Sugerowano nam, że scenariusz byłby ciekawszy, gdyby pokazać, księdza Jerzego w złym świetle. I że z pewnością wolałby „filmowe” pieniądze przeznaczyć na cel charytatywny...
"Idziemy" nr 42/2009
Z Rafałem Wieczyńskim , twórcą filmu „Popiełuszko”, rozmawia Radek Molenda
Wraz z zespołem obrazu „Popiełuszko. Wolność jest w nas” został Pan laureatem nagrody Totus za „stworzenie wybitnego filmu, który jest wyrazem dążenia do obrony chrześcijańskiej tożsamości, za długoletnią determinację, która doprowadziła do powstania dzieła”. Przypomnijmy o tej determinacji.
Zdawaliśmy sobie sprawę, że upływają lata, a nie powstają filmy np. o stanie wojennym, pokazujące prawdę o tamtych czasach, a w szczególności o roli, jaką odegrał Kościół w naszej najnowszej historii. Nasza determinacja została poddana próbie już w momencie, kiedy ujawniliśmy intencję realizacji filmu o księdzu Jerzym. Szybko okazało się, że nie wszyscy chcą, żeby taki film powstał. Niechęć przekładała się przede wszystkim na trudności ze zdobyciem środków finansowych na jego realizację.
Wiedzieliśmy więc, że z tym tematem wiążą się rozmaite trudne doświadczenia, złe języki, których nie brakowało. Byliśmy na to przygotowani. Na szczęście w każdej naprawdę trudnej sytuacji pojawiali się ludzie, którzy nam pomagali. Tak było np. w przypadku SKOK-u, który mi reżyserowi z –żadnym znanym nazwiskiem – jako jedyna instytucja finansowa zaufał i na ten „ryzykowny” film pożyczył pieniądze.
Jakie przeszkody musieliście pokonać zanim film powstał?
To materiał na grubą książkę. Może kiedyś taka powstanie (śmiech). Zderzaliśmy się z jednej strony z ogromną życzliwością środowiska związanego z księdzem Jerzym, z drugiej – z umiarkowaną przychylnością lub aktywną niechęcią środowiska filmowego i wielu polityków. Dofinansowania filmu odmówiła zdecydowanie Agencja Produkcji Filmowej. Urzędnicy ówczesnego ministerstwa kultury oraz wiele znanych postaci środowiska filmowego negatywnie odniosło się do projektu tego filmu, chyba że np. uwypuklilibyśmy w nim konflikt wewnątrz Kościoła, między księdzem Jerzym a Prymasem Glempem. Sugerowano nam, że scenariusz byłby ciekawszy, gdyby pokazać, że ksiądz Jerzy robił to, co robił, z ambicji i pychy, a później już nie miał wyjścia i został kapelanem Solidarności. Nie mówię już o przekonywaniu nas, że ks. Popiełuszko z pewnością wolałby, żeby pieniądze zamiast na film o nim przeznaczyć na cel charytatywny.
Nie skorzystaliśmy z tych rad więc pieniędzy nie dostaliśmy. Później było już lepiej. Nowo powstały Polski Instytut Sztuki Filmowej ocenił projekt pozytywnie, po wyborach w 2005 r. zmieniła się aura polityczna, pojawiły się więc i promesy funduszów. W projekt uwierzył również Samorząd Województwa Mazowieckiego. Ostatecznie udało nam się otrzymać w sumie 5 mln zł. Film kosztował prawie 12 mln zł, wiec na resztę musieliśmy z żoną wziąć kredyty, zastawić majątek itd.
Film zwrócił się choć częściowo?
Gra się toczy. „Popiełuszkę” obejrzało w kinach ponad 1300 tys. widzów, co jest w tym roku drugim po filmie „Kochaj i tańcz” wynikiem w Polsce. A potem długo, długo nic. Jednak do pokrycia kosztów filmu z wpływów z biletów jeszcze daleko. Spodziewamy się pieniędzy z emisji w telewizji, film można będzie kupić na DVD, więc mamy nadzieję, że kiedyś te kredyty spłacimy.
Ukazał Pan Polakom, zwłaszcza młodym, którzy go nie znali, ks. Popiełuszkę jako człowieka z krwi i kości – pełnego lęku, rozterek, ale i odwagi oraz determinacji. W jednej z początkowych scen filmu ojciec mówi mu o żołnierzach wyklętych jako rycerzach. Takim rycerzem, choć mimo woli, stał się także ksiądz Jerzy. Pojechał odprawić Mszę św. strajkującym w Hucie Warszawa robotnikom i wpadł w wir wydarzeń. Dziś wspominamy 25. rocznicę jego męczeńskiej śmierci. Jak powinniśmy, Pana zdaniem, go pamiętać?
Istniało niebezpieczeństwo, że ksiądz Jerzy zamieni się jedynie w linijkę w podręcznikach i hasło w encyklopedii. Myślę, że nie można do tego dopuścić. Ksiądz Jerzy może i powinien być wzorem dla młodych ludzi. Choć nigdy go nie spotkałem, codziennie myślę o nim, rozmawiam, jest dla mnie punktem odniesienia w tym, co robię. Każdy z nas ma dylematy. Być może warto sobie zadać pytanie: co w tej sytuacji zrobiłby ksiądz Jerzy? Z pewnością jego życie to pewna propozycja. Jednak, aby stał się tym punktem odniesienia, trzeba go poznać. I po to właśnie jest film „Popiełuszko”. Mam wrażenie, że ten obraz jest prawdziwy. Tak przynajmniej mówią jego rodzina i ludzie, którzy go znali osobiście.
Myślę, że w postrzeganiu księdza Jerzego najważniejsze jest nie stracić przeświadczenia o jego bliskości z każdym z nas. Był do nas podobny, a my do niego. Stajemy przed tymi samymi wyzwaniami, przed którymi on stawał. Każdy z nas jest poniekąd powołany do bycia „rycerzem”, jednak jeśli ta formuła komuś wydaje się zbyt wzniosła, a przez to może oddzielać życie księdza Jerzego od naszego życia, to bałbym się zamknięcia go w niej.
Powinien więc ksiądz Jerzy, zamiast być pomnikiem, wciąż oddziaływać na nasze społeczeństwo?
Absolutnie tak! To jest sedno sprawy. Ksiądz Jerzy walczył. Nie z „komuną”, nie – jak mówił – z ofiarami zła, ale ze złem. Dziś nie ma już komunizmu, ale nadal jest dużo zła. Ksiądz Jerzy jest nam dziś potrzebny, ponieważ umiał rozeznać, co jest dobre, a co złe. Dziś często próbuje się zanegować istnienie jednej prawdy, a on zmusza do dokonywania wyborów. To nie jest łatwe w żadnych czasach, i choćby dlatego ks. Popiełuszko jest postacią uniwersalną.
Tegoroczne hasło dnia papieskiego: „Papież wolności”, koresponduje z tytułem Pana filmu. Jesteśmy zdolni do zrywu wolności w rozumieniu Jana Pawła II i księdza Jerzego?
Ksiądz Jerzy oraz Jan Paweł II głosili i uważali, że jeśli ludzie nie będą się bać, nie będą poddawać się kłamstwu, to wygrają swoją wolność wewnętrzną, a w konsekwencji także tę zewnętrzną. Tymczasem nadal nie umiemy być wolni. Moim zdaniem musi przyjść jakieś przesilenie.
Chyba coś złego dzieje się z naszą kulturą. Jej tuzy kładą swój autorytet, by usprawiedliwiać niegdysiejsze czyny Romana Polańskiego. Z kolei tegoroczne Złote Lwy przypadły nie „Popiełuszce” czy „Generałowi Nilowi”, ale „Rewersowi” – filmowi obracającemu w żart totalitaryzm systemu komunistycznego, którego ofiarami stali się ksiądz Jerzy i gen. Fieldorf.
Trudno mi to skomentować. Nie widziałem "Rewersu", bo nie wszedł jeszcze na ekrany, ale spostrzegłem, że promują go szczególnie ci krytycy, którzy atakowali nasz film. Nie chcę się wypowiadać na temat sprawy Romana Polańskiego, ale jestem głęboko poruszony skalą wspomnianego relatywizowania. Daje się zauważyć pewną butę, arogancję względem podstawowych wartości. Tu wraca temat determinacji. Albo się należy do towarzystwa i wszystko wolno, albo się nie należy i wtedy nic nie wolno. To grzech pierworodny ostatniego 20-lecia, że nie nazwano rzeczy po imieniu: komunizm był złem. Autorzy zarówno zbrodni, kłamstw, jak i drobnych nadużyć nie powinni uniknąć odpowiedzialności. Można wiele wybaczyć, ale nie powinno się relatywizować zła. Dlatego ciągle jesteśmy świadkami walki o prawdę. Mamy dziś w Polsce całą falę filmów, których celem jest rozmydlenie oceny tamtych czasów. Wygląda na to, że mają być one przeciwwagą do filmów takich jak „Popiełuszko” czy „Generał Nil” (śmiech).
Może zostanę za to, co powiem, „zjedzony” przez środowisko filmowe, ale dziś w swoich wyborach twórcy kultury nie kierują się wartościami bardziej niż kluczem towarzyskim i chęcią zabłyśnięcia w elitarnych środowiskach. Kto jest bardziej obrazoburczy, ten zostaje ogłoszony większym artystą. Przez to nasza kultura karłowacieje, promuje mierność. To, oczywiście, problem daleko wykraczający poza Polskę. W tym roku w Cannes o sukces walczyły np. film „Antychryst”, film o perwersji seksualnej i film o lesbijkach. To jest w tej chwili na fali i nosi miano wysokiej kultury, choć często nie są to nawet dobre filmy. Tak więc – powtórzę - jesteśmy świadkami walki dobra ze złem, jak zawsze. I dlatego ks. Jerzy jest nam ze swoim przykładem i determinacją potrzebny.
Czym jest dla Pana nagroda TOTUS? Jest ważniejsza niż Złote Lwy?
Dotąd najcenniejszą nagrodą dla mnie był medal, który otrzymałem od członków służb czuwających przy grobie księdza Jerzego. Równie ważną nagrodą jest to, że ludzie poszli do kina na mój film.
Na Festiwalu w Gdyni zostaliśmy w pewnym sensie wyróżnieni - „Popiełuszko” był jedynym filmem, który miał projekcję konkursową o godz. 9 rano (śmiech). Kto o tej porze chodzi do kina?! TOTUS jest nagrodą zupełnie nieporównywalną ze Złotymi Lwami. Totusa otrzymują ludzie, którzy czynią wymierne dobro. To jest zaszczyt tym większy, że przyznany przez środowisko katolickie. Nie ukrywam też, że to cenna nagroda także w kontekście naszych kredytów do spłacenia. To znowu pomoc Opatrzności, a zarazem znak uznania od ludzi, który utwierdza w poczuciu sensu pracy jaką z całym zespołem wykonaliśmy. Potwierdzenie tego, że było warto.
Sugerowano nam, że scenariusz byłby ciekawszy, gdyby pokazać, księdza Jerzego w złym świetle. I że z pewnością wolałby „filmowe” pieniądze przeznaczyć na cel charytatywny.
komunizm był złem, a dziś mamy w Polsce całą falę filmów, których celem jest rozmydlenie oceny tamtych czasów
opr. aś/aś