Co zmieniło się w Ameryce po 11 września?
Nowy Jork po 11 września stał się narodową świętością Amerykanów. Dla katolików — miastem bohaterskiej śmierci franciszkanina ojca Mychela Judge, który zginął w czasie akcji gaszenia pożaru wież World Trade Center. Ostatnich parę miesięcy zmieniło stosunek Amerykanów do Boga. Odwołanie się do Bożej pomocy pomogło zachować Amerykanom godność po szoku i upokorzeniu. Czy stanie się ono trwałą tendencją?
Pisanie o odnowie religijnej Ameryki z perspektywy Nowego Jorku wielu czytelników przyjmie zapewne nieufnie. Nowy Jork zawsze uważany był za miasto neurotyczne, miasto wielkich pieniędzy, chciwości i siły mamony. Wszystkie te cechy prowokowały do niechęci wobec tego „nowego Babilonu” jako symbolu USA. W XIX wieku nowojorski pisarz Washington Irwing przezwał je mianem „Gotham City”, na wzór średniowiecznego angielskiego miasta szaleńców. To tutaj budowano wieże aż do nieba, demonstrujące potęgę ich inwestorów. Być może właśnie dlatego islamscy terroryści wybrali najwyższe punkty miasta na cel ataku. Jednocześnie to właśnie miasto zachwyciło świat samodyscypliną i skłonnością do ofiarności w dniach tragedii. W tych dniach Nowy Jork odsłonił swoje drugie, pomijane oblicze.
— Ameryka to nie tylko Hollywood, ale i ludzie, którzy się modlą — przypomniał na początku grudnia w wywiadzie prasowym dla włoskiej prasy arcybiskup Nowego Jorku kardynał Edward Egan. — O innym obliczu Ameryki mówi się niechętnie, nieczęsto wspomina się o Amerykanach w kościołach czy w konfesjonale. Księża mogą opowiedzieć, jak nowojorczycy się modlą i jak nie tracą nadziei dzięki wierze w Boga.
Nowojorscy katolicy mają co wspominać. Katedra św. Patryka pękała w szwach wypełniona wiernymi modlącymi się o pokój. To na ulicach miasta modlili się ramię w ramię zrozpaczeni katolicy, żydzi i protestanci. W pobliżu portowego posterunku policji w okolicy World Trade Center w dniach tragedii mieszkańcy przyklejali swoje życzenia. Często pojawiały się w nich odniesienia do Boga. Hasło: „Boże, błogosław Amerykę” można znaleźć na wozach strażackich, na rysunkach dzieci czy w witrynach sklepów. Sentencję: „In God we trust” — W Bogu pokładamy nadzieję — pojawiło na billboardach. Kto w Europie pamięta, że amerykański kongres przyjął je w 1956 roku jako oficjalne motto USA? Polityk partii republikańskiej Granr Lally wyjaśnia: „W całych Stanach prawie na każdym samochodzie widać naklejki z napisami: »Boże, błogosław Amerykę« i »Zjednoczeni wygramy«. Myślę, że Amerykanie przychodząc do kościołów, jednoczą się w swoich wspólnotach i w swojej religii. Różnorodność nie tylko ich nie dzieli, ale jeszcze bardziej łączy. To wspaniała cecha Ameryki”.
„Boże, błogosław Amerykę” — ta stara pieśń znów jest drugim, nieformalnym hymnem Ameryki. To właśnie ją odśpiewali kongresmani na stopniach Kapitolu jako odpowiedź na wieść o ataku na USA.
Czy Ameryka wraca do początków swojej 200-letniej tradycji? Gdy w końcu XVIII wieku powstawała, jej twórcy odwoływali się do Boga w tekście Deklaracji niepodległości. Wśród ojców założycieli USA było wielu ludzi głęboko wierzących. Protestanccy pieśniarze, tacy jak na przykład wykonawca religijnie zaangażowanego rocka Carman, przypominają w swoich piosenkach, że stworzeniu USA towarzyszyła wiara w Boga. Thomas Jefferson wzywał, by Pismo Święte zostało uznane za kamień węgielny wolności w Ameryce, a nauczanie Biblii stało się fundamentem wychowywania w amerykańskich szkołach. Spośród 55 autorów konstytucji USA, aż 52 aktywnie uczestniczyło w życiu swoich Kościołów. Jeden z twórców Stanów Zjednoczonych Noe Webster — autor najsłynniejszego słownika języka angielskiego — potrafił wiernie cytować z pamięci wersety i całe rozdziały Pisma Świętego. Prezydent James Madison powiedział: „Nasza przyszłość i zdolność do rozwoju zależy od tego, czy będziemy zachowywać w naszych sercach dziesięcioro przykazań”. U Europejczyków i dla wielu katolików formy ekspansji amerykańskich protestantów budzą mieszane uczucia. Występy teleewangelistów i piosenki religijne kojarzone są z show-biznesem. Nie zapominajmy jednak, że dzięki świadectwu tych ludzi Ameryka jest bodaj jedynym z wiodących krajów świata, w którym wartości chrześcijańskie są ważnym punktem odniesienia w dyskusjach nad problemami społecznymi i etycznymi.
Po 11 września na ulice i place, nie tylko Nowego Jorku, ale i całej Ameryki, wyszli ludzie, aby modlić się za ofiary tragedii i zwracać się do Boga o pokój dla swojej ojczyzny. W czuwaniach modlitewnych wzięły udział miliony ludzi, którzy nie wstydzili się swej pokory wobec Boga. Jeszcze rok temu podobne modlitwy w miejscach publicznych byłyby zaskarżane przez zwolenników świeckości państwa do sądów. Podobne procesy trwały w USA w latach 80. i 90.; sięgały szczebla sądu najwyższego. Zwolennicy laickości uzyskiwali sądowe nakazy usuwania krzyży, skuwano Dekalog z frontonu ratusza i zakazywano modlitwy w szkołach przed zawodami sportowymi. Miarą zmiany nastrojów był fakt, że po 11 września nawet inauguracja giełdy na nowojorskiej Wall Street skłoniła wielu maklerów do modlitwy. Prałat Jim Usante z parafii West Hempstead koło Nowego Jorku mówi: — W Ameryce jesteśmy pewnego rodzaju duchowymi schizofrenikami. Z jednej strony wszyscy nasi prezydenci odnoszą się do Boga, a swoją przysięgę składają na Biblię. Wszystkie nasze patriotyczne pieśni pełne są odniesień do Boga. Nawet nasze pieniądze są opatrzone inskrypcją: „W Bogu pokładamy nadzieję”. A z drugiej strony od dłuższego czasu w naszym życiu publicznym zwycięża opinia, że należy ściśle rozdzielić to, co jest czynnikiem religijnym czy duchowym od życia publicznego. W Ameryce nie wolno przyjąć Kościołom żadnych dotacji od instytucji rządowych, bo jest to traktowane jako naruszenie zasady rozdziału Kościoła od państwa. Jednocześnie Amerykański Kongres zatrudnia na państwowych etatach kapelanów. Nadal trwa dyskusja, czy można pozostawić symbol dziesięciu przykazań na sali sądowej.
Zmianę akcentów w dyskusji nad rozumieniem pojęcia neutralności światopoglądowej państwa zapoczątkował prezydent George Bush. Odniesienia do Boga są częste w jego przemówieniach. W momentach kryzysów, takich jak na przykład zatrzymanie załogi amerykańskiego samolotu wojskowego przez Chiny wiosną ubiegłego roku, prezydent deklarował, że modli się za swoich rodaków. Bush — który jest metodystą — wezwał w marcu 2001 roku przy okazji otwarcia waszyngtońskiego centrum papieskiego, by naukę moralną Jana Pawła II przyjmowali i wcielali w życie nie tylko katolicy, ale wszyscy Amerykanie. To uznanie dla papieskiego nauczania było szczególnie ważne dla amerykańskich katolików. Bush — typowy przedstawiciel anglosaskiego protestanckiego establishmentu — dał sygnał protestantom, że czas już pozbyć się uprzedzeń wobec tych, których nazywano „papistami”. Agresywne wystąpienia laicyzatorów, którzy organizowali procesy przeciw każdemu wizerunkowi krzyża i Dekalogu na gmachach publicznych, uzmysłowiły wielu wierzącym protestantom, że w nowej sytuacji ich uprzedzenia wobec katolików stają się wręcz groteskowe. Na modły w narodowej katedrze — zbudowanej w Waszyngtonie na przełomie wieków dla różnych denominacji protestanckich — prezydent Bush zaprosił liderów wszystkich głównych wyznań chrześcijańskich, z uwzględnieniem arcybiskupa Nowego Jorku Edwarda Egana. Na Mszę przybyli wszyscy żyjący prezydenci USA, z wyjątkiem ciężko chorego Ronalda Reagana.
Czy doświadczenie 11 września skłoni wojujących zwolenników neutralności światopoglądowej państwa do większego umiaru? Wydarzenia ostatniego półroczna pokazały, że Amerykanie, okazując pokorę wobec Boga, nie stali się ani nietolerancyjni, ani podzieleni. Wręcz przeciwnie, publiczne wyznawanie swoich religii pomogło Amerykanom zachować godność po upokarzającej klęsce 11 września. Incydenty wrogości wobec muzułmanów były sporadyczne, a wizyta prezydenta Busha w waszyngtońskim meczecie pokazała, że Ameryka nie zamierza prowadzić nowych krucjat. Jeśli wojna z bin Ladenem ma sens, to jako wystąpienie przeciw tym, którzy bluźnierczo uzurpują sobie rolę mścicieli Boga, będąc w rzeczywistości jedynie siewcami śmierci i nihilizmu.
Tu, w Nowym Jorku, modlitwa o pokój nie przestaje być żarliwa. To miasto nie wyzwoliło się jeszcze z lęku przed kolejnym atakiem. Nawet jeśli talibowie przegrali wojnę, nawet jeśli Osama bin Laden zostanie schwytany lub zabity, jego ukryci mściciele mogą uderzyć raz jeszcze, by pomścić swego idola. Dlatego na ulicach Nowego Jorku wciąż czuwają patrole. Przy wjeździe na dolny Manhattan policjanci przeszukują samochody. Gazety donoszące o przypadkach śmiertelnego zarażenia się wąglikiem nie pozwalają zapomnieć, że widmo masowej śmierci rzuca złowrogi cień na metropolię. 21 listopada ub.r. zmarła w Connecticut kolejna ofiara wąglika zainfekowanego drogą płucną. Gdy na ulicy pytam, jak żyje się na celowniku terrorystów, jedna z mieszkanek Nowego Jorku mówi: — Jeśli będziemy się bać, będzie to zwycięstwo terrorystów. Powinniśmy żyć normalnie i być nowojorczykami jak zawsze. Musimy być świadomi, w jakiej znaleźliśmy się sytuacji, ale powinniśmy zachować zimną krew. W specyficznej atmosferze, panującej w Nowym Jorku po 11 września, dwuznacznie odbieraliśmy paradę świata Halloween, jaka odbyła się 31 października ub. r. To wywodzące się z pogańskich tradycji celtyckich święto przez lata było okazją do żartowania ze śmierci. Fakt, że dwa miesiące wcześniej Nowy Jork oglądał grozę śmierci w całym potwornym majestacie, skłaniał wielu nowojorczyków do podawania w wątpliwość sensu organizowania zabawy. Ostatecznie parada się odbyła, a w zachowaniu części jej uczestników wyraźnie można było dostrzec chęć zagłuszenia w sobie lęku, jaki panuje w mieście.
Kardynał Egan podkreśla, że liczne przykłady bohaterstwa wykazane 11 września będą procentowały z czasem. Wpływ refleksji wywołanych tragedią na religijność nowojorczyków owocować będzie powoli, ale w sposób trwały. — Byliśmy świadkami świętości świeckiej, ale zbliżającej się do świętości nadprzyrodzonej — mówi. — Nasi bohaterowie pokazali i nadal pokazują, jaki wysiłek stanowi cenę za lekceważone wcześniej poczucie bezpieczeństwa. Wielkie, sześciomilionowe miasto zmaga się ze swoją tragedią. Jednych doświadczenia 11 września skłaniają do zwątpienia, innych do zagłuszania lęków zabawą, jeszcze innych do szukania sensu własnego życia i śmierci bliskich. 24 stycznia w nowojorskim kościele Franciszkanów katolicy połączą się duchowo z Asyżem, gdzie u grobu św. Franciszka wyznawcy różnych religii modlić się będą o pokój.
opr. mg/mg