Warsztaty Gospel w Osieku - polskiej stolicy muzyki gospel
Gdy chór z Kwidzyna prowadził modlitwę uwielbienia, robiło się gorąco. Autor zdjęcia: Krzysztof Kusz
Gminę stanowią w 90 proc. lasy, w 8 proc. jeziora, a w 2 proc. ludzkie siedliska. Co roku w sierpniowy tydzień Osiek to jednak w 100 procentach gospel.
Polecieli gospelem — rzucił ktoś przy drzwiach do kościoła św. Rocha. — Let all my worship flow to you... — świątynię z rdzawej cegły wypełnia wpadający momentalnie w ucho śpiew. Młodzi siedzą w nim już drugą godzinę. Od piętnastu minut śpiewają miarowo jeden, jedyny wers. „Niech moje uwielbienie popłynie do Ciebie”. Brzmi to troszkę jak amerykańska wersja kanonów z Taizé. Prowadząca warsztaty Wanda Reese z Atlanty śpiewa mocnym, krystalicznym głosem. Widzę, że co chwilę ukradkiem ociera łzy. Modli się z rozbrajająca szczerością. To nie warsztaty, ani zwykły koncert. To gospel.
Dotąd Wanda prowadziła wiele amerykańskich chórów. Teraz ma zmierzyć się z polskim żywiołem. Podchodzę do niej tuż po warsztatach. — Czy śpiewając ze łzami w oczach hymn gospel, dziękowała Pani za jakieś konkretne wydarzenie? — Tak. Za łaskę życia, uzdrowienia. Ale to bardzo osobista modlitwa — Amerykance szklą się oczy: — Śpiewając gospel, staję twarzą w twarz z Jezusem. Dziękuję Mu za osobiste doświadczenia. Osoba niewierząca nie może śpiewać gospel. Nie można wejść w tę muzykę bez osobistej relacji z Jezusem. Śpiewam: „Niech moje uwielbienie popłynie do ciebie”, oddycham tą modlitwą i wołam: chcę być z Tobą i tylko z Tobą!
Ech, emocjonalni ci Amerykanie. Tylko dlaczego podobne reakcje obserwuję na wielu młodziutkich słowiańskich twarzach?
Emocje jak na derbach Śląska
Jeśli gospel kojarzy ci się z rozkołysanym chórem ciemnoskórych wokalistów, masz rację. Jednak w ich rolę znakomicie wcielili się Polacy. Nie ma chyba w Polsce większego miasta, gdzie nie odbywałyby się warsztaty gospel. Na zakończenie warsztatów GoGospel w Katowicach tysiące młodych ludzi wypełniło ogromną katedrę. Podczas warsztatów organizowanych w Poznaniu śpiewał chór złożony z ponad tysiąca młodych. W czasie akcji Prochrist w katowickim Spodku wystąpiło naraz 1300 śpiewaków z 44 chórów.
— Byłam zdumiona, że Polacy tak łatwo wchodzą w gospel — uśmiecha się promiennie Wanda Reese. — Jestem pewna, że to owoc tego, że polskie rodziny przyjmują Boga całym sercem. Nie są w tej wierze wygodni, ale chcą Boga coraz więcej i więcej. Dlatego z taką pasją wołają do Niego gospelowymi psalmami. Mogą je śpiewać bez końca. Trudno przestać. Zawsze największą trudnością jest zakończenie koncertu. Półtorej godziny to zbyt mało. Ludzie są tak nakręceni, że mogliby śpiewać przez następne półtorej godziny.
W ubiegłym roku jeden z koncertów w Osieku skończył się koło... 5 nad ranem. Nic dziwnego — gospel to gejzer radości, szczerości i uwielbienia. Emocje jak na derbach Śląska. Gdy w czasie Mszy świętej, celebrowanej przez ks. Romana Tkacza, chór z Poznania zaśpiewał „Amen”, po plecach chodziły ciarki.
Niebieskie uwielbienie
Osiek jest polską stolicą gospel, tak jak Mrągowo stolicą rodzimego country. Nikogo nie dziwi, że na ulice uśpionej wioski wylegają tłumy młodych rozśpiewanych ludzi. Gospel słychać wszędzie: nad jeziorem Kałębie, w kościele, w sklepie, a nawet w remizie strażackiej. Tu warsztaty prowadzi Solomon Facey. Niedawno o oprawę muzyczną swego ślubu poprosił go znany piłkarz Ashley Cole. Teraz jego głosu, który płynie zza okien remizy, słuchają ciekawie babuleńki jadące na targ z koszami pełnymi kurek.
W Osieku króluje angielski. Najczęściej padające słowa? Praise, worship, glory. Język nie jest już barierą. Jest raczej magnesem, który przyciąga wielu młodych.
Na wieczornej modlitwie uwielbienia robi się gorąco. Kościół staje się niebieski. Nie, nie został opanowany przez połączone siły kibiców Ruchu i Lecha Poznań. Modlitwę animuje odziany w niebieskie tuniki młodzieżowy chór
Harfa z Kwidzyna. Wszyscy wstają z miejsc i zaczynają rytmicznie klaskać. Śpiewają z takim ogniem, że nawet święty Roch w prezbiterium niebawem zacznie przytupywać i miarowo podrygiwać. Potężne mury kościoła ożywają. A co dopiero będzie się działo na wieńczącym warsztaty potężnym plenerowym koncercie, na którym bawić się będą tysiące ludzi? Wtedy emocje sięgną zenitu. Uczestnicy warsztatu wystąpią w cieniu gwiazd: Ewy Urygi, Alicji Majewskiej, Zbigniewa Wodeckiego, Jacka Wójcickiego, zespołu PIN, Deus Meus i zawodowych chórów ze Stanów.
Na warsztaty przyjechało aż 350 osób. Jest 70 Austriaków, kilkunastu Rosjan. Siedzą wsłuchani w śpiew Carmy Reese, córki Wandy. — Czego możemy się nauczyć od ciemnoskórych gości zza oceanu? — pytam ks. Zdzisława Ossowskiego, organizatora imprezy. — Przede wszystkim ogromnego emocjonalnego zaangażowania w śpiew. Na trzynastu edycjach festiwalu miałem już wielu ciemnoskórych muzyków. Zaskakiwała mnie ich wielka pokora. Śpiewała u nas kiedyś znana wokalistka Emma Nichols. Była tak uduchowioną osobą, że — ja facet w sutannie — czułem się przy niej malutki, lichutki. Pamiętam zwłaszcza jeden obrazek: ta wielka artystka siedziała skulona pod sceną, opatulona kocem i przez cały czas gorąco się modliła. Nie boję się zarzutów o rozmydlanie tradycji — uśmiecha się ks. Zdzisław. — Skoro sam Jan Paweł II wpuścił na salony Watykanu hip-hopowców? Hirek Wrona powiedział mi kiedyś, że 80 proc. rynku amerykańskiego to muzyka chrześcijańska. A u nas? 15 lat temu w mediach nie wypadało używać słów „Jezus Chrystus”, „łaska”. To był rodzaj obciachu. Osiek był pierwszym miejscem w Polsce, gdzie zaczęto uprawiać gospel na taką skalę. Ta muzyka odpowiada na pragnienia ludzkiego serca. Każdy człowiek chce słyszeć, że jest wieczny.
Prawdziwy gejzer
Mieszkańcy Osieka początkowo byli zdziwieni. Wchodzili do swego parafialnego kościoła i słyszeli porywające pieśni śpiewane po angielsku. Ale szybko się przyzwyczaili do Camp Meeting. Skąd ta nazwa? Gdy w 1800 roku za oceanem nastąpiło wielkie przebudzenie religijne białych, rozpoczęły się praktyki zgromadzeń Revival Camp Meetings. Tysiące ludzi zabierały koce, namioty, żywność, by przez kilka dni gromadzić się wokół wygłaszających płomienne kazania kaznodziejów i śpiewać radosne, żarliwe hymny. Co ciekawe, na spotkania te zabierali również czarnych niewolników. Ich fascynacja zjawiskiem była porażająca. Pełne tęsknoty hymny rozpaliły ich wyobraźnię do tego stopnia, że z czasem zaczęli tworzyć własne pieśni. Odzyskali stłamszony dotąd głos. Gospel wybuchł jak gejzer.
Przekonuję się o tym na własnej skórze nawet po godzinie 23. Osiek smacznie śpi, milkną nawet żaby w rozległym jeziorze. Na niebie setki gwiazd. Tylko przy festiwalowej kawiarence grupka młodych ludzi zaczyna cichutko śpiewać. Ktoś nieśmiało gra na gitarze. Co śpiewają? Kaczmarskiego? Happysad? U2? Podchodzę bliżej: nic podobnego. Oh, Lord you are awesome — słyszę. Oj, znowu ten gospel.
opr. mg/mg