Dwie połówki jednej całości

O przyjaźni Hansa Urs von Balthasara i Adrianny von Speyr

o przyjaźni Hansa Urs von Balthasara i Adrianny von Speyr

Według uporczywie powtarzanego przez samego Balthasara świadectwa, najobszerniejsza summa teologiczna naszych czasów, jest dziełem nie tyle "jego", co "ich", to znaczy jego i Adrienny von Speyr. Kim była kobieta, do której należy współautorstwo tej wielkiej teologii?

Urodziła się w 1902 r., pochodziła, podobnie jak Balthasar, ze starej rodziny szwajcarskiej o bogatych tradycjach kulturowych, ale z rodziny protestanckiej. Tym większą było sensacją w Bazylei, kiedy ta dojrzała już kobieta, lekarka z wykształcenia i głębokiego powołania, została ochrzczona przez Balthasara 1 listopada 1940 r. Potem wspominał, że kiedy przyszła do niego z prośbą o pomoc w konwersji, nie musiał jej właściwie nic tłumaczyć, do niczego przygotowywać. Ona już wszystko wiedziała - przede wszystkim ze swoich objawień, z rozmów z Matką Bożą i ze świętymi, była mistyczką. Tak rozpoczęła się między nimi głęboka przyjaźń na zawsze. Balthasar całkowicie jej ufał, szedł za wskazaniami wynikającymi z jej objawień, zarówno w swojej pracy teologicznej, jak i w życiu. Jej przeżycia mistyczne traktował jako ważne źródło teologiczne, decydująco wpływały one na całą jego teologię, ale ten wpływ jest najbardziej widoczny - również poprzez mnóstwo cytatów z jej dzieł - w teologii zstąpienia Chrystusa do piekieł oraz całej eschatologii. Związek myślowy z Adrienną był tak ścisły, że Balthasar mówił o "fundamentalnej zgodności jej i moich poglądów" oraz stwierdzał kategorycznie, że "nie można rozdzielić jej i mojego dzieła ani psychologicznie, ani też filologicznie; to dwie połówki jednej całości". Jej dzieła, jako opis objawień, uważał za ważniejsze od swoich, dlatego (poświęcając na to swoje wakacje) sam przepisywał dyktowane przez nią manuskrypty, w sumie opracował i wydał sześćdziesiąt tomów jej tekstów. Sławę i uznanie, których pod koniec życia coraz bardziej doświadczał, starał się przenieść na Adrienne - dotyczyło to również kardynalatu.
A przecież ta przyjaźń miała go też bardzo wiele kosztować, nie tylko współcierpienia z dwukrotnie owdowiałą, coraz bardziej chorą na raka, oślepłą na trzy lata przed swoją śmiercią Adrienną, ale także własnego, jak najbardziej osobistego cierpienia. Kłopoty zaczęły się, kiedy zaczął wydawać pisma Adrienny i razem z nią założył w 1945 r. żeńską gałąź Wspólnoty św. Jana (Johannesgemeinschaft). Publikacje natrafiały na opór cenzury kościelnej, a nowo założone zgromadzenie na opór rodzimego zakonu jezuitów, który nie chciał wziąć za nie odpowiedzialności. Sytuacja zaostrzyła się do tego stopnia, że Balthasar w 1950 r., w wieku 42 lat, nie widział dla siebie innego wyjścia, jak tylko wystąpienie z zakonu. Było to dla niego bardzo trudne, bo, jak pisał: "dla mnie Towarzystwo było najukochańszą, najbardziej zrozumiałą ojczyzną; myśl, że w życiu trzeba będzie po raz drugi opuścić wszystko, aby pójść za Panem, nie przyszła mi nigdy do głowy i spadła na mnie jak piorun". Sam musiał sobie poszukać środków utrzymania i miejsca zamieszkania poza Bazyleą oraz biskupa, który zechciałby go przyjąć do swojej diecezji. Znalazł go w osobie biskupa Chur, który w pełni inkardynował go jednak dopiero po ośmiu latach. Dopiero wtedy mógł wrócić do Bazylei i zamieszkać z Adrienne i jej mężem, prof. Kaegi. Tuż przed wystąpieniem z zakonu otrzymał propozycję objęcia jednej z najbardziej prestiżowych katedr w Niemczech, katedry Światopoglądu Chrześcijańskiego Romano Guardiniego na Uniwersytecie w Monachium, a zaraz po wystąpieniu propozycję przyjęcia katedry na słynnym Wydziale Teologicznym w Tybindze. Obie propozycje odrzucił, aby móc kontynuować dzieło rozpoczęte z Adrienną. Nieufność i podejrzenia, które go z tego powodu otaczały, sprawiły, że nie został zaproszony jako ekspert na Sobór Watykański II.
Po śmierci Adrienny w 1967 r. przez dwadzieścia lat nie szczędził ciężkiej pracy koniecznej dla uznania przez Kościół jej objawień i misji. Dopiero w tym czasie z teologa podejrzanego stawał się powoli teologiem najbardziej uznanym.
Nigdy jednak nie okazał wątpliwości co do sensu przyjęcia trudności, ryzyka i ofiar związanych z taką przyjaźnią. Wprost przeciwnie, zawsze podkreślał, że bez Adrienny nie byłoby jego teologii, nie byłoby jego, jakim go znamy. Zapewne żadna inna wielka teologia w dziejach Kościoła nie była i nie jest tak bardzo wspólnym dziełem kobiety i mężczyzny.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama