Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (4/2006)
To, co odbywa się w Sejmie przy okazji głosowania budżetowego, nie ma oczywiście żadnego związku z finansami państwa. Chodzi wyłącznie o to, że budżet jest w procedurze parlamentarnej punktem krytycznym: po jego przyjęciu opozycja, nawet mając większość, nie może zagrozić rządowi przez następny rok, jest to więc ostatnia chwila na dobicie politycznych targów. Co więcej, jeśli się ich nie dobije, fiasko budżetu oznaczać może rozwiązanie parlamentu, czego większość posłów się boi. Stąd opozycja chce pracę nad budżetem przyśpieszać a rząd zwalniać - kuriozum kwalifikujące nasz parlament do sławnej Księgi Guinnessa.
O co w tym chodzi? - zadają sobie pytanie komentatorzy i bez chwili namysłu odpowiadają: o władzę, stołki, pieniądze. Nie powiem, doświadczenie III RP sprzyja formułowaniu takich diagnoz. Ale są one chyba zbyt łatwe. To, co większość komentatorów tłumaczy „żądzą przejęcia pełnej kontroli nad państwem", nie kryjąc się zresztą przy tym z niechęcią do Kaczyńskich, bo taka niechęć jest w ich środowisku modna, równie dobrze wytłumaczyć można chęcią dokonania w Polsce zasadniczej zmiany. Zmiany, o której dokonaniu mówią Kaczyńscy od zawsze, którą zapowiadali w kampanii wyborczej i na którą Polacy głosowali (zresztą, kto jeszcze pamięta, zapowiadała tę zmianę także PO).
Jarosław Kaczyński urządził w Sejmie swoisty przetarg na koalicjanta, swoisty, bo metodą „kto chce mniej", strasząc, że jeśli przetarg się nie uda, urządzi nowe wybory. Dla przeciętnego wyborcy jest to widowisko żenujące i Kaczyński musi o tym wiedzieć. Ale widocznie uważa, że tak trzeba. Sądzę, że o jego obecnym postępowaniu decydują dawne doświadczenia, zwłaszcza dwie sprawy - klęska PC kilkanaście lat temu i klęska AWS. PC zostało zduszone, bo trzymało się swych pryncypiów tak ściśle, że weszło w konflikt absolutnie ze wszystkimi. AWS - bo się tak szeroko otworzyła, że nie mogła zrobić nic, poza trzymaniem się u władzy. Wnioski z tych doświadczeń są sprzeczne. Z pierwszego - że aby skutecznie rządzić, trzeba iść na koncesje. Z drugiego - że tylko obsadzenie wszystkich kluczowych resortów zaufanymi ludźmi pozwoli Polskę skutecznie zmieniać. Kaczyński próbuje osiągnąć oba cele jednocześnie, najlepiej przez stworzenie takiej większościowej koalicji, w której koalicjant nie miałby zupełnie nic do powiedzenia. Czy mu się uda, dowiemy się wkrótce, ale już dziś widzimy, że ta gra jest dla przeciętnego Polaka zupełnie niezrozumiała.
opr. mg/mg