Pierwsza ciąża, pierwszy poród - i pierwszy szok. Dlaczego moment, który powinien być jednym z najpiękniejszych w życiu kobiety staje się często traumatycznym przeżyciem? Czy można tego uniknąć?
W ubiegłym roku urodziłam pierwsze dziecko, syna. To była moja pierwsza ciąża i pierwszy poród. Sytuacje, z którymi się w tym okresie spotkałam natchnęły mnie do zwrócenia uwagi na problemy ciężarnych kobiet.
Gdy tylko dowiadujemy się o ciąży chcemy i musimy iść do ginekologa. I tu często pojawia się pierwsza bariera — lekarz przyjmujący w ramach NFZ często nie ma wolnych terminów lub są one dość odległe, a przecież nie możemy czekać tygodniami. Ja chciałam się zapisać w grudniu — byłam w siódmym tygodniu ciąży i musiałam się natrudzić, żeby w dużym mieście wojewódzkim — Lublinie, znaleźć wolne miejsce. Część z nas decyduje się więc na wizyty prywatne. Szczególnie gdy jest to pierwsza ciąża kobietom wydaje się, że lekarz przyjmujący prywatnie będzie się bardziej o nie troszczył, lepiej zadba o prowadzenie ciąży i pomoże przy przyjęciu do szpitala i co wydawałoby oczywiste, przy porodzie.
Wiadomo, udając się prywatnie do lekarza dodatkowo płacimy za opiekę, która powinna należeć się w ramach państwowej służby zdrowia. Wydaje nam się, że gdy płacimy, to możemy liczyć na pomoc. Niektóre kobiety wprost nazywają ten system legalną łapówką. Takie podejście rodzi kilka problemów. Co z kobietami, które korzystają z państwowej opieki? Czy im nie należy się taka pomoc? Często okazuje się, że są pacjentkami drugiej kategorii. Przy przyjęciach na porodówkę — przypominam, że w państwowym szpitalu — preferowane są pacjentki lekarzy tam pracujących. A przecież to nie jest ich prywatny folwark. Bywa jednak gorzej. Gdy dochodzi do komplikacji w czasie ciąży czy już samego porodu, często ci właśnie prywatni lekarze przestają odbierać telefon i kobieta pozostaje na łasce i niełasce szpitalnego personelu. Co wtedy robi większość pacjentek? Dowiedziałam się już po wyjściu ze szpitala, że dużo osób daje łapówki. Jak ogromne było moje zaskoczenie! Nawet przez moment nie przeszło mi to przez myśl. Byłam przekonana, że takie czasy minęły. Jakże się myliłam. Popytałam wśród znajomych i niestety, ale jest to dość powszechna praktyka. Dla większości był to temat tak oczywisty, że patrzyli na mnie — zdziwioną tą powszechnością — jak na naiwną, nieżyciową idealistkę.
Ale po kolei. Mamy już lekarza prowadzącego. Naturalną rzeczą jest, że zaczynamy też czytać o ciąży, porodzie. Oglądamy programy tematyczne. W ostatnich latach bardzo dużo mówi się o tych kwestiach. Prawie w każdej telewizji śniadaniowej poruszane są tematy związane z narodzinami, a Internet pełny jest stron dla kobiet w ciąży. Jakże wspaniały obraz jawi się po wstępnych informacjach. Powszechne są szkoły rodzenia, mówi się o nowych technikach porodu, łagodzeniu bólu, porodach w wodzie, opiece osobistych położnych. Nikt jednak nie mówi, że powyższe kwestie są dostępne, ale prywatnie, czyli za opłatą. Co pozostaje pacjentkom „państwowym”? NFZ co najwyżej oferuje szkolenie z położną w formie teoretycznych pogadanek o porodzie i opiece nad noworodkiem. A i to nie jest powszechne i decydują się na nie tylko większe ośrodki zdrowia. Często kobiety są zdane na wiedzę przekazywaną przez babcie i mamy — i dobrze, jeżeli mają taką możliwość. Niektórym pozostaje poszukiwanie na własną rękę.
Bywa tak, że w ciąży pojawiają się komplikacje. Dużo kobiet musi leżeć w szpitalach, co nie wpływa pozytywnie na ich psychikę. Dobrze, jeżeli hospitalizacja jest tylko kilkudniowa, ale często są to miesiące. Ja również musiałam leżeć w szpitalu, gdzie skierował mnie lekarz prowadzący, oznajmiając, że poleca mi iść na oddział, bo on za mnie odpowiedzialności nie weźmie. Trudno nawet wyrazić, co się czuje słysząc takie słowa od osoby, której powierza się zdrowie swoje i dziecka. Nie miałam wyjścia. Nie mam wiedzy medycznej, aby zdecydować i wziąć odpowiedzialność na siebie. Zgłosiłam się do szpitala. Czułam się dobrze, nie przyjmowałam żadnych leków, jedyne, co było wykonywane na oddziale, to codzienne pomiary ciśnienia, ale pani ordynator powiedziała, że mogę wyjść, ale jeżeli podpiszę oświadczenie, ze wychodzę na własne żądanie. I tu kolejne zaskoczenie? Jak to na własne żądanie, skoro wszystko jest dobrze. Leżałam tam, nie wiedząc co dalej. Później dowiedziałam się od znajomej położnej pracującej w szpitalu, że ordynatorzy często zostawiają pacjentki dłużej, szczególnie gdy mają wolne miejsca, bo za to dostają pieniądze z NFZ. Ponownie rozbijamy się o system. A gdzie dobro przyszłej matki, troska o zdrowie dziecka? Pobyt w szpitalu jest stresujący, źle wpływa na psychikę kobiety, na gospodarkę hormonalną, a nawet na stan fizyczny — wiemy, jak wygląda wyżywienie w polskich szpitalach. To wszystko odbija się na dziecku, które jest w łonie matki. Tak mocno rozwija się przecież psychologia ciążowa czyli wpływ stanu psychicznego matki na kondycję dziecka i przebieg ciąży. Czy lekarze biorą to w ogóle pod uwagę?
Łatwej lub trudniej, ale szczęśliwie docieramy do porodu. U każdej pierworódki wywołuje on zrozumiały niepokój. To jest ten właśnie moment, gdzie chcemy skorzystać z pomocy prywatnego lekarza. Znajomi jednak poinformowali mnie, że lekarz czasem niewiele nam może pomóc. To jest ten czas, kiedy niektórzy idą z łapówką do położnej! To położne są przy całym przebiegu porodu, lekarz przychodzi tylko do zaopatrzenia kobiety, już po wszystkim.
Wróćmy jednak do porodu. Sceny, jakich byłam świadkiem na porodówce przeszły moje najgorsze oczekiwania. Napełniona byłam obrazami nowoczesnej służby zdrowia i opieki nad rodzącymi kobietami. Po pierwsze kobiety nie mają stałej opieki. Bywa tak, że położne zajmują się kilkoma pacjentkami jednocześnie. W związku z tym często przez kwadrans, pół godziny nie ma przy rodzącej nikogo. Jest to czynnik, z którym kobiety mogą sobie nie radzić, bo potrzebują wsparcia. W sytuacji, gdy rodzących jest kilka zazwyczaj nie ma miejsca na porody rodzinne i mężowie nie są wpuszczani do rodzących żon. Poród rodzinny jest możliwy, gdy na porodówce są wolne miejsca. Kolejny element, który jest ostatnio popularyzowany nie ma więc odzwierciedlenia w rzeczywistości.
Kobiety rodzące naturalnie różnie radzą sobie z bólem. Są takie, które krzyczą. Jedna z rodzących w takiej sytuacji usłyszała od pani ordynator: „Czego się drzesz! Tutaj inne kobiety też rodzą, chcą trochę spokoju. Nowe dzieci przychodzą na świat i słyszą te krzyki!”. W rozmowach ze znajomymi słyszałam nawet, że położne klną w takich sytuacjach na rodzące kobiety. Nie chce sobie nawet wyobrażać, co może wtedy czuć przyszła matka. Jedna z kobiet, która nie mogła sobie poradzić z przebiegiem porodu, usłyszała: „No, niektóre kobiety nie nadają się do rodzenia dzieci”. Zamiast wsparcia psychicznego taki docinek, który przecież mógł kobietę pozbawić sił i motywacji. Położna, która odbierała mój poród powiedziała: „Wy młode jesteście nieodporne na ból”.
Wszystkie te sytuacje nie pozostają bez wpływu na przebieg porodu. Są to dodatkowe, stresujące czynniki. Oprócz złego wpływu na psychikę rodzących kobiet, wywierają również wpływ na kwestie fizyczne. Okazuje się bowiem, że wyzwalana pod wpływem stresu adrenalina blokuje działanie hormonów odpowiedzialnych za przebieg i postęp porodu. To wszystko może doprowadzić do poważnych komplikacji. Każde nienaturalne przedłużenie porodu jest zagrożeniem i dla dziecka i dla matki.
Przytoczę kolejna sytuację z porodówki. Do jednej z kobiet, która pomimo ogromnego wysiłku nie mogła urodzić, położna zaczęła wołać lekarza. Ten tylko odkrzyknął z pokoju lekarskiego: „Zaraz. My też musimy mieć przerwę. Dużo porodów dziś było”. Na szczęście w tym przypadku ani dziecku, ani kobiecie nic się nie stało. A może właśnie przez takie zachowania lekarzy są jednak tragedie przy porodach. Domyślam się tylko, że w tym właśnie momencie wiele osób decyduje się na danie łapówki, bo czują się bezsilne i bezradne.
Problemy mogą jednak nie kończyć się na urodzeniu dziecka. Nie wszystkie kobiety po porodzie, jak się okazało, są traktowane jednakowo. Niektóre długo czekają na przewiezienie do sali, a co za tym idzie czas rozłąki z nowo narodzonym dzieckiem jest dłuższy. Jednej z kobiet, która bardzo domagała się przyniesienia dziecka, bo wszystkie obok rodzące w tym samym czasie mogły już karmić swoje pociechy, ordynator powiedziała, żeby się nie awanturowała, bo na oddziale jest mało personelu i nie ma teraz kto się nią zająć. Gdy w końcu, po kilku godzinach przyniesiono jej dziecko, położna oddała je, mówiąc: „Proszę przed karmieniem przytulić go na kilka minut do piersi, bo jest trochę zimny. Nie włączaliśmy lampy ogrzewającej, bo nie wiedzieliśmy, że tyle to będzie trwało”. Łzy same napływały do oczu.
Obraz, który wyłania się z przedstawionych sytuacji jest niewiarygodny. Pomyśleć tylko, że wystarczyłaby odrobina ludzkich odruchów, życzliwości, empatii kobiety do kobiety, czasem zwykłej ludzkiej kultury, aby kobietom rodziło się lżej. Nie wymagamy przecież rzeczy niemożliwych czy ponad miarę. Wydaje mi się nawet, że obowiązują one pracowników służby zdrowia poprzez przysięgę lekarską czy kodeks etyczny, a nawet ustawę państwową!
Mam nadzieję, że są to tylko jednostkowe przypadki, a nie powszechny problem. Skali zjawiska nie da się wiarygodnie zbadać, bo kobiety niechętnie publicznie przyznają się do bycia ofiarami takiego systemu. Można poczytać fora internetowe, na których anonimowo kobiety piszą, co przeszły podczas porodów.
Czy w Polsce da się rodzić po ludzku? Pomimo wszystko mam nadzieję, że tak.
opr. mg/mg