O właściwym przeżywaniu żałoby
Zapytaj księdza
Trzy miesiące temu w wypadku samochodowym zginął nasz syn. Miał 23 lata. Świat się nam zawalił na głowę. Codziennie jesteśmy na cmentarzu, modlimy się za niego, ale zamiast być lepiej, robi się coraz gorzej. Wielka otchłań beznadziejności i smutku zdaje się wsysać nas w siebie. Na domiar złego coraz częściej dochodzi do kłótni z mężem - nigdy wcześniej to się nie zdarzało. Widzę też, że tracimy kontakt z pozostałą dwójką młodszych dzieci. Od znajomych słyszałam, że spotyka się Ksiądz z rodzicami w żłobie. Błagam o pomoc! Jak dalej żyć? Naprawdę nie wiem już, co robić...
Anna O.
Droga Pani Anno!
Ktoś, kto nie stracił dziecka, nie jest w stanie zrozumieć cierpienia rodziców, którzy tego dramatu doświadczyli. Każda śmierć przychodzi za wcześnie. Ta przerywa nić życia w momencie najmniej spodziewanym, zaskakuje, zwala z nóg swoim okrucieństwem i bezwzględnością. Nie jest Pani sama w swoim bólu. Może tego nie widać na co dzień, ale wystarczy przejść się po cmentarzu, aby zobaczyć, ile jest tam mogił opisanych słowami: „Zginął śmiercią tragiczną”, „Odszedł nagle”, „Powiększył grono Aniołków”; Żył lat 5, 16, 25, 34... Na wspomnianych przez Panią spotkaniach gromadzi się 200-300 osób. Nasza grupa („Dzieci Światła”) istnieje już od 15 lat. Przychodzą ciągle nowi. I to wydaje się najsmutniejsze. Najgorzej jest po wakacjach...
Śmierć dziś jest albo tematem zakazanym społecznie, sprzedaje się ją jak tandetny towar w filmach albo bagatelizuje. Ludzie boją się jej. Wiele razy opowiadali mi rodzice w żałobie, jak znajomi na ich widok zaczęli nagle przechodzić na drugą stronę ulicy. Zamilkły telefony. Dom zrobił się pusty. Dotychczasowi przyjaciele, nie wiedząc, co powiedzieć, zdezerterowali. Woleli uniknąć kłopotów towarzyszących ewentualnemu spotkaniu. Bo co mają zrobić, gdy np. pojawią się łzy? Co wtedy pomyślą przechodnie? Jak rozmawiać? Pocieszać? Odwracać uwagę? Tak sterować tokiem rozmowy, aby, broń Boże!, nie poruszyć drażliwego tematu? Zamieniać problem w banał, tłumacząc: „Jesteś jeszcze młoda. Jeśli tylko zechcesz, urodzisz niejedno dziecko”. Wtedy jeszcze bardziej boli.
Dziecko to nie mebel, który, gdy się zużyje, można zamienić na nowy. Puste miejsce pozostanie takim do końca.
Co robić? - pyta Pani. Pamiętać, że Pani syn żyje. Jest z Wami inaczej. I że się kiedyś spotkacie. Łatwiej jest pogodzić się ze śmiercią dziecka komuś, kto ma silną wiarę. Ona zawsze przechodzi ciężką próbę. Pojawia się bunt („Gdzie jest ten Bóg? Moje dziecko było takie dobre. Nigdy Mszy św. nie opuściło. A On nam je zabrał? Dlaczego?! To kłamstwo, że On jest miłością!” - ile razy słyszałem takie i podobne słowa?), negacja, gniew - ale zawsze w końcu jest powrót. Dom stoi na skale. Choć poharatany nawałnicą, to jednak cały. A jeśli został zbudowany na piasku?... Jeśli zabrakło wiary? Pojawia się potworna pustka. Bólu nie da się opisać, bo nawet nie wiadomo, w którą stronę krzyczeć.
Obok wiary ważne jest także to, by wiedzieć, że żałoba ma swoje wyraźne fazy. Psychologowie zwykle mówią o czterech bądź pięciu etapach. Ich znajomość nie uleczy tęsknoty, ale pozwoli zachować, przynajmniej w jakimś stopniu, kontrolę nad sobą. I tak: najpierw zwykle jest niedowierzanie, psychologiczne dystansowanie się, wewnętrzny zamęt. Potem przychodzi uświadomienie sobie straty - to druga faza. Mogą się pojawić konflikty emocjonalne (wyrażane płaczem, rozpaczą), gniew, poczucie winy. Może pojawić się bunt. Towarzyszy mu poczucie samotności i rozpaczy. Trzeci etap to wycofywanie się. Miejsce krzyku zajmuje zmęczenie, pustka, depresja. Pojawia się pokusa izolacji, zamknięcia w swoim świecie. System odpornościowy słabnie. Faza czwarta to powrót do wewnętrznej równowagi. Tworzy się nowa tożsamość. Rany powoli się zabliźniają, pamięć nie jest już źródłem cierpienia. Na tym etapie dokonuje się też pojednanie z Bogiem. Ostatni etap to odnowa. Jest to kres żałoby. Powraca zainteresowanie problemami codzienności, aktywny kontakt ze światem, powrót radości życia.
Tyle podpowiada psychologia. Każdy ma jednak prawo przeżyć czas żałoby w taki sposób, jaki mu najbardziej odpowiada. Kobieta inaczej - mężczyzna inaczej. Chciałbym zwrócić uwagę na dość istotny aspekt tej różności. Pojawiają się nieraz zarzuty adresowane do męża (mogą być zarzewiem wspomnianych w liście konfliktów): „Bo ty się zamykasz! Nie rozmawiasz ze mną! Nie opłakujesz straty!”... Mężczyzna nie lubi, gdy ktoś widzi, jak on płacze. Robi to w samotności. Nie mówi o rozpaczy, którą w sobie nosi, co nie znaczy, że nie cierpi. Przeżywa ją po swojemu. W milczeniu.
Zdarza się, że pojawia się inny poważny błąd popełniany przez rodziców w żałobie. Któraś z moich podopiecznych usłyszała kiedyś od pozostałych dwóch synów gorzki wyrzut: „Mamo, to my się już dla ciebie nie liczymy? Jacek był dla ciebie najważniejszy? Nas nie kochasz?!”. Dzieci po swojemu przeżywają stratę brata czy siostry. Im też bardzo trudno jest zaakceptować śmierć. Odstawienie na margines ich obecności w domu, skupienie się tylko na żałobie - zwykle nieświadome - pogłębia cierpienie. Może zaowocować utratą więzi. Później bardzo trudno będzie je odbudować.
Bardzo ważne jest to, by właściwie przeżyć żałobę. Spotkałem się z sytuacją, że ludzie próbowali oszukać cierpienie, rzucając się w wir życia, zagłuszając je nowymi związkami uczuciowymi. Owszem, przychodziło chwilowe zapomnienie. Ale później ból powracał ze zdwojoną siłą, zwielokrotniony wyrzutami sumienia.
Potrzebna jest czerń, asceza, wizyty na cmentarzu, zapalanie zniczy, modlitwa. Może to zabrzmi banalnie, ale czas leczy rany - choć przecież blizny pozostają na zawsze. Każda ucieczka zaprocentuje jeszcze większym cierpieniem. Odezwie się ze zdwojoną siłą. Zdarzało mi się rozmawiać z matkami, które 30-40 lat temu dokonały aborcji. W szumie wiatru słyszą codziennie płacz swojego nienarodzonego dziecka. Proponuję, aby najpierw nadały mu imię, potem przeszły cały okres żałoby: chodziły ubrane w czerni, stawiały znicze na mogile dedykowanej abortowanym dzieciom, modliły się o przebaczenie strasznej winy. Faktów to nie zmieni, ale pomoże odnaleźć wewnętrzny azymut. Stanie się pomocą w przyjęciu Bożego miłosierdzia. Poprowadzi ku uzdrowieniu.
Droga Pani Anno!
Najbardziej możecie sobie pomóc, będąc razem, próbując rozumieć siebie i przyjąć nawzajem swoje zbolałe serca. Towarzysząc sobie w tym trudny czasie. Powtarzajcie często słowa jednego z najpiękniejszych psalmów, jakie zostały umieszczone w Biblii: „Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną” (Ps 23, 4). Pan jest z Wami. To nie pusty frazes, ale rzeczywistość. On Wam pomoże przejść dolinę śmierci. Ożywi Wasze dusze. Napełni Was życiem. Nikt inny nie jest w stanie tego uczynić.
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
ECHO KATOLICKIE 41/2011
opr. ab/ab