„Adwent kieruje nasze myśli ku przyszłości. To czas pracy nad nadzieją, która jest właściwym chrześcijańskim podejściem do przyszłości. Nadzieja zawiera w sobie kilka składowych elementów - postaw, które są znakiem tego, że jesteśmy ludźmi nadziei” – pisze ks. Tomasz Jaklewicz, felietonista Opoki.
Pierwszy element to oczekiwanie. Jeśli na coś, na kogoś czekam, to znaczy, że spodziewam się tego, że nadejdzie. Wyczekuję, tęsknię, pragnę. Czekam cierpliwie, ale i niecierpliwie. Czekamy na autobus na przystanku, na zamówioną pizzę, na wiosnę, na podwyżkę, na wakacje. Czekamy na przebaczenie, na życiową zmianę, na tzw. lepsze czasy.
Nadzieja to najgłębszym sensie czekanie na miłość. Na spotkanie z kimś, kto mnie kocha, kogo zobaczę, przytulę, ucałuję. Czekanie ma w sobie coś z bierności. Wymaga cierpliwości. Czekam na coś, co ode mnie nie zależy. Ale bardzo chcę, żeby się stało. Czyli pragnę tego, tęsknię. W tym znaczeniu czekam niecierpliwie, bo moje serce wyrywa się ku tej wytęsknionej chwili. Adwent uczy mnie, że wiara jest także tęsknotą za Bogiem. Czyli, teraz mi Go brakuje, czuję głód, pustkę duchową.
Czytam biblię, chodzę na Mszę, jestem w Kościele - ale to wszystko za mało, to tylko przedsmak, zapowiedź, obietnica. Mało, mało, mało. Chcę więcej. Często ten głód serca jest tak wielki, że sobie z nim nie radzimy. Próbujemy z niecierpliwości zadowolić się byle czym, oszukujemy głód nieskończoności czymś co daje chwilową ulgę, ale jest skończoną namiastką, chwilową ekstazą, po której zostaje jeszcze większa pustka.
C.S Lewis pisze: „W rzeczy samej, wziąwszy pod uwagę szczodre obietnice zawarte w Ewangelii, wygląda na to, że Chrystus Pan uważa nasze pragnienia nie za zbyt silne, lecz za zbyt słabe. Tak jak u nieuświadomionego dziecka, które zadowala się lepieniem babek w brudnej piaskownicy, bo nie wie, czym jest obietnica spędzenia wakacji nad morzem - nie ma w naszych sercach entuzjazmu i oszałamiamy się alkoholem, seksem oraz ambicją, chociaż mamy obietnicę osiągnięcia nieskończonej radości. Zbyt łatwo nas zadowolić”.
A więc czekajmy cierpliwie. I spodziewajmy się po Bogu więcej, znacznie więcej. Św. Augustyn powiada:
„Nasze życie jest uczeniem się pragnienia... Kiedy jako chrześcijanie mówimy »Bóg«, to co chcemy wyrazić? To słowo jest wszystkim, za czym tęsknimy”.
Fantastyczna adwentowa lekcja!
Drugi element nadziei to podjęcie aktywności w związku z tym, co ma nadejść. Czyli jeśli spodziewam się dziecka, to szykuję kołyskę i zamawiam dostawę pampersów. Jeśli spodziewam się wizyty super gościa - to sprzątam dom i idę do fryzjera. Jeśli czeka mnie ważny egzamin, który zdecyduje o mojej karierze, to się uczę. Jeśli chcę się oświadczyć, kupuję pierścionek. Jeśli mam się ucieszyć Bogiem i świętami, to muszę ku Niemu się zwrócić, modlić się, pójść do spowiedzi. O tym mówi biblijne wezwanie do czuwania, do przygotowania dróg dla nadchodzącego. Nadzieja uruchamia nas do działania. To nie przekreśla wcale punktu pierwszego. Nie na wszystko mamy wpływ, nie da się zaplanować szczęścia. Ale można i warto mu troszkę pomóc. „Zaraz dzień, jeszcze jeden, zrób co możesz” (Miłosz). Resztę zostaw, ale jeśli nic nie robisz, to znaczy, że nie wierzysz, że nadejdzie.
I wreszcie trzeci punkt - pokora. Adwent - uczy pokory. Chodzi o zgodę na to, że tu na ziemi jesteśmy tylko pielgrzymami. Musimy pogodzić się z tym, że nasze tęsknoty, pragnienie nie zostaną tu zaspokojone. Ale to nie znaczy, że należy stłumić w sobie pragnienie szczęścia, miłości. Christopher West, amerykański popularyzator teologii ciała powiada, że są trzy wyjścia - albo stajemy się stoikami, którzy nauczyli się wyciszać swój głód, oziębiać ogień, tłumić pragnienia, aby nie cierpieć. Albo idziemy w stronę uzależnień karmiąc się fast foodami - które dają chwilowe ukojenie. Albo stajemy się mistykami. Nie chodzi o to, że wszyscy mamy mieć stygmaty czy lewitować podczas modlitwy. Chodzi o to, aby nauczyć się nie tyle tłumić nasze najgłębsze pragnienia, ale raczej je ukierunkowywać, oczyszczać. Nie pozwolić, by zaginęła w nas autentyczna pasja, tęsknota. Mamy przyjmować dobro, piękno, prawdę, miłość, które są nam dane tu i teraz, pamiętając że są one stopniami ku Najwyższemu.
Św. Paweł pisał:
„Umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, obfitować i doznawać niedostatku” (Flp 4,12).
Jeśli jest czas obfitowania i sytości, to warto i trzeba się tym cieszyć, ale w taki sposób, żeby nie czynić bożka z doczesnych spełnień. Jeśli jest czas posuchy, ciemnych nocy, to trzeba przyjąć ból niespełnienia jako zapowiedź spełnienia, które ma nadejść. Nie wolno pozwolić sobie na zatrucie serca goryczą. Nadzieja i pokora idą razem.
Nasza wiara nie jest opowieścią o tym, że „mamy zdusić w sobie tęsknotę, która mieszka w ludzkim sercu, ale o jej uwolnieniu tak, aby mogła osiągnąć swój prawdziwy cel” (Benedykt XVI). „Bóg nie może inspirować pragnień nie do zrealizowania” powiada św. Teresa z Lisieux. Ale „nieskończoność, której człowiek pragnie, może przyjść tylko od Boga” (Benedykt XVI).
Dlatego powtarzamy adwentowe wołanie „Marana tha”. Panie, przyjdź! Czekamy! Nie modlimy się do ściany, w pustkę. Wierzymy, że On nas słyszy. Z każdym dniem jesteśmy bliżej Niego.
Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2023. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.