Nie pozwalam wierze wystygnąć

Artykuł z tygodnika Echo katolickie 27 (731)


NIE POZWALAM WIERZE WYSTYGNĄĆ

Z ks. Adamem Buczkiem, kapelanem w Domu Pomocy Społecznej „Dom nad Stawami” w Siedlcach, rozmawia Kinga Ochnio.

Wciąż pokutuje stereotyp, że ksiądz przy łóżku chorego zwiastuje jego szybką śmierć...

W naszym Domu nie ma takiego odczucia. Niektórzy z pensjonariuszy są tu od kilku lat i przyzwyczaili się do obecności księdza. Od zawsze jest tu kapelan. Codziennie odprawia Mszę św., udziela Komunii św., roznosi ją osobom leżącym w pokojach. Widok księdza nikogo zatem nie dziwi. Tym bardziej nie ma związku z tym, że ktoś musi być bliski śmierci.

Czy ten negatywny wizerunek księdza wiąże się z udzielanym w przypadku chorych ostatnim namaszczeniem?

Nie ma pojęcia „ostatnie namaszczenie”. Dziś mówi się o „namaszczeniu chorych”. Dawna nazwa miała wydźwięk negatywny i ludzie bali się tego sakramentu. W związku z tym odkładali go na ostatnią chwilę i często już nie było czasu na jego przyjęcie. Jeśli gdzieś na wsi wzywali księdza do chorego, mówiono, że jest już bliski śmierci.

W jakich przypadkach udzielany jest sakrament namaszczenia chorych?

O tym sakramencie czytamy w Liście św. Jakuba: „Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone”. Na tej podstawie udzielamy sakramentu namaszczenia chorych. W prawie kościelnym jest zapisane, że można udzielić go zawsze, ile razy ktoś znajdzie się w jakimś niebezpieczeństwie czy dotknie go poważna choroba. Jeśli ma ona charakter ciągły, długotrwały to prawo kościelne przewiduje, że chorego można ponownie namaścić po pół roku. A w przypadku, gdy stan się gwałtownie pogorszy, nawet szybciej. W naszym Domu udzielam sakramentu namaszczenia chorych dwa razy w roku. Ostatni raz robiłem to w lutym. Udzieliłem go wszystkim pensjonariuszom, tym, którzy przyszli, bądź przyjechali do kaplicy na wózkach, a także leżącym w pokojach. Przedtem oczywiście ich do tego przygotowałem i wyjaśniłem, że sakrament można przyjąć nawet jeśli komuś nic nie dolega, bo samą starość możemy traktować jak chorobę.

Co wtedy, gdy osoba jest nieprzytomna i nie może się wyspowiadać ani przyjąć Komunii św.? Czy może otrzymać sakrament chorych?

Jeżeli jest wątpliwość, czy ta osoba jeszcze żyje, wtedy udziela się rozgrzeszenia i namaszczenia warunkowo. Prawo kościelne mówi, że do pół godziny od momentu, w którym wydaje nam się, że osoba zmarła, serce przestało bić, można jeszcze udzielić rozgrzeszenia i namaszczenia. Rozgrzeszenie warunkowe wyraża przypuszczenie, że jeśli ta osoba byłaby przytomna, prawdopodobnie chciałby się wyspowiadać, pewnie żałowałaby za swoje grzechy i być może byłaby w niej dyspozycja duchowa, aby ten sakrament przyjąć, pojednać się z Bogiem. Warunkowo też udziela się rozgrzeszenia w tak nagłych przypadkach, jak wypadek drogowy, kiedy nieprzytomnego rannego wyciągają z samochodu. W tym momencie też przypuszczamy, że jeśli mógłby mówić, to by chciał tego sakramentu. Miewałem takie przypadki. Wtedy nie przeszkadzam lekarzom w reanimacji, tylko stojąc obok lekarza, wypowiadam formułę i daję karteczkę, że tej osobie poszkodowanej udzieliłem rozgrzeszenia w niebezpieczeństwie śmierci. Jeśli umrze, kartka przekazywana jest proboszczowi przed pogrzebem. Kilka lat temu wyszło z Rzymu pozwolenie dla kapłanów na wożenie przy sobie naczynka z olejem świętym do namaszczenia chorych. Tym, którzy dużo podróżują, może się zdarzyć, że będą świadkiem wypadku.

 

Jak Księdza podopieczni podchodzą do swojego cierpienia? Czy traktują je jako karę Bożą?

Czasami przy różnych okazjach narzekają, że samopoczucie się pogorszyło, że ich coś boli. Staram się ich wtedy pocieszyć, duchowo podbudować, wlać w nich nadzieję. Natomiast nie spotkałem się z tym, żeby swoje cierpienie traktowali jak karę Bożą. Oni wiedzą, że wraz ze starością wykrusza się zdrowie, pojawiają się choroby. Wśród pensjonariuszy jest parę osób, które mają widoczne kalectwo - nie mają nóg, są niewidomi. Pogodzili się z tym. Nauczyli się żyć ze swoimi ułomnościami.

Czy mówią, że boją się śmierci?

Są z nią oswojeni. W ciągu roku umiera kilka lub kilkanaście osób. Pozostali pensjonariusze zamawiają za nich Msze św. Mówią, że ten Dom to jest w jakimś sensie rodzina, a ja staram się to podtrzymywać. Zatem, kiedy ktoś umiera, dotyczy to wszystkich. Przeżywają, że z naszej rodziny ktoś ubył. Ale panująca rodzinna atmosfera nie oznacza, że jest ciągła sielanka, bo czasami bywają też i zgrzyty. Ale to po trosze ze starości, trochę z choroby i często dlatego, że niektórzy pensjonariusze się sobą znudzili.

Czy wkracza Ksiądz wtedy między nich?

Dom traktujemy jak rodzinę, więc ja jestem proboszczem w tej „parafii”. Powiedziałem to przy biskupie, uśmiechnął się, kiwnął głową, znaczy, że nie miał nic przeciwko. Dlatego staram się łagodzić konflikty. A kłócą się o drobiazgi. O to, żeby wyłączyć telewizor, otworzyć okno, czy o to, że ktoś za głośno przestawił krzesło. Mówię im wtedy, że trzeba umieć sobie wybaczyć - „odpuść nam jako i my odpuszczamy”. Poza tym tłumaczę, że to naprawdę są drobiazgi, więc nie ma co sobie psuć nerwów. Radzę im, żeby przymknęli oko, machnęli ręką. Przeszło, minęło, nie trzeba strzelać do wróbla z armaty. Pomocna okazuje się też terapia zajęciowa. Pod okiem instruktorów chorzy rysują, malują czy majsterkują. Taka praca wypełnia im czas, daje radość i poczucie, że tworzą coś pięknego. A wiele prac jest naprawdę na wysokim poziomie.

Czego ci starsi ludzie oczekują od kapelana?

Mają poczucie, że moja obecność to dla nich pociecha i wsparcie. Mówię im, że jeśli ktoś jest chory, nie może chodzić, leży w łóżku, to Pan Jezus przyjdzie do niego. Kiedy chodzę po pokojach, aby roznieść Komunię, chorzy często słuchają Mszy św. w radiu.

A o czym rozmawiają, kiedy ich Ksiądz odwiedza?

Zwierzają się ze swoich kłopotów. Ktoś nie wie, co będzie z jego mieszkaniem, innego rodzina odwiedza zbyt rzadko albo wcale. Narzekają na zdrowie, na to, że obsługa nie ma dla nich czasu, a współlokatorowi z pokoju opowiedzieli już o wszystkim i to po kilkanaście razy. Chcą się po prostu przed kimś wygadać, poopowiadać o chorobach, życiu zanim trafili do nas, o problemach rodzinnych. Z jednym porozmawiam dziesięć minut, z innym pół godziny to za mało.

Czy sami proszą o rozmowę, czy to Ksiądz ich namawia?

Częściej proszą sami. Czasem też ja mówię, że chciałbym z kimś dłużej porozmawiać, jeżeli widzę, że ktoś nie przychodzi na Mszę św. nawet w niedziele. Z rozmową w takich przypadkach bywa różnie - raz chcą pogadać, raz nie. Personel też często podpowiada do kogo pójść, kto prosił o wizytę księdza. Jest jedna pani, która oficjalnie deklaruje, że jest ateistką, fanatycznie zachwyconą Leninem. Według niej komunizm to najlepszy ustrój. Ma około 70 lat, a młodość spędziła na Ukrainie - w Żytomierzu, w okolicach Lwowa. Po wojnie wróciła do Polski. Dużo razy z nią rozmawiałem. Ale podziwia też Jana Pawła II, mówi, że była w nim wyjątkowa, naturalna szlachetność. Często zaprasza mnie do siebie. Podrzucam jej wtedy książki o Ziemi Świętej, Rzymie, Fatimie czy Lourdes.

Czy z powodu bólu, cierpienia, tego, jak doświadcza ich Bóg, nie odwracają się od wiary?

Ci, którzy są poważnie chorzy, nie stawiają się sztorcem wobec wiary. Godzą się ze swoim bólem. Ale są też tacy, którzy zamiast przyjść do kaplicy, siedzą sobie przed telewizorem albo teraz, jak już jest cieplej, na dworze Jest też kilku mężczyzn, którzy migają się przed sakramentem pokuty, ale nie dlatego, żeby się bali, po prostu ich wiara wystygła. Zaglądam do ich pokojów, wtedy słyszę, że teraz to nie jest przygotowany, może kiedy indziej, może po niedzieli... Wygląda to podobnie jak i wśród zdrowych ludzi, że takie sprawy odkłada się na potem. Wśród pensjonariuszy jest też kilka osób, które są do religii źle nastawione i jak wspominam o spowiedzi czy pytam, dlaczego pan na Mszę nie przychodzi, to słyszę: „niech mi ksiądz nie zawraca głowy”. Ale i tak czasami się przypominam.

Jak tłumaczy im Ksiądz cierpienie, jakiego doświadczają?

To jest normalny ludzki los. Z biegiem czasu zdrowie się wykrusza. Przygotowujemy się przez to do momentu, że trzeba zostawić to, co na ziemi, i przejść wyżej. Trzeba się pogodzić z cierpieniem, bez buntu i zgrzytu, tylko ufać Panu Bogu, bo tam czeka nas radość.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama