Po wystawie Expo 2000
Zakończona w październiku w Hanowerze Wystawa Światowa „Expo 2000” skończyła się wprawdzie finansową klapą, ale z pewnością pozostaje jednym z najważniejszych wydarzeń wystawienniczych w tym roku na świecie. Przez kilka miesięcy Hanower gościł miliony ludzi z całego świata i chociaż frekwencja była znacznie mniejsza, aniżeli oczekiwali organizatorzy, wystawa pozostawiła ogromne wrażenie na wszystkich, którzy mieli okazję ją obejrzeć.
Po raz pierwszy ustalony został wspólny temat dla wszystkich ekspozycji, który brzmiał: człowiek, przyroda, technika, i opisywać miał relacje między człowiekiem a jego zewnętrznym otoczeniem. Zaprezentowano m.in. 170 pawilonów narodowych i 770 projektów, realizowanych w różnych zakątkach globu. W tzw. parku tematycznym pokazano różne rozwiązania, które być może staną się częścią naszej codzienności w nieodległej przyszłości. Wielu wystawców potraktowało jednak zasadniczy temat wystawy jako punkt wyjścia do bardzo swobodnych impresji o losach własnego narodu, jego kultury oraz przyrody.
Świat prezentowany na Expo 2000 był tylko pewnym umownym pejzażem, który z prawdziwymi problemami naszego globu ma niewiele wspólnego. To przede wszystkim niezwykła prezentacja ludzkich osiągnięć, akcentująca dokonania współczesnej techniki. Nie brak jednak było w wielu pawilonach głębszej refleksji na temat zakorzenienia danego narodu w historii, kulturze, czy szerzej w pewnym obszarze cywilizacji. Globalizacja jest wyzwaniem, przed którym stoją wszystkie państwa i narody świata. Jak się wydaje, wywierała wpływ także na myślenie organizatorów Expo, ale wyzwalała również reakcje obronne, potrzebę sięgnięcia do własnej kultury, innego punktu widzenia oraz zaprezentowania klimatu odmienności każdego narodu. Paradoksalnie więc Expo było również wielką manifestacją narodowych uczuć, nie wymierzonych przeciwko komuś lub czemuś, lecz prezentowanych jako integralna część bogactwa naszej cywilizacji.
Cechą wspólną wielu narodowych pawilonów, bez względu na prezentowane treści, była jednolita forma przekazu. To była z pewnością pierwsza taka światowa wystawa, na której dominujące miejsce w większości ekspozycji zajmowały techniki multimedialne, szokujące bogactwem form, niezwykle nieraz ekspresyjnych zestawień treściowych, czy wyszukanych plastycznych rozwiązań. Technika coraz bardziej naśladuje rzeczywistość, poprawia ją, upiększa. Stwarza wrażenie, że daje człowiekowi możliwość zapanowania nad przyrodą i rozwiązania wszystkich związanych z postępem technicznym problemów. Po części karmi nas iluzjami doskonałego świata, stworzonego potęgą ludzkiego umysłu.
W ciągu krótkiego pobytu trudno było zapoznać się z ofertą wszystkich pawilonów, zwłaszcza że wiele z nich było tak skonstruowanych, że mogło przyjąć tylko niewielką część zwiedzających. Największe kolejki, jak zauważyłem, stały przed wielkim pawilonem niemieckim, który przyciągał uwagę przede wszystkim własnych rodaków, a oni dominowali wśród gości Expo. Także zwiedzanie wielu innych wymagało cierpliwości i czekania na moment, gdy można było wejść w obszar prezentacji. Niektóre wyglądały wspaniale, inne — jak np. szwajcarski — drewniany labirynt — zaskakiwały ascetyzmem formy i ograniczeniem do minimum przekazywanych treści.
Wspaniale prezentował się pawilon Holandii — wielka, kilkupiętrowa konstrukcja, częściowo wykonana z drewna, której ściany tworzyły wodne zasłony, oddzielające świat realny od ekspozycji. Były tam i całe płaszczyzny prawdziwego lasu, i pól tulipanowych oraz innych roślin, które z pewnością wprawiłyby w zachwyt każdego miłośnika własnego ogródka. W centrum ekspozycji znajdowała się sala kinowa, w której można było doświadczyć zupełnie niezwykłego spektaklu multimedialnego. Pięknie i prosto opowiedziana historia związku Holendrów z ich krajobrazem, a zarazem historią, gdzie sekwencje o wspaniałych holenderskich malarzach współgrały z rytmem życia współczesnej Holandii. Nagle znajdowaliśmy się w środku tramwaju, przeciskającego się przez ciasne ulice Amsterdamu, lub staliśmy obok punktu sprzedaży kwiatów, albo razem z setkami kibiców mogliśmy wiwatować na cześć kolejnej bramki strzelonej przez „pomarańczowych”. Iluzja współuczestniczenia w tych wydarzeniach była niezwykła, a perfekcyjny montaż, specjalne ekrany okalające ze wszystkich stron widzów oraz doskonała stereofonia dźwięku powodowały, że byliśmy świadkami kilkuminutowego multimedialnego arcydzieła.
Zupełnie inne, niezwykle oszczędne, by nie powiedzieć surowe, środki ekspresji zaproponowali Norwedzy. Ich pawilon ozdabiał wspaniały sztuczny wodospad, pod którym przechodzić musiał każdy, kto chciał się zapoznać z tą ekspozycją. W środku wielkiej, pustej sali byliśmy proszeni o zajęcie wygodnej pozycji, najlepiej siedzącej lub leżącej, a następnie można było przez kilka chwil wsłuchiwać się w znakomicie oddane dźwięki kamieni, toczących się po skalnych piargach. I to wszystko. Wiem, że trudno opisać te emocje, jednak rzeczywiście po chwili można zatopić się w głębokiej kontemplacji, odczuwając nieomal fizyczną bliskość natury, zatrzymanej w jej trwaniu i zmianie równocześnie.
Trudno nie wspomnieć także o pawilonie chińskim. Nie ze względu na jego szczególne piękno, czy nadzwyczaj udane prezentacje. Było to w sumie na poziomie dość prymitywnego socrealizmu, pokazującego potęgę chińskiego narodu oraz jego zamiary dominacji w przyszłym świecie, m. in. przez makiety przyszłej chińskiej wyprawy na Marsa. W sumie zaoferowana nam została wizja kraju potężnego, dysponującego ogromnymi bogactwami, prezentującego jedną z najstarszych cywilizacji, lecz także gotowego do dalszej ekspansji, traktującego siły przyrody jak przeciwnika, którego można ujarzmić i zmusić do służby państwu.
Polska niespodzianka
Znakomicie na tym tle prezentował się pawilon polski, przygotowany z wielkim smakiem, kulturą oraz pomysłowością i oryginalnością. Zyskał ogromne pochwały i należał do najchętniej odwiedzanych pawilonów Expo. Jego centrum stanowił malowniczy rynek, wzorowany podobno na rycinach starego Wiśnicza. Okalały go drewniane domy, urzekające bogactwem snycerki, połączenie krainy z baśni z fragmentem polskiego rzeczywistego pejzażu. Pod przeszkloną podłogą płynął strumień, na środku wznosiła się tradycyjna wierzba.
Zwiedzający mógł wejść do jednego z trzech drewnianych domów; każdy z nich był samodzielnym elementem ekspozycji. W pierwszym zwiedzający znajdował się w środku Puszczy Białowieskiej, oddanej za pomocą drzew naturalnej wielkości, gęsto wypełniających całą przestrzeń, a także pomysłowego filmu, odkrywającego uroki pierwotnego lasu, najstarszej i najlepiej zachowanej puszczy w Europie. Można tam było odpocząć od zgiełku cywilizacji. Tłum czekających na ten moment dowodził, jak kontakt z pierwotną przyrodą jest potrzebny człowiekowi.
Wnętrze drugiego domu zapraszało do Wieliczki, najstarszej kopalni na świecie, wreszcie dom trzeci prezentował osiągnięcia Polaków w badaniu kosmosu, dlatego w środku znajdowały się połączone symbolicznie pracownie Mikołaja Kopernika i Aleksandra Wolszczana, profesora z Torunia, odkrywcy pierwszego układu planetarnego poza Układem Słonecznym. Przestrzeń rynku często stawała się miejscem różnorakich spotkań, koncertów, prezentacji. Tętniła życiem od rana do wieczora, a oferta skierwana była do wszystkich, od miłośników Chopina czy Szymanowskiego po zainteresowanych muzyką ludową lub młodzieżową. Strudzonego gościa mogła nakarmić regionalna restauracja, oblegana przez smakoszy polskiej kuchni.
Wieczorem tereny Expo zamieniały się w gigantyczną salę koncertową. Na wielu estradach rozbrzmiewała muzyka różnych regionów, ogarniając słuchaczy mnogością rytmów, melodii, bogactwem strojów ze wszystkich kontynentów. Była w tym spektaklu niezwykła siła ludzkiego ducha, objawiającego się w tak różnych formach ekspresji. Pozostała tęsknota za spotkaniem, gdzie ponad różnicami i podziałami, zapominając o wszystkich realnych problemach świata, można było na moment wsłuchać się w rytm tej światowej wioski oraz odkryć, że wszystkie jej rytmy i kolory w jakimś sensie są nam bliskie i znajome.
opr. mg/mg