O radości życia
Było to na początku czerwca. Wracaliśmy ze szkoły kilkuosobową grupką. Jak zawsze szliśmy skrótem do tramwaju, czyli przez targ, zwany również bazarem. Nie było tłoczno, tylko w piątki i soboty trudno się przecisnąć między stoiskami. Sprzedawcy przywieźli warzywa i owoce, inni sprzedawali słodycze czy nabiał. Minęliśmy rząd pawilonów z pieczywem, przy jednym stała kolejka kupujących, przed innymi tylko sporadyczni klienci. Nad tym obleganym pawilonem duży napis ogłaszał: „Pieczywo bez polepszaczy”.
O co tu chodzi? Jak sama nazwa wskazuje, pieczywo z polepszaczami powinno być lepsze. Czyli ludzie wolą gorsze? Postanowiliśmy do tego tematu wrócić na lekcji, na którą każdy miał przygotować jakiś przykład.
Chyba nie ma potrzeby wymieniać „polepszaczy życia”. Kiedyś robiliśmy ankietę na podobny temat i najczęściej pytając o to wszystko, co można by nazwać polepszaczem, słyszeliśmy słowa takie jak „ściema”, „kit” albo wręcz „kanał”. Ci, którzy mieli jakieś bogatsze doświadczenia, dodawali: „strasznie trudno z tego wyjść” albo „nikomu tego nie życzę”.
Najciekawsze — jak zawsze — były przykłady z życia. Zaprezentuję część z nich.
W maju byłem w sanatorium. Pieniny, Podhale. Lekarze kazali dużo spacerować, miłe zalecenie. Któregoś dnia powędrowałem w Małe Pieniny. Na szczycie wiał delikatny wiaterek, położyłem się na trawie, zamknąłem oczy. Po kilkunastu minutach usłyszałem jakiś dziwny, miarowy dźwięk. Nie spałem, dźwięk pochodził „z tego świata”. Podniosłem głowę i zobaczyłem dwoje ludzi w mocno dojrzałym wieku: pani z balkonikiem, jakim posługują się ludzie słabo chodzący, pan w bardzo grubych okularach. Prócz nas trojga nie było tam nikogo innego, oni byli zaś bardzo towarzyscy. Trochę nie wypadało nawiązać rozmowy na temat tego balkonika kilkaset metrów nad Szczawnicą, ale ci ludzie sami zaczęli mówić na zmianę, doskonale się uzupełniali.
Tak mówili, a ja właściwie zamilkłem w podziwie. Żona słabo chodząca, prawie niewidomy mąż, a takie wspaniałe życie mają. Wcale nie dostali więcej niż inni, umieją się cieszyć tym, co wywalczą, nie narzekają, wiedzą, jaki smak ma życie bez polepszaczy.
Spotykałem ich jeszcze kilkukrotnie, zawsze uśmiechnięci, zauważający innych ludzi, promieniejący radością życia.
Magda chętnie zapraszała do siebie, ma to po mamie, często są u nich jacyś goście. Może nawet trudno tych odwiedzających nazwać gośćmi, to znajomi, którzy przechodząc nie opodal wpadają na chwilę. Mam nadzieję, że głównym powodem odwiedzin nie jest ciasto robione przez babcię Magdy, codziennie świeże, inne, zawsze smaczne. Ale rzeczywiście, co to za ciasto.... Kiedyś Magda zachęcając do skosztowania powiedziała: „Spróbuj, poczujesz babci rękę”. Na to weszła wspomniana babcia, udając trochę urażoną natychmiast uzupełniła: „Nieprawda, ja codziennie myję ręce, nawet kilka razy, nigdy ich nie czuć!”. Ale zaraz pogodnie dodała: „Wiecie, ja zawsze robię ciasto rękoma, jak się korzysta z robota, to inaczej, czyli gorzej smakuje”.
Chyba to jednak nie chodzi o ciasto przygotowywane własnymi rękami. U nich w rodzinie we wszystko wkłada się serce. Nikt nie jest lekceważony, żadna praca nie jest wykonana od niechcenia. Niektórzy znajomi mówią: „mnie by się nie chciało” albo „po co tyle wysiłku?”. A potem się dziwią, że życie jest nijakie, wymyka się z rąk. Jestem pewien, że Magda nigdy nie będzie się nudzić, nigdy nie poczuje się niepotrzebna, zawsze będzie lubiana i szanowana. Tylko niektórzy, co bardziej leniwi, będą jej zazdrościć. To ci, którzy na własne życzenie chcą użyć robota do wszystkiego, co powinno mieć „smak serca”.
Gdy Jędrek pojawił się na plaży, to niemal wszystkie dziewczęta musiały spojrzeć w jego stronę. Niektórzy chłopcy też zerkali z lekką zazdrością — chcieliby tak się prezentować. Wprawdzie blady, to przecież dopiero początek wakacji, ale jego mięśnie aż grały pod skórą, przy każdym najmniejszym nawet ruchu można się było uczyć anatomii. Podszedł pewnym krokiem do wieżyczki ratownika i nikt się nawet nie zdziwił, że to właśnie on zmienił dyżurującego Kostka.
Jędrek jest małomówny, zawsze grzecznie odpowiada na pytania, ale wszystkie gaduły po kilku minutach z zażenowaniem się orientują, że ich trajkotanie jemu nawet nie przeszkadza. Nikt go wcześniej nie znał. Przed wyjazdem kierowniczka przedstawiła tylko po imieniu całą kadrę.
Dlatego wszyscy się zdziwili, jak drugiego dnia wieczorem wychowawca, który zajmował się na obozie przygotowywaniem imprez rozrywkowych, powiedział: „Ten wieczór poprowadzi Jędrek”. Okazało się, że znakomicie śpiewa przy własnym akompaniamencie — raz gitary, raz klawiszy. Potem też tańczył przy muzyce z wieży. Jak już wszyscy byli trochę zmęczeni, bo zapraszał do wspólnego tańczenia, usiadł na fotelu, obok mikrofonu i zaczął się wywiad. Ten wywiad, który odmieniał życie. (...)
opr. aw/aw