Nam się objawił...

Artykuł z tygodnika Echo katolickie 52 (704)


Śladami Świętej Rodziny

Z ks. Markiem Andrzejukiem, diecezjalnym moderatorem Ruchu Światło-Życie i Domowego Kościoła, rozmawia Agnieszka Warecka.

Mówi się, że Święta Rodzina to wzór dla wszystkich rodzin. Jak Ksiądz myśli - ile procent katolików stara się ten ideał wcielać w życie?

Bałbym się odpowiadać na to pytanie, używając procentów. Chociażby dlatego, że nie poznałem wszystkich rodzin katolickich i nie wiem, jak one postrzegają Świętą Rodzinę. Wiem natomiast, że aby ktoś mógł stać się wzorem dla drugiej osoby, potrzeba, by ten wzorzec był kimś „znajomym”, znaczącym, wywoływał pozytywne emocjonalne skojarzenia, a jego sytuacje życiowe nie odbiegały od problemów obserwującego.

Przypuszczam, że Święta Rodzina w nas, współczesnych katolikach, wywołuje pozytywne skojarzenia. Ale czy poza tym „znamy się” ze Świętą Rodziną? Czy dostrzegamy jej życiowe radości i perypetie oraz ich podobieństwo do naszych? Odpowiedź nasuwa się sama... A cóż dopiero mówić o naśladowaniu?!

Może wynika to stąd, że wzór od współczesnych wymagań i oczekiwań dzieli przepaść 2 tysięcy lat. To bardzo dużo. Ludzie mówią: dziś są inne problemy, inny świat... Czy aby nie jest tak, że wolimy czcić świętych w obrazach i nikomu nie przychodzi do głowy, by trudzić się naśladowaniem ich w codzienności?

Każda epoka cierpi na specyficzną chorobę: „podobnych problemów nie było do naszej pory - nasze są pierwsze”. Tymczasem istnieje „mądrość dziejów”, „mądrość mędrców” a „historia się toczy”. Dla mnie „patrzeć na obrazy świętych” to prześledzić ich historię oraz zdobytą mądrość... A nuż mnie zainspirują?!

Na pewno nasza kultura i cywilizacja tworzą sobie właściwe problemy oraz sobie właściwych „świętych”. Dla przykładu podam, że mamy dziś problem większej ilości wolnego czasu niż kiedyś (choć nie u wszystkich), obserwujemy i lepiej niż bliskich znamy „gwiazdy” oraz „bohaterów” ze szklanego ekranu. Styl życia polegający na zamykaniu się na innych sprawia, że żyjemy obok siebie, pracując samotnie i samotnie mierząc się z własnymi problemami. A dawniej rodzina wspólnie podejmowała trud, pracując nad zapewnieniem sobie bytu.

Dodałbym, że każda epoka cierpi na specyficzną chorobę: „podobnych problemów nie było do naszej pory - nasze są pierwsze”. Tymczasem istnieje „mądrość dziejów”, „mądrość mędrców” a „historia się toczy”.

Dla mnie „patrzeć na obrazy świętych” to prześledzić ich historię oraz zdobytą mądrość... A nuż mnie zainspirują?! Daleki jestem od kopiowania świętości świętych. Obawiam się, że nasze „nie śledzenie ich śladów” to ucieczka od szukania mądrości uniwersalnej, a zadowolenie się tylko mądrością własną.

Może więc nie wszystko się zmieniło? Czego współczesne rodziny są w stanie nauczyć się od Józefa i Maryi?

Myślę, że wiele spośród radości oraz problemów małżeńskich czy rodzinnych jest wspólnych dla wszystkich epok. Józef, Maryja i Jezus są rodziną ubogą, ocierającą się wręcz o minimum socjalne. Wychowują, choć z czasem nie rozumieją swojego Syna. Migrują. Nazaret - Egipt - Nazaret. Nowe miejsca - nowa praca - nowi znajomi. Wspierani na obczyźnie przez swoją gminę - wspólnotę narodu wybranego. Józef jako mąż Dziewicy Maryi uczy się panować nad „gorącym” popędem seksualnym ludów Wschodu.

Dziś mamy do czynienia z redefinicją małżeństwa i rodziny. Chwieją się podstawy, na jakiej zbudowano naszą cywilizację. Jak Ksiądz ocenia realność tego zagrożenia? Na ile żądanie zrównania w prawach związków homoseksualnych z tradycyjnym modelem rodziny jest nieuchronnym elementem przyszłości, a na ile jedynie marginesem zjawisk i odpowiednio nagłaśnianą propagandą różnych lobby?

Nie wchodząc w szczegóły, mogę powiedzieć, że na poziomie licznych dokumentów międzynarodowych redefinicja płci, małżeństwa i rodziny już się dokonała. A zatem realność zagrożenia... jest. Nieuchronność zależy natomiast od naszej postawy oraz podatności na presje świata. Zaś przede wszystkim - od zdrowia rodzin budowanych na tradycyjnym modelu. Przypuszczam, że ci, którzy zakładają związki alternatywne, w większości pochodzą z rodzin tradycyjnych. Można więc postawić pytanie: co jest nie tak? Czy zestarzała się tradycja, czy może raczej mamy do czynienia z chorobą rodzin jako „wspólnot osób i wspólnot miłości”?

Jak zatem, także wobec „majstrowania” przy rodzinie parlamentu, powinni zachować się ludzie wierzący? Milczeć, bojąc się przyklejenia etykietki „nietolerancyjny? A może protestować i modlić się o opamiętanie dla bliźnich?

Pierwsi chrześcijanie, kiedy spotykali się z lekceważeniem i różnymi etykietami, „zwierali szeregi”. Polegało to na niewstydzeniu się tego kim są, wzajemnej pomocy, wspieraniu się oraz poznawaniu prawdy... Ale też modlitwie za rządzących, otwartym bronieniu własnych przekonań i dyskusji z współczesnymi im myślicielami. Jeśli uważnie czyta się Dzieje Apostolskie i Listy św. Pawła, można doszukać się takich podpowiedzi.

Wracając do współczesnego modelu rodziny... Dlaczego ludzie nie chcą dziś mieć dzieci? A jeśli w ogóle - to jedno, rzadziej dwoje, troje... Przez wieki postrzegano narodziny jako znak Bożego błogosławieństwa. Nie potrzebujemy już przychylności Nieba? A może gdzie indziej upatrujemy jego istoty?

Kwestia dzietności rodzin na pewno jest problemem złożonym. Dlatego niesprawiedliwością byłoby pochopne jej ocenianie. Nie można przecież odmówić szacunku i wdzięczności tym, którzy wychowują jedno dziecko. Natomiast przyczyny nieposiadania lub ograniczania dzietności mogą być związane zarówno z problemami z płodnością, jak też niechęcią wobec dzieci czy wygodą i pragnieniem utrzymania dotychczasowego standardu życia. Współczesny człowiek chyba rzeczywiście szuka błogosławieństwa rozumianego jako szczęście z dala od rodzicielstwa. Ale czy znajdzie je gdzie indziej - poza wychowaniem i miłością, która obdarowuje istnieniem?

Szkoła miłości - to określenie najdobitniej oddaje istotę modelu rodziny katolickiej. Tylko jak zorganizować lekcję pierwszej z cnót w świecie, który pędzi? Niektórzy rodzice zamieniają wychowanie na sponsorowanie... A przecież wołania o miłość nie da się zagłuszyć. Chrystus wszedł w ludzką rzeczywistość jako syn. Pozostał nim do końca. Jak dziś powinna kształtować się relacja rodzic — dziecko, by nie być raniącą?

Od dłuższego czasu jestem pod wrażeniem Ericha Fromma i Jeana Vaniera. Ten pierwszy w książce „O sztuce miłości” ukazuje miłość jako umiejętność, którą ciągle zdobywamy i której wciąż się uczymy. W skrócie za autorem: relacja do dziecka to miłość. I nie może zabraknąć w niej systematycznego poznawania jego osobowości i świata, w jakim żyje; okrywania potrzeb dziecka i odpowiadania na nie. Te poczynania mają sens i skuteczność tylko w atmosferze bezwarunkowej życzliwości.

Jean Vanier sugeruje, że zdrowa relacja nie obędzie się bez zranień, bo „kochać to znaczy być słabym i podatnym na zranienia; znaczy burzyć bariery i rozbijać skorupę chroniącą nas przed innymi; znaczy pozwolić innym wejść w siebie i samemu stać się delikatnym, by móc wejść w innych”.

Jednym ze sposobów rodzinnej formacji jest Domowy Kościół. Na czym ona polega i co może wnieść we wzajemne relacje?

Głównym elementem formacji w Domowym Kościele są tak zwane zobowiązania: codzienny czas poświęcony na szczerą rozmowę z Panem (modlitwa), regularne czytanie słowa Bożego, spotkanie męża i żony na modlitwie małżeńskiej, a jeśli to możliwe - rodzinnej, comiesięczny dialog małżeński w obecności Pana („obowiązek zasiadania”), ustalenie (i comiesięczna rewizja) osobistej reguły życia, uczestnictwo w spotkaniach formacyjnych kręgu, coroczne rekolekcje (co najmniej dwudniowe) odprawione, o ile to możliwe, wspólnie przez oboje małżonków w celu spotkania z Panem i duchowego rozliczenia minionego roku. Można się przestraszyć, ale spokojnie... Każdy z małżonków stopniowo uczy się poszczególnych zobowiązań, podobnie jak odkrywania ich sensu oraz wartości dla codziennego życia.

Zobowiązania są tak pomyślane, by ułatwić zaangażowanym w Domowy Kościół prawdziwe spotkanie z Bogiem. Stanowią wezwanie do nawracania się i formowania nas jako ludzi Ewangelii. Poszczególne zobowiązania wzywają każdego z osobna oraz małżeństwo do wytrwałości w odkrywaniu woli Bożej, życia w prawdzie oraz poszukiwania coraz to pełniejszej jedności z Bogiem i z ludźmi.

W świadomości diecezjan koniec roku zbiega się z organizowanymi przez Domowy Kościół Marszami Życia. Jakie hasło będzie przewodzić tegorocznemu solidaryzowaniu się w miłości?

Marsze Życia w naszej diecezji odbędą się 28 grudnia - w Niedzielę Świętej Rodziny. Tradycyjnie też zostaną zorganizowane w Siedlcach, Łukowie i Białej Podlaskiej. Siedlecki rozpocznie się o 18.00 w kościele św. Stanisława. Celem Marszu ma być ukazanie sobie i innym prawdy o tym, że życie jest darem ofiarowanym nam przez Boga Ojca. To także modlitewne solidaryzowanie się w obronie życia i budowaniu cywilizacji miłości. Hasło tegorocznego Marszu brzmi: „Święta Rodzina - wzór zawsze aktualny”.

W imieniu Domowego Kościoła, gałęzi rodzinnej Ruchu Światło-Życie, a zarazem organizatora Marszu, serdecznie zapraszam do dania świadectwa uczestnictwem wszystkich członków wspólnot katolickich, stowarzyszeń i ruchów, kapłanów, małżonków, studentów oraz wychowawców.

Dziękuję za rozmowę.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama