Każda ikona rozpoczyna się od spotkania Boskiej wszechmocy i ludzkiego zapału oraz powstających na ich styku zachwytu i trwogi.
Każda ikona rozpoczyna się od spotkania Boskiej wszechmocy i ludzkiego zapału oraz powstających na ich styku zachwytu i trwogi. Ikona jest powtórzeniem wcielenia nie tylko jako święty wizerunek, ale sam „proces” pisania jest uobecnieniem „wcielania”. Nie jest więc niczym dziwnym, kiedy ikonopisarz w momencie podjęcia decyzji o napisaniu ikony nagle zaczyna odczuwać ogromną trwogę. Albo kiedy odkrywa powołanie do pisania, kiedy ono coraz mocniej porusza jego serce, odczuwa także, jak wraz z tą nabrzmiewającą słodyczą potęguje się także obawa i lęk. Kiedy przychodzi Archanioł i zwiastuje wcielenie, trwoga jest pierwszym odruchem, jaki budzi (por. Łk 1,29—30). Podobnie nie jest niczym dziwnym, jeśli w czasie pisania piszący doznaje wewnętrznego ogołocenia, kenozy, ukrzyżowania. Nie jest niczym dziwnym, widzieć, jak oblicze na ikonie umiera, powodując, że serce ikonopisarza wątpi i zdradza, po to by później mogło zostać ożywione zmartwychwstaniem Oblicza, które w tej śmierci się objawia.
Są to oczywiście tylko pewne krople impresji twórczych, które pojawiają się za dotknięciem Ducha. To On, kiedy chce, by Słowo stało się ciałem, dotyka wszystkiego, co „cielesne” — nie tylko tego łagodnego i błogiego żaru, ale też ciemności i mułu, które dzięki wcieleniu okazują się być ukochane przez Boga.
Pierwsze jednak jest zawsze spotkanie z Niewidzialnym. Z Obliczem, które objawiając się przed oczyma duszy, sprawia, że serce naprawdę zaczyna mocniej bić. Wraz z jego coraz silniejszymi uderzeniami, coraz wyraźniejsze staje się wezwanie, prośba Boga i Jego oczekiwanie na nasze „tak”. Chwila ta jest podobna do pocałunku miłości, do momentu wzajemnego ukochania i zjednoczenia. W tej świętej chwili dochodzi do przedziwnego współprzenikania, które sprawia, że szalejące serce kieruje dłońmi pragnącymi dotknąć tego olśniewającego Oblicza. I wręcz szokiem jest chwile, kiedy dłonie, pragnąc dotknąć tego Oblicza, intuicyjnie kierują się ku własnej twarzy. Zupełnie jakby w ogniu i drżeniu własnego ciała, wyczuwalnym pod palcami dotykającymi policzków, oczu i ust ikonopisarz wyczuwał nie swoje, lecz Boskie światło. To, co dzieje się w tej świętej chwili, nie jest nawet cieniem bałwochwalstwa. To jest wyznanie i pragnienie wcielenia ze strony Boga. I dlatego właśnie każde pociągnięcie pędzla po takim spotkaniu jest w pełni moje i w pełni Jego.
Błędem jest jednak wyobrażanie sobie, jakoby praca ikonopisarza była jakimś zjawiskiem para-mistycznym, w którym artysta niemal traci wolę i jest poruszany natchnieniem przez demiurga. Proces pisania ikony da się opisać wprost technologicznie. Ale ten zupełnie techniczny przebieg jest przeniknięty duchem ludzkim (emocje, natchnienia, inspiracje itp.) i Duchem Bożym (którego nie ośmielam się nazywać i określać).
Ta wewnętrzna „wizja” Niewidzialnego też nie jest mistycznym olśnieniem, nie jest przebudzeniem innej świadomości czy inicjacją naznaczającą niewidzialnym stygmatem. Jeśli Niewidzialnego nie dostrzeże się w tym, co widzialne, to prawdopodobnie nie istnieje żadne inne światło, które mogłoby oświecić duszę człowieka.
Dlatego czymś naturalnym jest, że proces pisania zaczyna się od długich godzin patrzenia na Wcielonego. A kiedy wreszcie już całe wnętrze, umysł, serce i zmysły są nastrojone i przesycone obecnością Pana, kiedy „pisanie” dzieje się już w sercu ikonopisarza i jest już modlitwą, może zetknąć się ono z martwą materią deski.
Patrząc z zewnątrz, ma się wrażenie, że jest to po prostu malowanie temperą na gipsowanej desce. Z teologicznego punktu widzenia, proces ten ma konkretne etapy i znaczenia. O przygotowaniu deski, nakładaniu warstw kredy, modlitwie towarzyszącej temu procesowi napisano wiele i nie ma potrzeby tego tutaj powtarzać. Wystarczy wspomnieć, że w pisaniu ikony każdy kolejny etap jest określony i ustalony. Nie jest, na przykład, obojętne, ile warstw kredy położy się na desce (zazwyczaj jest ich dwanaście, czyli tyle, ilu było apostołów). Przed rozpoczęciem pisania zagruntowaną deskę najpierw się złoci, gdyż metal ten symbolizuje czyste światło, czyli przestrzeń Boskiego świata. Ikona nie jest bowiem przedstawieniem historycznych wydarzeń czy postaci, ale świętych zanurzonych w wieczności Boga.
W szkołach ikonopisarskich wyróżnia się zazwyczaj dwie podstawowe techniki temperowe. W rzeczywistości istnieje chyba tyle odcieni i sposobów połączeń tych technik, ilu jest ikonopisarzy. Ponadto można pisać również innymi technikami, jak na przykład enkaustyczną, w której spoiwem dla pigmentów jest gorący wosk pszczeli (taką techniką został wykonany synajski Pantokrator).
Pisanie rozpoczyna się od miejsc najmniej znaczących: najpierw elementy przyrody, następnie szaty, a na samym końcu oblicze. W tradycyjnych, starych szkołach ikonopisarskich mistrz zazwyczaj pisał tylko oblicze. Tak prawdopodobnie robił Andrzej Rublow czy Teofan Grek.
Podstawą oblicza jest sankir[1], którym pokrywa się całą „twarz” ikony. Następnie ciemne miejsca oznacza się mieszanką palonej i naturalnej umbry. Chodzi tutaj o to, żeby to mechaniczne malowanie stawało się coraz bardziej pisaniem Oblicza, żeby wyłaniało się ono z już zawiązanej, pojawiającej się obecności i wzajemności. Ikona na tym etapie powstawiania powinna już patrzeć na ikonopisarza — Bóg przecież spojrzał pierwszy. Pisanie do tej pory było bardziej wyglądaniem na Niego i przygotowywaniem Mu miejsca objawienia.
Pisanie zarówno elementów tła i szat, jak i oblicza rozpoczyna się od pokrycia powierzchni ciemnymi odcieniami, po czym stopniowo nakłada się coraz jaśniejsze warstwy, co sprawia, że ten iście techniczny proces zaczyna ożywać. Pisząc, można doświadczyć tego, jak ikona dostępuje stopniowego rozświetlenia, jak wyłania się jakby z ciemności albo, mówiąc dokładniej, jak światło przebija się przez wszechobecną na desce noc.
W pierwszym rozjaśnieniu oblicza zazwyczaj najpierw używa się złotej ochry z niewielką ilością naturalnej francuskiej sieny. W następnym etapie tę samą mieszankę można wzbogacić bielą cynkową, po czym całość spaja się laserunkiem z dodatkiem złotej ochry.
Stopniowe wyłanianie się światła jest pewnego rodzaju objawieniem. Każda kolejna warstwa jest nie tylko światłem na desce, ale też w sercu i umyśle ikonopisarza, który coraz lepiej widzi uobecniającego się. Pisanie ikony jest momentem, w którym można doświadczyć ogromnej wzajemności. Z jednej strony, dłoń kładąca pędzlem kolejne warstwy światła zdaje się kreślić coraz wyraźniejszą postać. Z drugiej, coraz wyraźniej obecna postać oświeca ikonopisarza, objawiając mu coraz wyraźniej własne oblicze. Proces się powtarza. Dłoń artysty musi być wierna światłu. Serce musi być w nim rozkochane. Oblicze ukazuje się, podczas gdy na ikonie wydawać by się mogło, że kładzionych jest po prostu coraz więcej jaśniejszych warstw pokrywanych laserunkiem.
Następnie ożywia się oblicze ochrą czerwoną, znowu utrwala laserunkiem oraz podkreśla kontury i cienie umbrą i czernią żelazową, żeby nie zatrzeć postaci i nie zagubić kontaktu z wpatrującym się w ikonopisarza obliczem.
W pisaniu ikon nie jest obojętne również to, że pigmenty, których się używa, są naturalne. Otrzymuje się je z różnych minerałów. Zwłaszcza te, którymi maluje się oblicze, otrzymuje się nie z czego innego, a z ziemi, prochu. Siena, umbra i ochra są po prostu wydestylowanymi i spreparowanymi różnymi rodzajami gleby. W czasie pisania ta ziemia otrzymuje tchnienie życia, a Słowo wciela się.
Na samym końcu kładzie się jasne bliki, by oznaczyć miejsca, w których prześwituje czyste światło. To one przydają ikonie szczególnie uduchowionego charakteru. Jedynie światło jest w stanie objawić świętość.
Ostatnim etapem powstawania ikony jest jej podpisanie. Na końcu krwistą barwą kreśli się ramy ikony, aureole i w końcu same opisy postaci. Podpisanie ikony jest równoznaczne z jej poświęceniem. Kiedy obliczu przypisujemy imię, ikona nabiera charakteru świętego uobecnienia postaci, którą przedstawia, co związane jest bardzo mocno z teologicznym rozumieniem imienia w Biblii. Jest w niej tożsame z istotą osoby, która je nosi. To dlatego anioł walczący z Jakubem nie chciał podać mu swojego imienia (por. Rdz 32,30) i dlatego też anioł nie chciał wyjawić swojego imienia Manoachowi (por. Sdz 13,17—18).
Podpisana ikona jest oknem, przez które spoglądamy w oblicze Objawiającego się i przez które On wpatruje się w nas. I tutaj praca ikonopisarza ustaje. Oblicze zostaje odsłonięte. Role się odwracają, bo Bóg teraz zaczyna pisać swoją ikonę w nas — z podobnym drżeniem, biciem serca, brakiem tchu i wzajemnością spojrzenia.
Nadia Miazhevich, O. Jan P. Strumiłowski OCist, Ikony Zbawienia. Słowo, światło, kontemplacja Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC