Psychologia współczesna zdejmując z człowieka brzemię winy czyni go jednocześnie bezwolną ofiarą własnej psychiki...
Ostatnie skandale wokół najbardziej znanych polskich psychoterapeutów, Andrzeja S. i Wojciecha Eichelbergera, postawiły pytanie o granice psychologii. Pojawiły się ostrzeżenia, że w zsekulary-zowanym świecie psychologia staje się religią, a psychoterapeuci świeckimi kapłanami.
W ostatnim czasie ukazały się książki dwóch psychologów, którzy ostrzegają przed... psychologią. William Kirk Kilpatrick („Psychologiczne uwiedzenie") i Paul Vitz („Psychologia jako religia") piszą, że psychologia może przynieść pozytywne skutki, pod warunkiem jednak, że nie wykracza poza swoje kompetencje i nie próbuje regulować spraw duchowych.
Człowiekiem, który wywarł niewątpliwie największy wpływ na rozwój nauk psychologicznych w XX wieku, był twórca psychoanalizy Zygmunt Freud. Nie przypominał on klasycznego naukowca, lecz raczej religijnego guru, wizjonera i proroka. Badacz dzieła Freuda, Richard Webster, uważa, że poglądy wiedeńskiego doktora miały charakter świeckiej teologii, a jego pisma nosiły wyraźny charakter quasi-religijnego objawienia o sile popędu seksualnego i potędze podświadomości. Zbawieniem dla zniszczonej poczuciem winy ludzkości miała być psychoanaliza.
W liście do Ludwika Binswangera Freud porównywał ludzkość do wielkiego Domu, w którym na najwyższych piętrach mieszkają Religia i Sztuka, podczas gdy on sam zamieszkuje piwnicę budynku. Jego pragnieniem, jak pisze, jest ściągnięcie Religii ze szczytu i sprowadzenie jej do podziemi: „Znalazłem nawet imię, które nadałbym Religii, gdyby zamieszkała u mnie, na dole: Neuroza Ludzkości".
Freud miał nadzieję, że religia obumrze i zostanie zastąpiona przez psychoanalizę, tak jak kiedyś religia zastąpiła magię. Dlatego nie uważał swojej metody za zwykłą praktykę medyczną. Swoich uczniów wręcz zniechęcał do zdobywania wykształcenia lekarskiego i dowodził, że dla psychoanalityka równie ważna jak znajomość fizjonomii jest wiedza o mitologii, religii i literaturze.
Co charakterystyczne, Freud nie miał zbyt dobrego mniemania o ludziach. W korespondencji z Lou-Andreas Salonie pisał: „W głębi mego serca zawsze żywiłem przekonanie, że moi drodzy współobywatele są, poza niewielkimi wyjątkami, nic niewarci. (...) Bezwartościowość ludzi zawsze robiła na mnie wielkie wrażenie. (...) Znalazłem bardzo niewiele dobrego w ludzkich istotach. W moim przekonaniu większość z nich to śmieci. (...) zaledwie kilku pacjentów wartych jest wysiłków, jakie im poświęcam".
Znajdujemy tu charakterystyczny dla gnozy motyw wybrania - garstki szczęśliwców wartej wysiłków i poświęcenia mistrza. Sam Freud pisał zresztą: „budzi we mnie zadowolenie fakt, że właśnie najcenniejsze, najbardziej rozwinięte jednostki najlepiej nadają się do psychoanalizy", w innym miejscu zaś dodawał: „pacjentom nie posiadającym odpowiedniego wykształcenia (...) należy odmawiać terapii".
Ten świecki model predestynacji przejęty został przez kolejne pokolenia psychoanalityków, których klienci wywodzili się głównie z zamożniejszych warstw społeczeństwa, i których samopoczucie rosło, gdy mogli się znaleźć w gronie wybrańców. Uczniowie Freuda przejęli od swego mistrza nie tyle metodę naukową, gdyż stworzyli wiele sprzecznych ze sobą szkół, co raczej pewien rodzaj stosunków z pacjentami, który porównać można do relacji: guru - wyznawca. Sam Freud nazywał zresztą swoich uczniów, którzy modyfikowali jego teorie, np. Adolfa Adlera czy Otto Ranka, „heretykami" lub „odszczepieńcami".
Wielu freudystów wyjechało z Europy do USA, gdzie po II wojnie światowej zapoczątkowali modę na psychoanalizę wśród tamtejszych „wybrańców": pisarzy, aktorów, intelektualistów. Najbardziej znanym z uczniów Freuda był Wilhelm Reich -zdeklarowany komunista, który już w latach 30. wymyślił określenie „rewolucja seksualna". Według niego kolejnym etapem wyzwalania ludzkości z okowów starego porządku - po rewolucji francuskiej i bolszewickiej -powinna stać się rewolucja seksualna. Nic dziwnego, że Reich stal się jednym z głównych idoli studenckiej rewolty w 1968 roku.
Twierdził on, że u podstaw każdego życia leży nieznana siła energetyczna, zwana orgonem, a jej potencjał zależy głównie od aktywności seksualnej człowieka. Uważał więc, że choroby takie jak rak, miażdżyca czy epilepsja są jedynie wynikiem naruszenia nieskrępowanego przepływu owej energii w organizmie. Dlatego warunkiem zdrowia każdej osoby jest seksualne doskonalenie się. W 1950 r. Reich ogłosił, że wynalazł specjalny akumulator, który przywraca równowagę orgonu w organizmie, dzięki czemu przestają istnieć choroby uznawane dotąd za nieuleczalne. Oznajmił też, że za pomocą orgonu może zmieniać pogodę i nawiązywać kontakty z UFO, zaś w książce pt. „Morderca Chrystusa" z 1953 r. napisał wprost, że orgon jest bogiem.
Przedwczesna śmierć Reicha w 1957 r. spowodowała, że akumulatory orgonowe nie weszły do masowej produkcji. Nie znikli jednak zwolennicy jego teorii. Do dziś istnieją na świecie dziesiątki instytucji pielęgnujących dorobek Reicha; oprócz szeregu szkół, instytutów czy muzeów, regularnie wydawanych jest dziewięć dużych czasopism poświęconych jego naukom.
Jednym z najbardziej brzemiennych w skutki osiągnięć Reicha było wprowadzenie do psychoterapii stosunków seksualnych ze swoimi pacjentkami. Neville Drury w swej książce „Psychologia transpersonalna" opisuje, jak twórca terapii Gestalt Fritz Perls podczas prowadzonych przez siebie warsztatów uwiódł, a następnie porzucił jedną z uczestniczek. Dziewczyna popełniła samobójstwo, co nie wywarło jednak na Perlsie większego wrażenia. W sumie nic w tym dziwnego, skoro terapia Gestalt powstawała pod silnym wpływem nauk Reicha.
Klasyczna myśl chrześcijańska wyróżniała trzy sfery aktywności człowieka: fizyczną, psychiczną i duchową. Postępująca sekularyzacja spowodowała, że zanikła wiara w realność tej ostatniej sfery, a cała duchowość zredukowana została do fenomenu psychicznego. Psychologowie zajęli więc miejsce kapłanów. Z problemami, z jakimi kiedyś zwracano się do księdza, zaczęto udawać się do psychoterapeutów, psychoanalityków, psychiatrów. Miejsce spowiednika i kierownika duchowego zajął psycholog, a rolę konfesjonału przejęła kozetka.
Wielu ekspertów marzy jednak o jeszcze większej sakralizacji psychologii i wprowadzeniu nowych rytuałów, wzorowanych na chrześcijaństwie, np. Wojciech Eichelberger w swym programie telewizyjnym „Okna" proponował kiedyś, by wprowadzić uroczyste, uświęcone ceremonie rozwodowe na wzór ceremonii ślubnych.
Amerykański teolog Seth Farber w swej książce o współczesnej psychologii pisał: „Freud jest czczony w Ameryce w środowiskach intelektualistów niczym Bóg (...) Freud zapewnił specjalistom od «zdrowia psychicznego» status zbawców dusz w gabinetach psychoanalizy. Można zaryzykować twierdzenie, że w połowie XX stulecia jego «religia» posiadała w Stanach niemal tylu wyznawców, co chrześcijaństwo."
Główny przedstawiciel nurtu zwanego antypsychiatrią, prof. Thomas Szasz, uważa, że współcześni psychologowie zajęli miejsce inkwizytorów: „stwierdzanie obłędu stało się w naszych czasach następstwem dawniejszej diagnozy o opętaniu".
O ile Freud chciał uwolnić ludzkość od poczucia winy, o tyle dzisiejsi psychoanalitycy w ogóle eliminują pojęcie winy. Dlatego głównym dogmatem psychologii jako religii jest, według Szasza, odrzucenie wolnej woli człowieka, który w ten sposób przestaje być odpowiedzialny za swoje czyny. Tak więc złodziej okazuje się kleptomanem, podpalacz -piromanem, słowem: nie ma zbrodniarzy, są tylko pacjenci. Człowiek nie jest już podmiotem, lecz przedmiotem swoich uczynków, a nawet ich ofiarą. Nic więc dziwnego, że -jak pisze amerykański badacz Charles J. Sykes - tym, co najbardziej łączy dziś mieszkańców USA, jest poczucie, że są „ofiarami niemalże wszystkiego, począwszy od rasizmu i seksizmu, przez konieczność posiadania odpowiedniego wyglądu (look-ism) i rozmiarów (size-ism), po bycie dorosłymi dziećmi alkoholików".
Zaczyna to mieć przełożenie także na prawodawstwo. Znana jest historia pewnego agenta FBI, który zdefraudował dwa tysiące dolarów i został wyrzucony z pracy, jednakże sąd nakazał przyjąć go z powrotem, gdyż uznano jego skłonność do hazardu za „niepełnosprawność", a to oznaczało, że jest chroniony prawem federalnym. Z kolei pracownik lokalnych władz szkolnych, zwolniony za notoryczne spóźnianie się do pracy, utrzymywał, że jest ofiarą „syndromu chronicznego spóźniania się".
Szasz uważa, że psychiatrzy negują wolną wolę człowieka, gdyż nie są w stanie pogodzić się z faktem, że jest on zdolny do świadomego popełniania zbrodni. Nie dopuszczają bowiem myśli, że natura ludzka może być zła. Z tym wiąże się kolejny dogmat „nowej wiary", a mianowicie przekonanie o tym, że człowiek jest z natury dobry. W sumie jest to przebrana w nowe szaty, potępiona przez Kościół już w pierwszych wiekach, herezja pelagianizmu.
Wspomniany już Paul Vitz nadaje zjawisku psychologii jako religii nazwę selfizmu (od angielskiego self -jaźń, własna osoba), czyli kultu samego siebie. Chrześcijańska dewiza „Kochaj Boga i bliźniego" zostaje zastąpiona selfistycznym postulatem: „Poznaj i wyraź siebie". Kategorie dobra i zła zastąpione zostają przez kategorie tego, co jest korzystne i tego, co jest szkodliwe dla zdrowia psychicznego.
Urzędem Nauczycielskim nowej religii jest bez wątpienia Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne (APA), które niczym najwyższy autorytet kapłański pełni funkcje prawodawcze. Taki charakter nosi wykreślenie przez APA w 1973 r. homoseksualizmu z rejestru zaburzeń psychicznych. Decyzja ta nie była wynikiem jakichś nowych odkryć naukowych, lecz wyrazem woli środowiska - w głosowaniu opowiedziało się za nią 58 proc. członków APA.
Nowa religia z pewnym opóźnieniem dociera także do Polski, może mieć jednak problemy ze zdobywaniem wiernych - skandale wokół świeckich kapłanów tego kultu odstraszają bowiem potencjalnych wyznawców.
opr. mg/mg