Ta historia powtarza się dziś: na wszystkich kontynentach, w naszym kraju, w mieście, gdzie mieszkam, w mojej rodzinie i... w moim sercu.
Bardzo to jest wymowne, że w Niedzielę Palmową jednocześnie wspominamy uroczysty wjazd Jezusa do Jerozolimy oraz Jego mękę i śmierć na krzyżu. Co roku pytamy samych siebie, czy to ci sami ludzie najpierw wołali:
Hosanna! Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie,
by niedługo później skandować:
Ukrzyżuj Go!
Nie, to nie Żydzi 2 tys. lat temu byli przewrotni. Ta historia powtarza się dziś: na wszystkich kontynentach, w naszym kraju, w mieście, gdzie mieszkam, w mojej rodzinie i… w moim sercu.
Są przecież takie chwile, gdy pełen entuzjazmu wychwalam Boga, gdy Mu dziękuję, gdy cieszę się Jego obecnością i chciałbym swój płaszcz – swoje życie rozłożyć przed Jezusem ze śpiewem na ustach: Hosanna!
Potem zdradzam Jezusa, jak Judasz – za pieniądze. Zapieram się Go, jak Piotr, ze strachu o siebie. Umywam ręce, jak Piłat, bo to przecież nie moja odpowiedzialność, nie moja sprawa. I wołam, najgłośniej z całego tłumu podobnych mi ludzi: Ukrzyżuj Go!
Panie Jezu, jak mam sobie poradzić z moją przewrotnością?
W milczeniu stanę pod krzyżem i na samym końcu najbardziej przerażającego zdania, które zostało wypowiedziane na Ziemi, gdy zawołałeś:
Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?
daj mi usłyszeć nadzieję. Nadzieję zmartwychwstania.
Wtedy pozostanie we mnie, już tylko święte Hosanna!
Szczęść Boże
Andrzej Cichoń
Rozważanie napisane na Niedzielę Palmową - 25. 03. 2018 r.
opr. ac/ac