Wprowadzenie - "Włączeni w dramat świata" i spis wybranych fragmentów rozważań znanego arcybiskupa - filozofa, mocno osadzone w Ewangelii i życiu
Józef Życiński Szlakiem miłosci |
|
Uczestniczymy w tajemnicy Tego..., który w Eucharystii oddaje Ojcu wszystko, co stworzone, cały świat przeszły i przyszły, a przede wszystkim ten świat współczesny, w którym żyje wraz z nami, w którym przez nas jest obecny.
Jan Paweł II, List do kapłanów
Ponad 35 lat kapłańskiej posługi stanowi perspektywę, z której można już dzielić się z innymi trwałą radością wędrówki za Chrystusem Wiecznym Kapłanem. Jego więź z Ojcem w misterium wielkich dzieł zbawczych uczy stylu, w którym niezgłębione tajemnice Bożej łaski łączą się ściśle z bólem i dramatem świata. Wciągu ostatniego ćwierćwiecza w sercu polskich przemian zmieniały się formy tego bólu, przechodząc od totalitarnej indoktrynacji do bezkrytycznych zachwytów odzyskaną wolnością. Niezmienne pozostawało natomiast Jezusowe przesłanie miłości, wolności i prawdy. Kiedy wracam pamięcią do własnych seminaryjnych dni, ze szczególną wyrazistością wspominam dwie sytuacje. Pierwszą z nich było spotkanie z ks. kard. Karolem Wojtyłą, który dzielił się z nami swą refleksją o Kościele z perspektywy zakończonego właśnie Soboru. Drugą stanowiło przeżycie uroczystości milenijnych w Sosnowcu, kiedy to zorganizowane bojówki zakłócały nastrój modlitwy, skandując wyćwiczone wcześniej okrzyki: „Wyszyński zdrajca”, „Biskupi nie politykować”. Między zafascynowaniem atmosferą Soborowego Wieczernika a prymitywizmem prześmiewców z uwspółcześnionej Golgoty kształtowało się kapłaństwo naznaczone dramatami ludu, z którego wzięty i dla którego ustanowiony jest każdy kapłan (por. Hbr 5, 1). Wdzięcznym sercem wspominam tych wszystkich, którzy słowem i przykładem rzeźbili nasze studenckie dusze, pomagając nadawać marzeniom o Chrystusowym kapłaństwie konkretny, ludzki koloryt. Ze szczególną wdzięcznością myślę o ks. prałacie Henryku Babińskim, który jako ojciec duchowny — na progu naszych seminaryjnych marzeń — ukazywał nam swym własnym życiem przykład całkowitego poświęcenia dla Bożej sprawy, ucząc stylu, w jakim my znikamy, aby Chrystus mógł wzrastać. Podczas dwóch pierwszych lat pracy kapłańskiej, między wieluńskim sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia a gidelską świątynią Matki Bożej Bolesnej, miałem okazję pomagać w szukaniu duchowej pociechy oraz dzielić ból życia z szerokim kręgiem osób, które traktowały chrześcijaństwo bardzo głęboko. Duchowe piękno ich wrażliwych dusz niewątpliwie pozwalało mi cieszyć się pięknem kapłaństwa w jego wiośnie. Ztamtego okresu pochodzi również duchowa więź, za którą szczególnie dziękuję Bogu. Mianowicie, dzięki warszawskim Siostrom Wizytkom, mogłem wtedy w cieniu ich klasztoru zetknąć się ze stylem kapłańskiej posługi ks. Jana Ziei, ks. Bronka Bozowskiego i ks. Jana Twardowskiego. Każdy z nich stanowił odmienną, niepowtarzalną osobowość. Łączył ich natomiast ten sam duch ewangelicznej prostoty, w której czuło się bliskość i dobroć Boga pochylonego nad człowiekiem. Kiedy przyjeżdżałem na posiedzenia Konferencji Episkopatu do Warszawy i zatrzymywałem się w gościnnych murach przy klasztorze SS. Wizytek, cieszyłem się niezmiennie z każdego ze spotkań z ks. Janem. Jego znamienny styl, widoczny zarówno w życiu, jak i w wierszach, ukazywał piękno kapłaństwa niezależne od upływającego czasu. Jest ono tak czytelne, gdyż nie widać w nim ludzkich tylko, jubileuszowych, elementów srebra czy złota, lecz nawet w najprostszych gestach ukazuje odcień wieczności wskazującej na Chrystusa, Wiecznego Kapłana. Ta poezja życia pisana sercem poświęconym Bogu pozostaje jeszcze bardziej wymowna niż nakłady wierszy ks. Jana stanowiące ewenement na naszym rynku wydawniczym.
Doświadczeniem dopełniającym poetyckie fascynacje stało się w konkrecie mej kapłańskiej posługi dowartościowanie intelektu w refleksji filozoficznej. Jest ono w dużym stopniu zasługą mojego niezapomnianego Mistrza, ks. prof. Kazimierza Kłósaka. Pod jego kierunkiem przygotowywałem kolejne rozprawy naukowe, po habilitację włącznie. Oprócz wizji filozofii otwartej na nauki przyrodnicze uczył on także prawdy o życiu poprzez przykład całkowitego wyrzeczenia, szczerość pozbawioną cienia dyplomacji, intelektualną odpowiedzialność za każde słowo. Wśrodowisku krakowskim jego postać stała się szybko symbolem postawy, w której słowa „wakacje”, „odwiedziny”, „relaks” włączane były do prywatnego słownika wyrazów obcych, po to, by mieć więcej czasu na wnikliwe opracowania filozoficzne. Byłem przy jego szpitalnym łóżku, kiedy przechodził na drugą stronę wieczności wówczas, gdy w naszym układzie odniesienia przeżywaliśmy posępny czas stanu wojennego.
Wspominając atmosferę tamtego stanu miażdżonych narodowych marzeń, wracam pamięcią do spotkania z ks. Jerzym Popiełuszką. Spotkaliśmy się w lipcowe dni w Krynicy, w ostatnie wakacje Jego życia. Opowiadał mi z przejęciem o nowych cudach łaski, których doświadczał w swoim duszpasterzowaniu. Dzieliłem jego radość, w której z prostotą dziecka mówił o wielkich nawróceniach i prozaicznych troskach „swoich” robotników. Niedługo potem, po powrocie z sesji naukowej w Castel Gandolfo, przywiozłem mu pamiątkowy różaniec od Ojca Świętego. Dar ten zdążył jeszcze dotrzeć do odbiorcy. Reszta stała się znowu znakiem dramatu, w którym Chrystus objawiał swą moc i wielkość wśród absurdów inspirowanych przez ideologię nienawiści.
Moje przejście z Krakowa do Tarnowa zbiegło się w czasie z upadkiem systemu opartego na przemocy. Wstrukturach młodej polskiej demokracji pojawiło się wiele jakościowo nowych zjawisk i wiele intrygujących pytań. Przyśpieszony kurs demokracji prowadził nierzadko do polskiej wersji ksenofobii, która pojawiała się w postaci klerofobii — agresji wobec „czarnych”. Pośmiertnie straszyli nią najczęściej ideowi spadkobiercy totalitarnego systemu. U wielu księży pojawiało się wtedy doświadczenie goryczy, niesprawiedliwości, bólu. Jeszcze wczoraj w opinii publicznej uchodzili przecież za obrońców praw człowieka, strażników wartości narodowych, świadków wolności i prawdy. Dziś nie zmienili wcale istoty swych wcześniejszych postaw. Jak wszyscy, uczyli się nowych warunków i podejmowali nowe zadania. Starając się dochować wierności Chrystusowi, przez obronę życia bezsilnych czy podjęcie wielu godzin dodatkowej katechizacji, stali się obiektem sterowanej agresji, w której usiłuje się kształtować atmosferę prymitywnej nienawiści skierowanej przeciw „czarnym”. Ten duch agresji jednych przyprawiał o głębokie frustracje, dla innych stawał się okazją do jeszcze pełniejszego zjednoczenia z Boskim Mistrzem, który również był niesprawiedliwie oskarżany. Myślę z głębokim uznaniem o tych wszystkich bliskich mi kapłanach, którzy mimo doświadczanej gorzkości życia — potrafili poszukiwać nowych wzorców ewangelizacji wśród dusz poranionych przez błędne przeżywanie wolności. Chylę z szacunkiem głowę nad ich utrudzeniem, jakże często nierozpoznanym i niedocenionym w tym samym stylu, w jakim nie rozpoznano sensu misji Chrystusa.
Wspominam ze wzruszeniem piękne kapłańskie dusze, które mogłem spotkać na nowym szlaku w diecezji powierzonej mej pasterskiej pieczy. Myślę z wdzięcznością o przykładach głębokiej wiary i nadprzyrodzonej motywacji odnajdywanej w spotkaniach w małych, odciętych od świata wiejskich parafiach. Przywodzę na pamięć głęboką miłość do Kościoła, autentyczne zatroskanie o przyszłość Ojczyzny, otwarcie na nowe środki ewangelizacji uwzględniające nowe znaki czasu. Myślę o tych szczególnie pięknych postaciach, którym towarzyszyłem w ostatniej ziemskiej drodze: ks. Janie Recu, ks. Stanisławie Tokarzu, ks. Edwardzie Fafarze, ks. Władysławie Świdrze. Wspominam ból tych naszych wiernych, których liczny udział w liturgii oraz modlitwa przy kapłańskiej trumnie wymownie świadczyły, jak bardzo cenili sobie kapłaństwo Chrystusowego pochylenia nad bólem człowieka.
W moich refleksjach o kapłaństwie szczególne miejsce zajmują alumni poszukujący Boskiego Mistrza nurcie głębokich przemian obejmujących świat ludzkiej kultury. Wspominam alumnów Seminarium Częstochowskiego, wśród których spędziłem kilkanaście lat życia jako wychowawca i prefekt studiów. Wracam myślą do studentów pierwszego i drugiego roku, którzy na drodze do kapłaństwa słuchali moich wykładów z filozofii nauki, logiki lub filozofii przyrody. Byli wśród nich alumni Seminarium Krakowskiego i Sosnowieckiego, alumni z diecezji bielsko-żywieckiej i z kilku zgromadzeń zakonnych — jezuici, saletyni, filipini, pauliści i benedyktyni. Cieszyłem się ich idealizmem, dzieliłem ich troski, nierzadko podziwiałem wnikliwość refleksji przy podejmowaniu trudnych zagadnień filozoficznych.
Z bogactwa różnorodnych sytuacji, których doświadczyłem w seminaryjnych murach, najmocniej utkwiło mi w pamięci pierwsze spotkanie z alumnami tarnowskiego Instytutu Teologicznego. Było to podczas pierwszej wizyty w Seminarium w pierwszy dzień po przybyciu do Tarnowa. Trzystu zgromadzonych w auli studentów przywitało mnie gromkim śpiewem Bogurodzicy. Z tej surowej melodii i z siły ich głosów biła przedziwna moc, przenosząca w inne przestrzenie. Wydawało się, że nic nie jest w stanie jej się oprzeć i że jej zdecydowania nie powstrzymają żadne przeszkody. Czas wykazał, że nie było to złudzenie płynące z doraźnej fascynacji. To z tego pokolenia wyszli już misjonarze, którzy pracują w trudnych warunkach w afrykańskim buszu i w odciętych od świata wioskach indiańskich w Andach. To oni przyjęli bez cienia protestu trudne realia Ukrainy czy zlaicyzowanych środowisk Czech, starając się głosić tam codziennym życiem tajemnicę Bożej miłości. To oni wreszcie, gdy zamordowano w Peru dwóch polskich misjonarzy, z których jeden pochodził z podtarnowskiej Zawady, nie ulękli się gróźb maoistowskich terrorystów i pośpieszyli z pomocą do egzotycznych peruwiańskich parafii między Limą a Huancavelica. Cieszyłem się ich radością, nawiedzając nasze placówki misyjne w Ameryce Południowej i Afryce. Ich posłannictwo i wielkość codziennych zmagań na szlaku kapłańskiej wierności Chrystusowi tak często bywają niezauważone w publikacjach, w których mówi się o modelu polskiego kapłana wyłącznie w kategoriach moralistyki na wynos.
Z perspektywy prawie 40 lat kapłańskiej posługi dziękuję gorąco Bogu za tych wszystkich spotkanych kapłanów, u których radowało mnie zarówno poczucie głębokiego włączenia w rzeczywistość Bożych tajemnic, jak i świadomość uczestnictwa w dramacie świata. Dziękując Bogu za wczoraj, nie potrafimy przewidzieć, co przyniesie jutro i jakie jakościowo nowe zadania duszpasterskie pojawią się przed nami na progu trzeciego tysiąclecia. Chrystusowi, który jest Panem czasu, i Jego Matce — Bogarodzicy, sławionej przez naszych ojców i przez nowe pokolenia kandydatów do kapłaństwa, zawierzamy nasz czas oraz przyszłość Kościoła dzielącego nadzieje i ból świata.
opr. aw/aw