość. Stąd właśnie bierze się czasowa "płaskość" tej powieści, istnienie przeszłych i teraźniejszych zdarzeń na jednej płaszczyźnie, swoista obsesyjność nawrotów pamięci.
Cóż jednak w wyniku powstaje? Bez wątpienia, puenty literatury "chłopskiej" mniej są na ogół wyraziste i "twarde" niż u jej "miejskiej" odpowiedniczki, dotyczą bowiem spraw bardziej elementarnych: porządku świata i sensu życia. Mitologiczne "odpowiedzi" na zadawane pytania mogą być więc tylko wykrętne, ogólnikowe, udzielane z wyraźnym dystansem. Tak jest też w Widnokręgu: zadawane tam - pośrednio, nie wprost - pytania o sens nie uzyskują żadnej odpowiedzi, choć można byłoby szukać jej śladów w powracającym wciąż obrazie schodów wiodących na sandomierską skarpę, w podejmowanym własnowolnie wysiłku pokonywania ich wciąż, co ojca kosztuje życie, Piotrowi zaś pozwala - metaforycznie - wydobyć się z Rybitw w świat. Owe schody są więc w powieści metaforą czy może nawet symbolem egzystencji i jej trudów - ale niewyraźnym, nie narzucającym się, należącym bowiem do świata realnego, spoza powieści, wymagającym więc "lektury", nie zaś ustanowionym autorską arbitralną decyzją.
Widnokrąg
wszelako nie przynależy do literatury "autentyku" - związek jego fabuły z życiorysem autora nie jest w powieści postawiony jako problem dla czytelnika - utwór jest zamkniętą w sobie artystyczną kreacją i zaprasza do rozkoszowania się różnymi swymi - czysto literackimi - jakościami. Bo przecie Myśliwski jest przede wszystkim pisarzem, majstrem słowa, które potrafi zapisać - realne, uchwycone w rzeczywistych sytuacjach - następnie przetworzyć, komponując z języka prawdziwie muzyczne sceny. Posłuchajmy takiej oto na przykład scenki z rozdziału W poszukiwaniu zgubionego buta:...wykrzyknęła w pola: - Hej, nie widzieliście może buta?!
Jakby zerwany ze snu, podniosłem wzrok znad ścieżki za tym jej krzykiem. W głębi pola jakiś chłop wsiadał właśnie na wóz wypełniony czubato kartoflami, a za nim dalej w głębi kilka pochylonych kopaczek dziabało motykami w uschniętych radlankach.
- Jakiego buta?! - Już miał jedną nogę wspartą na rozworze, a ręką trzymał się kłonicy, lecz puścił i stanął obiema stopami na ziemi, obracając się ku nam.
- No, buta! - wyrzuciła matka w odpowiedzi, prawie obruszona, że nie rozumie, jakiego buta. Przystanęła, ja za nią. - Zgubił chłopak! Szliśmy rano tędy, tylko w tamtą stronę, i jednego nie ma.
Znad radlanek uniosły się kopaczki i któraś krzyknęła:
- Co się stało?!
- Zgubili buta! - odkrzyknął chłop. - Nie wykopała tam która?! - I zarechotał, aż się po polu rozniosło, a koń spłoszony rzucił łbem.
- Buta?! Matko Święta! - Któraś z kopaczek z uniesioną motyką już biegła w naszą stronę, pokrzykując: - Matko Święta! Matko Święta!
Zerwały się za nią i pozostałe i szły na nas z tymi uniesionymi motykami, pokrzykując jakby w jakimś chórze, to w zdziwieniu, to ze zgrozą:
- Matko Święta! Chryste Panie! Matko Święta! Chryste Panie!
A chłop aż się zanosił tym rechotaniem. Coś tam próbował pokrzykiwać do zbliżających się kopaczek, lecz żadne słowo nie mogło się przez ten jego rechot przedrzeć i tylko popluwał jakimiś ćwiartkami, połówkami, strzępami słów, jakby kartoflami z wozu rzucał.
Staliśmy obśmiewani tym jego rechotem, aż w końcu matka zdobyła się na odwagę i krzyknęła:
- I z czegóż się tak śmiejecie jak głupi do sera?! Wyście nic nigdy nie zgubili? To jeszcze zgubicie, da Bóg! Chodź, Piotrek, idziemy. - Złapała mnie za rękę. - Z głupim znaleźć, to już lepiej z mądrym zgubić.
Ta scenka - językowo, melodycznie i, rzec można, choreograficznie skomponowana - dowodzi, jak kunsztowna jest najnowsza proza Myśliwskiego. Redukcję napięcia "fabularnego" (wiadomo, że but się nie odnajdzie) równoważy wzmożonym napięciem estetycznym. Przyjrzyjmy się pozornemu chaosowi kompozycyjnemu powieści, temu kłębowisku nakładających się czasów i anegdot, a okaże się przemyślaną konstrukcją, w której każda historia, rozpoczynana niby to przypadkiem, pod naciskiem nagłego skojarzenia czy przypomnienia, ma swoje dobrze określone miejsce. I tak na przykład opowiadanie o agitacji w fabryce, groteskowa anegdota z czasów dekretowanej odgórnie miłości do radzieckich towarzyszy i ich przywódcy, zostaje nagle przerwane, aby pomieścić wewnątrz historię o żołnierzu Saszy i charcie, którego podarował chłopcu - i ta opowieść jest jakby na wpół sennym marzeniem o przyjaźni prawdziwej, którą zniszczyła imperialna polityka. A chart rozjechany przez ciężarówkę - byłżeby to znowu symbol? Widnokrąg pełen jest takiej na wpół wcielonej i potwierdzonej niby-symboliki, bo przecie zdarzenia fabularne istnieją tam na podobieństwo zdarzeń rzeczywistych, których "symboliczność" można zakładać tylko w cudzysłowie i nie całkiem na serio. To, co w powieści Myśliwskiego obciążone jest najwyższą powagą, ukrywa się głębiej - to tajemnica sukcesji pokoleń, pamięci o rodzicach i dziadkach, którzy odchodzą w niebyt, przekazywania swych doświadczeń dzieciom i - najprościej wreszcie: tego, że jesteśmy wpierw synami czy córkami, by niebawem - zanim sami sobie zdążymy dać odpowiedź na najważniejsze egzystencjalne pytania - stać się sami ojcami swoich znów synów i córek. Wzniosłe to i właściwie niepojęte, choć przydarzyć się może na co dzień niemal każdemu z nas.
Jestże więc Myśliwski ostatnim "pisarzem chłopskim"? Tak, jeśli weźmiemy pod uwagę specyficzny w jego twórczości sposób oglądania świata. Ale jest też pisarzem uniwersalnym i filozoficznym - jak każdy autor, który umie patrzeć i swoją wizję potrafi doprowadzić do ostatecznych konsekwencji.
JERZY JARZĘBSKI, ur. 1947, dr hab. w Instytucie Filologii Polskiej UJ, historyk literatury. Wydał: Gra w Gombrowicza (1982), Powieść jako autokreacja (1984), Zufall und Ordung zum Werk Stanisław Lems (1986), W Polsce czyli wszędzie (1992), opracowanie krytyczne pism Brunona Schulza w Bibliotece Narodowej (1989), Czytanie Schulza (red., Kraków 1994). Współredaktor "Tekstów Drugich". Publikował m.in. w "Odrze", "Kresach", "Tygodniku Powszechnym", "NaGłosie", "Znaku". W wydawnictwie Znak ukaże się niebawem zbiór szkiców krytycznych Apetyt na Przemianę.