Adwentowe rozważania "Rekolekcje dla spóźnialskich" (1)
Im bardziej kocham Boga, tym bardziej On pomaga mi,
bym pokochał samego siebie. I to na zawsze!
W czasie jednego z sympozjum o wychowaniu podszedł do mnie psycholog, który określił siebie mianem psychologa chrześcijańskiego. Powiedział, że dziwi się takiemu Bogu, który chce, by człowiek kochał Boga bardziej niż ludzi i bardziej niż samego siebie. Ta wypowiedź to dla mnie kolejne potwierdzenie tego, że my — chrześcijanie — ciągle jeszcze nie rozumiemy Boga i Jego miłości do nas. Bóg stał się człowiekiem po to, by człowiek mógł zrozumieć Boga i Jego miłość do człowieka. Boże Narodzenie to objawienie takiej miłości, która przekracza nasze marzenia i nasze wyobrażenia o tym, jak bardzo Bóg potrafi kochać człowieka.
Bóg tak niesłychanie kocha każdego z nas, że przychodzi do nas osobiście, chociaż wie, że Go zabijemy. Odkąd Syn Boży stał się człowiekiem, wiemy już, że nasz los jest dla Boga ważniejszy niż Jego własny los. Takiego Boga nikt z nas nie mógł wymyślić! Taki Bóg mógł jedynie sam się nam objawić, zupełnie nas zaskakując. Bóg przychodzi do mnie po to, bym ja zobaczył w Nim — jak w lustrze - samego siebie: moją własną niezwykłość i godność.
Kim jestem? Jak bardzo jestem niezwykły i cenny, skoro Bóg tak mnie pokochał, że stał się we wszystkim do mnie podobny oprócz grzechu? Biblia w imieniu Boga opisuje mi moją własną niezwykłość. Jestem kimś stworzonym przez Boga nie z nicości, lecz z miłości. Jestem wręcz podobny do Boga, a niepodobny do zwierząt! Właśnie dlatego nie mam granic w rozwoju. Mogę bez końca stawać się kimś większym od samego siebie. Jestem kimś zupełnie bezcennym! Nawet Bóg nie traktuje mnie jak swoją własność, którą dowolnie zarządza, lecz jak ukochane dziecko, któremu podpowiada drogę błogosławieństwa. Jestem tak bezcenny, że można mnie kochać, ale nie można nie posiadać. Nawet ja nie jestem właścicielem, lecz przyjacielem i sejfem dla samego siebie. Bóg dał mi zdolność myślenia, bym odkrył, że jestem kochany nad życie. A wolność dał mi po to, bym mógł kochać, jeśli zechcę. Biblia jest pełna realizmu i dlatego pokazuje mi nie tylko moją wielkość, ale też zagrożenia, jakim podlegam. Być człowiekiem to być kimś zagrożonym własnymi słabościami — jak syn marnotrawny. To także być zagrożonym słabościami innych ludzi — jak biblijny Józef, sprzedany do niewoli przez własnych braci.
Ja — człowiek wielki i wielce zagrożony, jestem powołany do miłości i radości. Jezus upewnia mnie, że przyszedł po to, aby Jego radość była we mnie i żeby moja radość była pełna. Ale czy tak się stanie, to zależy ode mnie, od tego, czy kocham: czy kocham Boga, samego siebie i bliźniego. Trzy przykazania miłości to trzy drogi do zwycięstwa i do radości. Powinienem kochać nie tylko Boga i bliźniego, ale też samego siebie! Im bardziej kocham Boga, tym bardziej On pomaga mi, bym pokochał samego siebie. I to na zawsze! Pierwsze marzenie Boga o mnie jest właśnie takie, bym pokochał samego siebie.
Niełatwo jest mi pokochać kogoś tak niedoskonałego, jak ja. Mogę ulec postawom skrajnym. Łatwo mi być dla siebie okrutnym i bezlitosnym, albo naiwnym i pobłażliwym. Bóg ratuje mnie przed tymi błędami. Chce, bym pokochał siebie tak bardzo i tak mądrze, jak On pierwszy mnie pokochał. Pokochać siebie dojrzale to mówić sobie całą prawdę o sobie z całą miłością. Prawda bez miłości może prowadzić do rozpaczy, jak u Judasza. Natomiast miłość bez prawdy nie istnieje, gdyż miłość nie oszukuje. Pokochać siebie to odkryć własną niezwykłość, którą Bóg mnie obdarzył. To odkryć, że jestem w stanie panować nad sobą — nad moim ciałem, emocjami, naciskami z zewnątrz. To stawiać sobie twarde wymagania, ale z miłości właśnie, a nie z przymusu czy ze strachu. Kocham siebie najbardziej, gdy naśladuję Jezusa, bo wtedy staję się nie tylko najpiękniejszą, ale też najbardziej radosną wersją samego siebie.
opr. mg/mg