Słowo wstępne: Jerome S. Bruner i spis tresci
ISBN: 978-83-7318-930-0
wyd.: WAM 2008
Spis treści | ||
Słowo wstępne: Jerome S. Bruner | 9 | |
Przedmowa | 14 | |
Podziękowania | 17 | |
ROZDZIAŁ 1 | ||
Dylemat posłuszeństwa | 19 | |
ROZDZIAŁ 2 | ||
Metoda badania | 30 | |
ROZDZIAŁ 3 | ||
Zachowanie oczekiwane | 44 | |
ROZDZIAŁ 4 | ||
Bliskość ofiary | 49 | |
ROZDZIAŁ 5 | ||
Jednostka stawia czoło władzy | 61 | |
ROZDZIAŁ 6 | ||
Dalsze warunki eksperymentalne i kontrolne | 72 | |
ROZDZIAŁ 7 | ||
Jednostka stawia czoło władzy, cz. II | 90 | |
ROZDZIAŁ 8 | ||
Zamiany ról | 107 | |
ROZDZIAŁ 9 | ||
Wpływ grupy | 130 | |
ROZDZIAŁ 10 | ||
Dlaczego posłuszeństwo? - Analiza | 140 | |
ROZDZIAŁ 11 | ||
Analiza eksperymentalna w kontekście procesu posłuszeństwa | 151 | |
ROZDZIAŁ 12 | ||
Napięcie i nieposłuszeństwo | 168 | |
ROZDZIAŁ 13 | ||
Teoria alternatywna: czy kluczem jest agresja? | 179 | |
ROZDZIAŁ 14 | ||
Problemy metodologiczne | 182 | |
ROZDZIAŁ 15 | ||
Epilog | 192 | |
DODATEK I | ||
Problemy etyczne w badaniach naukowych | 203 | |
DODATEK II | ||
Wzorce zachowań jednostek | 215 | |
Przypisy | 219 | |
Bibliografia | 228 | |
Indeks nazwisk | 234 | |
Indeks rzeczowy | 241 |
Książka Stanleya Milgrama Posłuszeństwo wobec autorytetu zaszokowała wszystkich, kiedy pojawiła się trzydzieści lat temu. Jak ludzie mogli podawać coraz bardziej niebezpieczne wstrząsy elektryczne drugiemu człowiekowi tylko dlatego, że zostali o to poproszeni przez profesora odpowiedzialnego za eksperyment? Niestety, wyraźne ostrzeżenie tej książki przed spustoszeniami, które może powodować bezmyślne posłuszeństwo, rozbrzmiewa dziś nawet głośniej niż wtedy. Świat obiegły wiadomości o tym, że zwyczajni żołnierze amerykańscy, na rozkaz swoich oficerów, brutalnie traktowali i upokarzali osadzonych w więzieniu Irakijczyków. A znęcając się nad nimi, robili sobie nawet zdjęcia podczas tych działań, uśmiechając się z satysfakcją z dobrze wykonanego zadania! Mówili oni, że wypełniali rozkazy, aby "zmiękczyć" jeńców przed dalszymi przesłuchaniami - niezależnie od tego, jak niejasne okazały się później te "rozkazy" podczas oficjalnego śledztwa. Z jakiegoś powodu to, że większość więźniów przetrzymywana była jedynie na podstawie podejrzeń o działania sprzeczne z prawem, i że nie przedstawiono im nawet zarzutów o konkretne przestępstwa, wydawało się nie mieć znaczenia (wbrew Konwencji Genewskiej i regulaminowi Armii Stanów Zjednoczonych).
Książka Milgrama szokuje, ponieważ podważyła ona głęboko zakorzenione przekonania dotyczące tego, jak "ludzka natura" przejawia się w codziennym życiu. Jak zwyczajni ludzie - w dodatku zwyczajni Amerykanie, prości mieszkańcy zwyczajnego miasta New Haven - mogą zadawać nieznośny ból bliźniemu tylko dlatego, że profesor Yale polecił im to zrobić? Oczywiście byli tam po to, aby umożliwić temu profesorowi przeprowadzenie eksperymentów laboratoryjnych, dotyczących tego, czy kary mają wpływ na to, jak ludzie uczą się list słów. Dlaczego jednak ci rozsądni uczestnicy byli skłonni do podporządkowywania się poleceniom w takim stopniu, że lekceważyli nawet propozycje profesora, aby przerwać tę stresującą procedurę?
O co w tym wszystkim chodziło? Czy to jedynie symulowana atmosfera eksperymentu "psychologicznego" doprowadziła do takiego nieludzkiego zachowania, czy zadziałała tutaj jakaś bardziej ogólna właściwość naszych relacji społecznych - lub, w tym przypadku, coś w samej naturze człowieka? Niepokojące wyniki przedstawione przez Milgrama pobudziły nas do powtórnego przemyślenia kwestii władzy i posłuszeństwa, a nawet natury ludzkiej, i tego, w jakim stopniu wpływają na nią oddziaływania zewnętrzne, a w jakim wewnętrzne.
Takie pytania nie były oczywiście całkowicie nowe w połowie lat 70., gdy ukazała się ta książka. Przypomnijmy, że dekadę wcześniej Hannah Arendt opublikowała książkę Eichmann w Jerozolimie, przedstawiając swoją kontrowersyjną wtedy tezę "banalności zła", według której odrażający nazista Adolf Eichmann nie był "potworem", ale po prostu wypełniał rozkaz wymordowania w komorach gazowych Żydów, przetrzymywanych w jego obozie koncentracyjnym. Eichmann był tylko urzędnikiem wykonującym rozkazy, jak wszyscy urzędnicy na całym świecie.
Większość z nas myślała wtedy, że w swym niepokojącym twierdzeniu Arendt nie dostrzegła zła tkwiącego w nazizmie i jego mocy zmieniania Niemców w bestie - Niemców. Czy coś takiego mogłoby stać się tutaj? Woleliśmy wierzyć, że w kulturze niemieckiej istniało coś zakorzenionego głęboko, coś złego, co stworzyło zarówno nazizm, jak i "Eichmannów" niezbędnych do wypełniania jego haniebnych rozkazów. Wierzyliśmy święcie, że nic takiego nie mogłoby zdarzyć się tutaj.
Sytuacja ulegała jednak zmianom w ciągu dekady, jaka upłynęła między opublikowaniem Eichmanna Arendt i Posłuszeństwa wobec autorytetu Milgrama. Zachodni świat dręczony był gniewem i wątpliwościami, młodzież coraz bardziej powątpiewała we władzę, niezależnie od jej pochodzenia. Nie tylko we władzę, ale także w bezmyślne posłuszeństwo wobec niej. Była to dekada praw obywatelskich, coraz bardziej świadomego wyzwolenia kobiet, burzliwych niepokojów studenckich i "zamieszek" w Paryżu. Posłuszeństwo wobec władzy było atakowane nie tylko na ulicach, ale także w umysłach zwyczajnych ludzi - być może po raz pierwszy od rewolucji francuskiej w takim dużym stopniu.
Pod koniec tej burzliwej dekady Posłuszeństwo wobec autorytetu poruszyło cały świat. Przede wszystkim badania Milgrama pokazały, że na11 prawdę mogło się to zdarzyć tutaj, nawet na samej Hillhouse Avenue w New Haven, bez żadnego związku z wpływem autorytarnej kultury niemieckiej. Nie była potrzebna nawet "osobowość autorytarna", aby stać się bezlitośnie okrutnym dla innych wypełniając polecenia z góry. Każdy z nas (lub niemal każdy z nas), jak się wydaje, jest skłonny robić to, co mu każą, jeśli ci, którzy wydali ten rozkaz, są uważani za oficjalnych przedstawicieli "władzy".
Reakcje środowiska psychologicznego na książkę Milgrama były zróżnicowane, co nie jest zaskakujące. Szczególnie psychologowie społeczni, być może starając się uchronić przed zarzutami nieuzasadnionego uogólniania, nie są zazwyczaj zbyt skorzy do wyciągania ogólnych wniosków ze swoich badań; mają rację, ponieważ rzadko jest oczywiste, jak bardzo można uogólniać wyniki "sztucznych" badań laboratoryjnych. Jednak Milgram (pomimo wyraźnego wskazania na zastosowane środki ostrożności) wypowiada się bez ogródek, udowadniając, że jego eksperymenty nie były, że się tak wyrażę, jedynie eksperymentami, ale samym życiem. Z dalszych eksperymentów wynikało, że jeśli osoba badana widziała kilka innych osób, które się zbuntowały, to posłuszeństwo nie było tak bardzo ślepe. Jednak niektórzy psychologowie społeczni wciąż narzekali: "Co można powiedzieć o naturze ludzkiej na podstawie niewielkich badań na mieszkańcach New Haven, przyprowadzonych do luksusowego laboratorium psychologicznego Yale, gdzie otrzymali zdecydowane polecenia od "profesora", co oni mieli zrobić? Oczywiście, że zrobili to, co im kazano!".
Dzisiaj, trzy dziesięciolecia później, takie zarzuty budzą poważne wątpliwości. Wiemy teraz, że w naszej kulturze, a być może w każdej kulturze, istnieją czynniki, które przygotowują nas do "wypełniania rozkazów", niezależnie od tego jakie mogą wydawać się te rozkazy po zastanowieniu. Oczywiście nie każdy z nas się podporządkowuje, ponieważ zawsze istnieją konkurencyjne impulsy do trzymania się swoich własnych przekonań - tak jak działo się w eksperymentach Milgrama. Jednak mimo wszystko słuchamy rozkazów.
Jak więc powinniśmy rozumieć pracę Milgrama trzydzieści lat później, biorąc pod uwagę to, co wiemy teraz o upokarzaniu i torturowaniu więźniów osadzonych w Abu Ghraib? Dlaczego nasza żandarmeria wojskowa tak skwapliwie (i z widocznym zadowoleniem) wypełniała rozkazy "zmiękczania" więźniów przed przesłuchaniem? "Tak się to robi" - powiedziano im. Kryje się tu jednak zagadka. Kto powiedział - "Tak się to robi"?
Z pewnością nie należy to do obowiązującego kodeksu wojskowego. Kilka tygodni po naszym lądowaniu w Normandii przez krótki czas byłem odpowiedzialny za pojmaną właśnie grupę niemieckich jeńców wojennych.
Nigdy nawet przez myśl nam nie przeszło, żeby "zmiękczać" naszych więźniów przed przesłuchaniem - choć moja jednostka była zaangażowana w "wojnę psychologiczną". Pokolenie później w Wietnamie mój syn został przydzielony do przesłuchiwania uwięzionych partyzantów Vietcongu, w dodatku głównie dla wywiadu politycznego - był świeżo po ukończeniu collegeu i całkiem niedoświadczony. "Mój Boże, u nas to by się nigdy nie zdarzyło" - brzmiał jego komentarz, gdy ujawniono wiadomość o Abu Ghraib.
Nie ma niczego "naturalnego" w znęcaniu się nad więźniami, tak jak nie ma niczego "naturalnego" w stosowaniu się do Konwencji Genewskiej w sprawie traktowania jeńców wojennych. To, czego nauczył nas Stanley Milgram, to fakt, że w każdym społeczeństwie, gdziekolwiek, posłuszeństwo wobec władzy przychodzi zbyt łatwo - i wiemy już, że trzeba przeciwko niemu przedsięwziąć środki ostrożności. Nie jest zaskakujące, że głęboko w naszej konstytucyjnej tradycji zakorzeniona jest doktryna, według której władza w demokracji nigdy nie może być niepodzielnie sprawowana przez pojedynczą osobę - słynna doktryna "podziału władzy" przedstawiona tak dobitnie w Federalist nr 10, Jamesa Madisona*. Doktryna ta zawsze jest zagrożona w czasie kryzysu i wojny. Gdy nie uda się obronić przed nadmierną władzą, tak jak w Abu Ghraib i w innych aresztach tymczasowych w Iraku i Afganistanie, to nie "naturę ludzką" należy winić, ale tych, którzy pozwolili na sprawowanie władzy w ten sposób.
Milgram nauczył nas jeszcze czegoś, lub uświadomił nam to na nowo - wiele z tego, co robimy, robimy raczej ślepo, siłą głębokiego przyzwyczajenia, które kształtuje się pod wpływem obyczaju. Często przestajemy zwracać uwagę na to, do czego zmierzamy. Milgram miał zdumiewający dar rozpoznawania tych na wpół uświadamianych ludzkich postaw, tak jak w serii badań nad "miejskimi" przyzwyczajeniami mieszkańców Nowego Jorku, przeprowadzonych w ciągu kilku lat po badaniach nad posłuszeństwem. W jednym z takich badań na przykład każdy z jego studentów prosił siedzących pasażerów metra o ustąpienie mu miejsca. Około 25-30% osób zrobiło to, nie zadając żadnych pytań, po prostu przystając na prośbę: jeśli ktoś prosi o coś racjonalnego, musi mieć jakiś powód. Warto jednak zauważyć, że gdy prośba została spełniona, studenci czuli nieodpartą potrzebę zrobienia czegoś, żeby ich prośba wydawała się "uzasadniona"; udawali, że są zmęczeni lub mają jakieś dolegliwości. Nawet w zatłoczonym miejskim otoczeniu w jakiś sposób próbujemy robić to, co jest comme il faut: ulegać prośbom, jeśli to możliwe, jednak pozwolić temu, kto zwrócił się z prośbą, sprawić, aby wydawała się ona potem "uzasadniona". Milgram wraz ze swoimi studentami badał także zagadkowe zjawisko "znajomego obcego", osoby, która na przykład dojeżdża do miasta tym samym co ty pociągiem o 8:16 z Bedford Hills, choć nie znacie się, ani nigdy nie zamieniliście ani jednego słowa. Jeśli zdarzy się, że będziesz potrzebować zapalniczki lub informacji o najbliższej stacji, nie zapytasz znajomego obcego, ale "naprawdę" obcej osoby. Ostatnia książka Milgrama, The individual in a social world**, opublikowana kilka lat po pracach o posłuszeństwie, pełna jest takich fascynujących obserwacji wymagających wyjaśnienia. To właśnie sprawiało, że Milgram był fascynującym nauczycielem - i przyjacielem.
Muszę zakończyć osobistą uwagą. Stanley Milgram studiował, gdy wykładałem na Harvardzie, i był asystentem na moim kursie - rzeczywiście bardzo dobrym. Staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. To, co zawsze mnie (i jestem pewien, że także wielu innych) intrygowało, to jego radość okazywana, gdy nie pozwolił temu, co oczywiste, wpaść w pułapkę banalności, a także jego dar czynienia zaskakującym tego, co wydawało się dobrze już znane. Jest to dar poetów, a gdy kształtuje podejście badacza do jego pracy, działa cuda - a często także szokuje. Ta książka jest wymownym świadectwem daru czynienia niezwykłym tego, co znane. Nikt w naszych czasach nie uzna już posłuszeństwa wobec władzy za rzecz oczywistą. I wiemy teraz bardzo dobrze, że jeśli to uczyni, to narazi na niebezpieczeństwo siebie, a być może także swój naród.
Jerome S. Bruner
* J. Madison - polityk amerykański, jeden z ojców-założycieli Stanów Zjednoczonych i twórców konstytucji; wraz z A. Hamiltonem i J. Jayem opracował cykl artykułów, znany jako The Federalist Papers, w których bronił tekstu konstytucji i tłumaczył, jak ją interpretować (przyp. tłum.).
** Jednostka w świecie społecznym (przyp. tłum.).
opr. aw/aw