Jeżeli człowiek, idąc przez życie, ma najważniejszy drogowskaz, jakim jest prawda, i tego się trzyma, to nie zbacza z drogi, choć czasem jest ona trudna, wąska, kamienista. Nie nauczyłem się kłamać - mówi Jerzy Zelnik
Z aktorem Jerzym Zelnikiem rozmawia Kinga Ochnio.
W ramach Dni Kultury Chrześcijańskiej zaprezentuje Pan w Siedlcach spektakl słowno-muzyczny „Dar i tajemnica”, w którym zostały wykorzystane teksty św. Jana Pawła II. Proszę opowiedzieć o tym przedstawieniu...
Spektakl powstał w 2003 r., w 25 rocznicę pontyfikatu Jana Pawła II. Materiał do scenariusza czerpałem z tekstów autorstwa papieża: „Przekroczyć próg nadziei”, autobiografii „Dar i tajemnica” - skąd wziąłem tytuł, „Tryptyku rzymskiego”, „Listu do artystów”. Wykorzystałem także spory fragment testamentu z 1979 r., który - co ciekawe - Jan Paweł II napisał już pół roku po wyborze na tron papieski. Być może zrobił to, przewidując różne wydarzenia, które mogłyby skrócić jego żywot. Pamiętamy, że dwa lata później na Placu św. Piotra w Rzymie doszło do zamachu, który papież przeżył dzięki opiece Matki Bożej z Fatimy. Tekst scenariusza za pośrednictwem ks. Bronisława Piaseckiego, kapelana kard. Stefana Wyszyńskiego, wysłałem papieżowi, z nadzieją, że na niego zerknie. I prawdopodobnie tak się stało, bo w odpowiedzi dostałem list od kard. Stanisława Dziwisza - myślę, że odbyło się to z polecenia Jana Pawła II. Kard. Dziwisz napisał, że ufamy autorowi i życzymy wszystkiego dobrego. To była zachęta płynąca od papieża, aby zrealizować ten spektakl. Przez 17 lat, do 2020 r. regularnie wracaliśmy do niego, pokazując w różnych miejscach Polski, Europy, a nawet świata, m.in. Kanadzie, Stanach Zjednoczonych.
Czy czuje się Pan promotorem nauczania Jana Pawła II? W jednym z wywiadów powiedział Pan o Papieżu Polaku: „mój mistrz słowa”.
Papież - pominąwszy cały przekaz filozoficzno-teologiczny, który jest ogromnie doniosły - jako były aktor, i to wybitnie zdolny, miał umiejętność przekazu słowa. Bo trzeba podkreślić, że umieć mówić ważne rzeczy jest bardzo cenne, ale jeszcze ważniejsze to przekazywać je w taki sposób, aby zapadały w serce i umysł. Od tego są aktorzy, oratorzy, mówcy, którzy mają tę niezwykłą zdolność przekazania słowa ważnego w taki sposób, by „rozkwitło” w odbiorcach refleksją, przeżyciem emocjonalno-intelektualnym. Papież miał tę umiejętność. Sposób intonacji, pauzowania, tembr głosu - wszystko to składało się na niezwykłą, piękną formę przekazu ważnych treści. To zapadło mi w serce... A ponieważ bardzo długo i często byłem powoływany do tego, żeby słowo papieża przekazywać, to w pewnym momencie się okazało, że mówię w stylu papieskim. Nieraz słyszałem komplementy od hierarchów kościelnych, którzy twierdzili, że kiedy zamykają oczy, to słyszą papieża.
W jaki sposób św. Jan Paweł II jest obecny w Pana życiu?
Papież jest obecny, kiedy w ogromnym skupieniu i z ogromnym sentymentem wysłuchuję jego dawnych homilii. W swoim życiu stale wracam do papieskiego przesłania. Jan Paweł II szalenie mnie inspiruje, otwiera oczy na sedno patriotyzmu, na sens bycia Polakiem, na sens bycia obrońcą naszych głęboko zakorzenionych wartości.
Tegoroczny Dzień Papieski obchodzony jest pod hasłem „Blask prawdy”. Tymczasem współcześnie prawda ulega wypaczeniu. Jaki jest Pana sposób, żeby się w tym nie zagubić?
Jeżeli człowiek, idąc przez życie, ma najważniejszy drogowskaz, jakim jest prawda, i tego się trzyma, to nie zbacza z drogi, choć czasem jest ona trudna, wąska, kamienista. Nie nauczyłem się kłamać. Czasami ktoś mógłby mieć mi za złe, że mówiłem prawdę. Oczywiście staram się nie ranić prawdą, bo nie lubię krzywdzić ludzi. Natomiast staram się mówić prawdę w taki sposób, aby nią wyleczyć, coś poprawić albo naprowadzić na lepszą drogę i samego siebie, i innych - to jest taka moja codzienność. Wielokrotnie w jakiś sposób trzeba ocenić sytuację, rzeczywistość, także ludzi, a przede wszystkim samego siebie. Nie żałować sobie tej gorzkiej prawdy. Życie bez prawdy to uwikłanie się w bałagan myślowy. Gubi się sens życia.
Czy w dzisiejszych czasach łatwo być aktorem, który publicznie przyznaje się do tego, że jest wierzący?
Przyznawałem się do tego, że jestem osobą wierzącą w czasach głębokiego komunizmu, kiedy to było bardzo niepopularne. Więc tym bardziej teraz nie ukrywam tego, że jestem człowiekiem wiary. Ta wiara mnie bardzo umacnia. Nigdy nie miałem z tym problemu. To może jest problem tych, którzy mają inne zdanie na ten temat. Jestem bardzo mocno zaangażowany w obronę życia od poczęcia do naturalnej śmierci. W tym świecie pogubionym, dosyć zdziczałym moralnie człowiek musi stać na straży tego, w co wierzy.
Dzisiejsi artyści nastawieni są na wywołanie skandalu, na szokowanie. Sztuką nazywa się pokazywanie nagości na scenie, drwiny z uczuć religijnych, profanację symboli religijnych. Twórcy tłumaczą to prawem do wolności artystycznej. Co o tym myśleć?
Wszystkim - zwłaszcza ludziom wiary (ale nie tylko), bo my przynajmniej mamy zbliżone poglądy na ten temat i jeszcze stanowimy jakąś ostoję - radziłbym przeczytać książkę bp. Stanisława Wielgusa „Przestańcie się lękać”. To jest, moim zdaniem, obowiązkowa lektura dla wszystkich katolików. Odpowiada na Pani pytanie. Ludzie chcą za wszelką cenę zaistnieć, zarobić pieniądze. To jest ich problem, ale naszej kultury również. Jeżeli popiera się takich ludzi, którzy żywią się profanacją, wulgarnością itd., to można tylko litować się nad nimi. My róbmy swoje.
Mówi Pan o sobie: „jestem częścią rodziny chrześcijańskiej”. Jednak wiara nie była od zawsze obecna w Pana życiu. Jak to się stało, że stał się Pan człowiekiem wierzącym?
Nie byłem wychowywany religijnie. Moja mama też nie dorastała w katolicyzmie, dopiero w drugiej połowie swojego życia stała się kobietą żywej wiary. Głównie to moja żona, która była wychowywana w wierze katolickiej, podała mi rękę, a ja podawałem ją mojej rodzinie. Kiedy oświadczyłem się żonie, ona oznajmiła, że jeśli ślub, to tylko kościelny. Miłość do niej podyktowała mi kierunek. Chciałem zgłębić przekonania, którymi żyła, jej filozofię życia, dowiedzieć się, co to znaczy chrześcijaństwo. W związku z tym jako młody, dociekliwy człowiek udałem się do krakowskiego kościoła pw. Bożego Ciała, gdzie trafiłem do ks. Rafała Droździewicza. Nasze spotkania, rozmowy doprowadziły do tego, że poczułem, jak szeroko otworzyły się ramiona Chrystusa. W pewnym momencie, jak grom z jasnego nieba doznałem łaski wiary. W wieku 24 lat zostałem ochrzczony. Później byłem dosyć gorliwym neofitą. Dojrzałem do tego, by zapytać, czy człowiek jest pełnowartościowy, jeśli w jakimś sensie nie dąży do świętości? Otóż wydaje mi się, że nie. Pełna wartość człowieka polega na tym, że coraz bardziej zbliżając się do śmierci, chce on zbliżać się do pewnego rodzaju świętości. Na czym to polega? Walczy ze swoimi przywarami i jest coraz bardziej pokorny. Ku żywej wierze pociągnąłem dalej żonę, bo w pewnym momencie bardziej z przyzwyczajenia niż z gorącej potrzeby chodziła do kościoła, a później także rodziców. Po latach i oni przyjęli chrzest. W różnym wieku i w różnych sytuacjach ludzie wpadają w objęcia Jezusa Chrystusa. Mamy przykłady wielu świętych, m.in. mojego ukochanego św. Augustyna, że w bardzo różnym wieku i po wielu perypetiach losowych czy moralnych dochodzili do wiary, nieraz nawet pod koniec życia. A czasami ludzie, którzy są wychowywani w katolickiej religii od urodzenia, z tej drogi zbaczają i nawet dokonują apostazji.
Co dziś daje Panu wiara?
Wiara trzyma mnie przy życiu, daje moc, pozwala się podnieść w trakcie kryzysu zawodowego. Mam ciągle nieodparte i nieskromne wrażenie, że Opatrzność Boża stale się mną interesuje. Czuję, że jestem w centrum zainteresowania Pana Boga, więc staram się nie zawieść Jego oczekiwań wobec mnie, wobec tego faktu, że powołał mnie do życia.
Najważniejsze w moim życiu jest to, żeby być człowiekiem, tzn. żeby widzieć drugiego człowieka, nie niszczyć jego wrażliwości, nie upokarzać go, w każdym człowieku widzieć cząstkę tego, co nazywamy stworzeniem Bożym. Bywa to dość trudne, ale według mnie to jedyna droga, po której człowiek musi podążać.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 41/2022