Nie cenzurujmy Ewangelii. Bóg jest Miłością, ale także sprawiedliwym Sędzią

Być może trudno nam pojąć, jak pogodzić Bożą miłość z Jego sprawiedliwością. Nie wolno jednak przedstawiać Boga jednostronnie, cenzurując Biblię z zapowiedzi Sądu ostatecznego i usuwając z niej wszystko, co rzekomo ma wywoływać u ludzi lęk.

„Błogosławieni, którzy nie straszą Bogiem” to propozycja jednego z ośmiu nowych błogosławieństw zaproponowanych przez dr Agatę Rujner. Młoda teolożka z Akademii Katolickiej w Warszawie i autorka vloga „Prawie morały” podczas Ogólnopolskiego Kongresu Nowej Ewangelizacji w Tarnowie wygłosiła prelekcję na temat: „Współczesna niezgoda młodych na nauczanie moralne Kościoła”.

Wykład i zawarte w nim postulaty ukazują coraz mocniejszą tendencję w polskim Kościele, by cenzurować Ewangelię, wycinając z niej wszystko, co wzmiankuje o Bożej sprawiedliwości, odpowiedzialności za czyny, konsekwencjach podejmowanych wyborów, pozostawiając mgliste, bliżej nieokreślone pojęcie miłosierdzia rozumianego jako powszechna abolicja. A wszystko po to, „aby było miło”, żeby nikt, słuchając Ewangelii, nie „zestresował się”, aby poprzez „dostosowywanie się” do świata obniżać stale wymagania moralne do akceptowalnego „róbcie, co chcecie”. Bo Pan Bóg i tak was kocha.

Owszem, miłość Boga jest bezwarunkowa, ale wystarczy popatrzeć na jej najpełniejszy wymiar ucieleśniony na Golgocie czy poczytać „Hymn o miłości” św. Pawła, by zobaczyć, że jest ona jednak znacząco inna od tej ukazywanej w serialach na Netfliksie. I że człowiek, jako istota wolna, może ją odrzucić. Co wtedy? Na siłę „windą do nieba”?...

Jak to jest z tym „straszeniem”?

Zaprzyjaźniony dominikanin, który kilka lat spędził na studiach w Szwajcarii, opowiadał mi o swojej pracy (pomoc duszpasterska) w jednej z tamtejszych parafii. Którejś niedzieli, kończącej rok liturgiczny, była czytana Ewangelia o sądzie ostatecznym (Mt 25,31-46). Temat dobry, by podczas homilii poruszyć kwestie związane z eschatologią. Po Mszy św. do zakrystii przyszli oburzeni parafianie z kategorycznym żądaniem, by „tych” tematów nie poruszać. Dlaczego? Ponieważ to może zaburzyć dobre samopoczucie uczestników liturgii! Pojawiła się nawet groźba, iż w sytuacji „recydywy” zatroszczą się o karne przeniesienie proboszcza na inną parafię!

Kilka lat temu kończyłem rekolekcje w podwarszawskiej parafii – zaczynał się Rok Fatimski. W jednej z konferencji mówiłem o wizji piekła, jaką otrzymały dzieci w Fatimie (1917 r., spisanej potem przez s. Łucję), zestawiając ją z tym, co w swoim „Dzienniczku” zamieściła św. s. Faustyna. Efekt? Furiacki atak starszego pana, gromiącego mnie za średniowieczne „kawałki” i straszenie ludzi. Nie wolno!

Ponoć „straszymy” naszych wiernych, traktując Ewangelię jak bat (?) na nieposłusznych, a przy okazji przyczyniając się do odchodzenia z Kościoła młodych ludzi.

Mamy zatem cenzurować Biblię? Wycinać z niej „kawałki” psujące dobrostan słuchaczy?

Czy tak jest naprawdę?

Na początek zasadnicza sprawa: gdy Jezus kreślił przed uczniami wizję końca, nie miał na celu sparaliżowania ich lękiem. Budzenie strachu to nie jest Boża sprawa. „W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości” – napisał św. Jan (1 J 4,18). A jeśli ma to być „bojaźń Boża”, o której wspomina wiele razy Biblia, to nie przed Bogiem-tyranem, bo takim nigdy On nie był i nie będzie, ale przed tym, że swoim lekkomyślnym, pustym życiem mogę narazić się na utratę zbawienia.

Jak przyjaciel z Przyjacielem...

Oddajmy głos św. Augustynowi:

„Jedni boją się Boga, aby ich nie wtrącił do piekła i nie skazał na palenie się z szatanem w wieczystym ogniu […]. Jak długo boisz się Boga i Jego kary, nie kochasz Go jeszcze, skoro się Go lękasz. Nie pragniesz dobra, lecz uciekasz przed złem. Ale uciekając przed złem, poprawiasz się i zaczynasz pragnąć dobra. Dopiero kiedy zaczynasz pragnąć dobra, zapanuje w tobie «czysta» bojaźń. Co to jest «czysta» bojaźń? Jest to bojaźń, aby nie stracić dobra. Uważajcie! Co innego jest lękać się Boga, iż może cię strącić z szatanem do piekła, a co innego bać się Boga, by cię nie opuścił. Bojaźń, by cię Bóg z szatanem nie strącił do piekła, nie jest jeszcze «czysta»; nie pochodzi bowiem z miłości Bożej, lecz z bojaźni kary. Bojaźń jednak, by cię Bóg nie pozbawił swej obecności, skłoni cię do objęcia Go i do radowania się w Nim” („Homilie na Pierwszy list św. Jana 9,5”, w: tenże, Homilie na Ewangelie i Pierwszy list św. Jana, tłum. W. Kania, W. Szołdrski, ATK Warszawa 1977, s. 482).

Strach przed Bogiem – ten „zły”, destrukcyjny – rodzi się wtedy, gdy pojawia się dystans, rozdzielenie, nieznajomość, grzech, „wydanie zmysłom”, porzucenie zasad, które mogłyby stanowić oparcie, dać poczucie bezpieczeństwa itp. I to jest zasadniczy problem. W internecie pełno jest alarmujących tekstów: młode i średnie pokolenie nie radzi sobie z lękiem! Pisał kilka miesięcy temu Onet: „«Każde pokolenie ma własny czas» – jak śpiewa zespół Kombii. Okazuje się, że pokolenie milenialsów swój czas spędza w gabinetach lekarskich. Według raportów zdrowotnych milenialsi chorują częściej niż osoby z generacji X. Różnice widać w kontekście zdrowia fizycznego i psychicznego. Co dolega milenialsom?”.

W pogłębionych badaniach okazuje się, że jednym z powodów jest skrócenie perspektywy egzystencji tylko do doczesnego „tu i teraz”, porzucenie wiary, sakramentów świętych i negacja istnienia Pana Boga. Skutek? Paraliżująca samotność, nieumiejętności ogarnięcia życia, brak poczucia bycia kochanym, strach. Obawiam się, że dla wielu z tych ludzi nieznany Bóg jawi się jako tyran, surowy sędzia – tylko tak potrafią o Nim myśleć. Ale dlatego, że nie dane im było poznać Go jako Miłość. Patrzą Nań z daleka – jak pasterze w Betlejem na cud narodzin Dziecięcia. Trzeba było wizyty w grocie, by Bóg zabrał lęk. Dopiero po niej „wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane” (Łk 2,20).

Do dziś porusza opis obcowania Mojżesza z Jahwe – utrwalony choćby przez sługę Bożego ks. Franciszka Blachnickiego w postaci modlitewnego „namiotu spotkania”. „Mojżesz zaś wziął namiot i rozbił go za obozem, i nazwał go Namiotem Spotkania. A ktokolwiek chciał się zwrócić do Pana, szedł do Namiotu Spotkania, który był poza obozem” – czytamy w Księdze Wyjścia.

„Ile zaś razy Mojżesz wszedł do namiotu, zstępował słup obłoku i stawał u wejścia do namiotu, i wtedy [Pan] rozmawiał z Mojżeszem. Cały lud widział, że słup obłoku stawał u wejścia do namiotu. Cały lud stawał i każdy oddawał pokłon u wejścia do swego namiotu. A Pan rozmawiał z Mojżeszem twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem” (por. Wj 33,7-11).

Tu już nie ma lęku. Jest całkowite zaufanie i miłość.

A co z pieśniami kościelnymi?

….gdzie, „kiedy Ojciec rozgniewany siecze, szczęśliwy, kto się do Matki uciecze”? W pieśni „Witam Cię, witam”, śpiewanej nierzadko po Komunii św., padają słowa: „byś gniew swój srogi, o Jezu drogi, pohamować raczył”. W pieśni „Boże, lud Twój czcią przejęty” utrwalamy wręcz herezję: w jednej ze zwrotek śpiewanych zazwyczaj podczas Ofiarowania mamy słowa: „Przyjmij Ojcze grzeszne syny, nie odpychaj swoich dzieci”. I dalej: „Niech [Ofiara] przestępstwa nasze zmywa i uśmierza gniew Twój, Panie, niech nas z niebem pojednywa i uzyska przebłaganie”.

Być może to ślad jansenizmu w naszej pobożności. I warto o tym mówić, by nie wprowadzać zamieszania w głowach wiernych.

Ale to już materiał na kolejny tekst w „Echu”.

Źródło: Echo Katolickie 47/2024

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama