O aniołach Jana Matejki w kościele Mariackim w Krakowie
Anioł grający na violi da gamba, anioł z harfą w ręku, trzeci z lirą... Siedem jest aniołów grających Panu na różnych instrumentach. „Nasz śpiew jest tylko echem, naśladownictwem śpiewu anielskiego. Muzykę wynaleziono w niebie: wokół nas i nad nami śpiewają anioły... a śpiewak stamtąd, z góry, czerpie inspiracje” (św. Jan Chryzostom). Artystyczna wizja Jana Matejki sprawiła, że prezbiterium kościoła Mariackiego zaroiło się od aniołów.
W sumie jest ich tutaj sześćdziesiąt sześć. Sześćdziesiąty siódmy anioł widziany jest tylko przez organistę na chórze. Trzymają banderole zawierające wersety z Litanii Loretańskiej oraz mieszczańskie herby. Urzekające piękno twarzy, kwiatowa ornamentyka, zachwycająca kolorystyka — tak komplementuje się teraz odświeżone malowidła ścienne mistrza Jana. Nie zawsze tak bywało...
Kiedy w 1888 r. rozpoczęto odnawianie kościoła Mariackiego, za radą Władysława Łuszczkiewicza postanowiono pokryć go nową polichromią, która miała być — zdaniem tego uczonego — dopełnieniem monumentalnej architektury gotyckiej. Kartony do polichromii przygotował Jan Matejko. Artysta zgłosił komitetowi restauracji kościoła projekt polichromii i zadeklarował się wykonać ją bezinteresownie. Ponadto ofiarował wtedy sporą kwotę na cele konserwatorskie.
Malowane akwarelą kartony mistrza Matejki przenosili na ściany kościoła za pomocą tzw. przepróchów (kalk z kartonów) jego uczniowie: Józef Mehoffer, Stanisław Wyspiański i Włodzimierz Tetmajer wraz z zespołem 10 innych osób. Prace szybko postępowały pod kierunkiem Matejki i przy jego udziale przystąpiono do malowania i złocenia.
Ale nie tylko w samej bazylice Mariackiej współcześnie odnowionej (1989—1999) podziwiać warto Matejkowskie anioły. Już niedługo można będzie bliżej im się przyjrzeć podczas trzeciej wystawy z serii „Opus Magnum”, organizowanej przez Muzeum Narodowe w Krakowie.
Zanim to nastąpi, obcują z nimi na co dzień fachowcy Pracowni Konserwacji Papieru i Skóry MNK. Proces konserwacji przepróchów, kartonów z rysunkami ołówkowymi, z malowanymi akwarelą i tuszem główkami aniołów jest skomplikowany i pracochłonny, ale konieczny. Po raz pierwszy od ponad 100 lat, od czasu ich powstania, zostaną zaprezentowane szerszej publiczności.
„Konserwacja jednego »dużego« anioła trwa blisko miesiąc i kosztuje kilka tysięcy złotych, ale największym problemem, z jakim się borykamy, jest format tych prac. Na 250 kartonowych i papierowych dzieł Matejki, którymi się zajmujemy, aż jedną trzecią stanowią duże formaty — stąd część zabiegów wykonywana jest na specjalnie przystosowanych do tego celu blatach. Największe anioły muszą być nawijane na wałki i w tej postaci zostaną przewiezione na miejsce ekspozycji” — opowiada Łucja Skoczeń-Rąpała, kierowniczka Pracowni Konserwacji Papieru i Skóry MNK.
Dorota Okrągła, jedna z czterech pracujących tu konserwatorek, najbardziej cieszy się z nowego nabytku pracowni — stołu podciśnieniowego, specjalistycznego urządzenia służącego do skomplikowanych zabiegów renowacyjnych. Jak wiadomo, największymi wrogami zabytkowych obrazów wykonanych na papierze są zmiany wilgotności i temperatury powietrza, grzyby, pleśnie, wszelkie zagięcia, a także światło dzienne (dopuszcza się najwyżej 50—80 luksów). Trzeba mieć anielską (!) cierpliwość, by ożywić wygląd niektórych arkuszy, a współczesna technika nie zastąpi żmudnej pracy ręcznej. Aby pokazać na wystawie kartony i przepróchy, trzeba je nakleić na bawełniane płótna. Wcześniej jednak dokonuje się analizy stanu obiektu. Zabrudzone kartony czyszczone są gumką, rysunki uzupełniane, papier prostowany jest na zgięciach. Potem kartony są nawilżane i przekładane bibułami, dwa dni trwa tzw. dublaż, dwa tygodnie suszenie, następnie nakleja się rysunki na płótno i „prasuje” kilkunastoma dziesięciokilogramowymi ciężarkami, które stale trzeba przekładać. Konserwatorki przerzucają w ten sposób po kilka ton w tygodniu...
Krakowskie specjalistki nie narzekają na ciężką fizyczną pracę przy tak skomplikowanej renowacji, ale podkreślają swój podziw dla artysty. Z pokorą podchodzą do każdego szkicu i starają się wiernie oddać to, co mistrz w natchnieniu malował. W twarzach aniołów łatwo dopatrzyć się podobieństwa do wizerunków jego dzieci: córek Heleny i Beaty oraz dwóch synów: Tadeusza i Jerzego.
Przygotowanie wystawy prac Jana Matejki „Opus Magnum” wymaga wytężonej pracy zespołu specjalistów, a eksponaty przygotowywane są od ubiegłego roku. Warto przypomnieć, że praca Matejki nad polichromią kościoła, ukończona w 1891 roku, wiązała się z nadludzkim wysiłkiem artysty, który, jak pisze jego biograf, już wówczas „gonił resztkami sił”. „We wrześniu 1889 roku podczas malowania akwarelowych kartonów do prezbiterium, wróciły Matejce tak wielkie bóle żołądka, że artysta tracił czasem przytomność! Nie ustawał jednak w robotach, owszem szukał w nich niby lekarstwa, ale cierpienia go wykańczały. (...) Chodząc po rusztowaniach w kościele, stromych, trudzących, wąskich, a tak wysokich, brakło mu czasem w piersiach oddechu: raz zemdlał na rusztowaniu i ledwie nie upadł z góry, a jednak chodził, bo każda o tym kościele rozmowa, o pracach w nim rozpoczętych była dla niego rozrywającą i miłą (...)” — czytamy w opracowanych przez Jana Gintela wypisach biograficznych.
Prace przy polichromii prezbiterium w kościele zakończone zostały w marcu 1890 r. Całość restauracji świątyni zamknięto w czerwcu 1891 r. Tadeusz Stryjeński (architekt) i Jan Matejko oddali miastu odrestaurowany kościół. W uroczystość Wniebowzięcia NMP kardynał Albin Dunajewski odprawił Sumę pontyfikalną. Choć tempo prac uznano wtedy za rekordowe, malowidła nie znalazły jednak uznania w oczach współczesnych. Wręcz przeciwnie, wywołały nawet powszechne i stanowcze potępienie. „Najzawołańsi znawcy polscy uznali kościół za zepsuty tym malowaniem zupełnie i bez ratunku. Zarzucali krzyczącą jaskrawość i niezgodność kolorów, niezrozumienie samej natury gotyckiego stylu przez poprzeczny, horyzontalny, a nie podłużny wertykalny układ kolorów na filarach, barokowy styl modlących się aniołów (...)”. Nawet krakowskie przekupki skarżyły się, że mają takie uczucie, jakby im kto ukradł Pannę Maryję. Miały Matejce za złe jego dzieło, mówiąc, że malowidła są za wesołe i za świeckie...
Ze znawcami i krytykantami nie zgadzał się wykwintny koneser, jakim był wówczas ks. Skrochowski, który podziwiał, prawie wielbił to, co Matejko zrobił u Panny Maryi. Jedno jest niewątpliwe. Matejko dziełem tym zapoczątkował nowy, samodzielny kierunek w polskiej sztuce dekoracyjnej, który rozwijali po nim tacy artyści, jak Wyspiański i Mehoffer.
We wspomnieniach rodzinnych Stanisława Serafińska, „Kasztelanka”, wspomina ostatnią bytność ukochanego wuja w kościele Panny Maryi. „W trumnie znalazł się Matejko po raz ostatni pod stropem umiłowanej świątyni, na której ścianach wyśpiewał gorący hymn czci i uwielbienia dla przeczystej Dziewicy, dla swojej Matki Boskiej. Gorzały setki świec dokoła wyniosłego katafalku: przed rozwartym Stwosza arcydziełem postawiono trumnę pokrewnego mu duchem Mistrza Jana. Paliły się setki świec, śpiewali Aniołowie i ludzie”.
Wykorzystano fragmenty książek: „Jan Matejko”. Wypisy biograficzne opracowane przez Jana Gintela, Wyd. Literackie; „Jan Matejko — wspomnienia rodzinne” Stanisławy Serafińskiej, Wyd. Literackie.
opr. mg/mg