Refleksja na temat sensu cierpienia z Gościa Niedzielnego (31/2000)
Prawo obumierającego ziarna
V.E.Frankl, wybitny wiedeński psychiatra i filozof, rozpoznał człowieka jako cierpiącego. Cierpienie jest wpisane w głębię ludzkiego bytu, człowiek jednak nie jest "przystosowany" do cierpienia, lecz musi uczyć się cierpieć. Przez cierpienie przyjęte po ludzku (bez buntu i złorzeczenia) i przemienione w ofiarę człowiek wzrasta osobowo i moralnie: rośnie jego siła wewnętrzna. Frankl stwierdził to jako lekarz, naukowiec i człowiek wierzący, choć niechrześcijanin.
Jako wierzący szukamy w Biblii odpowiedzi na dręczące nas pytania. Nie zawsze jednak dobrze ją rozumiemy. Biorąc wyrwane z kontekstu pojedyncze cytaty, wydaje się nam, że cierpienie jest wolą Bożą. A przecież właśnie Bóg sprzeciwił się cierpieniu, pokonał je dla nas. Mimo że w Piśmie Świętym (zwłaszcza Starego Testamentu) znajdujemy zdania, że Bóg zsyła na człowieka cierpienie, nie możemy tego brać dosłownie. Musimy pamiętać, że Biblia jest księgą Bosko-ludzką i trzeba umieć odróżnić to, co pochodzi z Bożego natchnienia, od tego, co wyszło od pisarza natchnionego. Sprawę tę badają bibliści, a nad poprawnym rozumieniem Biblii czuwa Urząd Nauczycielski Kościoła. Księgi Starego Testamentu odczytuje się w świetle przesłania Nowego Testamentu, a jest to przesłanie zbawczej miłości Boga.
Stan natury człowieka po upadku pierwszych ludzi jest odmienny od tego, w jakim stworzył ich Bóg - jest to teraz stan natury upadłej. To zranienie, skrzywienie, wypaczenie natury ludzkiej stało się naszym dziedzictwem. Gdyby Bóg kierował się wyłącznie sprawiedliwością, cofnąłby nas do nicości, z której powołał nas do istnienia. Ponieważ jest miłosierny, nie dopuścił do naszego unicestwienia. Pozwolił nadal istnieć upadłej ludzkiej naturze, z którą nierozerwalnie od jej grzechowego wypaczenia złączone są cierpienie i zło.
Bóg w swoim miłosierdziu podjął dzieło naprawy (zbawienia) tej naszej beznadziejnej sytuacji. W ciągu wieków istnienia ludzkości Pan prowadzi nas drogą zbawienia, aż ku ostatecznemu spełnieniu się go w niebie. Dopóki trwa ta pielgrzymka ku niebu, towarzyszą jej ból, cierpienie, zło, wpisane w ludzką naturę i los od tamtego tragicznego zdarzenia. Dramat ten będzie miał kres na końcu czasów. Miłosierna miłość Boża sprawiła, że chociaż w bólach, jednak możemy rodzić się ku Niemu. Chrystus na krzyżu przyjął nasze grzechowe dziedzictwo, by przemienić je w swoje. Dzięki Niemu staliśmy się synami w Synu, "dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa; skoro wspólnie z Nim cierpimy, to po to, by wspólnie mieć udział w chwale" (Rz 8,17). Jeśli więc mamy otrzymać dziedzictwo z Chrystusem, wpierw musimy przejść, jak On, drogą cierpienia. Nie znaczy to, że mamy gloryfikować cierpienie czy szukać go. Chrystus wziął na siebie ludzkie cierpienie nie po to, by je dowartościować, ale żeby je przezwyciężyć i dać mu moc owocowania nowym życiem.
Nie w cierpieniu tkwi życie, lecz w Chrystusie, który przez krzyż prowadzi nas do chwały. Krzyż (upadek w zło) jest nasz, a chwała Chrystusa. On nie krzyż wybrał, ale nas, razem z naszym krzyżem. Moc krzyża Chrystusa, którą nas dźwignął, to nie moc zadanego Mu cierpienia, lecz moc miłości. W komorach gazowych Oświęcimia zginęło wielu ludzi, a tylko Maksymilian Kolbe został ogłoszony świętym. Samo cierpienie nie wystarczy, nie ma wartości - św. Maksymilian zapanował nad cierpieniem właśnie mocą miłości.
Bóg pomaga nam, byśmy nawet w najtragiczniejszych chwilach wytrwali w miłości. Gdybyśmy się nie uwikłali w grzech, nasza droga do Boga nie byłaby bolesna. Ponieważ jednak jesteśmy grzesznikami, gdy chcemy zbliżać się do Boga, musi umierać w nas grzech - a to boli.
Sprowadzając na świat wszelkie nieszczęście, nie poszliśmy w tym za wolą Boga, lecz własną, pod dyktando kusiciela. Jednak do Niego zwracamy się o pomoc, gdy spadają na nas kolejne krzyże. Bóg jako wierny i miłosierny zawsze na nas czeka, gdy przychodzimy do niego przygnieceni jakimkolwiek krzyżem. Pomaga nam przejść przez te krzyże zwycięsko. Krzyż przemieniany w ofiarę miłości - wzorem Chrystusa - staje się dźwignią świętości. Bóg dopomaga nam, by nas ten krzyż nie powalił, nie zwyciężył, lecz abyśmy my go zwyciężyli. Obecność Boga przy naszym krzyżu nie może być jednak odczytywana jako Jego upodobanie w nim - wręcz przeciwnie: jest przy nim po to, by pomóc nam go pokonać mocą miłości.
Jeśli ktoś, kto przebywał w ciemnym pomieszczeniu, wyjdzie w przestrzeń przesyconą światłem, mówi, że światło go oślepia, kłuje w oczy aż do bólu - nie jest w stanie przyjąć tyle światła. Także święci, którzy wchodzili w głęboką zażyłość z Bogiem, opisywali na pewnym etapie stan swojej duszy jako "noc ciemną", jakby pozbawioną Bożej obecności - tak to odczuwali i opisywali. Nie byli w stanie pomieścić Bożego światła, które zalewało ich duszę, i odczuwali to jako ciemności. Nie była to jednak ciemność, lecz nadmiar światła. W tej pozornej nieobecności Boga, w ciemnej nocy oczyszczenia, Bóg prowadził ich do zjednoczenia z sobą. Tym bardziej grzesznik żyjący w stanie znacznego oddalenia od Bożej miłości, może się zbliżyć do Niego tylko drogą bolesnych oczyszczeń - pozbywania się tego, co nie jest miłością.
To, że Bóg posłał swego Syna dla pokonania zła, cierpienia i śmierci oraz że stworzył nas w raju (tzn. bez zła i cierpienia), a wreszcie, że w przyszłym życiu nie będzie miejsca dla cierpienia i zła, najdobitniej wskazuje na to, że Bóg nie tylko nie ma upodobania w złu, ale brzydzi się nim i uważa za "wroga": "Jako ostatni wróg, zostanie pokonana śmierć" (1 Kor 15,26). Słowa: "Bądź wola Twoja" nie znaczą, że nasze cierpienie jest wolą Bożą, ale że mamy je pokonywać mocą miłości i wierności Bogu - taka jest Jego wola. I jeśli nawet powiemy, że Bóg poddaje nas cierpieniu, to w tym znaczeniu, że je dopuszcza, jednocześnie towarzysząc nam swoją łaską i miłością, aby pomóc obumierać staremu człowiekowi w nas, a rodzić się dziecku Bożemu. Prawo życia w człowieku, w którym zamieszkała śmierć, to prawo obumierającego ziarna.
opr. ab/ab