Z prof. Andrzejem Kossem, konserwatorem zabytków z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, rozmawia Kinga Ochnio.
Czy zdarza się, że jakiś zabytek wprowadza Pana w osłupienie? Czy już nic nie jest w stanie Pana zaskoczyć?
Cechą mojego zawodu jest to, że ciągle coś odkrywam. Mam przecież do czynienia z obiektami, które są niepowtarzalne. Tak się kulturowo dzieje, że twórcy architektury czy dzieł sztuki przekazują nam różne wartości i idee, a my, jako depozytariusze tego dziedzictwa kulturowego, mamy obowiązek zachować je dla przyszłych pokoleń. Są to wartości, które stanowią o naszej tożsamości, Kościoła, państwa czy grup społecznych.
A jakie było ostatnie odkrycie, którego Pan się nie spodziewał?
Jedną z takich konserwacji był pałac w Wilanowie, gdzie robiliśmy elewację. Mieliśmy do czynienia z ogromną ilością rzeźb. Dokumentacja dotykała ponad ośmiu tysięcy elementów. Konserwacja trwała pięć lat. Tak naprawdę do momentu, w którym nie dotkniemy się do obiektu, nie wiemy, co nas czeka. Proces konserwatorski jest ewidentnie całym ciągiem badań od początku realizacji do końca. W wielu przypadkach nie mamy dostępu do dokumentacji. Źródła były niszczone, grabione albo po prostu rozproszone. Dziś jest o tyle łatwiej, że mamy nowe formy i narzędzia, jak internet oraz programy komputerowe, które potrafią archiwizować pewne rzeczy. W Wilanowie wprowadziliśmy aktywną dokumentację, czyli taką, która poprzez cyfrowe szczegółowe zapisy pozwala na jej uzupełnienie. Zazwyczaj konserwator podejmując się jakiejś pracy musiał siedzieć w archiwach. A bardzo często dotarcie do dokumentacji dawnych działań jest niemożliwe, bo są to bardzo skromne zapiski. Kiedy więc przystępuje się do pracy, trzeba robić dodatkowe badania. Natomiast obecnie mamy możliwość zapisu wszystkich szczegółów dotyczących naszych działań, dzięki czemu konserwator, który przyjdzie na nasze miejsce za dziesiątki lat, będzie miał szansę na odczytanie tej drogi, a nie jej pokonywanie.
Od czego zaczyna się praca konserwatora?
Przede wszystkim od rozpoznania rysu historycznego, identyfikacji obiektu i twórcy. Potem przeprowadzane są badania określające stan zachowania, a następnie podjęcie konkretnych działań. Dotyczą one też tego, czy dany eksponat zostanie w tym samym miejscu, czy może powinien zostać przeniesiony do muzeum.
Czy można mówić o współczesnych sposobach, trendach w konserwacji zabytków?
Metody cały czas się rozwijają. Współczesny konserwator ma potężny obszar możliwości badawczych. Powszechnym stało się użycie laserów, co było jeszcze kilkanaście lat temu nie do pomyślenia. A jest to narzędzie, które pozwala na bardzo bezpieczne podchodzenie do działań w procesie konserwacji. Wcześniej oczyszczenie nawarstwień z kamienia odbywało się zawsze mechanicznie albo chemicznie. Dziś robimy to przy pomocy lasera. Nie dotykając obiektów zabytkowych potrafimy wiązką światła usunąć nawarstwienia, plamy czy przemalowania.
Ile może trwać dana rekonstrukcja i co ma na nią wpływ?
Zależy to od obiektu i problematyki. Choćby osuszanie murów - nie może być gwałtowne, musi rozgrywać się w czasie. Ale jest akurat sprzyjająca sytuacja. W międzyczasie można prowadzić inne procesy. Ostatnio zakończyłem prace konserwatorskie archikolegiaty w Tumie pod Łęczycą, która obchodziła niedawno 850 lat konsekracji. Prace trwały 13 lat, a nadal są jeszcze elementy do zrobienia, np. posadzka do wymiany.
Na ile konserwator powinien ingerować w dany zabytek, aby końcowy efekt nie zmienił znacząco jego wyglądu?
Konserwator ma przygotowanie artystyczne i jest w stanie zinterpretować, odczytać, lepiej niż inni, wartości eksponatu. A kwestia tego, czy dane dzieło uzupełniać, czy nie, to już indywidualna decyzja i potrzeba. W wielu przypadkach robimy kopię, po to, żeby zachować oryginał w nienaruszonej formie. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku ołtarza w Pławnie. Oryginał znajduje się w warszawskim Muzeum Narodowym. Natomiast parafianom zdecydowano się zrobić kopię i zostało to powszechnie zaakceptowane Sprawiło im to jeszcze dodatkową radość, bo można było tam dołożyć więcej złota. Dzięki tej operacji forma została przekazana, a oryginał zabezpieczony.
Czy zdarza się, że ma Pan do czynienia z błędami konserwatorskimi?
Nie ma takich okoliczności, w których człowiek nie miałby szans się pomylić. Błędy polegają na tym, że prawo i procedury dopuszczają do sytuacji, w której liczą się ceny, a nie merytoryczne aspekty. Bo, jeśli ktoś zaniża dampingowo koszty wykonania pewnych działań, to wiadomo, że musi mieć gorsze materiały, a do konserwacji powinny być używane najlepsze.
Jak wygląda kwestia finansowania prac przy zabytkowych obiektach?
Księża, samorządy, które teraz przyjmują opiekę nad zabytkami, nie są w stanie finansować badań. Wszystkie te unijne środki, które przechodzą przez nasze urzędy, są bardzo mocno kontrolowane, powiedziałbym, że nawet przesadnie. Nie liczy się strona merytoryczna, potrzeby, tylko sztywne odrobienie zadania, które jest im powierzone. Przez dziesiątki lat powstały ogromne zaniedbania w tym temacie. Dopiero teraz prostuje się listy zabytków, bo często okazuje się, że obiekty wpisane do rejestru jako zabytki tak naprawdę nie istnieją.
A co ze świadomością osób, pod którymi opieką znajdują się drogocenne eksponaty? Czy wiedzą, co posiadają?
Z tym jest bardzo różnie. Są księża, którzy są świadomi, są i tacy, którzy bardzo często traktują zabytkowe obiekty komercyjnie, czyli chcą pozyskiwać środki poprzez ich sprzedaż. A nieświadomość prowadzi do tego, że bardzo często niszczy się cenne rzeczy. Znam przypadek sióstr zakonnych, które spaliły zabytkowe szaty liturgiczne. Natomiast w większości przypadków Kościół nie jest właścicielem tych eksponatów, tylko chwilowym ich depozytariuszem. Na tym polu jest bardzo wiele do zrobienia, a informacja powinna ciągle dopływać do młodych kleryków, księży i sióstr.
Często słyszymy o tym, że jakaś stara budowla została zaadaptowana na cele usługowo-handlowe. Co Pan wtedy myśli?
Nie możemy się do końca przeciwstawiać tym trendom. Powinno się wymagać od właścicieli prywatnych czy instytucji, które przejmują pod opiekę obiekty zabytkowe, by je zachowały, bo zaniechanie też może być formą bardzo szkodliwą. W związku z tym często należy wypracować kompromis. Tam, gdzie można ustąpić - ustępujemy, a gdzie nie wolno - nie robimy tego. Ten trudny proces w wielu momentach jest łamany poprzez lokalne układy. I to jest bardzo poważny minus komercjalizacji wielu obiektów. Uważam, że tam, gdzie jest tylko możliwość, powinno się ratować zabytki w niezmienionej formie.
Czy jest Pan szczególnie dumny z jakiegoś obiektu, któremu udało się przywrócić blask?
Mam szczęście w życiu. Założyłem Międzyuczelniany Instytut Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki przy Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Mam za sobą dużo realizacji wykonanych na Jasnej Górze czy konserwacje czterech kaplic na Wawelu, w Wilanowie w Tumie pod Łęczycą. Niedawno w Sandomierzu oddaliśmy prezbiterium, w którym są wspaniale malowidła bizantyjskie. Obecnie zajmujemy się bardzo ciekawym obiektem, a mianowicie zamkiem Krzyżtopór w województwie świętokrzyskim. Realizujemy dosyć traumatyczną konserwację dwóch pawilonów obozowych w Auschwitz-Birkenau. Działanie to jest o tyle wyjątkowe, że dotychczas na świecie, na taką skalę i w tej formule, nie zajmowano się podobną problematyką. W pewnym sensie wytyczamy więc reguły działania, postępowania oraz wprowadzania nowych technik i materiałów w konserwacji.
Dziękuję za rozmowę
Echo Katolickie 22/2011
O ROZMÓWCY
Prof. Andrzej Koss był gościem podczas konferencji na temat ochrony, konserwacji i wyposażenia zabytkowych i nowoczesnych kościołów, która odbyła się 26 maja w Centrum Charytatywnym przy siedleckiej kurii. W swoim wykładzie prof. A. Koss przedstawił sposoby renowacji budynków sakralnych na przykładzie archikolegiaty łęczyckiej w Tumie.
opr. ab/ab