Nasze wspólnoty można by przyrównać do paleniska, w którym żar został przysypany popiołem rytualizmu i zurzędniczenia. Dlatego potrzeba nam ludzi pełnych entuzjazmu i gorliwości, którzy wydobędą ewangeliczny żar spod popiołów
Jednym z tematów różnych moich rozmów podczas wakacyjnego pobytu w Polsce, była sprawa ostatniego wywiadu kard. Carlo Marii Martiniego. Postać zmarłego w wieku 85 lat kardynała jest mi z oczywistych powodów bliska. Był jezuitą, a kiedy został arcybiskupem Mediolanu i kardynałem, to też zachowywał związki z zakonem. Po przejściu na emeryturę, ostatnie lata swego życia spędził najpierw w domu zakonnym jezuitów w Jerozolimie, a potem – ze względu na postępującą chorobę – w Gallarate, we Włoszech. W roku 1978 Martini został mianowany rektorem Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie, w którym mam zaszczyt teraz pracować.
Śmierć kard. Martiniego była informacją smutną, choć oczywiście nie zaskakującą; dla mnie najsmutniejsze w tym wszystkim były komentarze medialne, skupiające się prawie wyłącznie na ostatnim wywiadzie kardynała, w którym padają różne „mocne” stwierdzenia, jak np. to, że „Kościół pozostał 200 lat w tyle”. Nie ma powodu, by nadawać tej refleksji jakiegoś nadzwyczajnego znaczenia, jak gdyby była ona podsumowaniem życia i posługi Carlo Marii Martiniego. Tymczasem leniwi albo zideologizowani dziennikarze rzucili się na wywiad, próbując zrobić z niego manifest rozmiękczania nauki Kościoła w takich np. sprawach jak eutanazja lub tzw. małżeństwa homoseksualne. Doszło do tego, że niektórzy plotkowali, iż kardynał chciał, by go odłączyć od aparatury medycznej, czyli chciał eutanazji, gdy tymczasem nie był on w ogóle przyłączony do jakiejś aparatury. Abp Bruno Forte, przyjaciel kard. Martiniego, wyraził swe oburzenie tego rodzaju rozsiewanymi plotkami, i wspomina, że kiedy zapytał kardynała, jak sobie radzi z przeżywaniem cierpienia, ten odpowiedział: „Staram się w każdym momencie pełnić wolę Boga”. Próbowano przeciwstawiać kard. Martiniego Janowi Pawłowi II i Benedyktowi XVI, a przecież ci trzej mężowie Boży, choć pewne rzeczy akcentowali inaczej, zawsze nie tylko szanowali się nawzajem, ale współpracowali kierowani miłością do Kościoła. Generalnie mówiąc, swoisty sabat lewactwa i nieodpowiedzialnego dziennikarstwa nad trumną kard. Martiniego był dość obrzydliwy.
Jest po prostu nieuczciwe patrzenie na kard. Martiniego poprzez wybiórcze odczytywanie jego ostatniego wywiadu i szufladkowanie go jako „postępowego”. W bogatej spuściźnie kardynała trzeba przede wszystkim wskazać na jego posługę nauczyciela i rekolekcjonisty-biblisty. Martini był mistrzem słowa i to nie jakiegokolwiek słowa, ale tego, które jest zakorzenione w Biblii. Dokonał błyskotliwej i głębokiej syntezy języka Biblii z rekolekcyjną metodą św. Ignacego Loyoli, założyciela jezuitów. Na rekolekcjach kardynała Martiniego i na będących ich owocem niezliczonych książkach, które spisywali sami rekolektanci, wychowały się całe pokolenia świeckich i duchownych, w tym kaznodziejów.
Ostatni wywiad kardynała to przede wszystkim wezwanie wspólnoty Kościoła do nawrócenia poprzez powrót do Słowa Bożego i odnowę sprawowania sakramentów. Warto zastanowić się nad diagnozą Martiniego, że katolicy w Europie przypominają ewangelicznego bogatego młodzieńca, który odchodzi od Jezusa zasmucony, kiedy Ten zaprasza go do zostania Jego uczniem. Nasze wspólnoty można by przyrównać do paleniska, w którym żar został przysypany popiołem rytualizmu i zurzędniczenia. Dlatego potrzeba nam ludzi pełnych entuzjazmu i gorliwości, którzy wydobędą ewangeliczny żar spod popiołów. Na tym tle trzeba odczytywać pytania kard. Martiniego, np. w sprawie możliwości dopuszczania niektórych osób rozwiedzionych, żyjących w nowych związkach, do Komunii świętej. Za tymi pytaniami nie stoi czcza postępowość, ale troska, aby słuszna zasada, w tymi przypadku nierozerwalności małżeństwa, nie stała się w konkretnych życiowych sytuacjach bezdusznym przepisem.
Ostatnie pytanie, jakie stawia w wywiadzie kardynał Martini, brzmi: Co ty możesz zrobić dla Kościoła? Kardynał w swojej duszpasterskiej, rekolekcyjnej pracy pomagał tysiącom ludzi szukać i znajdować odpowiedź na to pytanie. Aby wspólnota Kościoła była dzięki naszej w niej obecności mocniejsza , a nie słabsza.
opr. aś/aś