Tchnienie łaski

Posądzani o szarlataństwo i samookaleczanie się, ale budzili też podziw. Co łączy wszystkich stygmatyków?

Posądzani byli o szarlataństwo i samookaleczanie się, ale budzili też podziw. Sami nie pojmowali znaczenia tego szczególnego piętna na ciele, tym bardziej współcześni im ludzie. Czym zatem są stygmaty?

Greckim terminem „stigmata” - znamię, piętno albo punkt określano w czasach starożytnych znak - wypalany na skórze przestępcy albo niewolnika, aby oznaczyć czyją jest własnością. Dopiero w średniowieczu znaczenie rozszerzono na określenie ludzi noszących na swym ciele znaki męki Chrystusa: rany w dłoniach, stopach i boku. Stygmaty mogą być także męką duchową, niepozostawiającą śladów na ciele. Takie miał najprawdopodobniej św. Paweł z Tarsu. Uznawany on jest za pierwszego stygmatyka. Można o tym wnioskować z Listu do Galatów, w którym wspomniał: „Na swoim ciele noszę blizny, znamię przynależności do Jezusa” ( Gal 6,17).

Liczbę stygmatyków w dziejach Kościoła szacuje się na około 350 osób, przy czym w większości są to kobiety.

Przejmujące cierpienie

Stygmaty od zwykłych ran odróżnia fakt, że pojawiają się nagle, często wbrew woli osoby, która je otrzymuje; nie ropieją, nie goją się, nie ulegają infekcjom, emanują woń kwiatów. Zwykle krwawią najsilniej w dniach rozważania Męki Pańskiej - w piątki w Wielkim Tygodniu, potem zabliźniają się w tajemniczy sposób.

„Kiedy pierwszy raz otrzymałam to cierpienie, było to tak: po ślubach rocznych w pewnym dniu, w czasie modlitwy ujrzałam wielką jasność, a z tej jasności wyszły promienie, które mnie ogarnęły i w tym uczułam straszny ból w rękach, nogach i boku i ciernie korony cierniowej (...)” - czytamy w dzienniczku s. Faustyny Kowalskiej. Odczuwała te cierpienia przez kilka kolejnych piątków. Powróciły we wrześniu 1936 r. Z zapisków wynika, że cierpienie trwało bardzo krótko i chociaż nie pozostawiało śladów na ciele, jednak było „straszne”.

„Tego, co w owym momencie przeżyłem i odczułem, nie potrafię nigdy opowiedzieć. „Czułem, że umieram” - tak opisał dojmujący ból o. Pio. Po boleści serca poczuł, że z przebitych rąk, nóg i boku zaczęła spływać krew. Przed 20 września 1918 r., kiedy powstały stygmaty, które miał nosić przez kolejne 50 lat życia, doznawał krótkotrwałych krwawień z rąk oraz przeżywania „cierniem koronowania” i „biczowania”.

S. Faustyna przyznała, że ogrom cierpienia zniosła tylko dzięki „szczególnej łasce Bożej”. Zaś Padre Pio z Pietrelciny zanotował: „Chyba bym umarł, gdyby Pan nie przyszedł mi z pomocą i nie podtrzymał mego serca, które - tak to przeżywałem - trzepotało jakby chciało wyskoczyć mi z piersi”.

Niezrozumienie i tajemnica

Św. Franciszek z Asyżu, św. Klara z Montefalco, św. Katarzyna ze Sieny, św. Jan Boży, św. Jan od Krzyża, św. Małgorzata Węgierska - to zaledwie kilka nazwisk licznego grona stygmatyków. Kojarzą nam się zwykle z odległymi, zamierzchłymi czasami; zresztą my również mamy swoją stygmatyczkę - bł. Dorotę z Mątowów, żyjącą w średniowieczu. Doświadczenie stygmatów nie jest jednak „zarezerwowane” dla ludzi żyjących w odległej przeszłości. Przykładem może być m.in. s. Wanda Broniszewska z bezhabitowego Zgromadzenia Sióstr od Aniołów. Aż do chwili jej śmierci w 2003 r. fakt ten był przez około 70 lat - na jej prośbę - otoczony tajemnicą. Poza ranami w dłoniach, na lewym i prawym boku, nad lewą piersią, 13 rankami dookoła głowy, na ramionach, śladach po biczowaniu na całym ciele, s. Wanda przeżywała w ogromnym boleściach przebieg męki Chrystusa. Stygmaty ukazywały się głównie w czwartki po południu i w piątki, zwykle w Wielkim Poście.

Warto przywołać nazwisko Francuzki Marty Robin. Jej plany wstąpienia do Karmelu zniweczyła choroba - została całkowicie sparaliżowana. Nie opuszczała swego pokoju, karmiąc się przez pół wieku tylko Eucharystią. Od 1930 r., kiedy została naznaczona stygmatami, w każdy piątek przeżywała boleści Męki Pańskiej. Potem zewnętrze stygmaty zanikły: pozostały bez ran, ale krwawiły. Marta Robin powołała do istnienia kilka wspólnot, z których największy rozgłos zdobyły „Ogniska Miłości”. Zmarła w 1981 r.

W 1962 r. zmarła Teresa Neumann. W 1918 r., pomagając sąsiadom podczas pożaru, zapadła na zdrowiu i straciła wzrok, została sparaliżowana i przestała słyszeć. Od 1923 do 1925 r. żywiła się jedynie kawałkiem Hostii św. W dniu beatyfikacji św. Teresy z Lisieux odzyskała wzrok, a dwa lata później całkowicie powróciła do zdrowia. Od 1926 r., po wizjach mistycznych cierpiącego Zbawiciela, na jej ciele zaczęły pojawiać się krwawiące stygmaty. Odtąd w każdy piątek Teresa przeżywała Mękę Pańską. Przez wiele lat była poddawana rozmaitym badaniom - nie wykazały one fałszerstwa, ale do tej pory nie rozpoczęto procesu beatyfikacyjnego.

Wejść w mękę Pana

Jak wyjaśnia Czesław Ryszka, autor publikacji „Stygmatycy”, noszący „Boże pieczęci” są dla ludzi swojej epoki swoistymi „znakami czasu” przypominającymi o cierpieniach Odkupiciela - tych fizycznych i duchowych. Stygmatyzację można więc rozumieć jako dar, dzięki któremu obdarowany nim człowiek może utożsamić się z cierpieniem Chrystusa. Co znamienne, krwawiące znaki na ciele zjawiają się zwykle podczas szczególnie żarliwych modłów, połączonych z nabożeństwem do Męki Pańskiej - często w piątki Wielkiego Tygodnia. Przeradza się ona w pragnienie upodobnienia się do Ukrzyżowanego, co czyni z mistyka podatnym na wszelkie tchnienia łaski do współcierpienia ze Zbawicielem. Potwierdza to świadectwo s. Faustyny: „W jednym momencie odczułam i przeżyłam całą mękę Jezusa we własnym sercu”. Najbardziej znana polska mistyczka cierpiała jednak ze świadomością, że jej ból ma charakter zadośćuczynienia za grzechy innych ludzi. „Dziś odczuwałam więcej, niżeli kiedy indziej mękę Pana w ciele swoim. Czułam, że to jest za konającego grzesznika” - zapisała. KL

Echo Katolickie 12/2011

Cierpienie z miłości do Boga
Pytamy o. Sylwestra Gąglewskiego, franciszkanina

Pierwszym udokumentowanym przypadkiem otrzymania stygmatów jest św. Franciszek z Asyżu. Co wiemy o okolicznościach, w jakich to nastąpiło?

Sam św. Franciszek, gdy je otrzymał, był zdziwiony, zaskoczony, a najbardziej zawstydzony. On, który uważał się za ostatniego z grzeszników, od tej pory przez ludzi uważany był za świętego. „Świętość” jest słowem kluczowym. Olega ona na upodobnieniu do Boga, który jest święty. Im bardziej ktoś staje się podobny do Jezusa Chrystusa, tym bardziej jest podobny do świętego. Prawdziwymi okolicznościami otrzymania stygmatów są te zawarte w sercu Franciszka - chciał upodobnić się do Jezusa Chrystusa, naśladując Go i kochając ponad życie. O św. Franciszku mówi się, że jego miłość równa była miłości Serafinów. Coś w tym jest, skoro podczas stygmatyzacji na Górze Alwerni Jezus ukazał mu się właśnie w postaci Serafina i potwierdził jego podobieństwo do siebie, zostawiając na jego ciele znaki swojej męki.

Mówi się, że „Boże pieczęci” - jak określane są stygmaty - to dowód szczególnego wybrania przez Boga. Jacy ludzie są nimi obdarzani?

Stygmaty nie są czymś, co św. Franciszek sobie wymodlił czy wyprosił. Musimy też wiedzieć, że nie jest to zwykła ozdoba na ciele, która czyni człowieka sławnym. Są one niezmiernie trudnym darem zarezerwowanym dla wybranych. Tak jak do każdego cierpienia, również do noszenia stygmatów trzeba być zaproszonym. Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, kto będzie następny lub kto jest już blisko. Sam Bóg określa czas, miejsce i osoby, którym udzieli tego daru. Wspólnym mianownikiem dla wszystkich stygmatyków jest rozmiłowanie w Bogu oraz fakt, że żaden z nich o ten dar się nie dopominał, ale zgodził się przyjąć, gdy Bóg mu go zaproponował dla dobra wielu.

Dlaczego Kościół podchodzi do stygmatyków z dużą dozą ostrożności?

Stygmaty są łaską nadzwyczajną, spektakularną, zwracającą uwagę. Było wielu takich - którzy pragnąc sławy - sami zadawali sobie rany, twierdząc, że to prawdziwe stygmaty. Czasami tym, co prowadziło ludzi do samookaleczeń, była chora lub źle rozumiana pobożność. Tak czy inaczej zanim Kościół orzeknie prawdziwość stygmatów, musi dokładnie zbadać same stygmaty, jak i osobę je noszącą.

Losy stygmatyków zawsze rodzą sensację i wiele emocji. W jaki sposób my, kontemplujący w Wielkim Poście mękę i śmierć Pana Jezusa, powinniśmy odczytywać te znaki?

Św. Franciszek, jak i inni prawdziwi stygmatycy, swoje wielkie cierpienie związane ze stygmatami łączyli z cierpieniami Jezusa Chrystusa. Jezus Chrystus odkupił nas razem z naszym cierpieniem. Dzięki Niemu ma ono sens, wartość. Warto zauważyć, że stygmaty to nie tylko pięć ran, które zostały po gwoździach i włóczni w ciele Jezusa. Św. Paweł o swoich ranach i cierpieniach znoszonych z miłości do Boga mówi, że nosi na swoim ciele blizny, znaki przynależności do Jezusa. Są one dla niego znakami, czyli tym, co prowadzi, wskazuje właściwą drogę. Stanowią źródło głębokiej radości i błogosławieństwa. Wieli Post to czas, w którym musimy stanąć wobec wielu realnych ran: tych fizycznych, jak też duchowych. Jeśli oddamy je Chrystusowi, rozpocznie się proces ich gojenia. Blizny zostaną, ale nie będą już źródłem rozpaczy, tylko wspomnieniem drogi, którą przebyliśmy z Jezusem. Staną się też źródłem mądrości dla nas i ludzi, których Pan postawi na naszej drodze. NOT. KL

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama