Fragment książki skierowanej do wszystkich, którzy są obecni w życiu dziecka
Marie-Madeleine Kergorlay Śmierć oczami dziecka. |
|
Celem tych rozważań jest próba odkrycia specyficznej drogi świętości, po której wędruje człowiek zraniony depresją. Doświadczenie wielu wieków uczy, że rana ta nie musi być przeszkodą. Owszem, w jakiś przedziwny sposób często pomaga. Wielu świętych i wybitnych chrześcijan doświadczało w swoim życiu okresów depresyjnych. Pojawiają się przed naszymi oczami takie postaci, jak: św. Jan od Krzyża, św. Ignacy Loyola, Reinhold Schneider, św. Edyta Stein, s. Maria od Trójcy Świętej, Romano Guardini. W jaki sposób człowiek depresyjny, duchowny czy świecki, może dzisiaj przeżywać swoją duchową drogę? Wiele osób cierpiących w ten sposób skazanych jest na osamotnienie i niezrozumienie. Ukrywają swój ból przed lekarzem, psychologiem, przełożonymi, przyjacielem. Próbują radzić sobie sami — rzadko skutecznie. Te rozważania są próbą rozpoczęcia dialogu, pierwszym słowem albo początkiem wysłuchania. Słuchanie — cierpliwe i długie — jest sercem spotkania. Wsłuchać się w opowieści o bólu życia, stratach i uczuciach, jakie im towarzyszą, to brama do spotkania. Wtedy można naprawdę współczuć, wtedy odsłania się nadzieja, że ostatnim słowem w tej grze nie jest bolesny bezsens.
Weszliśmy w zagadnienie „duchowość a depresja” przez bramę oznaczoną słowem „strata”. Kroczymy w ten sposób niejako przy człowieku depresyjnym, który swoją opowieść zaczyna nierzadko od strat i związanych z nimi uczuciami. Najczęściej opowiada o tych „zewnętrznych”, ale w darze cierpliwego wysłuchania, za tą fasadą odsłaniają się te najważniejsze — otulone uczuciami, głębsze straty. One są zazwyczaj głównymi postaciami w tym dramacie. Ten, który towarzyszy drugiemu, słucha go i próbuje zrozumieć, sam powinien trwać w dialogu z Bogiem i człowiekiem. Osamotniony towarzysz może utopić się wraz z tonącym. Zrozumienie człowieka depresyjnego, umiejętność właściwego bycia przy nim, jest darem, łaską tego podwójnego dialogu.
Co dzieje się w człowieku, kiedy przeżywa stratę? Wytwarza się w nim pewna nowa rzeczywistość. Samo przeżycie straty jest trudne, ale rzeczywistość, która rodzi się po niej, jest również trudna. To czas szeroko rozumianej żałoby. Rodzi się w takich chwilach pokusa zlekceważenia tego okresu, zbagatelizowania go. Pomysły typu „weź się, chłopie, w garść” prowokują do ucieczki od tej rzeczywistości. Wielkość żałoby zależy od wielu czynników, ale każda z nich wymaga szacunku, uwagi i czasu. Można uciec po stracie w wir pracy, kompulsywną aktywność, erotyzm, alkohol itp. Ucieczka od żałoby, szybkie „zapomnienie”, sprawia, że jej konsekwencje cierpliwie się gromadzą i niejako od głębi, żałobnymi farbami, malują życie. Ten proces towarzyszący stracie ma swoją strukturę. Można odróżnić określone etapy, które musi przejść osoba przeżywająca stratę. Są one jak komnaty zamku, przez które trzeba przewędrować, aby dojść do celu. Troszcząc się o życie duchowe, trzeba mieć na uwadze fazy tego procesu. Pomijanie ich, bagatelizowanie zakłóca rozwój człowieka — także duchowy. W głębi żałoby ukryte jest światło, które pomoże przejść te ciemne dni.
Jaka jest pierwsza faza w przeżywaniu straty? W pierwszym momencie można często zauważyć skłonność do zaprzeczania: „to nie może być prawda, to chyba sen”. Jest to próba nieprzyjęcia do wiadomości tego, co się stało. Przy mniejszych stratach może pojawić się skłonność do lekceważenia, bagatelizowania straty. Jakby się nic nie stało. Opowiadał pewien mężczyzna, że pojechał ze swoim bratem na narty nowym samochodem. Na parkingu mieli stłuczkę. Brat zachował się tak, jakby nic się nie stało: „To tylko blacha, wyklepie się”. Był jednak coraz smutniejszy i na końcu urlopu powiedział: „Byłby to piękny urlop, gdyby nie ta stłuczka”.
Przy bardzo dużych stratach (np. nagła śmierć bliskiej osoby) ten etap „nieprzyjęcia do wiadomości”, zaprzeczenia, może przyjąć bardzo radykalną postać. To zaprzeczenie staje się wtedy „zastygnięciem w bezruchu” — współumarciem. Kobieta znaleziona w zbombardowanym domu siedziała spokojnie. Straciła wszystkich bliskich. Ratownicy się dziwili: „ta to ma mocne nerwy, wszyscy zginęli, a ona siedzi jak gdyby nic się nie stało”. Źle rozumieją. To nie jest taki spokój, o jakim myślą. Ona odeszła z najbliższymi — jest to spokój umarłych. Im strata jest większa, tym bardziej coś w nas umiera. Jest to przecież nasza strata. Gdy ktoś straci palec u nogi, przeżyje. Ale im większa jest strata, tym bardziej człowiek zbliża się do śmierci. Ta kobieta, znaleziona w zbombardowanym domu, jakby umarła. Strata była zbyt duża. Bywa nieraz i tak, że po śmierci jednego z małżonków szybko odchodzi i drugi. Przypadek?
Dwoje narzeczonych, bardzo się kochają. Na dwa miesiące przed ślubem narzeczona ginie w wypadku. Dwóch pijanych młodzieńców jedzie samochodem z dużą prędkością przez miasto, wjeżdżają na chodnik, potrącona kobieta umiera. Narzeczony jest nadzwyczaj spokojny. Znajomi mówią: „Ten to jest opanowany”. Zostawiają go samego, bo on jest taki spokojny, świetnie sobie radzi. Nie płacze, nie krzyczy. Spokojnie to wszystko przyjmuje. Naiwni znajomi opuszczają go. Dzień przed pogrzebem narzeczony odbiera sobie życie. On umarł razem z tą kobietą. Dla niego ta strata była śmiercią. Coś analogicznego zdarza się wśród zwierząt. Istnieje taka teoria, że zwierzę zaatakowane przez lwa umiera, zanim ten wbije w jego ciało swoje zęby.
Czteroletnia dziewczynka. Jej tato, którego bardzo kocha i czeka na jego powrót, wraca pijany do domu. Pierwszy raz widzi pijanego ojca. Jak zwykle podbiega, aby się przytulić. On jest agresywny, brutalnie odpycha dziecko, które uderza o ścianę. Dziewczynka zaczyna się jąkać. Jąka się przez tydzień. Po tygodniu przestaje mówić. Lekarze nazywają to autyzmem. Dziecko do dzisiaj nie mówi. Autyzm jest tu realnym symbolem zamknięcia, śmierci w obliczu doświadczonej straty. Chłopiec wykorzystany seksualnie przez nauczyciela. Bliska osoba, która się o tym dowiedziała, delikatnie puka w te drzwi, próbuje otworzyć ten bolesny temat. Daremnie. Drzwi pozostają zamknięte. Ta zamknięta rana może mieć bardzo destrukcyjny wpływ na dalszy rozwój tego chłopca.
Na tym etapie przeżywania straty nie powinno się człowiekowi niczego tłumaczyć. „Znajdziesz sobie nową narzeczoną, jest przecież tyle dobrych kobiet na świecie. Życie płynie dalej, wszystko będzie dobrze. Pan Bóg cię kocha, wie co robi”. Nie powinno się na tym etapie tak postępować. Należy wtedy być przy tym człowieku, blisko niego, być delikatnym i cichym pomostem, przez który wróci do życia. Celem jest przywrócenie tego człowieka do życia. Należy zrobić mu herbatę. Niech poczuje jej ciepło, realność. Wziąć go na spacer, pokazać mu słońce, przytulić. Wtedy ludzie często coś tłumaczą, radzą. Ale to za wcześnie. Tłumaczenia dokonuje się na późniejszym etapie. Na początku warto być z tym człowiekiem w atmosferze ciepła i serdeczności. Dać mu takie znaki, które przywrócą go życiu. Ktoś słyszy niespodziewanie diagnozę, że ma nowotwór, zostało mu kilka miesięcy życia. Nie tłumaczyć wtedy, że „niebo jest otwarte, Pan Bóg nam przygotował miejsce w niebie”. On tego nie słyszy. Samo tłumaczenie czteroletniej dziewczynce, że tato wytrzeźwieje, że jutro będzie inny, nie wystarczy. Dziecko zamyka się, odchodzi w „bezpieczne” miejsce w głębi siebie, do którego nikt inny nie ma dostępu. Zostało uwięzione w pierwszej fazie żałoby, ponieważ źle towarzyszono mu na tym etapie. Zamknięcie jest największą stratą. Człowiek jest bytem radykalnie otwartym. Szeroko tu rozumiany autyzm jest symbolem naszej kultury, jest największą krzywdą, największą stratą. Ileż jest dzisiaj osób, których wewnętrzny świat zamknięty jest dla innych. Poprawnie funkcjonują w społeczeństwie, w zewnętrznej sferze swojej osobowości mogą być postrzegani nawet jako ludzie bardzo otwarci i towarzyscy, ale ich intymne serce jest autystyczne.
Drugi etap przeżywania straty to ujawnienie emocji. Na pierwszym etapie uczucia są jakby nieobecne albo słabo dochodzą do głosu. Różne emocje towarzyszą przeżywaniu straty: lęk, agresja, smutek, żal, poczucie winy, niepewność. Należy pozwolić tym uczuciom zaistnieć. Są one jak słowa, które chcą być wyrażone i przeżyte. Przez każde z nich trzeba przejść, tak jak się przechodzi przez las, od początku do końca. Niebezpiecznym błędem na tym etapie jest tłumienie uczuć albo ich pospieszne przeżywanie. Gdy ktoś płacze, mówi się często do niego: „Już nie płacz, bądź dzielny”. Nie pozwala mu się do końca przeżyć emocji. Starszą kobietę, która miała wylew, odwiedził w szpitalu jej mąż. Ona się rozpłakała. Wtedy mąż powiedział: „Znowu płaczesz, wszystko będzie dobrze, trzymaj się dzielnie”. Nie pozwolił się jej wypłakać. Uczucia, które pojawiają się w tym momencie, mają swój głęboki sens. Można porównać je do świetlistych aniołów, które mają swoje przesłanie i misję do spełnienia. Wiernie przeprowadzają przez dramat straty, obdarowują energią, siłą, aby nie zatrzymać się w drodze.
Gdy doświadczamy utraty czegoś, pojawia się lęk. Do straty podchodzimy z lękiem. Nie chcemy tracić. Boimy się stracić samochód, pracę, nie chcemy stracić zdrowia, najbliższych. Nikt nie chce niczego tracić — „Jak ja sobie poradzę bez pracy, zdrowia, męża?”. Anioł lęku informuje o zagrożeniu, które łączy się ze stratą. Ten lęk trzeba przyjąć, do końca go przeżyć. To nie jest uczucie negatywne. Nie ma uczuć negatywnych. Takie sformułowanie jest nieprawdziwe, niezgodne z nauką Kościoła.
W Katechizmie Kościoła katolickiego napisane jest, że uczucia nie podlegają ocenie moralnej, każde z nich jest na swój sposób dobre. Zagrożenie związane ze stratą jest realne. Jak sobie poradzi w dalszym życiu młoda kobieta z trójką dzieci, której umiera mąż? Bagatelizowanie niebezpieczeństwa może doprowadzić do tragedii. Dojrzałe przeżycie lęku pozwala zmierzyć się z realnym niebezpieczeństwem.
Innymi uczuciami, które pojawiają się w takich chwilach, są oczywiście żal, smutek. Uczucia te wyrażane są często przez łzy. Jest przecież powód do smutku i żalu. Jest czego żałować, jeżeli utracona rzeczywistość jest cenna. Smutek przypomina o wartości tego, co utracone. Pomoże zachować w pamięci, jak w rodzinnym albumie, wartość tego, co odeszło. Konieczny jest bilans życia: „Nie zmarnowałem życia, było piękne i wartościowe”. Smutek, mówiąc o wartości tego, co utracone, zachęca do próby poszukiwania na nowo. Smutny maturzysta, który nie dostał się na studia, może spróbować raz jeszcze. Gdy nie dopuści smutku, łatwo wpadnie w mechanizm obronny: „Po co mi takie studia, przecież i tak są do niczego, można przecież wyjechać za granicę i szybko zarobić duże pieniądze”. Anioł smutku chroni wartość rzeczywistości.
Płacz, łzy mogą wyrażać ból i cierpienie związane ze stratą. Czasami jako znak dojrzałości uznaje się fakt, że ktoś nie płakał na pogrzebie bliskiej osoby: „Jaka dzielna kobieta, ani jednej łzy nie uroniła na pogrzebie swojego męża”. Taki przekaz o podejrzanej wartości ludzkich łez sięga wczesnych lat życia. Chłopcu drzwi ścisnęły palce, boli go, zaczyna płakać i słyszy głos swojego ojca: „Nie, płacz, synu, bądź mężczyzną”. Syn przestaje płakać. Przy najbliższej okazji chwali się go: „Jaki mój syn jest dzielny. Upadł, zranił sobie kolano i nie płacze. Nawet się śmieje”. Wychowują kolejnego „psychopatę”. Dziecko ma prawo do płaczu. Jeżeli dziecko ma powód, niech płacze. „Płacz, Kaziu, płacz, jest nad czym płakać — poraniłeś sobie nóżki, zgubiłeś ulubioną zabawkę, więc płacz, aż się wypłaczesz”. Pewien student nieustannie się uśmiechał. Opowiadał o trudnych wydarzeniach i się uśmiechał. W domu zawsze mówili mu, żeby był radosny. Gdy był smutny, zaraz podchodzili rodzice i na różne sposoby nakłaniali go do uśmiechu. Ale z takim człowiekiem nie da się dzisiaj żyć — ciągle się śmieje. Można spotkać coraz więcej osób (szczególnie mężczyzn), które nie pamiętają, kiedy ostatni raz płakały.
W tym kontekście niezwykle ważnym i cennym uczuciem jest agresja. „Dlaczego to tracę? Jakim prawem to tracę?” Anioł agresji mówi: „Broń się, coś tracisz, ktoś ci coś zabiera, może się teraz coś złego wydarzyć w twoim życiu”. Lęk i agresja trzymają się zawsze razem. Dziecko, które traci ojca, czuje lęk i agresję. Słusznie to czuje — „Co teraz będzie ze mną? Jak sobie poradzę w życiu”. Lęk informuje o niebezpieczeństwie, a agresja obdarowuje energią, siłą, aby się przedrzeć przez trud życia po stracie. Od samego początku należy wychowywać dziecko w klimacie zaufania i szacunku dla tego uczucia. Wielu współczesnych psychiatrów i psychoterapeutów jest zdania, że ludzie depresyjni to ci, którym nie wolno było wyrażać agresji. Gdy dziecko wyraża agresję, nie można mu z góry powiedzieć: „Jak ty się zachowujesz?”. Dobrze się zachowuje. Tatuś umarł, a ono ma osiem lat. Boi się i jest agresywne. Grozi mu duże niebezpieczeństwo. Kto je utrzyma? Kto je przytuli? Z kim będzie rozmawiało i kto je pochwali, że dobrze pływa?
Lęk, agresja to dobre uczucia. Można je tylko źle przeżywać i niewłaściwie wykorzystać. Agresja jest jak ostry, cenny nóż. Można nim pokroić chleb, ale można też zrobić komuś krzywdę. Ale to nie nóż jest przecież winny. Agresja jest energią życia. Dzięki niej mogę dobrze przeżyć straty i ich konsekwencje. Bóg daje agresję, abym coś zrobił, działał i był twórczy. Potrzeba teraz siły, aby przecinać busz, przez który trzeba będzie się przedzierać. Bardzo często to uczucie jest źle traktowane. Jeśli anioła agresji źle się potraktuje, skopie, znieważy, to on się może zamienić w diabełka. Demony to są skopane anioły.
Kupiłem psa. Ładny pies, ale nieraz w nocy szczeka. Wychodzę do niego i mówię: „Co tak szczekasz?”. A właściwie po co ja go kupiłem? Po to, żeby szczekał. On widzi niebezpieczeństwo, którego ja nie widzę. Złodziej stoi za płotem, ja go nie widzę, ale pies czuje, bo ma dobry węch. Pies jest agresywny, ponieważ wyczuwa niebezpieczeństwo. Jeżeli skopię psa, to straci zupełnie orientację i na widok złodzieja będzie merdał ogonem, a mnie pogryzie. Często lekceważymy i kopiemy uczucia. Mogą wtedy źle funkcjonować. Boimy się wtedy bezbronnego pajączka albo katujemy się urojonym poczuciem winy.
Dojrzałe przeżywanie i okazywanie agresji jest jednym ze znaków dojrzałej osobowości. W psychoterapii, gdy człowiek depresyjny wyraża agresję, to odbierane jest to często jako znak jego powrotu do zdrowia. Oznacza to, że żyje — agresja jest energią życia. Nareszcie! Najgorzej, gdy ktoś nie wyraża już agresji. Często dzieci, gdy coś stracą i próbują okazać agresję, są natychmiast strofowane: „Co, na ojca rękę podnosisz?”. Jeszcze nic nie podniósł, a już dostał, ponieważ okazał swoją agresję. Ojciec obiecał dziecku, że pójdą razem do kina. Ono się przygotowało, umyło zęby, wyprasowało po raz pierwszy koszulę, a on wraca z pracy i mówi: „Wiesz, tatuś jest dzisiaj taki zmęczony, może za tydzień pójdziemy?”. Dziecko mówi: „Zły jesteś, przecież mi obiecałeś!” Na to ojciec: „Na ojca rękę podnosisz?”. Dziecko idzie do kąta i więcej ręki nie podniesie. A potem się wyżywa na młodszym bracie albo na chomiku. Trzeba tym „nożem” coś zrobić. Jeżeli człowiek agresji dobrze nie wyrazi, „połyka” ją, wtedy obraca się ona przeciwko niemu — tnie i rani jego własne wnętrze. Noże śnią mu się po nocach. We śnie brutalnie zabija niewinną osobę.
Dlatego w przeżywaniu straty trzeba zaakceptować agresję. Nawet wtedy, gdy sposób jej wyrażenia jest mniej dojrzały. Lepiej jest, gdy ktoś przeklnie szpetnie po francusku, niż gdyby tłumił agresję i udawał anioła spokoju. Niech wyrazi agresję. Pomoże mu ona uporządkować życie po stracie. Nawet jeśli strata jest słuszna, wpisana w normalny ludzki rozwój, czujemy agresję. To jest niezwykle ważny moment: zaakceptować uczucie agresji, pozwolić sobie lub innym na jego przeżywanie. Często krępujemy się tych uczuć. Umiera mi bliska osoba, a ja czuję agresję. „Dlaczego mnie opuściłeś? Co zrobię bez ciebie?” Często wobec osób bliskich, tych, które kochamy, nie dopuszczamy agresji. Rozpowszechnione jest fałszywe przekonanie, że agresja jest z natury wrogiem miłości, że nie powinno się jej odczuwać wobec osoby, którą się kocha. Błędne i bardzo niebezpieczne przekonanie! Połykam agresję, a ona wraca tylnymi drzwiami poczucia winy, nadopiekuńczości, ironii, depresji, dużych napięć seksualnych.
Są ludzie, którzy nieustannie czują się winni, zabijają się wewnętrznym poczuciem winy. Kupił tanie buty, czuje się winny, bo za rok będzie musiał kupić nowe. Kupił droższe, czuje się winny, bo drogie. Aż cuchnie przeterminowaną agresją. Często u podstaw nadopiekuńczości jest źle przeżyta agresja. Córka, która studiuje w Warszawie, wyczuwa, że nadopiekuńczość ojca jej szkodzi, że nie pozwala jej się rozwijać i stawać samodzielną. Zbyt często do niej jeździ, zawozi jej jedzenie, próbuje zrobić pranie itp. Córka słusznie przeczuwa, że ta nadopiekuńczość jej zagraża i kryje w sobie destrukcyjną agresję. Dlatego reaguje na ojcowską „miłość” agresywnie, broni się przed nią. Ojciec, zasłaniając się czwartym przykazaniem, manipulacyjnie wpuszcza córkę w poczucie winy, co jeszcze bardziej wzmacnia jej agresję. Innym razem spotykamy osobę, która uderza nas swoim nieludzkim spokojem. Tylko skąd ta obmowa i ironia? Nigdy nie jest agresywna, ale gdyby ugryzła żmiję, to ta by zdechła. Agresji „nie ma”, ale po każdym spotkaniu z tą osobą czujemy się poniżeni, słabsi i zniechęceni.
Dojrzałe wyrażanie agresji, żalu, lęku to szczególnie trudny problem. Sytuacja pogarsza się wtedy, gdy lekceważy się i pomniejsza stratę, która jest źródłem tych uczuć. Wszystko komplikuje się wtedy, gdy nie pozwala się na „żałobne uczucia”. Człowiek ma prawo i powinien tak długo płakać, lękać się, odczuwać agresję, jak długo te „anioły” w nim mówią. „Anioły” same decydują, kiedy przychodzą i kiedy odchodzą. Niezgoda na ich odczuwanie i wyrażanie jest kolejną poważną stratą, która wyzwala następne uczucia: lęku, żalu i agresji.
Co dzieje się z człowiekiem, który nie chce przejść przez te komnaty uczuć? One się wtedy zbierają. Uczucia są niezwykle trwałe — trwalsze niż diamenty. Ludzie umierają, a uczucia biegają po cmentarzach i okolicy — ileż tam lęku, żalu, smutku i agresji. Ludzie umierają, a uczucia żyją. Żadne uczucie nie rozpływa się po kościach. Gdy ktoś próbuje je tłumić, myśląc, że się same rozpłyną, wtedy tworzą mu się „reumatyzmy”. Żadna łza nie wyschnie, jeśli się jej nie wypłacze. Agresja odchodzi, gdy się ją dobrze wyrazi. Kończy swoją misję, gdy się ją wykorzysta w służbie miłości.
Młoda kobieta poznaje mężczyznę, zakochują się i decydują na ślub. Dwa miesiące przed weselem on odchodzi z inną kobietą oczekującą na narodzenie dziecka — jest jego ojcem. Pozostawiona kobieta zbyt szybko radzi sobie ze stratą. Obarczona nadmiernymi obowiązkami w domu i pracy podejrzanie szybko zapomina o przeżytym dramacie. Uczucia jednak nie zapominają. Cierpliwie gromadzą się w wewnętrznych „naczyniach”.
Są w nas takie „zbiorniki”. Jeśli trudne zdarzenie źle się przeżyje, nie wypłacze, nie wykrzyczy, to emocje się odkładają — gromadzą się w głębi nas. Przychodzi następne bolesne wydarzenie, znowu źle przeżyte, i nagromadzonych uczuć jest coraz więcej. Pojawia się jeszcze jedno, nawet nie aż tak ważne, i naraz wszystko się wylewa. Potok łez, potok smutku. To może być jakaś błahostka, lecz w tym momencie się przebrało. Płyną łzy, ujawniają się lęk, smutek, bezradność — „zasoby” nagromadzone przez wiele lat. Ktoś obserwujący nas z boku może powiedzieć: „Przecież to taki drobiazg, stłukł się tylko mały wazonik, a ona tak płacze, jakby się życie kończyło”. Ostre kawałeczki wazonika przebiły przepełnione magazyny. To, co teraz wypływa, ma swoją długą historię. Często nagle pojawiającą się depresję tak można zrozumieć. Ta noc, która już dawno powinna się skończyć, trwa zbyt długo — jakby już nie miało być poranka. Ileż to źle przeżytych nocy stworzyło ten mrok, którego brzegu nie widać? Pewna siostra zakonna nagle, ku zaskoczeniu swojej wspólnoty, zaczyna płakać, izoluje się, myśli o śmierci. „Co się jej stało, przecież to był tylko niegroźny wypadek samochodowy, a ona płacze bez końca?” Teraz się przelało, już dłużej nie da się ukrywać ciemnego wnętrza. Depresja próbuje odsłonić błędną koncepcję życia.
Trzeba pozwolić ludziom dobrze przeżyć stratę. Taki jest sens żałoby. Gdy umiera ktoś bliski, najbliżsi ubierają czarne ubrania. To bardzo mądry zwyczaj. Taka żałoba potrzebuje czasu. Mniej więcej roku potrzeba, aby dobrze przeżyć stratę kogoś bliskiego. Człowiek jest niezwykle wrażliwą istotą, dlatego trzeba być hojnym w darowaniu czasu na przeżycie straty. Ludzie ubierają się na czarno i oczekują od społeczeństwa ochrony i szacunku. Nie należy wtedy takiej osoby naiwnie wyprowadzać ze smutku, opowiadając zabawne anegdoty albo zasypując ból nadmiarem słów czy aktywności. Ona ma prawo do żałoby. Potrzebuje współczucia dla jej smutku, cierpienia, poczucia winy, lęku i agresji. Na to trzeba mieć czas. Kto będzie przeżywał żal przez rok? Dzisiaj nie mamy czasu na żałobę. To też jest strata. Krajobraz wyrastający z niezdolności do żalu jest coraz bardziej ponury i ciemny.
W duchowości chrześcijańskiej często zachęcani jesteśmy do wyrażania swoich uczuć — szczególnie tych trudnych. Taki jest między innymi sens Wielkiego Postu w chrześcijaństwie. To jest czas, żeby dobrze przeżyć także i swoje smutki, cierpienia — żeby się lękać z Chrystusem w Ogrójcu, płakać wraz z Nim nad losami Jerozolimy, cierpieć, gdy wisi na krzyżu, przeżywać złość, gdy On wyrzuca handlujących w świątyni. Możemy się smucić z Tym, którego smutek jest tak wielki, że „aż do śmierci”. Prosimy przecież w modlitwie Gorzkich żali: „Gorzkie żale, przybywajcie, serca nasze przenikajcie”. Zanurzeni w misterium Jego cierpienia, w tajemnicy tego współczucia, możemy przeżywać nasz ogrójec, krzyż, smucić się i płakać nad losami naszej Jerozolimy.
Kolejny etap w przeżywaniu straty to poszukiwanie tego, co się utraciło. Człowiek, który dobrze się wypłakał, wyraził swoje uczucia, teraz próbuje jeszcze szukać, jakby chciał odnaleźć, odzyskać to, co stracił. Wraca do grobu, jakby spodziewał się znaleźć tam osobę, która odeszła. Ten grób można rozumieć tu szeroko, jako miejsce przypominające osobę lub rzecz utracone. On ma prawo szukać. Zanim się rozdzieli i wypełni kolejny etap swojego życia, musi szukać. Może szukać matki, która odeszła, powracać przed gmach uczelni, na której zakończył już swoje studia, wrócić do miejsca, gdzie ostatni raz spotkał kogoś bardzo bliskiego. Często ludzi, którzy coś stracili, prowadzi się do miejsca, w którym to się stało. Można ich zachęcać, aby opowiedzieli o tym, co stracili, co często już bezpowrotnie odeszło. Niech taka osoba opowie o swojej żonie, dziecku, utraconej pracy, niełatwym dzieciństwie. Paradoksalnie mówiąc, można rozstać się z rzeczywistością utraconą tylko wtedy, gdy się ją odnalazło. Wtedy dopiero można się rozdzielić. Szukam, aby się pożegnać i zabrać to, co możliwe jest do zatrzymania. Dotyczy to oczywiście szukania po etapie wyrażenia uczuć. Gdy ktoś czyni to wcześniej, wtedy, najczęściej nieświadomie, szukać będzie przez całe życie. Można zostać niejako uwięzionym na tym etapie i nieustannie poszukiwać swojej matki, dziecka, młodości itp. Podobnie jest z poprzednimi etapami. Jeżeli się źle przeżywa straty, to na każdym z tych etapów można zostać zablokowanym — w „autystycznym” zamknięciu czy nocy smutku i lęku. Kto nie zakłada, także symbolicznie tu rozumianego, zewnętrznego stroju żałobnego, ten wewnątrz siebie nigdy go nie zdejmie.
Dobrze jest zobaczyć, a jeśli istnieje taka możliwość, to z kimś porozmawiać o tym, jak przeżywam straty w moim życiu, jakie uczucia towarzyszą mi, gdy się pojawiają. Jakie uczucia wolno mi było wyrażać, a jakich nie wolno? Czy pozwalam innym przeżywać straty? Jak reaguję wtedy, gdy ktoś płacze, krzyczy, jest agresywny? Czy pozwalamy mu, żeby był agresywny, żeby przemienił złość w kształt nowego życia? Jak wykorzystuję swoją agresję — czy po to, żeby pokroić chleb i podać go dzieciom, czy po to, żeby zrobić komuś krzywdę? Czy przeżywam swój smutek po to, aby się podnieść, czy po to, aby jeszcze bardziej pogrążyć się w niemocy bez wyjścia? Swoje uczucia można wyrazić przed człowiekiem, ale można je także wyrazić przed Bogiem. On rozumie nasze emocje — są przecież Jego darem. Jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże. Dlatego nasze uczucia są jak anioły — są Jego głosem w nas. Bóg najlepiej reaguje na nasze emocje. On nie powie: „Nie płacz, nie krzycz, co ty wyprawiasz?”. To nasz nieprawdziwy obraz Boga zabrania nam wyrażania uczuć. Marcin Luter był przekonany, że Bóg się na niego gniewa. A gdy jeden z ojców duchownych powiedział mu: „Marcinie, to ty się na Niego gniewasz”, wtedy Luter przejrzał. To przed Bogiem możemy zobaczyć, jak źle rozumiemy i nazywamy nasze uczucia.
Znana i ceniona w tradycji chrześcijańskiej jest modlitwa skargi, modlitwa żalu. Mogę przed Bogiem uklęknąć i się skarżyć. Mogę mieć pretensję do Boga i wyrazić Mu moją agresję. Wtedy dużo się w nas porządkuje. Uczucia dobrze funkcjonują, kiedy włączamy je w modlitwę. Jeśli coś się w nas nie modli, to karłowacieje albo ginie. Człowiek powinien cały modlić się do Boga. Może to zrobić także za pomocą swoich uczuć. Uklęknąć przed Bogiem i uczynić swój lęk, żal, agresję słowem modlitwy. Nic więcej. Dlaczego jedyną formą modlitwy mają być nasze złożone ręce czy słowa, które wypowiadamy? Dlaczego nie mogę modlić się uczuciami? Dlaczego nie mogę mówić do Boga przez swój lęk — nawet wtedy, gdyby było to w tym momencie jedyne słowo modlitwy? Bywa przecież i tak, że jedynym słowem modlitwy jest nasze milczące ciało. Dlaczego więc i uczucia nie mogą być miejscem spotkania, słowem modlitwy? Na kartach Biblii spotykamy fragmenty przepełnione uczuciami i modlitwą uczuć. One dobrze w nas funkcjonują, gdy się modlą. Z tym, co się w nas nie modli, sobie nie radzimy. Możemy posłużyć się dla przykładu przepięknym Psalmem 55. Jest to modlitwa skargi, modlitwa żalu — słowa człowieka, który znajduje się w ciężkiej sytuacji:
Boże, nakłoń ucha na moją modlitwę
i nie odwracaj się od mojej prośby
[...] szamocę się w moim ucisku,
jęczę na głos nieprzyjaciela [...]
drży we mnie moje serce
i ogarnia mnie lęk śmiertelny.
Przychodzą na mnie strach i drżenie
i przerażenie mną owłada.
I mówię sobie: gdybym miał skrzydła jak gołąb,
to bym uleciał i spoczął —
oto bym uszedł daleko [...]
O, Panie, rozprosz,
rozdziel ich języki [...]
Gdyby to lżył mnie nieprzyjaciel,
z pewnością bym to znosił
[...] Lecz to jesteś ty, równy mi,
przyjaciel mój zaufany,
z którym żyłem w słodkiej zażyłości (Ps 55, 2-5).
Człowiek żali się i skarży przed Bogiem. Pojawia się tu także i agresja:
Niechaj śmierć na nich spadnie,
niechaj żywcem zstąpią do Szeolu (Ps 55, 16).
Jeśli się wypowie przed Bogiem wszystkie swoje myśli i uczucia, wtedy odsłania się przed modlącym nowy horyzont, droga wyjścia poza mroczny dramat własnego nieszczęścia:
A ja wołam do Boga
i Pan mnie ocali [...]
Przerzuć swą troskę na Pana,
a On cię podtrzyma;
nie dopuści nigdy,
by miał się zachwiać sprawiedliwy (Ps 55, 17.23).
opr. ab/ab