Naprawdę to widziałam...

Artykuł z tygodnika Echo katolickie 26 (730)


Przemysław Mazur

Naprawdę to widziałam...

Z pewnością wielu z nas zdarzyło się rozmawiać ze swoją babcią czy dziadkiem o tym, co było kiedyś. Opowiadane historie nieraz fascynowały, czasem wydawały się nieprawdopodobne. Podobnie jak ta przedstawiona przez moją babcię - 75-letnią Zdzisławę Tarasiuk.

„W wakacje 1949 r. byłam świadkiem nieprawdopodobnego zdarzenia, które miało wielki wpływ na moje życie. Katedra w Lublinie stała się miejscem pielgrzymek Polaków, którzy wierzyli w Boga i nie bali się licznych represji, prowokacji i wielu utrudnień powodowanych przez władze komunistyczne.

Stał się cud. Matka Boska Częstochowska na obrazie płakała.

Miałam wtedy 15 lat, a do Terespola przyszła wieść o nieprawdopodobnym zdarzeniu. Mieszkańcy zorganizowali się szybko, aby wyruszyć na pieszą pielgrzymkę do „płaczącego obrazu”. Jej inicjatorem był młody - około trzydziestoletni mężczyzna, którego nazwiska nie pamiętam, ale był on osobą świecką. Włożył komżę, wziął krzyż i wyruszyliśmy grupą około 30 „terespolaków” do Lublina.

W letni dzień po Mszy św. porannej w kościele Świętej Trójcy rozpoczęliśmy wędrówkę, która trwała dwa i pół dnia. Jednak nie wszystko było tak, jak byśmy chcieli, bo w połowie drogi napotkaliśmy osobę, która nie niosła dobrych wieści. Oznajmiła nam, że katedra jest zamknięta i nie mamy po co tam iść.

Logicznym wydawałoby się zawrócić, ale skoro przeszliśmy tak długi odcinek, warto było podążać dalej. Co będzie...

W czasie drogi życzliwi ludzie karmili nas i udzielali noclegu. Ich przychylność była ogromna, ale utrudnień nie dało się uniknąć, nie było tak prosto, jakby mogło się wydawać. Już koło samego Lublina spotkaliśmy mężczyznę, który powiedział, żebyśmy nie szli do katedry, bo jest strzeżona. Z czasem jednak zaproponował nam pomoc i obiecał, że zaprowadzi nas tam inną drogą, od tyłu. Pamiętam, że szliśmy niedużymi wąwozami, przedzieraliśmy się przez krzaki, aż w końcu dotarliśmy do katedry.

Na placu przed już otwartą świątynią było mnóstwo ludzi modlących się, śpiewających, do których dołączyliśmy także my. Podążaliśmy powolnym krokiem, jak porusza się procesja, szliśmy do obrazu. Wszyscy pragnęli zobaczyć cud.

Niestety, rozczarowaliśmy się. Cudu nie było. Matka Boska wcale nie płakała. Przeszłam chyba kilkanaście razy i nie zobaczyłam łez na obrazie, mimo iż wisiał w zasięgu wzroku.

Nagle z dworu dało się słyszeć głośne okrzyki: „Precz z Bogiem!”, „Precz z klerem!”. Była to przejeżdżająca demonstracja. Na samochodach przejeżdżających koło placu katedralnego jechali ludzie demonstrujący antyklerykalne postawy. Wierni obserwujący demonstrację podnieśli w górę różańce, książeczki do nabożeństwa i zaczęli śpiewać: „My chcemy Boga...”.

Działo się wiele różnych incydentów, np. w pewnym momencie PPR-owca złapało kilka osób i zaczęli okładać go laskami, przestraszyłam się i uciekłam. W innym miejscu, co też widziałam, studenci, korzystając z cegieł, które poukładane były obok świątyni (nie pamiętam, czy gdzieś był remont, czy jakaś budowa), mimo próśb i nalegań ludzi złapali je w ręce i pobiegli krzycząc, że będą bronić biskupa, bo komuniści po niego pojechali. Po około dwóch godzinach ci sami studenci wrócili, byli przemoczeni. Nie strzelano do nich, a lano ich wodą z węży. Nie wiem, czy osiągnęli cel, prawdopodobnie tak.

Nie działo się nic szczególnego i nie doczekaliśmy się cudu, szykowaliśmy się do powrotu, marszu do Terespola. Wierni mieli nadzieję, że zobaczą cud, a tu nic.

Nagle w katedrze zapanowało wielkie poruszenie, krzyki, płacz, jęki... Wtedy pobiegłam przez cały kościół i spojrzałam na obraz Maryi. Wisiał nisko i widziałam to bardzo dobrze. Z prawego oka Matki Boskiej płynęła taka duża łza. Stałam zamurowana jak słup soli, nie płakałam, nic nie mówiłam, byłam wpatrzona i zaszokowana.

Ksiądz, który wybiegł szybko, zaczął krzyczeć z ambony: „Ludzie, uspokójcie się, bo znów zamkną nam katedrę!”, ale nic to nie pomagało. Wtedy zaintonował pieśń „Serdeczna Matko”. Dopiero kiedy ludzie zaczęli śpiewać, uspokoili się.

Większość osób, które znajdowały się wtedy w świątyni, były mi znajome, były to osoby z Terespola.

W drodze powrotnej dwukrotnie zatrzymała nas milicja, dopytywali się o szczegóły, o organizatorów, ale nikt nikogo nie wydał. Wszyscy utrzymywali, że zorganizowali się sami jako grupa i nie ma tu przewodnika.”

***

Tyle relacji mojej babci. Zainteresowany jej opowieścią postanowiłem zaznajomić się z tamtymi faktami, które dzisiaj - w 60 rocznicę - warto przypomnieć.

W niedzielę - 3 lipca 1949 r. zauważono ciecz, która według danych w kronice katedry płynęła nad okiem Matki Boskiej. Poczytanie tego zjawiska przez wiernych jako cudu spowodowało liczne pielgrzymki. Dziennie przez katedrę przewijało się około 30 tysięcy wiernych, co było niemożliwe do opanowania przez służby porządkowe.

6 lipca biskup lubelski wydał obwieszczenie, iż zbadanego przez komisję „zjawiska nie należy uważać za cudowne”. Dziś jednak wiadomo, że pismo było spowodowane naciskiem władz, które nie mogły kontrolować napływu wiernych do Lublina.

Około 14 lipca został zorganizowany 25-tysięczny wiec, którego celem było wymuszenie na władzach kościoła zaprzestania „awanturniczej działalności”. Następnie doszło do starć między wiernymi a uczestnikami spotkania.

Akta sprawy dotyczące „cudu lubelskiego” z 1949 r. można odnaleźć na stronie internetowej: http://dziedzictwo.polska.pl/

Na temat „cudu lubelskiego” został nakręcony 23-minutowy film, pod tym samym tytułem, którego walorami są unikalne materiały archiwalne i filmowe z tamtego okresu. Na filmie wydarzenia te opisywał jako świadek abp Bolesław Pylak. Do historii odwołuje się w komentarzach także pracownik IPN Lublin - dr Jacek Wołoszyn.

Gdy dziś wielu kwestionuje nasze dzieje, a coraz większa liczba młodych ludzi nie chce pamiętać przeszłości, warto sięgnąć po tamte wydarzenia, by zobaczyć, jak wiele działo się w naszej Ojczyźnie. Gdyż tracąc pamięć, tracimy życie.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama