W wierszu pt. „Tyle wieków” ks. Jan Twardowski napisał, że chrześcijaństwo „się jeszcze na dobre nie zaczęło”. Poeta chciał być może odciąć się w ten sposób od pojawiających się w przestrzeni publicznej oczekiwań na rzekomo nadchodzący już koniec Kościoła i chrześcijaństwa – pisze felietonista Opoki, o. Jacek Salij OP.
Bo przecież począwszy od epoki francuskiego Oświecenia wręcz często dawano wyraz przekonaniu, że chrześcijaństwo, a już w każdym razie Kościół katolicki, znajduje się w agonii. Przypomnijmy może wydarzenie szczególnie przemawiające do wyobraźni: Kiedy w roku 1798 wojska rewolucyjnej Francji zdobyły Rzym, generał Berthier wydał dekret, że z tą chwilą Kościół katolicki przestaje istnieć, zaś ekspapieża (jak bezczelny Berthier określił uwięzionego przez siebie Piusa VI) należy odtąd nazywać jego nazwiskiem rodowym i nazywa się on odtąd „obywatel Braschi”.
Kiedy sto lat później zaczynał się wiek XX, wybitni ówcześni intelektualiści, m.in. Bernard Shaw czy Herbert George Wells, dali upust swoim oczekiwaniom, że w ciągu nadchodzącego stulecia zorganizowana religia zniknie z powierzchni ziemi. Przypomnijmy jeszcze ogłoszony w roku 1931 przez Stalina pięcioletni plan antyreligijny: „Do 1 maja 1937 r. na terytorium ZSRR nie będzie już potrzebny ani jeden dom modlitwy, samo zaś pojęcie Boga będzie wykreślone jako przeżytek średniowiecza i narzędzie hamowania rozwoju mas”.
Podczas wojny Stalin wycofał się nieco z zajadłej wrogości wobec wszelkiej religii, ale jego antyreligijna zapiekłość wciąż znajduje gdzieś jakichś naśladowców. Warto pamiętać, że 29 kwietnia 1967 roku socjalistyczna Albania została oficjalnie ogłoszona „pierwszym ateistycznym państwem świata”, a reżim nie zawahał się nawet za zbrodnię udzielenia chrztu małemu dziecku wymierzyć karę śmierci 74-letniemu księdzu Shtjefenowi Kurtiemu.
Rzecz jasna, tym naszym rodakom, którzy czekają niecierpliwie na koniec Kościoła, bliżej do Bernarda Shaw, niż do Józefa Stalina czy Envera Hodży, jednak istota ich marzeń jest ta sama: żeby wreszcie Kościół przestał nam zawadzać. A zawadza samym swoim istnieniem.
Komu Kościół zawadza? Kto nie może już się doczekać tego momentu, kiedy Kościół – przecież już tak ewidentnie chylący się ku upadkowi – wreszcie przestanie w naszej Polsce poważnie się liczyć? Sądzę, że są to ci inżynierowie świadomości społecznej, którzy w mass mediach preferują takie pisanie o Kościele, żeby rozumiało się samo przez się, że biskup to nie jest ktoś, komu należy się szacunek, a przeciętny ksiądz katolicki to pijak albo rozpustnik, nieraz przestępca finansowy, a już w każdym razie nieuk albo pozbawiony elementarnej ludzkiej wrażliwości doktryner, tak czy inaczej – darmozjad.
Różni pełni „życzliwości” dla Kościoła dziennikarze wciąż na nowo przypominają o kryzysie powołań, o masowym odchodzeniu od praktyk religijnych, o różnych okropnych przygodach, jakie spotykają ludzi w konfesjonale, o tym, że młodzież rezygnuje z nauki religii, przeważnie zresztą fatalnie prowadzonej. Z kolei coraz to następni celebryci ogłaszają, ze oni z Kościołem mają już niewiele wspólnego; może do tego by nie doszło, gdyby Kościół był inny, ale z takim Kościołem to naprawdę już nie da się wytrzymać.
Przypomina mi się Cyprian Norwid. Żył półtora wieku temu. Czasy były bardzo inne, nie było jeszcze radia ani telewizji ani internetu. A jednak problemy były chyba podobne. W jednym ze swoich listów Norwid z goryczą pisał: „U nas, jak chcesz? kogo chcesz? opiszesz i omażesz atramentem, bylebyś miał na wydrukowanie książki ze 30 srebrników i 15 groszy i ½ (pół). Stan taki, podobny do smoka siedzącego w dziurze na Wawelu i pożerającego ludzi, nie znajdzie zaiste herosów, ażeby z nim walczyli!”
Tym wszystkim, którzy bardzo starają się o to, żeby przyspieszyć ostateczny upadek Kościoła, radziłbym zerknąć do piątego rozdziału Dziejów Apostolskich. Kiedy zastanawiano się nad tym, jak pozbyć się chrześcijaństwa, mądry faryzeusz Gamaliel sformułował radę, która przecież do dziś jest aktualna: „Odstąpcie od tych ludzi i puśćcie ich! Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie ich zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem”.
A moim współbraciom w wierze radziłbym przypomnieć sobie sytuację opisaną w ósmym rozdziale Ewangelii Mateusza. Cała kadra, od której miał się zacząć Kościół, cała dwunastka apostołów była w tej łodzi. Zrobiła się straszna burza, wszystkim groziło wtedy zatonięcie. Wówczas „obudzili Go, mówiąc: Panie, ratuj, giniemy! A On im rzekł: Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary? Potem wstał, rozkazał wichrom i jezioru, i nastała głęboka cisza”.
Tym wszystkim Bożym przyjaciołom, którzy tak to niekiedy odczuwają, że Pan Jezus chyba zasnął, radziłbym po prostu: Spróbujmy Go obudzić!