O powodach odkładania momentu zawarcia ślubu
ZAPYTAJ KSIĘDZA
Niedawno jeden z tygodników opublikował dane dotyczące liczby dzieci rodzących się w Polsce poza małżeństwem. Są porażające. Nie lepiej wygląda sprawa akceptacji dla powszechnego dziś zjawiska mieszkania pod jednym dachem młodych ludzi, którzy twierdzą, że ich miłość nie potrzebuje przysięgi. Nie ma żadnych przeszkód, aby wziąć ślub, a jednak świadomie z niego rezygnują. Skąd to się bierze? Niech mi Ksiądz napisze, czy dostrzegacie problem w jego pełniej rozciągłości? Co Kościół robi, aby postawić tamę fali, która zmiata z powierzchni ziemi rodzinę, tradycję. Przecież to balansowanie na cienkiej linie. A w dole jest przepaść...
Z wyrazami szacunku. Krystyna
Na początek nieco przywołanej w liście czytelniczki statystyki. Z najnowszych danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że co piąty maluch w Polsce rodzi się w związku pozamałżeńskim. Na początku lat 90 ubiegłego wieku takich dzieci było ok. 6-7%, w 2010 r. już ponad 20%. Odsetek ten jest zdecydowanie wyższy w miastach - w 2008 r. wynosił średnio 20,6%; na wsi - ponad 15%. Widać też wyraźne zróżnicowanie terytorialne. Dzieci „rodziców bez przysięgi” najwięcej jest na północy i zachodzie Polski (województwo zachodniopomorskie - 37,5%, lubuskie - 36,4%, pomorskie - 26%), najmniej na tzw. ścianie wschodniej (małopolskie - 10,7%, podkarpackie - 11,0%, lubelskie - 13,9%). Województwo mazowieckie legitymuje się wskaźnikiem 16,7%.
Zatrważające są też inne dane GUS: prawie 20% małżeństw rozpada się po 9 miesiącach trwania! Małą pociechą jest informacja, iż wskaźnik urodzeń pozamałżeńskich w Polsce jest i tak znacznie niższy w porównaniu z innymi krajami europejskimi. W krajach skandynawskich oraz we Francji, Estonii i Bułgarii przekracza on 50%, w Islandii 60%. Tempo, w jakim Polska goni europejską czołówkę (w ciągu niespełna dwudziestu lat wzrost ponadtrzykrotny), sugeruje, że szybko zbliżamy się do awangardy mało chlubnego peletonu...
Liczby są bezduszne i okrutne, ale już one pokazują ścisły związek zachowań pro- bądź antyrodzinnych z religijnością. Na wschodzie i południowym wschodzie Polski, gdzie ten wskaźnik jest stosunkowo wysoki, ilość wolnych związków okazuje się mała - odwrotnie proporcjonalnie do tradycyjnie bardziej liberalnego zachodu, gdzie się on zwielokrotnia. Tam notuje się także więcej rozwodów, jak też sytuacji patologicznych (alkoholizm, przemoc), wpływających bezpośrednio na dekonstrukcję rodziny. Wniosek jest więc prosty: tam, gdzie zaczyna brakować Pana Boga, logikę Ewangelii zastępuje się ludzkimi kalkulacjami, zaczyna się chwiać delikatna struktura społeczna.
Czym ludzie tłumaczą niechęć do prawnego usankcjonowania swojego związku? Przyczyny są różne: wygodnictwo, ucieczka przed odpowiedzialnością, względy finansowe. Nie bez znaczenia jest też lęk: skoro moi znajomi się rozwiedli, innym też „nie wyszło”, to może lepiej nie ryzykować? Samotnym rodzicom pomagają banki, łaskawszy jest fiskus. Dokonują się też zmiany kulturowe - wielu celebrytów ostentacyjnie obnosi się ze swoją „nowoczesnością” i pogardą dla tradycyjnego modelu rodziny. Dziś dziecko spoza małżeństwa nie jest stygmatyzowane społecznie. Dzieci, których rodzice (szczególnie matki) spędzają całe dnie w pracy, nie doświadczyły nigdy piękna bliskości rodziny, jej wsparcia, stabilności, nie będą w stanie po latach jej odtworzyć. A gdy dojdzie do rozwodu? Syn czy córka, pamiętając dantejskie sceny towarzyszące podziałowi majątku, procesowi sądowemu, niezrozumiałą nienawiść, jaką obdarzali się wzajemnie ojciec i matka, walkę o to, z kim mają pozostać po rozstaniu itd., powiedzą kiedyś: „Nie! Nie chcę, aby to wszystko powtórzyło się w moim związku!”. Historia zatoczy koło.
Skutki takiego stanu rzeczy? Chore społeczeństwo. Brak stabilizacji, jaką daje sformalizowanie związku - mówię ogólnie, wrzucając na razie do jednego worka ślub cywilny i kościelny - zawęża przestrzeń rozwoju. Oczywiście młodzi będą mówić, że to nieprawda, że jest dokładnie odwrotnie. Ale to mit. Jeśli ktoś żyje z podświadomym przeświadczeniem, że, gdy „nie wyjdzie”, trzaśniemy za sobą drzwiami i powiemy na odchodne: „Cześć, fajnie było, ale się skończyło”, lęk będzie mu ciągle ograniczał spektrum patrzenia w przyszłość. Poza tym sakrament małżeństwa, zawarty we wspólnocie Kościoła, zapewnia wsparcie Bożej łaski, wprowadza w bardzo konkretną logikę istnienia, podsuwa sposoby rozwiązywania konfliktów, nadaje sens niepowodzeniom itd. W najnowszych oficjalnych dokumentach Stolica Apostolska podtrzymała zakaz udzielania sakramentalnego rozgrzeszenia i Eucharystii osobom żyjącym w konkubinacie. Nie mogą być też np. rodzicami chrzestnymi. To na pewno boli, generuje niepotrzebne emocje. Dobrze to czy źle? W taki sposób Kościół broni się przed totalnym zrelatywizowaniem sfery sacrum, sprowadzenia jej do działu „usług dla ludności”. A groźby, że skoro tak, to my odejdziemy z Kościoła?... Jezus, kiedy niektórzy uczniowie ze słowami „Trudna jest ta mowa, któż jej słuchać może” odeszli w siną dal, nie proponował kompromisów (por. J 6, 60n). Wiarę można utracić pod warunkiem, że się ją ma.
Pani Krystyna pyta: co robić? Odpowiedź jest złożona. Na pewno tłumaczyć, wychowywać, a przede wszystkim być świadkiem. Mamy wiele wspaniałych małżeństw, rodzin, które żyją na co dzień duchem Jezusa Chrystusa. One są najlepszym znakiem, że warto zaufać Panu Bogu. W naszej diecezji duży nacisk kładzie się na intelektualne i duchowe przygotowanie do małżeństwa (obowiązkowe katechezy przedmałżeńskie), a przede wszystkim na rozwój wspólnot (np. Domowy Kościół, Droga Neokatechumenalna), które stają się swoistymi punktami odniesienia dla wspólnot - często będących pod silnym wpływem nurtu postchrześcijańskiego. One mają być „wieżą warowną”, mocną, dobrze widoczną z daleka, aby ci, którzy się pogubili, wiedzieli, dokąd iść.
XPS
Echo Katolickie 46/2011
opr. ab/ab